Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

[KP] And at once I knew, I was not magnificent.


HAE JO WOO

Dyrektor zarządzający Woo Capital International


Woo Hae Jo (우해조);  H.J. Woo; Seul-singapur-NYC  (ur. 21 marca 1993 w Seulu) – południowokoreański inwestor, kolekcjoner sztuki i właściciel galerii. Dyrektor zarządzający Woo Capital International, zagranicznego ramienia Woo Group – rodzinnego konglomeratu działającego w sektorach nieruchomości, energetyki odnawialnej i luksusowego hotelarstwa.

Pochodzi z Seongbuk-dong – prestiżowej dzielnicy Seulu, zamieszkałej przez elity polityczne, finansowe i dyplomatyczne. Jego rodzina od pokoleń należy do zamkniętego kręgu najstarszych nazwisk w Korei Południowej.

Ukończył Harvard University, gdzie studiował ekonomię i finanse międzynarodowe. Posiada także tytuł MBA z Yale School of Management. Pracował w Londynie, Hongkongu i Singapurze. Obecnie mieszka w Nowym Jorku.

W 2019 roku założył GREY WOO – niezależną galerię sztuki współczesnej w nowojorskim SoHo, specjalizującą się w twórczości artystów z Azji Południowo-Wschodniej. Galeria działa poza obiegiem komercyjnym, współpracując głównie z prywatnymi kolekcjonerami i domami aukcyjnymi.

Znany z dyskrecji i niechęci do mediów. Rzadko pojawia się publicznie, unika rozgłosu. Utrzymuje minimalistyczny styl życia i konsekwentny dystans wobec życia publicznego. Według doniesień medialnych przez kilka lat związany był z młodszą córką ambasadora Korei Południowej przy ONZ, jednak relacja zakończyła się bez komentarza z żadnej ze stron. Od tamtej pory nie był oficjalnie łączony z żadną partnerką.



witamy się po kilku latach nieobecności na blogach i zapraszamy w nasze skromne progi. limit wątków 1/3 - może kiedyś się rozkręcimy.

34 komentarze

  1. [ LONG TIME NO SEE, Darling! Czekamy z Astridziątkiem na Was! <3 ]

    Astrid

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej!
    Miło powitać kolejną postać z azjatyckiej famili! ♥ Fajnie się nam rozrasta na blogu :3
    Sama karta niewiele nam zdradza o samej postaci, o jego charakterze, co daje idealną okazję do ekscytujących wątków i zagłębiania się w jego przemyślenia czy przyzwyczajenia! Nie dziwię się, że unika mediów i rozgłosu, to może człowieka nieco przytłoczyć.
    Życzę ci dużo ciekawych wątków, a przede wszystkim czasu i weny na ich tworzenie! Baw się dobrze, a ja oczywiście zapraszam do moich dzieciątek. ]

    Charlotte Ulliel & Nathaniel Park

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hej,
    Choć loginu nie kojarzę (a może po prostu znowu złapała mnie skleroza), zawsze miło widzieć powracające stare twarzyczki.
    Życzę wspaniałej zabawy i masy ekscytujących wątków.]

    Dalaja

    OdpowiedzUsuń
  4. Gin miał w sobie gorycz, która przypominała jej wieczory spędzane samotnie w hotelowych pokojach — te z marmurowymi łazienkami, bezosobowymi łóżkami typu king-size i widokiem, który miał udowodnić, że sukces to niekoniecznie coś, co ją uszczęśliwi. W takich chwilach gin bywał rodzajem milczenia. Milczenia w butelce, milczenia z tonikiem i lodem, które można sączyć, zanim zasną emocje, zanim obojętność będzie możliwa do zniesienia.
    Zacisnęła dłoń na szkle, a palce zadrżały jej minimalnie. Może z zimna, a może dlatego, że przez moment czuła, jak bardzo nie chce wracać. Nie do pracy. A do rzeczywistości, w której musi patrzeć Jamesowi w oczy i udawać, że nic się nie stało. A przecież wszystko się stało. I wciąż się dzieje.
    Odwróciła wzrok. Nie patrzyła już na obrazy, nie analizowała szczegółów wnętrza. Patrzyła przed siebie, jakby próbowała zobaczyć coś dalej, poza ścianą, poza miejscem, w którym się znajdowali. Jakby widok mógł jej odpowiedzieć na pytanie, którego nawet nie wypowiedziała.
    Czuła, że Hae Jo, siedzący po drugiej stronie stolika, jej się przygląda. Nie nachalnie. Nie z ciekawością typową dla kogoś, kto chce się czegoś dowiedzieć. Ale z tym rodzajem uważności, który sprawia, że zaczynasz chcieć mówić — mimo że wcale nie planowała się otwierać. Mimo że nie znała jego przeszłości. Mimo że jej własna była wciąż zbyt świeża, zbyt bolesna, by ją wyjmować na światło dzienne. W jego obecności nie czuła potrzeby tłumaczenia się. To było... dezorientujące. I piękne. I trochę przerażające.
    — Gin z tonikiem to mój sposób na niewybieranie — powiedziała, zerkając gdzieś za jego ramię, jakby potrzebowała alternatywy dla jego spojrzenia. — To napój ludzi, którzy nie chcą podejmować decyzji, ale muszą udawać, że mają wszystko pod kontrolą.
    Uśmiechnęła się krótko, sucho. Nie było w tym kokieterii. Tylko ironia — autoironiczna i głęboko zmęczona.
    — Czasem mam wrażenie, że świat wymaga od nas tej nieustannej gotowości. Do bycia skutecznym, do bycia odpornym. Nawet kiedy coś pęka, musimy wyglądać, jakbyśmy właśnie zaplanowali, żeby pękło dokładnie tam i w ten sposób.
    Zawiesiła głos. Nie dlatego, że szukała reakcji. Ale dlatego, że mówienie tego głośno, nawet w tej kameralnej, bezpiecznej chwili, wydawało się dziwnie odsłaniające. A ona nie chciała być naga. Chciała tylko na chwilę zdjąć zbroję.
    — Nie wiem, po co tu przyszłam. — dodała cicho, prawie do siebie. — Wiem tylko, że musiałam gdzieś pójść, zanim wrócę tam, gdzie powinnam być i stawię czoła kolejnym problemom.
    Nie wymieniła nazw, nie powiedziała, kim była dzisiaj i z kim siedziała przy stole. Nie chciała, by ten mężczyzna wiedział, jak wiele w niej wciąż jest rzeczy niedokończonych. Jak bardzo trzymają ją wspomnienia, których nie pozwoliła sobie jeszcze przeżyć do końca. Nie był jej winien żadnych odpowiedzi — i może dlatego właśnie czuła się bezpieczniej niż powinna.
    Spojrzała w jego stronę — już bardziej świadomie. Miał w sobie coś, co budziło niepokój. Nie przez to, co mówił, ale przez to, jak bardzo był obecny, jakby nic poza tą chwilą go nie interesowało. Jakby nie istniało nic poza nią. A ona nie była gotowa, by ktoś znowu patrzył na nią w ten sposób. A jednak nie potrafiła się od niego odsunąć. Wstać i wyjść. Oparła się lekko na oparciu fotela, a palcami przesunęła po szkle, jakby próbowała uspokoić własne myśli.
    Spojrzała znów na niego, uważniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Znam twoje nazwisko. — powiedziała wolno, bez uśmiechu. — Widziałam cię kilkukrotnie. W tłumie, na zdjęciach z wydarzeń. Raz może w lobby hotelu w Hongkongu. Ale nic o tobie nie wiem... Hae Jo Woo zdaje się być tajemniczy.
      To było więcej niż stwierdzenie. To było wyznanie wypowiedziane jakby wbrew sobie, jakby te słowa wyszły z niej szybciej, niż zdołała je ocenzurować. Nie popatrzyła na niego, kiedy to mówiła. Wzrok zawiesiła gdzieś na ciemnym konturze regału, na ścianie, gdzie oparta była stara rama bez obrazu.
      W gruncie rzeczy nie miała pewności, czy powiedziała to, by usłyszeć, co on odpowie — czy może tylko po to, by usłyszeć własny głos, który nareszcie mówił coś, co nie było przewidziane w żadnym scenariuszu. Bo kiedy siedziała naprzeciwko niego — mężczyzny, którego nazwisko znała, a którego życie wciąż pozostawało białą kartką — czuła coś, czego nie czuła od dawna: przestrzeń. Przestrzeń, w której nie musi się tłumaczyć. Nie musi być żadną wersją siebie. Nie musi sięgać po żadne ze swoich masek.
      I to przerażało ją bardziej, niż była gotowa przyznać.

      Astrid

      Usuń
  5. [Dzień dobry, dzień dobry :) W takim razie ja mam nadzieję, że to będzie udany powrót po tych kilku latach nieobecności i cieszę się, ze padło akurat na NYC ^^
    Wow - to mi się ciśnie na klawiaturę po przeczytaniu karty postaci Hae Jo. Chciałabym być w tym wieku tak poukładana, ogarnięta i ustawiona ^^ Nie jestem, więc muszę obejść się smakiem ^^ Na pewno jednak duży wpływ na to ma to, z jakiego środowiska Hae Jo się wywodzi i jestem ciekawa, czy Nowy Jork już na niego jakoś wpłynął :)
    Życzę udanej zabawy na blogu i wątków, które nie dają spać po nocach!]

    CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT

    OdpowiedzUsuń
  6. Przez ułamek sekundy poczuła, że cały świat zwęża się do odległości kilku centymetrów: tych, które właśnie pokonał, pochylając się ku niej. Nie był to gest nachalny, raczej ledwie zauważalny sygnał, że granica, którą oboje respektowali, zaczyna się przesuwać. Zaskoczyło ją, jak gwałtownie zareagowało ciało: skok pulsu gdzieś w okolicach obojczyka, krótszy wdech, drobne mrowienie pod skórą – jakby proste, szczere zdanie mężczyzny naprzeciwko miało moc włączenia ukrytego alarmu. Nie była przyzwyczajona do takich rozmów. Zbyt wiele razy odpowiadała na pytania, które były pułapką, pozornie niewinne, a zawsze obliczone na kontrolę narracji. Tym razem czuła, że może odpowiedzieć lub odmówić i żadna decyzja nie zostanie wykorzystana przeciwko niej.
    Uniosła wzrok i zetknęła się z jego uważnym spojrzeniem. W nim też widziała napięcie; małe, starannie maskowane, lecz realne. W tej mikroskopijnej szczelinie pomiędzy nim a nią dostrzegła ludzi, jakimi są: nie nazwiska, pochodzenie, czy piastowane stanowiska. To wystarczyło, by zaryzykować.
    Upiła odrobinę ginu i pozwoliła, by chłód napoju wyrównał oddech. Potrzebowała chwili, by znaleźć słowa, które nie byłyby ani korporacyjną autoprezentacją, ani zupełnie odsłoniętym gardłem.
    — Za kobietą z Ashford Capital… – zaczęła powoli, zatrzymując koniuszkiem języka drżenie, które mogło zdradzić więcej, niż planowała – kryje się dziecko, które bardzo wcześnie nauczyło się, że bezpieczeństwo nie jest stanem, lecz projektem, nad którym trzeba stale pracować. Że wierzyciele pukają do drzwi głośniej, niż sumienie do serca ojca, który z dnia na dzień zostawia rodzinę. Że czasem w życiu najważniejsze są liczby, które się nie zgadzają, bo potrafią cię dogonić nawet wiele lat później — dodała ciszej, a każde słowo wychodziło z niej nie jak wyznanie, lecz jak ostrożnie uwalniana tajemnica, przechowywana w bezpiecznym miejscu gdzieś za mostkiem, w przestrzeni między oddechem a biciem serca. — Że nawet wtedy, gdy wszystko już masz pod kontrolą, gdzieś z tyłu wciąż czeka mała katastrofa, która przypomni ci, jak łatwo można stracić grunt.
    Zorientowała się, że po raz pierwszy od miesięcy mówi komuś prawdę o sobie. Nie tę wypolerowaną, odpowiednio przyciętą wersję, jaką prezentowała światu, ale taką, która mogła ją kosztować więcej, niż była gotowa przyznać.
    — Więc buduję kolejne warstwy ochronne. Odporność. Perfekcję. Kontrolę. — Uśmiechnęła się, choć czuła, że ten uśmiech nie przekona nikogo, a już najmniej jego. — I noszę to wszystko ze sobą wszędzie, gdzie się pojawiam: na spotkaniach zarządu Ashford, gdzie muszę codziennie udowadniać swoją wartość; konferencjach, gdzie wciąż prychają z pogardą słysząc moje nazwisko. This is a man's world…
    Zawiesiła głos, odwracając wzrok gdzieś w bok, jakby nagle potrzebowała dystansu, którego w rzeczywistości nie szukała. Wbrew sobie, niemal mimowolnie, w myślach pojawił się James. Wspomnienie jego spojrzenia, które znała tak dobrze, że potrafiła odczytać z niego wszystko, także to, czego wolałby nigdy nie powiedzieć. Przypomniała sobie moment, w którym zostawiła go z listem, zamiast rozmową. Odeszła wtedy nie dlatego, że już go nie kochała, ale dlatego, że nie widziała innego wyjścia. Nick był jej bratem i dwa lata temu tylko jego życie miało dla niej znaczenie. Bez miłości można żyć, a przynajmniej to sobie wmawiała od kiedy spakowała swoje walizki i wyniosła się z luksusowego apartamentu James’a, do małego mieszkania na Brooklynie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, że pytanie, czy naprawdę musiała od niego odejść, wciąż żyje w niej głęboko, niezamknięte, nieoswojone. Nie dlatego, że żałowała. Ale dlatego, że żal miał różne twarze. Czasem wyglądał jak sukces. Czasem jak kolejne stanowisko. A czasem, jak wieczór w galerii, z mężczyzną, który nie miał nic wspólnego z jej przeszłością, a jednak potrafił poruszyć coś w niej jednym zdaniem.
      Poczuła napięcie w skroniach, znajome uczucie, jak echo starego bólu, który próbowała zamknąć w przegródce z napisem: „później”. Ale kiedy spojrzała znów na Hae Jo, na człowieka, który wcale nie miał powodu, by jej ufać, a jednak zdecydował się odsłonić przed nią pierwszy, zrozumiała, że ta chwila nie jest ani ryzykiem, ani błędem. Była jedną z tych rzadkich okazji, gdy mogła pozwolić sobie na bycie nieperfekcyjną. Na bycie Astrid, którą przez lata starannie ukrywała, nawet przed samą sobą. Zrozumiała, że mówi już nie tylko dlatego, że on zapytał, ale dlatego, że chciała być usłyszana. Miała dość udawania, że wszystko jest w porządku.
      Przesunęła się lekko, ledwie o kilka centymetrów, ale wystarczająco, by zniwelować dystans, który jeszcze chwilę temu wydawał się bezpieczny. Teraz już nie potrzebowała tej przestrzeni.
      — Ale nie martw się — odezwała się po chwili, z lekkim uśmiechem, którego wcześniej nie miała odwagi wypuścić na zewnątrz. — Nie zamierzam wyciągać ci teraz dzieciństwa na kozetkę. Nie jestem aż tak dramatyczna. Poza tym, chyba nie jesteś najtańszym terapeutą?
      Jej głos miał inny rytm. Miękki, mniej kontrolowany, zabarwiony czymś, co można było pomylić z rozbawieniem, ale w rzeczywistości było wdzięcznością. Za obecność. Za słuchanie. Za to, że ten wieczór nie był jednym z wielu.
      — Różnimy się — powiedziała cicho, ledwo słyszalnie, bardziej do siebie niż do niego, jakby chciała sprawdzić, jak brzmi to zdanie wypowiedziane na głos. — Ty jesteś z miejsc, do których nawet nie próbowałam mieć dostępu. A ja... całe życie gram w grę, w której stawki są za wysokie, żebym mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. — Przesunęła palcem po krawędzi szklanki, nie patrząc na niego, jakby odwrócenie wzroku mogło ochronić ją przed własną szczerością.

      Astrid

      Usuń
  7. [ My bardzo chętni na wątek! Myślę, że ich rodziny mogą się znać, może nawet ojcowie przyjaźnić. Z racji podobnego dla panów wieku, Haejo mógłby służyć za wzór dobrego syna wykorzystywanego przez rodziców, zwłaszcza ojca Nate'a. Bo przecież Haejo poszedł na studia, a ty chcesz zrezygnować? I za co będziesz żyć? Tylko sobie te tatuaże robisz!. Coś w tych klimatach.
    A chłopcy mogliby się po prostu dobrze dogadywać. Można pójść w inną stronę - jesteśmy otwarci :D W razie co, zostawiam swojego maila iwoyii@gmail.com]

    Nathaniel

    OdpowiedzUsuń
  8. Oczy Astrid wciąż spoczywały na Hae Jo, ale jej myśli były gdzie indziej. Rozsypane jak szkło po podłodze po zbyt gwałtownym ruchu, jakby ktoś jednym niepozornym zdaniem zburzył cały jej wewnętrzny porządek. Bo przecież wiedziała, co czuje do Jamesa. Kochała go. A przynajmniej tak sobie powtarzała od miesięcy. Kochała w sposób, który był już raczej nawykiem niż emocją. Wspomnieniem czułości, które wciąż tliło się gdzieś na obrzeżach serca, ale już nie dawało ciepła. Bo James nie był już jej, choć ona zawsze chciała być jego.
    Był pierwszym mężczyzną, któremu pozwoliła się zbliżyć. Pierwszym, który zobaczył nie tylko Ambitną Astrid, ale też tę rozedrganą, niepewną nastolatkę z Chinatown, która przez lata próbowała utrzymać rodzinę Chen na powierzchni. Pierwszym, któremu pozwoliła zobaczyć, jak wygląda jej świat, kiedy nikt nie patrzy. I może właśnie dlatego tak trudno było go zostawić, zapomnieć. Zrozumieć, że przeszłość już jest tylko przeszłością.
    Z Jamesem nie było końca, który można by jasno nazwać. Zniknęła na życzenie Jinwoo Kanga, jego ojca, który postawił twarde ultimatum. W zamian za sfinansowanie operacji jej brata, ona ma zapomnieć o Jamesie. W głowie została z nim, w nim, przy nim. I właśnie ta obecność, upiorna, milcząca, nieprzepracowana, była najtrudniejsza. Dlatego teraz, siedząc naprzeciwko Hae Jo, czuła się jak ktoś, kto po raz pierwszy od miesięcy otwiera okno. Tylko odrobinę, ale wystarczająco, by poczuć, że powietrze może pachnieć inaczej niż przeszłością i odgrywaniem w głowie wciąż tych samych scen, których trzyma się kurczowo.
    Hae Jo nie wiedział nic. I właśnie ta niewiedza była jak ulga. Nie znał historii, która ją ukształtowała. Nie widział jej w tamtych dniach, kiedy balansowała między pracą a szpitalem brata, unikając Upper East Side jak ognia. Nie znał spojrzenia Jamesa, które jednocześnie przyciągało i odpychało. Nie był częścią tych lat, które trzymały ją w miejscu. A jednak coś w jego obecności budziło w niej reakcje, których nie potrafiła zignorować.
    Był spokojny, ale nie chłodny. Skupiony, ale nie osaczający. I miał w sobie ten trudny do opisania rodzaj ciszy, w której można było na chwilę odpocząć. Takiej ciszy, która nie wymagała wypełnienia ani wytłumaczenia. Nie próbował jej rozgryźć, zdobyć, oczarować. Po prostu był. Z uwagą. Z prostotą. Z czymś tak czystym w spojrzeniu, że aż ją to przerażało.
    Czuła, jak coś w niej drży. Jakaś linia obrony, której dotąd nikt nie miał odwagi nawet zauważyć. I to właśnie ta szczerość ją poruszała. To, że nie był częścią gry. Że nie udawał. Że jego pytania nie były przynętą, a jego uwaga nie była strategią. Zamrugała, jakby próbowała przywrócić ostrość własnym emocjom. Nie powinna nic czuć. Nie znała go. Spotkała drugi raz w życiu. A jednak czuła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła lekki skurcz w żołądku, kiedy patrzył na nią w sposób jakby widział. Nie tylko twarz i ubranie, nie tylko sylwetkę i nazwisko. Jakby widział ją w środku. Te wszystkie warstwy, które nałożyła przez lata. Lęki. Ambicje. I dlatego odpowiedziała. Choć nie powinna. Choć każda cząstka jej zawodowego „ja” krzyczała, że to niebezpieczne. Ale to już nie była Astrid z sal konferencyjnych.
      — Nie wiem, co bardziej mnie zaskakuje… — powtórzyła po chwili, wolno, jakby każde słowo musiała wyjąć spod warstwy nieufności. — …że to powiedziałeś. Czy że naprawdę ci wierzę.
      I wtedy, po raz pierwszy od bardzo dawna, uśmiechnęła się nie dlatego, że wypadało. Ale dlatego, że naprawdę chciała. Odchyliła się lekko w fotelu, chcąc odsunąć się od tej bliskości, którą sama wywołała. Ale jej ciało zostało w miejscu. Nie cofnęła się. Nie tym razem.
      — Nie jestem przyzwyczajona do takich rozmów — przyznała, nie odrywając wzroku od jego oczu. — Zwykle wszystko mam pod kontrolą. A teraz mam wrażenie, że zupełnie jej nie mam. I co gorsza… nie wiem, czy chcę ją odzyskać.

      Astrid

      Usuń

  9. Odpowiedź była w niej na długo przed tym, zanim zdołała ją ubrać w słowa. Wiedziała to po sposobie, w jaki jej ciało przestało być spięte, po tym, jak jej ręka, dotąd przyczajona przy szklance, odsunęła się z wyraźną ulgą. Po tym, że jej myśli, które jeszcze przed chwilą wirowały wokół Jamesa, wokół przeszłości, wokół spraw, których nie chciała już dotykać, nagle przestały mieć znaczenie. Jakby jeden gest, jego pytanie, tak proste, tak pozbawione presji, dał jej prawo, by przestać się bać własnych reakcji.
    Ale mimo to bała się. Nie jego. Nie sytuacji. Nie samego faktu kolacji. Bała się tego, co to dla niej oznaczało. Że zaczyna chcieć z kimś być, rozmawiać, śmiać się, i że tym kimś nie jest James. Bała się, że jeśli pójdzie na tę kolację, to nie będzie już tylko rozmowa przy drinku w galerii, po przypadkowym spotkaniu. To będzie coś więcej. Symboliczna decyzja. Pierwszy krok w stronę czegoś nowego, na co przez tak długi czas nie dawała sobie przyzwolenia.
    — Chcę — powiedziała po prostu — Naprawdę chcę zjeść z tobą kolację, Hae Jo. Ale uprzedzam — dodała, unosząc lekko brwi, tym razem z uśmiechem bardziej swobodnym, choć wciąż nie do końca pewnym. — Jeśli gotujesz tak dobrze, jak prowadzisz rozmowy, to jestem zgubiona.
    Ich śmiech rozpłynął się wśród dźwięków galerii. Kroków, ściszonych rozmów, przytłumionych brzęków kieliszków. Za wielkimi oknami rozciągał się Manhattan, z jego wieżami migoczącymi światłami jak krawędzie miasta, które nigdy nie zasypia. I choć Astrid znała ten widok od lat, dziś wydawał się inny. Jakby mniej istotny. Jakby całe to szklane tło było tylko scenografią, a prawdziwa historia toczyła się tu w tej chwili, na zapleczu galerii, gdzie świat zewnętrzny przestawał mieć znaczenie.
    Patrzyła na niego z mieszaniną ciekawości i ostrożności, której nie potrafiła już całkiem ukryć. W jego oczach nie było pośpiechu. Uniósł dłoń, spokojnie, bez nachalności, jakby oferował nie tylko gest, ale coś więcej. Most, przez który mogłaby przejść, jeśli tylko zdecyduje się na ten krok.
    Spojrzała na jego rękę. Przez ułamek sekundy zawahała się ze świadomości, że każdy drobny ruch zaczyna mieć znaczenie. A potem, bardzo powoli, położyła swoją dłoń w jego. Ciepło jego skóry uderzyło ją z zaskakującą intensywnością, jakby w tym drobnym styku palców skupiła się cała energia chwili, a Nowy Jork za szybą na ułamek sekundy przestał istnieć. Nie ścisnął jej dłoni mocno. Po prostu objął ją pewnie, z tą delikatną pewnością kogoś, kto wie, ile waży czyjeś zaufanie i nie zamierza się nim bawić.
    To wystarczyło, by jej serce przyspieszyło jeszcze bardziej, w rytmie nowego początku. Wyczuła subtelne pulsowanie krwi w nadgarstku, niemal jak sygnał, że organizm zanotował zdarzenie, którego logika pracy i wykresów nie przewidziała. Za oknem przejechała policyjna syrena, przecięła wieczór jasnym, niebieskim błyskiem, a potem zniknęła. W środku galerii światło zwisało nisko nad obrazami, rozlewając na betonowej posadzce złote plamy, między którymi widać było jeszcze kilka par gości niespiesznie przechodzących od jednego płótna do drugiego.
    Patrząc na ich splecione dłonie, Astrid zrozumiała, że najtrudniejsze już zrobiła, bo pozwoliła sobie poznać kogoś, kto nie był Jamesem. Cała reszta, choć wciąż niejasna, nagle wydawała się mniej groźna. I nawet jeśli kolejny krok miał prowadzić w nieznane, nie chciała się cofać. Musiała w końcu zamknąć rozdział, który już nigdy nie miał dostać kontynuacji i pozwolić sobie na pójście do przodu. Hae Jo Woo był doskonałym kandydatem na spróbowanie, czy jeszcze pamięta, jak może wyglądać świat bez Jamesa Kanga.


    Astrid

    OdpowiedzUsuń
  10. Czuła, jak ciepło bulionu rozlewa się w niej głębiej, niż mogłaby się spodziewać po zwykłej zupie. To nie był smak, który zaskakiwał jak w restauracji. Siedziała na kuchennym blacie, boso, z dłońmi opartymi o brzeg kamiennego blatu, a jej sylwetka, choć wciąż wyprostowana, nie była już sztywna. Coś w niej opadło. Napięcie, które nie pozwalało jej odetchnąć od miesięcy. Patrzyła, jak Hae Jo wraca do garnka, jak z cichą precyzją dorzuca kolejne składniki, jakby gotował z radością, że ma w końcu dla kogo. I właśnie to poruszyło ją najmocniej. Nie jego pewność siebie, nie zręczność, nie historia o babci, choć była piękna. Tylko fakt, że stojący przed nią mężczyzna, który mógłby mieć wszystko, spełnić najdziwniejsze marzenie, miał takie trywialne pragnienia, jak reszta społeczeństwa. Chciał mieć po prostu osobę, dla której mógłby ugotować gorącą zupę według przepisu dawno zmarłej babci.
    — Wiesz, że to szaleństwo? — wypowiedziała półgłosem, uśmiechając się z niedowierzaniem. — Jeszcze dziś rano utknęłam w prezentacjach i tabelach. Spotkaniach, których nigdy nie chciałam odbywać. A teraz jestem w domu prawie nieznajomej mi osoby i piję bulion, który przebija wszystko, co podają w lokalach z gwiazdkami Michelin.
    Nie skomentował jej słów, tylko lekkie uniesienie brwi i odrobina dumy w oczach zdradziły, że przyjął jej słowa jak potwierdzenie własnych intencji. Odwrócił się, by dorzucić do garnka makaron, a Astrid przytrzymała w palcach podaną przed chwilą łyżkę. W myślach wypłynął obraz z przeszłości: inna kuchnia, inny bulion, inna para unosząca się z garnka, w którym ktoś próbował za wszelką cenę odtworzyć rodzinny smak. Pojawił się, zakłuł, lecz zaraz rozpłynął się w zapachu prażonego sezamu i wodorostów. Nie mogła cały wieczór wspominać przeszłości. Hae Jo nie zasługiwał na porównywania do mężczyzny, który ukształtował całe jej życie, bo jego już w nim nie było, z jej własnej woli.
    Spuściła nogi z blatu, opierając stopy na chłodnej podłodze. Nagły kontrast temperatur zwrócił jej uwagę z powrotem na mężczyznę po drugiej stronie kuchni. Zamieszał bulion, odstawił zegarek kuchenny i podszedł bliżej z kolejną porcją wywaru.
    — Spróbuj jeszcze raz, teraz z kimchi — rzucił sucho, podając łyżkę prosto do jej ust, zanim zdążyła zaprotestować.
    Ostry, fermentowany posmak spotkał głębię bulionu. Astrid zamknęła oczy, by lepiej uchwycić równowagę smaków. Kiedy je otworzyła, Hae Jo już odwracał się z dwoma misami parującego ramenu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiem — wrócił do jej pytania i odpowiedział bez zaskoczenia. Nie spojrzał na nią od razu. Zamiast tego ułożył ostatni plasterek pieczonej wołowiny na wierzchu jej miski i tylko kątem oka sprawdził, czy nadal na niego patrzy.
      Astrid milczała przez chwilę, pozwalając ciepłu potrawy i jego obecności wypełnić przestrzeń, którą zwykle zagłuszała zadaniami, mailami, walką o dominację przy stole konferencyjnym. Tutaj nie musiała nic udowadniać. Nie musiała być ani twardsza, ani szybsza, ani bardziej precyzyjna.
      Patrzyła, jak odkłada chochlę, wyłącza palnik, zdejmuje fartuch. Jego ruchy były tak inne od wszystkiego, co znała. Pozbawione pośpiechu, potrzeby dominacji. I może właśnie dlatego czuła się przy nim bezpiecznie, choć wiedziała o nim tyle, co nic. I choć to nic powinno ją niepokoić, dziś nie robiło tego wcale. Może dlatego, że każda chwila spędzona z nim nie wymagała definicji. Nie pytał jej o przeszłość, nie grzebał w otwartych ranach, nie próbował wejść w rolę, którą przypisywali jej inni mężczyźni. Był. Po prostu był. W kuchni, z jej dłońmi wciąż lekko ciepłymi od porcelanowej miski i sercem bijącym nieco za szybko, Astrid czuła się niepokojąco obecna.
      — Szaleństwo — powtórzyła cicho, jakby próbując sprawdzić, czy to słowo nadal ma moc. — Ale może właśnie tego mi było trzeba. Czegoś nieprzewidzianego.
      Nie odpowiedział. Tylko lekko skinął głową, jakby przyjmował jej słowa jako zgodę na to, co może nadejść. Astrid sięgnęła po łyżkę i zanurzyła ją w bulionie. Nie powiedziała nic. Ale sposób, w jaki zamknęła oczy i wypuściła powietrze przez nos, był wystarczającą odpowiedzią. Rameyon smakował obłędnie.
      Astrid

      Usuń
  11. Zamarła. Nie dlatego, że jego słowa ją zszokowały. Nie były z gatunku tych, które paraliżują. Wręcz przeciwnie, były wypowiedziane tak, jak mówi się rzeczy zbyt kruche, by je powtórzyć. Ale właśnie ta prostota sprawiła, że zabrzmiały w niej dłużej, mocniej. Jak echo, które odbijało się od wszystkich miejsc, które przez lata starała się w sobie uciszyć.
    Patrzyła na niego. Na mężczyznę, który jeszcze parę godzin wcześniej istniał tylko w jednym z tych wspomnień, które przechowuje się gdzieś z boku, nieprzetworzone, niepotrzebne. Hae Jo był kiedyś przypadkowym rozmówcą z hotelowego dachu na drugim końcu świata. A teraz siedział przed nią w swojej kuchni, w mieszkaniu, które pachniało jak dom i mówił rzeczy, które brzmiały bardziej prawdziwie niż wszystko, co słyszała w ostatnich miesiącach. Zastanowiło ją, jak to się dzieje, że czasem wystarczy jedno zdanie, by ktoś przedarł się przez system zabezpieczeń, które budowało się latami. Hae Jo, ten spokojny, prawie obojętny Hae Jo, powiedział jedno zdanie i coś w jej wnętrzu się zmieniło.
    Jej palce musnęły chłodny kieliszek, który postawił przed nią chwilę wcześniej. Nie uniosła go jeszcze. Trzymała go jedynie opuszkami, jakby chciała zyskać parę sekund na decyzję, która wcale nie była trudna. Czy powinna zostać dłużej?
    — Wiesz, że nie jesteś jedynym, który nie ma sprawdzonych sekwencji? — powiedziała w końcu, z lekkością — Ja też ich nie mam. Mam za to cały system mechanizmów obronnych i zestaw wyuczonych reakcji. Sprawdzały się przez lata. Przez ostatnie dwa lata byłam jak człowiek, który ciągle biegnie. Nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że boi się stanąć. Bo jak staniesz, to musisz się rozejrzeć. Zobaczyć, co zostało. Albo kogo zabrakło.
    Mężczyzna nie odpowiedział, przytakując skinieniem głowy. Jego spojrzenie, zwykle obojętne i nieczytelne, teraz zatrzymało się na niej z nieco większą uwagą. Jakby jej słowa, równie nagie jak jego własne, nie potrzebowały komentarza. Astrid czuła to wyraźnie. Pierwszy raz od dawna nie musiała tłumaczyć się z własnego lęku. I choć czuła, że powinna to powstrzymać, może nawet urwać i wrócić do tego, co znała najlepiej, do dystansu, do kontroli, do eleganckiej obojętności to jednak nie potrafiła. Coś w niej, coś głęboko zakorzenionego, nie chciało już dalej biegnąć tylko po to. Po raz pierwszy od dawna chciała zobaczyć, co zostanie, gdy pozwoli sobie zatrzymać się na chwilę.
    — Wiesz, że jesteś dla mnie kompletnie obcy? — odezwała się. — Masz w sobie coś... — zaczęła, marszcząc lekko brwi, jakby sama szukała odpowiednich słów. — Nie wiem. Może to ta powściągliwość. Może to, że nie pytasz. Nie każesz mi niczego wyjaśniać. Nie próbujesz mnie rozgryźć, jakbyś i tak już wiedział, że nic z tego nie będzie miało sensu, jeśli spróbuję ci podać wersję kontrolowaną. I przez to wszystko… przez to, że niczego nie wymuszasz, zbyt łatwo znajdujesz drogę do miejsc, których nie powinnam ci pokazywać.
    Astrid

    OdpowiedzUsuń
  12. Z perspektywy Astrid wszystko zdawało się jednocześnie niewiarygodne i boleśnie prawdziwe. Słowa Hae Jo nie były górnolotne, nie były nawet szczególnie romantyczne, właśnie przez to zbiły ją z tropu bardziej niż jakiekolwiek deklaracje. Były wypowiedziane z taką pewnością, taką cichą stanowczością, że nie miała jak się przed nimi bronić.
    Zsunęła dłonie z blatu i splotła je lekko na kolanach, jakby potrzebowała uchwytu, by nie pozwolić tej chwili wymknąć się spod kontroli. Nie chciała tracić głowy. Przecież znali się tak krótko, a już padły między nimi słowa, które w innych okolicznościach uznałaby za niebezpieczne. Sposób, w jaki patrzył. Jakby nie chciał jej posiąść, tylko po prostu być obok. A to było najgroźniejsze ze wszystkiego. Bo Astrid znała już mężczyzn, którzy potrafili zdobywać, manipulować, owinąć wokół palca. Potrafiła się na nich zamknąć jak na dobrze przećwiczonej prezentacji w sali konferencyjnej. Ale to, co zrobił Hae Jo, wytrąciło ją z równowagi, bo niczego nie próbował.
    Nie znała go. Nie naprawdę. A jednak siedziała w jego kuchni, z włosami lekko rozwianymi, w swetrze, który pachniał zupą i spokojem, którego nie doświadczyła od lat. Patrzyła na niego jak na kogoś, kto bez żadnej agresji, bez presji, po prostu otworzył przed nią przestrzeń, do której nie musiała się wdzierać. Jakby to, że tu była, było dla niego oczywiste.
    To właśnie to poruszyło ją najmocniej. Nie jego propozycja lodów. Nie k-drama. Tylko fakt, że nie próbował jej przekonać. Nie obiecywał. Po prostu zaprosił. Jakby ufał, że jeśli zostanie, to z własnej woli. Spojrzała na niego. Na mężczyznę, który kiedyś był tylko rozmową na dachu i przypadkowym spojrzeniem. Teraz był kimś, kto trafił w sam środek jej wewnętrznego chaosu, nie zniszczył go, nie ocenił tylko usiadł pośrodku i poprosił by została. Przynajmniej dzisiaj.
    Nie powiedziała, że zostanie. Ale nie musiała.
    Siedziała nadal na stołku, nogi miała podkulone, a dłonie oparła teraz o krawędź siedziska. Czuła w sobie mieszaninę dziwnej ulgi i jeszcze dziwniejszego napięcia. To nie było to samo uczucie, co przy Jamesie. Tamten chaos miał ostrze, które raniło za każdym razem. Tu było coś innego. Coś łagodnego, łatwego.
    Gdy zapytał czy wszystko jest w porządku, skinęła głową, a potem zsunęła się ze stołka i przeszła do salonu. Usiadła na końcu kanapy, zostawiając miejsce obok siebie. Minęła chwila, zanim usiadł obok. Przyniósł dwa kubki z lodami i podał jej jeden. Ich palce musnęły się przez moment, przeszywając ją prądem. Obraz rozświetlił ścianę. K-dramowy dramat zaczął się w klasyczny sposób: deszcz, samotna dziewczyna na przystanku, zbyt głośna muzyka w tle.
    — Okej, ta grzywka to już dramat sam w sobie — szepnęła Astrid, zerkając na ekran. — Gratulacje, spełniłeś warunki.
    Hae Jo zaśmiał się cicho, ale nic nie odpowiedział.
    Film toczył się powoli, jakby reżyser specjalnie rozciągał każdą scenę, każdą pauzę między słowami bohaterów, każdą łzę spływającą po policzku aktorki o tragicznej grzywce. I może to pasowało. Bo czas w tym mieszkaniu też jakby zwolnił, z każdą minutą spędzoną w tej absurdalnie zwyczajnej bliskości. Astrid czuła jego obecność obok. Czasem słyszała, jak nabiera powietrza, czasem jak porusza się lekko, by wyjąć łyżeczkę z kubka. Nie dotykali się, ale i tak czuła go tuż przy sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odchyliła głowę na oparcie kanapy i zamknęła na moment oczy. Nie spała prawie całą ostatnią noc, jej umysł zbyt rozproszony, serce zbyt poranione. James, projekt dla Ashford, matka, telefon od brata. A teraz siedziała tu, obok mężczyzny, którego znała przez jeden wieczór. Z zamyślenia wyrwał ją jego głos upominający ją by nie zasypiała, bo najlepsze dopiero przed nimi.
      — Nie śpię — odpowiedziała, nie otwierając oczu. — Myślę intensywnie o tym, jak bardzo ta bohaterka powinna była zostawić go po pierwszej scenie. — Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Ich spojrzenia zatrzymały się na sobie na trochę dłużej, niż pozwalał rozsądek. Ale Astrid nie odwróciła wzroku. Nie tym razem. Zamiast tego uniosła lekko brwi, jakby chciała zatuszować własne zakłopotanie.
      — Słaby soundtrack, ale przynajmniej lody są dobre — rzuciła cicho i uśmiechnęła się, zanim znów oparła się wygodnie, tym razem przysuwając się do niego o parę centymetrów. Niby dla wygody. Niby bez znaczenia.

      Astrid

      Usuń
  13. [ Tylko jedna tyci uwaga, moja postać to Nathaniel, nie Nathan ;) ]
    Za oknami rytmiczny stukot deszczu grał jednostajną melodię, rozlewając melancholijną aurę po całym mieszkaniu. Nathaniel jednak nie narzekał. tTakie dni lubił najbardziej. W końcu kilka dni luzu, żadnych obowiązków, żadnych wydarzeń, kamer czy wyjazdów. Wreszcie mógł się po prostu zaszyć w domu, odpalić konsolę, obejrzeć coś bez poczucia winy i leżeć godzinami na kanapie ze swoim czworonożnym towarzyszem.
    Baram również zdawał się cieszyć z tej atmosfery. Leniwie rozciągnięty na dywanie, leniwie ziewał, od czasu do czasu podnosząc głowę, by sprawdzić, co jego pan znowu robi w kuchni.
    A Nathaniel szykował się na mały wieczór towarzyski. Zapiekanka, czyli jego specjalność, czekała już w naczyniu żaroodpornym, gotowa na swoją kolej w piekarniku. Lodówka była zaopatrzona w ulubione piwa, z których jedno już czekało w schłodzonym kuflu na stoliku w salonie. Obok kufla, kilka koreańskich przekąsek: suszone owoce morza, pikantne orzeszki, trochę kimchi w miseczce. Wszystko gotowe.
    Właśnie niósł miskę chipsów, żeby dorzucić ją do całego zestawu, gdy usłyszał znajome tupanie pazurów na drewnianej podłodze. Baram truptał radośnie w stronę drzwi wejściowych, merdając ogonem i wydając z siebie cichy pomruk ekscytacji.
    – Już? – mruknął Nate z rozbawieniem, kiedy pies stanął jak na baczność, wpatrzony w drzwi jakby miały się za chwilę same otworzyć.
    I faktycznie, po chwili usłyszał znajomy głos za drzwiami. Ton, którego nie sposób było pomylić z żadnym innym. Uśmiech sam wpłynął mu na twarz. Zrobił kilka kroków, przygladając się swojemu przyjacielowi. Na jego słowa, uniósł lekko brew, po czym wzruszył ramionami.
    – Już dawno mówiłem ci, że masz zmienić styl – mruknął tylko i ruszył z miską do salonu, odstawiając ją na stolik. Zaraz znów swoje spojrzenie przeniósł na towarzysza. – Ale chętnie zabawię się w twojego stylistę – dodał, puszczając przyjacielowi oczko.
    Zaraz roześmiał się wesoło i usiadł wygodnie na swojej kanapie, zmieniajac w telefonie oświetlenie w domu na bardziej kolorowe. Nagle światła porozmieszczane w różnych kątach pokoju zaczęły mienić się kolorami tęczy.
    – I eventy! – dodał. – Dostałem zaproszenie od Netflixa z okazji premiery nowych sezonów – powiedział dumnie z siebie. – Mam dwa, możesz być moją osobą towarzyszącą – oznajmił z zadowoleniem.
    – A jakie zmiany u ciebie?


    Nathaniel


    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy przesunęła dłoń bliżej, skóra na wewnętrznej stronie palców zapulsowała, jakby jej własne ciało z zaskoczeniem uświadomiło sobie, jak dawno nie czuło niczego tak zwyczajnego ciepła drugiej osoby. Palce zatrzymały się w ułamku milimetra od jego. Wystarczyłby najmniejszy ruch, drgnienie, by styczność stała się faktem. Ale Astrid pozostawiła tę pustkę nie do końca wypełnioną.
    Jeszcze nie, Astrid… — skarciła się w duchu.
    Kubek lodów powoli topniał, wilgotny pierścień rósł na blacie. Astrid oparła łyżeczkę na brzegu. Światło z ulicy sączyło się przez żaluzje, rysując na parkiecie wąskie równoległe pasy. Zza szyby słychać było zbyt dobrze znany gwar Brooklynu: odległy klakson, śmiech z chodnika, brzdęk rowerowego dzwonka. Miasto toczyło się swoim chaotycznym rytmem, a wewnątrz wszystko stało w miejscu. Odchyliła głowę i pozwoliła policzkowi oprzeć się o oparcie sofy. Przez sekundę rozważała, jak łatwo byłoby przesunąć się tych kilka centymetrów, położyć głowę na jego barku, zamknąć oczy i udawać, że następny tydzień, miesiąc, całe życie nie istnieją.
    Ale wiedziała, że jeśli to zrobi, granica zostanie przekroczona. A ona sama nie była chyba na to jeszcze gotowa. Nie z pojawiającym się w jej życiu na nowo James’em. Najpierw musiała uporać się z własnymi uczuciami do byłego narzeczonego, aby móc składać nowe obietnice. Nie chodziło nawet o to, że nie chciała. Pragnienie było namacalne. Ale znała siebie zbyt dobrze, by udawać, że potrafi coś zbudować na emocjonalnym gruzowisku. James wrócił do jej życia nieproszony. Z mieszaniną smutku i znajomej czułości w oczach. I choć próbowała wmówić sobie, że to nie ma znaczenia, że już go nie kocha, ciało pamiętało zbyt wiele. Zbyt dobrze znała ten rodzaj tęsknoty, który przychodzi nie w momentach słabości, właśnie wtedy, gdy wszystko wydaje się pozornie stabilne.
    Jeszcze jeden komentarz o soundtracku… — jego słowa sprzed chwili brzmiały jej w uszach z lekką wibracją śmiechu. Prawą dłonią delikatnie przesunęła koc, by przykryć jego kolano. Odruch opiekuńczy, a zarazem najsubtelniejszy dotyk, na jaki miała odwagę. Materiał zahaczył o palce ich obu. Poczuła, jak muśnięcie wełny przenosi drganie między skórami.
    — Jeśli tu kiedyś wrócę, przyniosę własną playlistę — wymknęło jej się półgłosem, niemal bezgłośnie. Nie żeby planowała to kiedyś. Powiedziała nim pomyślała.
    W tym samym czasie na ekranie zabrzmiał kulminacyjny akord. Smyczki, fortepian, wokal, wszystko naraz i mglisty obraz wytworzył na ścianie świetliste odbicie, które rozlało się po suficie jak woda. Astrid wzięła głęboki wdech. Melodia, choć patetyczna, otuliła pokój i nagle poczuła łzy, takie niegroźne, ledwie zaznaczone. Nie były po Jamesie. Nie były nawet z powodu filmu. To łzy z tego miękkiego miejsca w niej, w którym przechowuje się czułość, gdy za długo była trzymana pod kluczem. Zakryła je lekkim uśmiechem, bo tak nauczyła się robić. Wsunęła łyżeczkę pomiędzy wargi, pozwalając ostatniemu kawałkowi topniejącego deseru osłodzić język.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamrugała powoli, czując, jak cień zmęczenia opada jej na ramiona. Palce, które niemal dotknęły jego dłoni, wycofały się ledwie zauważalnym ruchem, jakby nagle przypomniała sobie, że to jeszcze nie ten moment. Nie dla niej. Nie teraz. Zamiast ciepła Hae Jo, poczuła chłód własnej ostrożności. Cofnęła dłoń i przyciągnęła ją do siebie, zaciskając ją lekko na rogu koca. W głowie znowu pojawił się James. Jego głos, miękki i kontrolowany, gdy mówił jej coś o analizie, którą zrobiła w sprawie SynaptIQ, a ona nieprzyzwoicie świadoma każdego centymetra przestrzeni między nimi. Jak mogła o tym zapomnieć? Jak mogła udawać, że to, co wróciło, nie ma znaczenia?
      Półprofesjonalny, ale znany na pamięć sposób, w jaki opierał brodę na splecionych dłoniach, kiedy był zamyślony. Ten nawyk. Te oczy, które znały ją lepiej niż chciała. I to jedno spojrzenie z gali cięższe niż wszystkie ich wspomnienia razem wzięte. Nie mogła pozwolić sobie na nic więcej z Hae Jo, kiedy była tak boleśnie świadoma tego, co robił z jej umysłem powrót Jamesa.
      Film trwał, ale obrazy zlewały się w jeden powolny nurt. Smyczki płynęły, wokal znikał gdzieś za kurtyną senności. Astrid nie pamiętała, kiedy zamknęła oczy. Tylko na chwilę, żeby uspokoić myśli. Zasnęła.

      Astrid

      Usuń
  15. Świadomość wracała falami. Najpierw ciche syknięcie powietrza, potem pierwszy dotyk światła na skórze, wreszcie zapach, którego nie znała. Astrid zatrzymała powieki zamknięte o ułamek sekundy dłużej, jakby chciała jeszcze raz przeanalizować wydarzenia sprzed nocy, upewnić się, że naprawdę zasnęła w mieszkaniu Hae Jo Woo. Gdzie dokładnie przebiega granica pomiędzy chwilą, którą pamiętała, a tą, która właśnie się dzieje?
    Usiadła cicho, żeby nie przeszkadzać mu w konferencji, którą prowadził w kuchni. Kręgosłup zaprotestował krótkim ukłuciem, koc zsunął się, odsłaniając gęsią skórkę na ramieniu. Skulone nogi rozprostowały się niezdarnie, bose stopy dotknęły zimnej podłogi. Zapach wodorostów i pasty sojowej doszedł do jej nozdrzy. Doenjang? Kręciło w nosie słonym ciepłem, znajomym z podróży do Korei odbytej w zeszłym roku.
    Hae Jo stał przy wyspie, plecy miał proste jak linia wykresu w Excelu, głowa lekko pochylona nad ekranem. W uszach słuchawki, na twarzy światło monitora. Obrona terytorium liczb. Głęboki głos, równy, od czasu do czasu wzbogacony krótkim, koreańskim ne, ton obniżony przy końcówce zdania. Zaskakująco łagodny jak na kogoś, kto przerzuca miliony wonów pomiędzy wierszami arkusza.
    Na blacie przed nim stały dwie miseczki. Jedna pełna ryżu, z delikatną mgiełką pary. Druga pusta. Obok pałeczki położone równolegle, precyzyjnie jak kreski kaligrafii. Serce zabiło jej w piersi głośno. Nie tak miało być. Miałam wrócić do domu, zrobić raport, wypić zbyt późną kawę, przygotować się na spotkanie w sprawie przejęcia…. Skarciła się w myślach. Przesunęła dłonią po włosach, wyczuwając splątany kosmyk na karku, dowód zbyt długiego snu w miejscu, które nie jest własnym domem. Pochyliła się i podniosła koc, narzuciła go na ramiona jak tymczasową zbroję. Dopiero wtedy odważyła się zrobić krok w stronę miejsca, w którym stał mężczyzna. Jeden, potem drugi.
    Nie spojrzał od razu. Mówił dalej. Nie znała dobrze koreańskiego, choć co nieco rozumiała. Przez dwie dekady najbliższą jej sercu osobą był mężczyzna o koreańskich korzeniach, więc siłą rzeczy często przebywała wśród osób posługujących się tym językiem. Liczby, analiza, krótkie pauzy na potwierdzenie, choć teraz głos Hae miał nieco inną fakturę. Jakby zmiękł, przesuwając się o pół tonu niżej, ledwie słyszalnie, ale Astrid to wychwyciła. Przez moment pomyślała, że to przez nią. Że jego zmysły zarejestrowały jej ruch szybciej, niż byłby w stanie to przyznać.
    Stanęła kilka kroków od niego, a on uniósł lekko głowę. Nie w pełni, tylko tyle, by jego spojrzenie przecięło przestrzeń między nimi. Zsunął jedną słuchawkę z ucha. Zgasił mikrofon w słuchawce ruchem ledwo zauważalnym i przywitał się z nią cicho w ojczystym języku.
    Astrid skinęła głową, niemal niezauważalnie i podeszła bliżej. Na blacie parowała zupa. Miseczka z miyeok-guk, przejrzysty bulion, plasterki wodorostów tańczyły leniwie pod powierzchnią.
    — Nie musiałeś… — zaczęła, ale urwała. Bo wiedziała, że nie zrobił tego z obowiązku. Hae uśmiechnął się jedynie i położył przed nią pałeczki, powracając do rozmowy z pracownikami Woo Group.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobił to gestem tak prostym i naturalnym, że przez chwilę mogła uwierzyć, że tak wygląda każdy jego poranek. Jakby zawsze odkładał pałeczki dla kogoś jeszcze. Kogoś, kto nie musi o nie prosić, ani tłumaczyć, dlaczego został na noc. Usiadła ostrożnie. Stołek był chłodny, z metalowym obrzeżem, które zahaczyło o jej udo przez cienki materiał legginsów. Ramiona nadal otulała resztka ciepła z koca, ale ciało już przechodziło w stan kontrolowanej obecności. Hae nie odrywając wzroku od ekranu laptopa i zawzięcie tłumacząc coś współpracownikom przysunął wolną dłonią miseczkę z ryżem obok pałeczek.
      Zupa pachniała jak dom, który znała tylko z drugiej ręki: z opowieści, z podróży, z cudzych kuchni. Wodorosty unosiły się w bulionie z leniwą gracją, tofu rozjaśniało powierzchnię drobnymi kostkami. Para z miseczki wznosiła się powoli, zawieszona w ciszy między jednym kliknięciem klawiatury a drugim potwierdzeniem w słuchawce. W końcu pożegnał się i wyciągnął z ucha słuchawki, odkładając je wraz z komputerem na brzeg blatu. Uśmiechnął się do niej szeroko.
      — Miyeok-guk? — spytała, patrząc na zupę, po czym uniosła brwi z lekkim rozbawieniem. — próbujesz mi powiedzieć, że źle śpię, czy że za dużo myślę?

      Astrid

      Usuń
  16. [ O mamusiuuuuuu, Do-hwan w tej scenie z gifa *.* ]

    Astrid poczuła się tak, jakby jego pytanie otworzyło w niej coś, co próbowała od miesięcy trzymać pod grubą warstwą autoironii i planów dnia. Zawsze tak wyglądasz rano? Nie brzmiało jak flirt. Ani jak kpina. Przeciwnie, było zaskakująco czułe, nieoczekiwanie szczere. A jednak czuła, jak jej wnętrze odruchowo napina się do odpowiedzi, którą miała gotową od lat: sarkazm, drobny żart, bezpieczny dystans. Ale tym razem, w jego kuchni, otulona jego kocem, z filiżanką w dłoniach i smakiem kawy, nie była pewna, czy potrafi zagrać tę samą scenę tak, jak zawsze.
    — A co, przestraszyłeś się? — zapytała w końcu. Głos miała lekko zachrypnięty, nie do końca rozbudzony, jakby słowa musiały pokonywać opór ciała, które nie chciało wracać do rzeczywistości.
    Spojrzała na niego znad filiżanki, podłużny cień padał jej na policzek przez listwę żaluzji. Ciepło kawy otulało palce, a przez jedną absurdalną sekundę pomyślała, że może już nic więcej dzisiaj nie potrzebuje. Może tylko ten zapach świeżo zaparzonej kawy i ten mężczyzna, który patrzył na nią z odległości dwóch metrów, wystarczył by przetrwać dzień.
    — Albo inaczej — dodała, a jej głos nabrał lekkości, którą nosiła jak letnią sukienkę w upalne dni — czy może masz na myśli zawsze tak cudownie niedoskonała?
    Uśmiechnęła się krótko, ale to nie było złośliwe. Raczej obronne. Gra, którą znała zbyt dobrze. Bo Astrid nie pozwalała sobie na bezbronność. Przy nikim. Obojętnie czy był to Hae, James, czy stary Ashford ze swoimi kaprysami.
    Brunet stał wciąż oparty o blat, nieruchomy, tylko spojrzenie lekko się przesunęło, jakby zapamiętywał kształt jej ust, gdy wypowiadała niedoskonała, czy może sposób, w jaki opuszki palców przywarły do porcelany filiżanki. Astrid spuściła wzrok. Tylko na moment, ale wystarczająco, by uciec przed tym spojrzeniem, które niczego nie wymagało, a i tak widziało zbyt wiele. Wzięła jeszcze jeden łyk kawy, wolniej, ostrożniej.
    — Rano zwykle jestem szybka, konkretna i niedostępna. Dwa espresso, skręt szyi w stronę telefonu, trzy powiadomienia i w drogę. Dziś… — urwała, jakby sama musiała na nowo przeanalizować poranek. — Dziś jestem wersją testową. Demo. Możliwe, że stworzyłeś nowy rodzaj korporacyjnego potwora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rodzaj korporacyjnego potwora.
      Hae zaśmiał się cicho, ale nie odpowiedział. Astrid nie potrzebowała jego słów, żeby zrozumieć, że nie uważa jej za potwora. Jeszcze nie, przeszło jej przez myśl. Ciekawe, co myślałby o niej gdyby dowiedział się, że odchodzi od ludzi, których kocha, za pieniądze, które w sumie nie były nawet dla niej. Pomyślała o Nicku. O jego dłoniach, zawsze lekko popękanych od zimna, nawet w środku lata. I o tym, jak śmiał się, kiedy opowiadała mu absurdy z biura. Myślała o przelewach, które wysyłała z lśniącego gabinetu w Downtown, o operacjach, na które wystarczyło. O tym, że kupiła Nickowi czas, choć nie wiedziała jak długi.
      Zamrugała. Nie teraz, Astrid.
      Uniosła filiżankę, by ukryć myśli, które napłynęły zbyt szybko. Gorzki łyk był zaskakująco kojący. Spojrzała na Hae ponownie, już nie jak na człowieka, który właśnie podał jej śniadanie, ale jak na kogoś, kto mógłby przez przypadek stać się zbyt ważny. A co jeśli jego matka lub ojciec są uszyci z tej samej tkaniny, z której uszyto Jinwoo Kanga? A co jeśli znowu wpadnie w pułapkę wyższych sfer, do których nigdy nie będzie należeć?
      — Zaskoczyłeś mnie tą propozycją — powiedziała cicho, zerkając na jego klucze, leżące niedbale obok laptopa. — Zawieziesz mnie do domu, żebym mogła się przebrać i potem… do pracy? — Powtórzyła, jakby potrzebowała potwierdzenia, że usłyszała to dobrze. — To brzmi trochę jak… coś, co robią ludzie, którzy się znają. — Uśmiechnęła się z wahaniem. — Ale jeśli naprawdę masz czas i chęci... to okej, chętnie skorzystam. Muszę tylko przeliczyć harmonogram: prysznic, szpilki, makijaż w pięć i pół minuty. Dam radę, jeśli sąsiad nie będzie brać prysznica w tym samym momencie, co ja i nie będziemy musieli podzielić się ciśnieniem gorącej wody…
      Wypowiedziała to półżartem, lecz w rzeczywistości układała w myślach listę czynności jak równanie z wieloma niewiadomymi: minimalny czas suszenia włosów (2 min 20 s), długość przejazdu przez Williamsburg Bridge (bez korka 7 min, z korkiem nieprzewidywalne), ryzyko, że Alex Ashford pojawi się w biurze przed dziewiątą i jej tam nie zastanie - zawsze wysokie.
      A jednak, gdy spojrzała na Hae, wszystkie te zmienne rozpłynęły się jak wykres na ekranie, przeciągnięty przypadkowym ruchem myszki.
      – Masz dwa warunki – dodała nagle, zanim zdążył wpleść się w jej logistykę. – Po pierwsze: dostanę na wynos jeszcze jedną czarną kawę. Po drugie: nie mów nikomu, gdzie jadłam śniadanie. Plotki u nas rozchodzą się szybciej niż wirus PR-owy.
      Przez sekundę zastanawiała się, czy zabrzmiała wystarczająco lekko.

      Astrid

      Usuń
  17. Drzwi loftu zamknęły się za nią niemal bezdźwięcznie. Przez ułamek sekundy stała w korytarzu, przyciskając kubek termiczny do piersi, jakby jego ciepło miało ją jeszcze na chwilę zatrzymać w bezpiecznym świecie Hae Jo Woo. Miała na sobie jego sweter, za duży, pachnący lawendowym płynem do płukania i perfumami, których nie była w stanie rozpoznać. Nie chciała opuszczać świata pachnącego ostrym kimchi, który jej zaprezentował, bo właśnie tutaj po raz pierwszy od dawien dawna mogła opuścić gardę i w końcu poczuć się bezpiecznie. W tym świecie nie było Alexa Ashforda, Jinwoo i Jamesa Kanga, nie było wspomnień o przeszłości, nie było zarządu Asford Capital i facetów, którzy ciągle wątpliwi w jej kompetencje. Był Hae Jo, który ufał jej osądowi i wiedzy, który był zafascynowany tym, co ma do powiedzenia na panelach w Singapurze czy Hongkongu… Była dla niego kimś, bez zabiegania o aprobatę.
    W windzie spięła włosy w prowizoryczny kocyk. Czuła na sobie jego obserwujące spojrzenie, poprawiła materiał na ramieniu, próbując zająć dłonie czymkolwiek, byle nie musiały bezczynnie zwisać wzdłuż ciała. Zmarszczyła brwi, w myślach układając plan dnia. Spotkanie o dziesiątej, update z zespołem zajmującym się ASEAN, prezentacja dla japońskich inwestorów... i SynaptiQ z Jamesem.... Odgrodziła go od tego poranka, tej windy, tych chwil z Hae. Nie chciała dokładać sobie niepotrzebnych zmartwień.
    Jamesowi stawi czoła po południu.
    Hae Jo ją nieustannie zaskakiwał. Czy spodziewała się, że dyrektor holdingu mógłby być fanem k-popu? BTS, Blackpink, Ateez, Twice? Czekała aż zapyta, czy puścić Soda Pop nieistniejącego zespołu Saja Boys, ale chyba przewidział, że śmiałaby się wtedy do rozpuku cała drogę na Manhattan. Hae Jo Woo. Nieprzenikniony inwestor, który zawsze otoczony tajemniczą aurą lawirował pomiędzy biznesmenami na kongresach, oglądał z nią k-dramę i słuchał k-popu. Niebywałe.
    Gdy wjeżdżali w okolice Prospect Park, poranne światło załamywało się na szybie w drobne refleksy, a ulice przypominały o tym, że świat nie przestał istnieć tylko dlatego, że ona na jedną noc przestała się w nim ścigać. Patrzyła przez okno, wsłuchując się w muzykę, która zagłuszała ciszę. Siedzenie było ustawione idealnie. Klimatyzacja dmuchała łagodnie. A on, za kierownicą, nie narzucał niczego. Był jej chwilową ucieczką od tego wszystkiego, czym była na co dzień Astrid Chen. I naprawdę jej się to spodobało.
    Gdy zatrzymał się pod budynkiem, w którym znajdowała się jej mikroskopijna kawalerka, wysiadła pospiesznie z auta i wbiegła po schodach. Prysznic, serum, włosy spięte w gładki kok. Garnitur, lekkie perfumy, ten sam kolor szminki, który nakładała od kilku lat. Po piętnastu minutach była gotowa do wkroczenia w swój stały rytm. Kiedy wróciła do samochodu wartego prawie tyle ile jej dług u Jinwoo Kanga, jego spojrzenie spoczęło na niej. Hae uśmiechnął się z aprobatą i ruszył w stronę Manhattanu. Astrid siedziała obok niego z wyprostowanymi plecami i dłońmi ciasno zaciśniętymi na torebce. Przez chwilę nic nie mówiła. Kabina samochodu była wypełniona głosem członków BTS, szumem klimatyzacji i delikatnym stukotem kierunkowskazów. Hae Jo prowadził pewnie, skupiony na drodze przed sobą.
    Przejechali przez Most Brooklyński. Widok na rzekę był jak ze snu. Mglisty, spokojny, podświetlony wschodzącym słońcem. Zamiast nerwowo przeglądać notatki w telefonie, wpatrywała się w linie mostu, w ciężarówki przetaczające się obok, w rzędy samochodów. Kiedy podjechali pod siedzibę Ashford Capital, a tłum garniturów przelewał się przez przejścia z niemal rytualną precyzją, poczuła lekkie ukłucie w żołądku. Nie z nerwów. Z tęsknoty za tą wersją siebie, którą zostawiła kilka przecznic temu. Tą, która śmiała się z choreografii do Lemon Drop i miała na sobie czyjś za duży sweter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odwróciła się do niego, zatrzymała na sekundę rękę na klamce. Spojrzała mu w oczy. Głęboko, uważne. Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, więc uśmiechnęła się trochę niepewnie.
      — Dziękuję… nie spodziewałam się takiego wieczoru i… poranka – przyznała. Chciała dodać, że chciałaby to powtórzyć, ale się nie odważyła.
      Nie czekała na odpowiedź. Wysiadła, stawiając obcas na krawężniku, poczuła znajome napięcie w łydkach, jakby ciało przypominało jej, że pora obudzić się z pięknego snu i wrócić do gry. Ruszyła pewnym krokiem, ale po kilku metrach obejrzała się przez ramię i pomachała mu z szerokim uśmiechem na twarzy, licząc, że niedługo znowu się spotkają.

      Astrid

      Usuń
  18. Via Carota pachniała oliwą, czosnkiem i bazylią, ale Astrid czuła przede wszystkim zmęczenie. To był dzień, który wymagał od niej wszystkiego. Kontroli, opanowania, chłodnych decyzji, uśmiechu na spotkaniu zarządu i twardości w rozmowie z Jamesem. Zwłaszcza z Jamesem.
    Nie miała zamiaru tu przychodzić. Miała już nawet torebkę w ręce i płaszcz przewieszony przez ramię, gdy Ana rzuciła: Astrid, nie wygłupiaj się, nie każ nam świętować awansu Dana bez ciebi. Zdziwiło ją, że tak szybko się ugięła, nie była fanką takich wyjść, swoich współpracowników, pouchwalania się z nimi. Ale ostatnio nie chciała wracać do pustego mieszkania i analizować od początku każdej rozmowy z Jamesem, rozkładać jej na czynniki pierwsze.
    Przystanęła przy wejściu, chwytając w palce brzeg kołnierza białej koszuli. Spotkanie z Jamesem zdarło z niej wszystkie warstwy zawodowego pancerza szybciej, niż zdążyła je założyć. To miał być zwykły status update, ale wystarczyło jedno spojrzenie na znajomy ruch jego dłoni po fragmencie stołu, by zrozumiała, że cokolwiek między nimi zostało zakopane, dziś znowu chciało wyjść na wierzch. Ale nie będzie o tym myśleć. Nie teraz. Teraz będzie jeść pizzę, rozglądać się w poszukiwaniu Taylor Swift (w końcu to jej ulubiona knajpa) i popijać Aperol, bez wyrzutów sumienia, że rano musi wstać i gnać znowu na Manhattan. Był piątek. W końcu. Zasłużony weekend. Błogie nieróbstwo.
    — Astrid, tutaj! — zawołał Dan Alvarez, świeżo awansowany na VP i dumny jak paw. Siedzieli już przy długim stole pod oknem wychodzącym na Grove Street, kieliszki były pełne, focaccia w połowie zjedzona, a kelnerzy co chwilę donosili talerze z makaronami kolejnym osobom. Parę miejsc zostało wolnych dla spóźnialskich; jedno, oczywiście, obok miejsca honorowego Dana. Uśmiechnęła się szczerze. Poczuła, jak napięcie w karku rozplata się odrobinę, kiedy usiadła na krześle obok prowodyra całego zamieszania i zawiesiła torebkę na oparcie. Na stole stały butelki Montepulciano, talerzyk z karczochami alla romana i słynne marchewki glazurowane w miodzie.
    — Macie dwie minuty, żeby mnie przekonać, że zasłużyłam na carbo-loading — rzuciła żartem i uniosła kieliszek do toastu.
    Śmiali się; ona też. Głęboki, ochrypły śmiech, którego słuchała w sobie z zaskoczeniem, nie pamiętała, że tak potrafi. Jakby dochodził z gardła innej osoby. Pozwolili Danowi wygłosić przemowę: o lojalności, synergii, wszystkich tych słowach, których używa się po kilku kieliszkach musującego wina.
    Zatopiła focaccię w oliwie, włożyła ją do ust, po czym wybuchnęła śmiechem razem z innymi, słuchając żartów serwowanych przez Connora. Odłożyła chleb na talerzyk i podniosła wzrok. Dan promieniał dumą i czerwienią wina. Ana opowiadała historię o kliencie, który mylił Paryż z Pragą. A w tle grała włoska muzyka.
    — Astrid, twoja kolej — zawołała Ana z uśmiechem, stukając widelcem o kieliszek. — Nie wywiniesz się!
    Westchnęła teatralnie i wstała powoli, stukając paznokciem w kieliszek, jakby chciała uspokoić całą gwarną salę. Spojrzała na Dana z przekornym uśmiechem, a potem przesunęła wzrokiem po twarzach współpracowników. Znajomych, trochę zmęczonych, ale też trochę już rozluźnionych winem.
    — Dobrze. Skoro zostałam zmuszona do mówienia — zaczęła z teatralnym westchnieniem — chciałabym wznieść toast za człowieka, który od dziś oficjalnie ma w stopce mailowej więcej znaków niż zazwyczaj w treści jego wiadomości.
    Śmiech rozlał się po stole.
    — Za Dana, który udowodnił, że można dojść do pozycji wiceprezesa nie rezygnując z memów o Excelu, obsesji na punkcie statystyk i dziwacznej diety białkowo-tłuszczowej.
    Ktoś z tyłu zawołał Na zdrowie, Dan!, ktoś inny zaklaskał.
    — Niech Twoje KPI zawsze będą zielone, a raporty kwartalne piszą się same! - Tym razem śmiech był jeszcze głośniejszy, szczery, ciepły. I właśnie wtedy, kiedy opuściła wzrok, by upić łyk wina, spojrzała przypadkiem w stronę stoliku w najciemniejszym kącie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hae Jo. Wzrok Astrid zawisł na nim jakby przypadkiem i natychmiast poczuła, jak fala gorąca unosi się spod kołnierzyka koszuli. Rumieniec rozlał się na jej policzki szybciej, niż zdążyła zapanować nad wyrazem twarzy. To było irracjonalne. Przecież nie robiła nic niewłaściwego. Przecież to był tylko Hae Jo Woo. Tylko… Hae.
      Siedział, kilka kroków od nich, nieco z boku, w półcieniu. Miał na sobie ciemny garnitur bez krawata, rozpięty górny guzik koszuli i ten sam spokojny wyraz twarzy, który pamiętała z wczorajszego poranka. Jego oczy były utkwione w niej z cichą intensywnością.
      — Astrid? — Dan szturchnął ją lekko łokciem. — Wszystko w porządku?
      — Tak, jasne — odparła szybko i usiadła obok Dana nie spuszczając Hae z wzroku. Odsunęła się nieco od stołu, sięgając po telefon. Na ekranie czekało kilka nieodebranych powiadomień – Nick, matka, mail z Singapuru, coś z LinkedIna. Zignorowała je bez wyrzutów sumienia. Zamiast tego, wybrała numer zapisany jako „Mr. Spicy Ramyeon 🍜”.
      Wystukała w klawiaturę treść wiadomości na Whatsappie, kliknęła wyślij i położyła telefon obok talerza, wracając do rozmowy ze współpracownikami.

      Astrid

      Usuń
  19. Telefon zawibrował, zanim jeszcze skończyła słuchać opowieści o tym, jak Dan przez przypadek zarezerwował hotel dla inwestora… w Albany zamiast w Alabamie. Odruchowo sięgnęła po iPhone, przysiadając się bliżej stołu, żeby nie wyglądać, jakby uciekała myślami. Ale wiadomość rozświetliła ją od środka szybciej, niż zdążyła ją przeczytać.
    Mr. Spicy Ramyeon 🍜
    Zakryła usta dłonią, tłumiąc chichot, który niespodziewanie wyrwał się z jej gardła. Nikt przy stole nie zwrócił na to większej uwagi. Ana akurat opowiadała historię o tym, jak Dan wysłał swoje CV konkurencji w mailu z raportem kwartalnym. Hae widziała ostatni raz wczoraj rano, gdy podwiózł ją swoim błyszczącym Mercedesem pod gmach Ashford Capital, ale rozmawiała z nim jeszcze krótko wieczorem, gdy zadzwonił tuż przed snem, zapytać jak minął jej dzień.
    Wróciła wzrokiem do telefonu. Focaccia rzeczywiście leżała tuż przy jej łokciu, poszarpana, zanurzona w oliwie, jakby czekała, aż stanie się argumentem w negocjacjach z inwestorem, który zna na pamięć całą dyskografię Ateez.
    Wystukała szybko:
    Nie obiecuję nic poza skórką focacci i spojrzeniem bez śmierci klinicznej. Ale jeśli dorzucisz krótką prezentację choreografii J-Hope, możesz dostać glazurowaną marchewkę.
    Schowała telefon bez czekania na odpowiedź, starając się ukryć ciepło, które rozlewało się po niej z zaskakującą łatwością.
    Ana z lewej strony pochyliła się do niej z kieliszkiem w dłoni.
    — Widziałam ten uśmiech — powiedziała z szerokim, konspiracyjnym spojrzeniem. — Kto to?
    — Nikt — odpowiedziała Astrid zbyt szybko, jakby miała coś do ukrycia. — Znajomy z innej transakcji.
    — Aha — Ana przeciągnęła sylaby złośliwie. — Taki, co zna twoje „wskaźniki rentowności brutto”?
    — Ej, Astrid, jesteś z nami? — wtrącił się Dan z prawej strony, szturchając ją lekko w ramię.
    — Jasne — odparła, z uśmiechem. — Tylko sprawdzam, czy nie doszło do przecieku cen obligacji z mojego Aperola. Wygląda podejrzanie intensywnie.
    Śmiech przy stole wybuchł na nowo, a Astrid wykorzystała zamieszanie, żeby ukryć rumieniec, który zaczynał wspinać się jej po policzkach. Zajęła się marchewkami na talerzu przed sobą, próbując nie zerkać w stronę stolika, gdzie wciąż siedział Hae. Czuła jego obecność, która mimo zgiełku restauracji i towarzystwa znajomych potrafiła skupić na sobie całą jej uwagę.
    — Intensywnie? — Dan uniósł brew, wychylając się do przodu, żeby spojrzeć na jej szklankę. — Astrid, nie ma czegoś takiego jak za intensywny Aperol.
    — Jest — odparła spokojnie, obracając kieliszek w palcach. — Wtedy, kiedy wiesz, że jutro rano będziesz się z niego spowiadać własnej wątrobie.
    — Okej, dobra! Oficjalnie zapisuję cię jako jedyną osobę na świecie, która potrafi moralizować nad drinkiem — wtrącił Connor, wywołując kolejny wybuch śmiechu.
    Astrid dołączyła do niego półgłosem, nie do końca skupiona. Telefon w kieszeni drgnął znowu, krótkie powiadomienie, które poczuła aż w żołądku. Miała ochotę sięgnąć po niego od razu, ale wiedziała, że to zdradziłoby więcej, niż chciała. Uśmiechnęła się więc lekko i powoli uniosła kieliszek do ust, jakby ten ruch miał odwrócić uwagę całego stołu.
    — No dobra, Chen, teraz ty — odezwała się Ana, wskazując na nią widelcem. — Powiedz, jak Dan zdobył ten awans w ogóle, bo ja nadal twierdzę, że ktoś go pomylił z innym Alvarezem.
    — Bardzo śmieszne — mruknął Dan, udając oburzonego.
    — Powiedziałabym, że czar, urok i zdolności przywódcze — zaczęła Astrid, opierając się wygodniej o oparcie krzesła. — Ale to byłby kłamliwy skrót. Prawda jest taka, że nikt nie potrafi tak wynegocjować rabatu na kawę z automatu jak Dan…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Śmiech znów potoczył się falą. Brunetka uśmiechnęła się szerzej, tym razem czując, jak napięcie z całego dnia trochę odpuszcza. Chciała się na tym skupić. Na zwykłym wieczorze, zwykłym świętowaniu. Ale jej myśli niepostrzeżenie krążyły wokół tego, kto w półmroku baru właśnie wysłał jej wiadomość. Kiedy śmiech przy stole zagłuszył kolejne słowa Dana, wsunęła dłoń do kieszeni i wyciągnęła telefon, trzymając go nisko pod stołem.
      Ekran rozświetlił się znajomym imieniem. Serce zabiło szybciej, zanim jeszcze przeczytała wiadomość.

      Z choreografią J-Hope może być problem. Ale focaccia i marchewka? Kuszące. Masz pięć minut, żeby ukraść je wszystkie i pojawić się przy barze, zanim Pan Lee zacznie mówić o cenach stali w Busan. A może zamiast tego uciekniemy stąd razem? Znam miejsce, gdzie nikt nie każe ci wznosić toastów.

      Astrid zakryła usta dłonią, żeby powstrzymać śmiech. W tonie wiadomości było coś tak swobodnego, że aż zadrżała, choć wiedziała, że Hae pisał to z typowym dla siebie półuśmiechem.
      — Coś cię tak rozbawiło? — Ana pochyliła się z ciekawością, próbując zerknąć w ekran.
      — Nic — odpowiedziała szybko Astrid, chowając telefon z powrotem do kieszeni. — Po prostu przypomniał mi się żart Connora o KPI Dana.
      — Tak, jasne — Ana przeciągnęła słowa, unosząc brwi w konspiracyjnym wyrazie twarzy.
      Astrid sięgnęła po kawałek focacci, jej dłonie drżały minimalnie. Pięć minut. I uciekamy. Nacisnęła wyślij i posłała mu porozumiewawcze spojrzenie przez całą salę.

      Astrid

      Usuń
  20. Astrid szła tuż obok Hae Jo, trzymając w dłoni kawałek focacci. Chłodne powietrze miasta otulało jej skórę po raz pierwszy od długich godzin spędzonych w dusznej restauracji. Ulice pulsowały piątkowym życiem. Taksówki przemykały z charakterystycznym szumem, z odległych ogródków knajp docierały rozmowy, śmiechy, szczęk sztućców.
    Przystanęli przy przejściu dla pieszych, a ona oparła się lekko o zimną barierkę, spoglądając na rozświetlony strumień samochodów przecinających Grove Street. Spojrzenie przesunęło się po neonach nad sklepami, po twarzach przechodniów, jakby szukała w nich odpowiedzi, których nie miała odwagi zadać na głos. W końcu przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę.
    — Gdzie mnie właściwie prowadzisz? — rzuciła, chowając dłonie w kieszenie płaszcza. — Jeśli powiesz, że na konferencję o cenach stali w Busan, to zawracam.
    Hae Jo uśmiechnął się tylko kącikiem ust, tym samym spokojnym półuśmiechem, który potrafił rozbroić najbardziej spiętą atmosferę. Astrid przyłapała się na tym, że przez moment wpatruje się w jego profil podświetlony ostrym światłem latarni. Gładka linia żuchwy, cień na skroni, włosy lekko poruszone przez wiatr. Ruszyli dalej, przechodząc przez ulicę, gdy światło zmieniło się na zielone. Astrid poczuła, jak rytm miasta zwalnia, a może to tylko jej własny oddech wreszcie złapał równy rytm po tym, jak opuściła gwar Via Carota. Budynki mijały ich jak niemal bezgłośne ściany, zza których dobiegał przytłumiony jazz, stukot kieliszków i rozmowy ludzi, którzy właśnie zaczynali weekend.
    — Wiesz, że mogę jeszcze zawrócić — powiedziała półżartem, zerkając na niego spod rzęs. — W końcu jest piątek. Mogę zrobić absolutnie wszystko… i skończyć z Excelem o północy.
    Uśmiechnęła się do siebie, jakby obraz kolejnej nieprzespanej nocy spędzonej nad tabelkami był nagle absurdalnie śmieszny, choć robiła to milion razy. Gdy minęli kolejną przecznicę, jej krok zwolnił. Zdała sobie sprawę, że nie pyta go wcale z ciekawości o cel ich spaceru. Bardziej po to, by usłyszeć jego głos, ten spokojny, niski ton, który niósł w sobie coś kojącego.
    Szli już dobre kilkanaście minut, a ona coraz mniej zastanawiała się nad kierunkiem. Wciąż jednak rozpoznawała ulice, które prowadziły ich w stronę East Village. W tej części miasta wszystko zdawało się bardziej intensywne. Światła były mocniejsze, ludzie głośniejsi, a zapachy jedzenia z małych knajpek i food trucków łączyły się w jedną gęstą, miejską melodię. Astrid wciągnęła powietrze głębiej. Ramię przypadkiem otarło się o jego ramię, gdy unikała grupki turystów z aparatami.
    — Powiedz mi tylko, że nie zamierzasz mnie wciągnąć do jakiegoś karaoke — mruknęła, patrząc na niego z ukosa. — Nie jestem gotowa na publiczne porównania z Jennie z Blackpink.
    Hae Jo roześmiał się głęboko odchylając głowę do tyłu. Szli jeszcze chwilę, mijając knajpki z ramenem, ciasne jazzowe kluby i pachnące pizzą okienka otwarte do późna. W końcu skręcili na mniej ruchliwą ulicę i Astrid domyśliła się, że kierują się na południe, w stronę Pier 17.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, że jak dojdziemy aż nad wodę, to już nie ma odwrotu — powiedziała, wciskając dłonie głębiej w kieszenie płaszcza. — To już będzie oficjalna randka... Liczę na naprawdę dobry deser.
      Kiedy minęli ostatnie zabudowania, uderzył ich zapach rzeki i nagły kontrast z gwarnością East Village. Pier 17 o tej godzinie był spokojniejszy. Większość ludzi przeniosła się do restauracji na dachach lub ciepłych barów, zostawiając szerokie nabrzeże niemal puste. Drewniane deski pod ich stopami skrzypiały delikatnie, a miasto, które przed chwilą pulsowało wokół nich jak żywy organizm, nagle zdawało się milknąć.
      Astrid zatrzymała się przy barierce i oparła na niej łokcie, spojrzała na rozświetlone Dumbo po drugiej stronie rzeki.
      — Nie pamiętam, kiedy ostatnio tu byłam — powiedziała ciszej, bardziej do siebie niż do niego. — Zazwyczaj nie mam powodu, żeby tu przychodzić.

      Astrid

      Usuń
  21. Astrid szła obok Haejo, czując, jak chłodne powietrze tnie po skórze, ale jednocześnie dziwnie ją ożywia. Każdy oddech był głębszy niż poprzedni, a serce biło tak, jakby próbowało wyrwać się z rytmu, który od miesięcy narzucała mu sama planami dnia, kolejnymi projektami, zdystansowanymi relacjami, które nie pozwalały zbliżyć się nikomu zbyt blisko.
    Nie rozumiała, co się z nią działo. Jeszcze dziś rano myślała o Jamesie. Jego obecność była jak echo przeszłości, które powracało w momentach, kiedy najmniej tego chciała. Spotkania z nim wyrywały ją z równowagi, przypomniały wszystko, co kiedyś mieli i równie szybko uświadamiało jej, że już dawno nie jest tym samym człowiekiem. A teraz? Teraz czuła jakąś dziwną lekkość, stojąc obok mężczyzny, którego znała zaledwie kilka dni.
    To nie miało sensu. Jak można było wciąż reagować na Jamesa, na wspomnienia, na ten znajomy ton, na gesty, które znała na pamięć, a jednocześnie czuć, że coś zupełnie nowego zaczyna kiełkować w niej z każdym uśmiechem Haejo Woo, z każdym jego spokojnym spojrzeniem?
    Przez moment miała ochotę uciec. Odwrócić się na pięcie i wrócić do swojej kawalerki na Brooklynie, zamknąć drzwi, zakopać się w pracy i przekonać siebie, że to, co czuje, jest tylko chwilową iluzją, przekierowaniem uczuć, którr żywiła do Jamesa na Haejo, bo ten był dostępny, na wyciągnięcie ręki, możliwy. Ale nie zrobiła tego. Bo od rozstania z Jamesem minęły dwa lata, w ciągu których uciekała od ludzi i uczuć. Bo Haejo Woo zasługiwał na szasnę. Bo był tuż obok niej, a jego obecność działała na nią uspokajająco. Bo każde z nich zasługiwało na coś dobrego od życia… Nawet Astrid. Nawet ona po serii błędów, które popełniła, zasługiwała w końcu na szczęście. Czuła jego ramię tak blisko, że gdyby przesunęła się o kilka centymetrów, ich dłonie znów by się zetknęły. Pamiętała tamten przypadkowy dotyk sprzed kilku minut. Elektryczny, choć tak bardzo niewinny…
    Światła East Village zostały za nimi, a ulice stawały się coraz cichsze, jakby miasto chciało podarować im chwilę wytchnienia od chaosu. Astrid jednak czuła, jak jej wnętrze staje się głośniejsze. Myśli o Jamesie zderzały się z tym, co czuła, idąc obok Hae. To było irracjonalne, nie powinna była tak szybko pozwalać sobie na coś więcej niż bezpieczny dystans. A jednak każdy jego półuśmiech sprawiał, że miała wrażenie, że chce zostać w tym momencie dłużej.
    Hae mówił coś o rumie i churrosach, a ona słuchała, ale jej myśli biegły równolegle, gdzieś poza słowa. Złapała się na tym, że przygląda się jego dłoniom. Tak różnym od tych, które pamiętała z przeszłości. Na moment zamarła, gdy zauważyła, jak przysuwa się odrobinę bliżej, skracając dystans między nimi. Zamiast się odsunąć, zrobiła to samo.
    — Chyba nie zdajesz sobie sprawy, że bierzesz na siebie dużą odpowiedzialność — powiedziała, bardziej dla samej siebie niż do niego. — Ktoś, kto proponuje churros i rum w piątkowy wieczór, może łatwo zawiesić poprzeczkę za wysoko.
    Głos zadrżał jej lekko, jakby bała się, że Hae usłyszy to, czego nie chciała wypowiadać na głos, że powoli zaczyna przy nim czuć się tak, jakby mogła zdjąć ten ciężki, niewidzialny pancerz. Spojrzała na niego z ukosa, zatrzymując wzrok dłużej niż powinna. W jego twarzy było coś, co jednocześnie uspokajało i podburzało całe to zamieszanie w jej głowie.
    Co się ze mną dzieje? pomyślała, wciągając powietrze głębiej, jakby to miało pomóc znaleźć odpowiedź. Ale nie znalazła. Nie tu, nie teraz. Jedyne, co wiedziała, to że nie chciała, żeby ta noc się skończyła za szybko.
    — Więc… ten karaibski bar — zaczęła, kiedy minęli grupkę turystów śmiejących się nad mapą. — Mam nadzieję, że to nie jest jedno z tych miejsc, w których rum podaje się w plastikowych kubkach z palemką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na niego z udawanym powagą, jakby w grę wchodziła kwestia życia i śmierci, a Haejo tylko uniósł kącik ust w znajomym półuśmiechu. Astrid odwróciła wzrok, czując, że ten wyraz twarzy powoli zaczyna stawać się jej ulubionym. Szli przez East River Esplanade, a kiedy skręcili w jedną z bocznych uliczek, zauważyła ciepłe światło sączące się zza szyby niskiego, kameralnego baru. Nad drzwiami wisiał szyld z wyblakłym napisem Havana Moon i małym rysunkiem palm. W środku było widać zaledwie kilka stolików i długi bar z butelkami rumu ustawionymi jak trofea na półce.
      Astrid zatrzymała się przed wejściem, spoglądając na Hae z udawaną powagą.
      — Okej, wygląda obiecująco — powiedziała. Zerknęła na niego spod rzęs, a kiedy otworzył drzwi, ciepłe powietrze wypełnione zapachem wanilii i karmelizowanego cukru otuliło ją jak miękki koc. Przyjemne brzmienie kubańskiej gitary unosiło się gdzieś w tle, a wnętrze było dokładnie takie, jak powinno – kameralne, ciepłe, bez wymuszonej elegancji.
      Astrid zdjęła marynarkę, odsłaniając ramiona żakietu i rozejrzała się po sali.
      — Dobrze… przyznaję — powiedziała, odwracając się do Hae z lekkim uśmiechem. — Wybór lokalu 9 na 10. Teraz pytanie, czy wygrasz też w kategorii najlepszy deser w piątkowy wieczór?
      Usiedli przy małym stoliku w rogu, tuż przy oknie, zza którego było widać ciche uliczki East Village. Astrid oparła łokcie na stole, czując, jak ciepło baru powoli rozluźnia mięśnie po wieczornym spacerze.
      — Więc, panie Woo — zaczęła z lekkim błyskiem w oku — czym mnie dziś jeszcze zaskoczysz?

      Astrid

      Usuń