HAE JO WOO
Dyrektor zarządzający Woo Capital International
Woo Hae Jo (우해조); H.J. Woo; Seul-singapur-NYC (ur. 21 marca 1993 w Seulu) – południowokoreański inwestor, kolekcjoner sztuki i właściciel galerii. Dyrektor zarządzający Woo Capital International, zagranicznego ramienia Woo Group – rodzinnego konglomeratu działającego w sektorach nieruchomości, energetyki odnawialnej i luksusowego hotelarstwa.
Pochodzi z Seongbuk-dong – prestiżowej dzielnicy Seulu, zamieszkałej przez elity polityczne, finansowe i dyplomatyczne. Jego rodzina od pokoleń należy do zamkniętego kręgu najstarszych nazwisk w Korei Południowej.
Ukończył Harvard University, gdzie studiował ekonomię i finanse międzynarodowe. Posiada także tytuł MBA z Yale School of Management. Pracował w Londynie, Hongkongu i Singapurze. Obecnie mieszka w Nowym Jorku.
W 2019 roku założył GREY WOO – niezależną galerię sztuki współczesnej w nowojorskim SoHo, specjalizującą się w twórczości artystów z Azji Południowo-Wschodniej. Galeria działa poza obiegiem komercyjnym, współpracując głównie z prywatnymi kolekcjonerami i domami aukcyjnymi.
Znany z dyskrecji i niechęci do mediów. Rzadko pojawia się publicznie, unika rozgłosu. Utrzymuje minimalistyczny styl życia i konsekwentny dystans wobec życia publicznego. Według doniesień medialnych przez kilka lat związany był z młodszą córką ambasadora Korei Południowej przy ONZ, jednak relacja zakończyła się bez komentarza z żadnej ze stron. Od tamtej pory nie był oficjalnie łączony z żadną partnerką.
witamy się po kilku latach nieobecności na blogach i zapraszamy w nasze skromne progi. limit wątków 1/3 - może kiedyś się rozkręcimy.
[ LONG TIME NO SEE, Darling! Czekamy z Astridziątkiem na Was! <3 ]
OdpowiedzUsuńAstrid
[Hej!
OdpowiedzUsuńMiło powitać kolejną postać z azjatyckiej famili! ♥ Fajnie się nam rozrasta na blogu :3
Sama karta niewiele nam zdradza o samej postaci, o jego charakterze, co daje idealną okazję do ekscytujących wątków i zagłębiania się w jego przemyślenia czy przyzwyczajenia! Nie dziwię się, że unika mediów i rozgłosu, to może człowieka nieco przytłoczyć.
Życzę ci dużo ciekawych wątków, a przede wszystkim czasu i weny na ich tworzenie! Baw się dobrze, a ja oczywiście zapraszam do moich dzieciątek. ]
Charlotte Ulliel & Nathaniel Park
[Hej,
OdpowiedzUsuńChoć loginu nie kojarzę (a może po prostu znowu złapała mnie skleroza), zawsze miło widzieć powracające stare twarzyczki.
Życzę wspaniałej zabawy i masy ekscytujących wątków.]
Dalaja
Gin miał w sobie gorycz, która przypominała jej wieczory spędzane samotnie w hotelowych pokojach — te z marmurowymi łazienkami, bezosobowymi łóżkami typu king-size i widokiem, który miał udowodnić, że sukces to niekoniecznie coś, co ją uszczęśliwi. W takich chwilach gin bywał rodzajem milczenia. Milczenia w butelce, milczenia z tonikiem i lodem, które można sączyć, zanim zasną emocje, zanim obojętność będzie możliwa do zniesienia.
OdpowiedzUsuńZacisnęła dłoń na szkle, a palce zadrżały jej minimalnie. Może z zimna, a może dlatego, że przez moment czuła, jak bardzo nie chce wracać. Nie do pracy. A do rzeczywistości, w której musi patrzeć Jamesowi w oczy i udawać, że nic się nie stało. A przecież wszystko się stało. I wciąż się dzieje.
Odwróciła wzrok. Nie patrzyła już na obrazy, nie analizowała szczegółów wnętrza. Patrzyła przed siebie, jakby próbowała zobaczyć coś dalej, poza ścianą, poza miejscem, w którym się znajdowali. Jakby widok mógł jej odpowiedzieć na pytanie, którego nawet nie wypowiedziała.
Czuła, że Hae Jo, siedzący po drugiej stronie stolika, jej się przygląda. Nie nachalnie. Nie z ciekawością typową dla kogoś, kto chce się czegoś dowiedzieć. Ale z tym rodzajem uważności, który sprawia, że zaczynasz chcieć mówić — mimo że wcale nie planowała się otwierać. Mimo że nie znała jego przeszłości. Mimo że jej własna była wciąż zbyt świeża, zbyt bolesna, by ją wyjmować na światło dzienne. W jego obecności nie czuła potrzeby tłumaczenia się. To było... dezorientujące. I piękne. I trochę przerażające.
— Gin z tonikiem to mój sposób na niewybieranie — powiedziała, zerkając gdzieś za jego ramię, jakby potrzebowała alternatywy dla jego spojrzenia. — To napój ludzi, którzy nie chcą podejmować decyzji, ale muszą udawać, że mają wszystko pod kontrolą.
Uśmiechnęła się krótko, sucho. Nie było w tym kokieterii. Tylko ironia — autoironiczna i głęboko zmęczona.
— Czasem mam wrażenie, że świat wymaga od nas tej nieustannej gotowości. Do bycia skutecznym, do bycia odpornym. Nawet kiedy coś pęka, musimy wyglądać, jakbyśmy właśnie zaplanowali, żeby pękło dokładnie tam i w ten sposób.
Zawiesiła głos. Nie dlatego, że szukała reakcji. Ale dlatego, że mówienie tego głośno, nawet w tej kameralnej, bezpiecznej chwili, wydawało się dziwnie odsłaniające. A ona nie chciała być naga. Chciała tylko na chwilę zdjąć zbroję.
— Nie wiem, po co tu przyszłam. — dodała cicho, prawie do siebie. — Wiem tylko, że musiałam gdzieś pójść, zanim wrócę tam, gdzie powinnam być i stawię czoła kolejnym problemom.
Nie wymieniła nazw, nie powiedziała, kim była dzisiaj i z kim siedziała przy stole. Nie chciała, by ten mężczyzna wiedział, jak wiele w niej wciąż jest rzeczy niedokończonych. Jak bardzo trzymają ją wspomnienia, których nie pozwoliła sobie jeszcze przeżyć do końca. Nie był jej winien żadnych odpowiedzi — i może dlatego właśnie czuła się bezpieczniej niż powinna.
Spojrzała w jego stronę — już bardziej świadomie. Miał w sobie coś, co budziło niepokój. Nie przez to, co mówił, ale przez to, jak bardzo był obecny, jakby nic poza tą chwilą go nie interesowało. Jakby nie istniało nic poza nią. A ona nie była gotowa, by ktoś znowu patrzył na nią w ten sposób. A jednak nie potrafiła się od niego odsunąć. Wstać i wyjść. Oparła się lekko na oparciu fotela, a palcami przesunęła po szkle, jakby próbowała uspokoić własne myśli.
Spojrzała znów na niego, uważniej.
— Znam twoje nazwisko. — powiedziała wolno, bez uśmiechu. — Widziałam cię kilkukrotnie. W tłumie, na zdjęciach z wydarzeń. Raz może w lobby hotelu w Hongkongu. Ale nic o tobie nie wiem... Hae Jo Woo zdaje się być tajemniczy.
UsuńTo było więcej niż stwierdzenie. To było wyznanie wypowiedziane jakby wbrew sobie, jakby te słowa wyszły z niej szybciej, niż zdołała je ocenzurować. Nie popatrzyła na niego, kiedy to mówiła. Wzrok zawiesiła gdzieś na ciemnym konturze regału, na ścianie, gdzie oparta była stara rama bez obrazu.
W gruncie rzeczy nie miała pewności, czy powiedziała to, by usłyszeć, co on odpowie — czy może tylko po to, by usłyszeć własny głos, który nareszcie mówił coś, co nie było przewidziane w żadnym scenariuszu. Bo kiedy siedziała naprzeciwko niego — mężczyzny, którego nazwisko znała, a którego życie wciąż pozostawało białą kartką — czuła coś, czego nie czuła od dawna: przestrzeń. Przestrzeń, w której nie musi się tłumaczyć. Nie musi być żadną wersją siebie. Nie musi sięgać po żadne ze swoich masek.
I to przerażało ją bardziej, niż była gotowa przyznać.
Astrid
[Dzień dobry, dzień dobry :) W takim razie ja mam nadzieję, że to będzie udany powrót po tych kilku latach nieobecności i cieszę się, ze padło akurat na NYC ^^
OdpowiedzUsuńWow - to mi się ciśnie na klawiaturę po przeczytaniu karty postaci Hae Jo. Chciałabym być w tym wieku tak poukładana, ogarnięta i ustawiona ^^ Nie jestem, więc muszę obejść się smakiem ^^ Na pewno jednak duży wpływ na to ma to, z jakiego środowiska Hae Jo się wywodzi i jestem ciekawa, czy Nowy Jork już na niego jakoś wpłynął :)
Życzę udanej zabawy na blogu i wątków, które nie dają spać po nocach!]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
Przez ułamek sekundy poczuła, że cały świat zwęża się do odległości kilku centymetrów: tych, które właśnie pokonał, pochylając się ku niej. Nie był to gest nachalny, raczej ledwie zauważalny sygnał, że granica, którą oboje respektowali, zaczyna się przesuwać. Zaskoczyło ją, jak gwałtownie zareagowało ciało: skok pulsu gdzieś w okolicach obojczyka, krótszy wdech, drobne mrowienie pod skórą – jakby proste, szczere zdanie mężczyzny naprzeciwko miało moc włączenia ukrytego alarmu. Nie była przyzwyczajona do takich rozmów. Zbyt wiele razy odpowiadała na pytania, które były pułapką, pozornie niewinne, a zawsze obliczone na kontrolę narracji. Tym razem czuła, że może odpowiedzieć lub odmówić i żadna decyzja nie zostanie wykorzystana przeciwko niej.
OdpowiedzUsuńUniosła wzrok i zetknęła się z jego uważnym spojrzeniem. W nim też widziała napięcie; małe, starannie maskowane, lecz realne. W tej mikroskopijnej szczelinie pomiędzy nim a nią dostrzegła ludzi, jakimi są: nie nazwiska, pochodzenie, czy piastowane stanowiska. To wystarczyło, by zaryzykować.
Upiła odrobinę ginu i pozwoliła, by chłód napoju wyrównał oddech. Potrzebowała chwili, by znaleźć słowa, które nie byłyby ani korporacyjną autoprezentacją, ani zupełnie odsłoniętym gardłem.
— Za kobietą z Ashford Capital… – zaczęła powoli, zatrzymując koniuszkiem języka drżenie, które mogło zdradzić więcej, niż planowała – kryje się dziecko, które bardzo wcześnie nauczyło się, że bezpieczeństwo nie jest stanem, lecz projektem, nad którym trzeba stale pracować. Że wierzyciele pukają do drzwi głośniej, niż sumienie do serca ojca, który z dnia na dzień zostawia rodzinę. Że czasem w życiu najważniejsze są liczby, które się nie zgadzają, bo potrafią cię dogonić nawet wiele lat później — dodała ciszej, a każde słowo wychodziło z niej nie jak wyznanie, lecz jak ostrożnie uwalniana tajemnica, przechowywana w bezpiecznym miejscu gdzieś za mostkiem, w przestrzeni między oddechem a biciem serca. — Że nawet wtedy, gdy wszystko już masz pod kontrolą, gdzieś z tyłu wciąż czeka mała katastrofa, która przypomni ci, jak łatwo można stracić grunt.
Zorientowała się, że po raz pierwszy od miesięcy mówi komuś prawdę o sobie. Nie tę wypolerowaną, odpowiednio przyciętą wersję, jaką prezentowała światu, ale taką, która mogła ją kosztować więcej, niż była gotowa przyznać.
— Więc buduję kolejne warstwy ochronne. Odporność. Perfekcję. Kontrolę. — Uśmiechnęła się, choć czuła, że ten uśmiech nie przekona nikogo, a już najmniej jego. — I noszę to wszystko ze sobą wszędzie, gdzie się pojawiam: na spotkaniach zarządu Ashford, gdzie muszę codziennie udowadniać swoją wartość; konferencjach, gdzie wciąż prychają z pogardą słysząc moje nazwisko. This is a man's world…
Zawiesiła głos, odwracając wzrok gdzieś w bok, jakby nagle potrzebowała dystansu, którego w rzeczywistości nie szukała. Wbrew sobie, niemal mimowolnie, w myślach pojawił się James. Wspomnienie jego spojrzenia, które znała tak dobrze, że potrafiła odczytać z niego wszystko, także to, czego wolałby nigdy nie powiedzieć. Przypomniała sobie moment, w którym zostawiła go z listem, zamiast rozmową. Odeszła wtedy nie dlatego, że już go nie kochała, ale dlatego, że nie widziała innego wyjścia. Nick był jej bratem i dwa lata temu tylko jego życie miało dla niej znaczenie. Bez miłości można żyć, a przynajmniej to sobie wmawiała od kiedy spakowała swoje walizki i wyniosła się z luksusowego apartamentu James’a, do małego mieszkania na Brooklynie.
Wiedziała, że pytanie, czy naprawdę musiała od niego odejść, wciąż żyje w niej głęboko, niezamknięte, nieoswojone. Nie dlatego, że żałowała. Ale dlatego, że żal miał różne twarze. Czasem wyglądał jak sukces. Czasem jak kolejne stanowisko. A czasem, jak wieczór w galerii, z mężczyzną, który nie miał nic wspólnego z jej przeszłością, a jednak potrafił poruszyć coś w niej jednym zdaniem.
UsuńPoczuła napięcie w skroniach, znajome uczucie, jak echo starego bólu, który próbowała zamknąć w przegródce z napisem: „później”. Ale kiedy spojrzała znów na Hae Jo, na człowieka, który wcale nie miał powodu, by jej ufać, a jednak zdecydował się odsłonić przed nią pierwszy, zrozumiała, że ta chwila nie jest ani ryzykiem, ani błędem. Była jedną z tych rzadkich okazji, gdy mogła pozwolić sobie na bycie nieperfekcyjną. Na bycie Astrid, którą przez lata starannie ukrywała, nawet przed samą sobą. Zrozumiała, że mówi już nie tylko dlatego, że on zapytał, ale dlatego, że chciała być usłyszana. Miała dość udawania, że wszystko jest w porządku.
Przesunęła się lekko, ledwie o kilka centymetrów, ale wystarczająco, by zniwelować dystans, który jeszcze chwilę temu wydawał się bezpieczny. Teraz już nie potrzebowała tej przestrzeni.
— Ale nie martw się — odezwała się po chwili, z lekkim uśmiechem, którego wcześniej nie miała odwagi wypuścić na zewnątrz. — Nie zamierzam wyciągać ci teraz dzieciństwa na kozetkę. Nie jestem aż tak dramatyczna. Poza tym, chyba nie jesteś najtańszym terapeutą?
Jej głos miał inny rytm. Miękki, mniej kontrolowany, zabarwiony czymś, co można było pomylić z rozbawieniem, ale w rzeczywistości było wdzięcznością. Za obecność. Za słuchanie. Za to, że ten wieczór nie był jednym z wielu.
— Różnimy się — powiedziała cicho, ledwo słyszalnie, bardziej do siebie niż do niego, jakby chciała sprawdzić, jak brzmi to zdanie wypowiedziane na głos. — Ty jesteś z miejsc, do których nawet nie próbowałam mieć dostępu. A ja... całe życie gram w grę, w której stawki są za wysokie, żebym mogła pozwolić sobie na chwilę słabości. — Przesunęła palcem po krawędzi szklanki, nie patrząc na niego, jakby odwrócenie wzroku mogło ochronić ją przed własną szczerością.
Astrid
[ My bardzo chętni na wątek! Myślę, że ich rodziny mogą się znać, może nawet ojcowie przyjaźnić. Z racji podobnego dla panów wieku, Haejo mógłby służyć za wzór dobrego syna wykorzystywanego przez rodziców, zwłaszcza ojca Nate'a. Bo przecież Haejo poszedł na studia, a ty chcesz zrezygnować? I za co będziesz żyć? Tylko sobie te tatuaże robisz!. Coś w tych klimatach.
OdpowiedzUsuńA chłopcy mogliby się po prostu dobrze dogadywać. Można pójść w inną stronę - jesteśmy otwarci :D W razie co, zostawiam swojego maila iwoyii@gmail.com]
Nathaniel
Oczy Astrid wciąż spoczywały na Hae Jo, ale jej myśli były gdzie indziej. Rozsypane jak szkło po podłodze po zbyt gwałtownym ruchu, jakby ktoś jednym niepozornym zdaniem zburzył cały jej wewnętrzny porządek. Bo przecież wiedziała, co czuje do Jamesa. Kochała go. A przynajmniej tak sobie powtarzała od miesięcy. Kochała w sposób, który był już raczej nawykiem niż emocją. Wspomnieniem czułości, które wciąż tliło się gdzieś na obrzeżach serca, ale już nie dawało ciepła. Bo James nie był już jej, choć ona zawsze chciała być jego.
OdpowiedzUsuńBył pierwszym mężczyzną, któremu pozwoliła się zbliżyć. Pierwszym, który zobaczył nie tylko Ambitną Astrid, ale też tę rozedrganą, niepewną nastolatkę z Chinatown, która przez lata próbowała utrzymać rodzinę Chen na powierzchni. Pierwszym, któremu pozwoliła zobaczyć, jak wygląda jej świat, kiedy nikt nie patrzy. I może właśnie dlatego tak trudno było go zostawić, zapomnieć. Zrozumieć, że przeszłość już jest tylko przeszłością.
Z Jamesem nie było końca, który można by jasno nazwać. Zniknęła na życzenie Jinwoo Kanga, jego ojca, który postawił twarde ultimatum. W zamian za sfinansowanie operacji jej brata, ona ma zapomnieć o Jamesie. W głowie została z nim, w nim, przy nim. I właśnie ta obecność, upiorna, milcząca, nieprzepracowana, była najtrudniejsza. Dlatego teraz, siedząc naprzeciwko Hae Jo, czuła się jak ktoś, kto po raz pierwszy od miesięcy otwiera okno. Tylko odrobinę, ale wystarczająco, by poczuć, że powietrze może pachnieć inaczej niż przeszłością i odgrywaniem w głowie wciąż tych samych scen, których trzyma się kurczowo.
Hae Jo nie wiedział nic. I właśnie ta niewiedza była jak ulga. Nie znał historii, która ją ukształtowała. Nie widział jej w tamtych dniach, kiedy balansowała między pracą a szpitalem brata, unikając Upper East Side jak ognia. Nie znał spojrzenia Jamesa, które jednocześnie przyciągało i odpychało. Nie był częścią tych lat, które trzymały ją w miejscu. A jednak coś w jego obecności budziło w niej reakcje, których nie potrafiła zignorować.
Był spokojny, ale nie chłodny. Skupiony, ale nie osaczający. I miał w sobie ten trudny do opisania rodzaj ciszy, w której można było na chwilę odpocząć. Takiej ciszy, która nie wymagała wypełnienia ani wytłumaczenia. Nie próbował jej rozgryźć, zdobyć, oczarować. Po prostu był. Z uwagą. Z prostotą. Z czymś tak czystym w spojrzeniu, że aż ją to przerażało.
Czuła, jak coś w niej drży. Jakaś linia obrony, której dotąd nikt nie miał odwagi nawet zauważyć. I to właśnie ta szczerość ją poruszała. To, że nie był częścią gry. Że nie udawał. Że jego pytania nie były przynętą, a jego uwaga nie była strategią. Zamrugała, jakby próbowała przywrócić ostrość własnym emocjom. Nie powinna nic czuć. Nie znała go. Spotkała drugi raz w życiu. A jednak czuła.
Czuła lekki skurcz w żołądku, kiedy patrzył na nią w sposób jakby widział. Nie tylko twarz i ubranie, nie tylko sylwetkę i nazwisko. Jakby widział ją w środku. Te wszystkie warstwy, które nałożyła przez lata. Lęki. Ambicje. I dlatego odpowiedziała. Choć nie powinna. Choć każda cząstka jej zawodowego „ja” krzyczała, że to niebezpieczne. Ale to już nie była Astrid z sal konferencyjnych.
Usuń— Nie wiem, co bardziej mnie zaskakuje… — powtórzyła po chwili, wolno, jakby każde słowo musiała wyjąć spod warstwy nieufności. — …że to powiedziałeś. Czy że naprawdę ci wierzę.
I wtedy, po raz pierwszy od bardzo dawna, uśmiechnęła się nie dlatego, że wypadało. Ale dlatego, że naprawdę chciała. Odchyliła się lekko w fotelu, chcąc odsunąć się od tej bliskości, którą sama wywołała. Ale jej ciało zostało w miejscu. Nie cofnęła się. Nie tym razem.
— Nie jestem przyzwyczajona do takich rozmów — przyznała, nie odrywając wzroku od jego oczu. — Zwykle wszystko mam pod kontrolą. A teraz mam wrażenie, że zupełnie jej nie mam. I co gorsza… nie wiem, czy chcę ją odzyskać.
Astrid
OdpowiedzUsuńOdpowiedź była w niej na długo przed tym, zanim zdołała ją ubrać w słowa. Wiedziała to po sposobie, w jaki jej ciało przestało być spięte, po tym, jak jej ręka, dotąd przyczajona przy szklance, odsunęła się z wyraźną ulgą. Po tym, że jej myśli, które jeszcze przed chwilą wirowały wokół Jamesa, wokół przeszłości, wokół spraw, których nie chciała już dotykać, nagle przestały mieć znaczenie. Jakby jeden gest, jego pytanie, tak proste, tak pozbawione presji, dał jej prawo, by przestać się bać własnych reakcji.
Ale mimo to bała się. Nie jego. Nie sytuacji. Nie samego faktu kolacji. Bała się tego, co to dla niej oznaczało. Że zaczyna chcieć z kimś być, rozmawiać, śmiać się, i że tym kimś nie jest James. Bała się, że jeśli pójdzie na tę kolację, to nie będzie już tylko rozmowa przy drinku w galerii, po przypadkowym spotkaniu. To będzie coś więcej. Symboliczna decyzja. Pierwszy krok w stronę czegoś nowego, na co przez tak długi czas nie dawała sobie przyzwolenia.
— Chcę — powiedziała po prostu — Naprawdę chcę zjeść z tobą kolację, Hae Jo. Ale uprzedzam — dodała, unosząc lekko brwi, tym razem z uśmiechem bardziej swobodnym, choć wciąż nie do końca pewnym. — Jeśli gotujesz tak dobrze, jak prowadzisz rozmowy, to jestem zgubiona.
Ich śmiech rozpłynął się wśród dźwięków galerii. Kroków, ściszonych rozmów, przytłumionych brzęków kieliszków. Za wielkimi oknami rozciągał się Manhattan, z jego wieżami migoczącymi światłami jak krawędzie miasta, które nigdy nie zasypia. I choć Astrid znała ten widok od lat, dziś wydawał się inny. Jakby mniej istotny. Jakby całe to szklane tło było tylko scenografią, a prawdziwa historia toczyła się tu w tej chwili, na zapleczu galerii, gdzie świat zewnętrzny przestawał mieć znaczenie.
Patrzyła na niego z mieszaniną ciekawości i ostrożności, której nie potrafiła już całkiem ukryć. W jego oczach nie było pośpiechu. Uniósł dłoń, spokojnie, bez nachalności, jakby oferował nie tylko gest, ale coś więcej. Most, przez który mogłaby przejść, jeśli tylko zdecyduje się na ten krok.
Spojrzała na jego rękę. Przez ułamek sekundy zawahała się ze świadomości, że każdy drobny ruch zaczyna mieć znaczenie. A potem, bardzo powoli, położyła swoją dłoń w jego. Ciepło jego skóry uderzyło ją z zaskakującą intensywnością, jakby w tym drobnym styku palców skupiła się cała energia chwili, a Nowy Jork za szybą na ułamek sekundy przestał istnieć. Nie ścisnął jej dłoni mocno. Po prostu objął ją pewnie, z tą delikatną pewnością kogoś, kto wie, ile waży czyjeś zaufanie i nie zamierza się nim bawić.
To wystarczyło, by jej serce przyspieszyło jeszcze bardziej, w rytmie nowego początku. Wyczuła subtelne pulsowanie krwi w nadgarstku, niemal jak sygnał, że organizm zanotował zdarzenie, którego logika pracy i wykresów nie przewidziała. Za oknem przejechała policyjna syrena, przecięła wieczór jasnym, niebieskim błyskiem, a potem zniknęła. W środku galerii światło zwisało nisko nad obrazami, rozlewając na betonowej posadzce złote plamy, między którymi widać było jeszcze kilka par gości niespiesznie przechodzących od jednego płótna do drugiego.
Patrząc na ich splecione dłonie, Astrid zrozumiała, że najtrudniejsze już zrobiła, bo pozwoliła sobie poznać kogoś, kto nie był Jamesem. Cała reszta, choć wciąż niejasna, nagle wydawała się mniej groźna. I nawet jeśli kolejny krok miał prowadzić w nieznane, nie chciała się cofać. Musiała w końcu zamknąć rozdział, który już nigdy nie miał dostać kontynuacji i pozwolić sobie na pójście do przodu. Hae Jo Woo był doskonałym kandydatem na spróbowanie, czy jeszcze pamięta, jak może wyglądać świat bez Jamesa Kanga.
Astrid
Czuła, jak ciepło bulionu rozlewa się w niej głębiej, niż mogłaby się spodziewać po zwykłej zupie. To nie był smak, który zaskakiwał jak w restauracji. Siedziała na kuchennym blacie, boso, z dłońmi opartymi o brzeg kamiennego blatu, a jej sylwetka, choć wciąż wyprostowana, nie była już sztywna. Coś w niej opadło. Napięcie, które nie pozwalało jej odetchnąć od miesięcy. Patrzyła, jak Hae Jo wraca do garnka, jak z cichą precyzją dorzuca kolejne składniki, jakby gotował z radością, że ma w końcu dla kogo. I właśnie to poruszyło ją najmocniej. Nie jego pewność siebie, nie zręczność, nie historia o babci, choć była piękna. Tylko fakt, że stojący przed nią mężczyzna, który mógłby mieć wszystko, spełnić najdziwniejsze marzenie, miał takie trywialne pragnienia, jak reszta społeczeństwa. Chciał mieć po prostu osobę, dla której mógłby ugotować gorącą zupę według przepisu dawno zmarłej babci.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, że to szaleństwo? — wypowiedziała półgłosem, uśmiechając się z niedowierzaniem. — Jeszcze dziś rano utknęłam w prezentacjach i tabelach. Spotkaniach, których nigdy nie chciałam odbywać. A teraz jestem w domu prawie nieznajomej mi osoby i piję bulion, który przebija wszystko, co podają w lokalach z gwiazdkami Michelin.
Nie skomentował jej słów, tylko lekkie uniesienie brwi i odrobina dumy w oczach zdradziły, że przyjął jej słowa jak potwierdzenie własnych intencji. Odwrócił się, by dorzucić do garnka makaron, a Astrid przytrzymała w palcach podaną przed chwilą łyżkę. W myślach wypłynął obraz z przeszłości: inna kuchnia, inny bulion, inna para unosząca się z garnka, w którym ktoś próbował za wszelką cenę odtworzyć rodzinny smak. Pojawił się, zakłuł, lecz zaraz rozpłynął się w zapachu prażonego sezamu i wodorostów. Nie mogła cały wieczór wspominać przeszłości. Hae Jo nie zasługiwał na porównywania do mężczyzny, który ukształtował całe jej życie, bo jego już w nim nie było, z jej własnej woli.
Spuściła nogi z blatu, opierając stopy na chłodnej podłodze. Nagły kontrast temperatur zwrócił jej uwagę z powrotem na mężczyznę po drugiej stronie kuchni. Zamieszał bulion, odstawił zegarek kuchenny i podszedł bliżej z kolejną porcją wywaru.
— Spróbuj jeszcze raz, teraz z kimchi — rzucił sucho, podając łyżkę prosto do jej ust, zanim zdążyła zaprotestować.
Ostry, fermentowany posmak spotkał głębię bulionu. Astrid zamknęła oczy, by lepiej uchwycić równowagę smaków. Kiedy je otworzyła, Hae Jo już odwracał się z dwoma misami parującego ramenu.
— Wiem — wrócił do jej pytania i odpowiedział bez zaskoczenia. Nie spojrzał na nią od razu. Zamiast tego ułożył ostatni plasterek pieczonej wołowiny na wierzchu jej miski i tylko kątem oka sprawdził, czy nadal na niego patrzy.
UsuńAstrid milczała przez chwilę, pozwalając ciepłu potrawy i jego obecności wypełnić przestrzeń, którą zwykle zagłuszała zadaniami, mailami, walką o dominację przy stole konferencyjnym. Tutaj nie musiała nic udowadniać. Nie musiała być ani twardsza, ani szybsza, ani bardziej precyzyjna.
Patrzyła, jak odkłada chochlę, wyłącza palnik, zdejmuje fartuch. Jego ruchy były tak inne od wszystkiego, co znała. Pozbawione pośpiechu, potrzeby dominacji. I może właśnie dlatego czuła się przy nim bezpiecznie, choć wiedziała o nim tyle, co nic. I choć to nic powinno ją niepokoić, dziś nie robiło tego wcale. Może dlatego, że każda chwila spędzona z nim nie wymagała definicji. Nie pytał jej o przeszłość, nie grzebał w otwartych ranach, nie próbował wejść w rolę, którą przypisywali jej inni mężczyźni. Był. Po prostu był. W kuchni, z jej dłońmi wciąż lekko ciepłymi od porcelanowej miski i sercem bijącym nieco za szybko, Astrid czuła się niepokojąco obecna.
— Szaleństwo — powtórzyła cicho, jakby próbując sprawdzić, czy to słowo nadal ma moc. — Ale może właśnie tego mi było trzeba. Czegoś nieprzewidzianego.
Nie odpowiedział. Tylko lekko skinął głową, jakby przyjmował jej słowa jako zgodę na to, co może nadejść. Astrid sięgnęła po łyżkę i zanurzyła ją w bulionie. Nie powiedziała nic. Ale sposób, w jaki zamknęła oczy i wypuściła powietrze przez nos, był wystarczającą odpowiedzią. Rameyon smakował obłędnie.
Astrid
Zamarła. Nie dlatego, że jego słowa ją zszokowały. Nie były z gatunku tych, które paraliżują. Wręcz przeciwnie, były wypowiedziane tak, jak mówi się rzeczy zbyt kruche, by je powtórzyć. Ale właśnie ta prostota sprawiła, że zabrzmiały w niej dłużej, mocniej. Jak echo, które odbijało się od wszystkich miejsc, które przez lata starała się w sobie uciszyć.
OdpowiedzUsuńPatrzyła na niego. Na mężczyznę, który jeszcze parę godzin wcześniej istniał tylko w jednym z tych wspomnień, które przechowuje się gdzieś z boku, nieprzetworzone, niepotrzebne. Hae Jo był kiedyś przypadkowym rozmówcą z hotelowego dachu na drugim końcu świata. A teraz siedział przed nią w swojej kuchni, w mieszkaniu, które pachniało jak dom i mówił rzeczy, które brzmiały bardziej prawdziwie niż wszystko, co słyszała w ostatnich miesiącach. Zastanowiło ją, jak to się dzieje, że czasem wystarczy jedno zdanie, by ktoś przedarł się przez system zabezpieczeń, które budowało się latami. Hae Jo, ten spokojny, prawie obojętny Hae Jo, powiedział jedno zdanie i coś w jej wnętrzu się zmieniło.
Jej palce musnęły chłodny kieliszek, który postawił przed nią chwilę wcześniej. Nie uniosła go jeszcze. Trzymała go jedynie opuszkami, jakby chciała zyskać parę sekund na decyzję, która wcale nie była trudna. Czy powinna zostać dłużej?
— Wiesz, że nie jesteś jedynym, który nie ma sprawdzonych sekwencji? — powiedziała w końcu, z lekkością — Ja też ich nie mam. Mam za to cały system mechanizmów obronnych i zestaw wyuczonych reakcji. Sprawdzały się przez lata. Przez ostatnie dwa lata byłam jak człowiek, który ciągle biegnie. Nie dlatego, że lubi, ale dlatego, że boi się stanąć. Bo jak staniesz, to musisz się rozejrzeć. Zobaczyć, co zostało. Albo kogo zabrakło.
Mężczyzna nie odpowiedział, przytakując skinieniem głowy. Jego spojrzenie, zwykle obojętne i nieczytelne, teraz zatrzymało się na niej z nieco większą uwagą. Jakby jej słowa, równie nagie jak jego własne, nie potrzebowały komentarza. Astrid czuła to wyraźnie. Pierwszy raz od dawna nie musiała tłumaczyć się z własnego lęku. I choć czuła, że powinna to powstrzymać, może nawet urwać i wrócić do tego, co znała najlepiej, do dystansu, do kontroli, do eleganckiej obojętności to jednak nie potrafiła. Coś w niej, coś głęboko zakorzenionego, nie chciało już dalej biegnąć tylko po to. Po raz pierwszy od dawna chciała zobaczyć, co zostanie, gdy pozwoli sobie zatrzymać się na chwilę.
— Wiesz, że jesteś dla mnie kompletnie obcy? — odezwała się. — Masz w sobie coś... — zaczęła, marszcząc lekko brwi, jakby sama szukała odpowiednich słów. — Nie wiem. Może to ta powściągliwość. Może to, że nie pytasz. Nie każesz mi niczego wyjaśniać. Nie próbujesz mnie rozgryźć, jakbyś i tak już wiedział, że nic z tego nie będzie miało sensu, jeśli spróbuję ci podać wersję kontrolowaną. I przez to wszystko… przez to, że niczego nie wymuszasz, zbyt łatwo znajdujesz drogę do miejsc, których nie powinnam ci pokazywać.
Astrid
Z perspektywy Astrid wszystko zdawało się jednocześnie niewiarygodne i boleśnie prawdziwe. Słowa Hae Jo nie były górnolotne, nie były nawet szczególnie romantyczne, właśnie przez to zbiły ją z tropu bardziej niż jakiekolwiek deklaracje. Były wypowiedziane z taką pewnością, taką cichą stanowczością, że nie miała jak się przed nimi bronić.
OdpowiedzUsuńZsunęła dłonie z blatu i splotła je lekko na kolanach, jakby potrzebowała uchwytu, by nie pozwolić tej chwili wymknąć się spod kontroli. Nie chciała tracić głowy. Przecież znali się tak krótko, a już padły między nimi słowa, które w innych okolicznościach uznałaby za niebezpieczne. Sposób, w jaki patrzył. Jakby nie chciał jej posiąść, tylko po prostu być obok. A to było najgroźniejsze ze wszystkiego. Bo Astrid znała już mężczyzn, którzy potrafili zdobywać, manipulować, owinąć wokół palca. Potrafiła się na nich zamknąć jak na dobrze przećwiczonej prezentacji w sali konferencyjnej. Ale to, co zrobił Hae Jo, wytrąciło ją z równowagi, bo niczego nie próbował.
Nie znała go. Nie naprawdę. A jednak siedziała w jego kuchni, z włosami lekko rozwianymi, w swetrze, który pachniał zupą i spokojem, którego nie doświadczyła od lat. Patrzyła na niego jak na kogoś, kto bez żadnej agresji, bez presji, po prostu otworzył przed nią przestrzeń, do której nie musiała się wdzierać. Jakby to, że tu była, było dla niego oczywiste.
To właśnie to poruszyło ją najmocniej. Nie jego propozycja lodów. Nie k-drama. Tylko fakt, że nie próbował jej przekonać. Nie obiecywał. Po prostu zaprosił. Jakby ufał, że jeśli zostanie, to z własnej woli. Spojrzała na niego. Na mężczyznę, który kiedyś był tylko rozmową na dachu i przypadkowym spojrzeniem. Teraz był kimś, kto trafił w sam środek jej wewnętrznego chaosu, nie zniszczył go, nie ocenił tylko usiadł pośrodku i poprosił by została. Przynajmniej dzisiaj.
Nie powiedziała, że zostanie. Ale nie musiała.
Siedziała nadal na stołku, nogi miała podkulone, a dłonie oparła teraz o krawędź siedziska. Czuła w sobie mieszaninę dziwnej ulgi i jeszcze dziwniejszego napięcia. To nie było to samo uczucie, co przy Jamesie. Tamten chaos miał ostrze, które raniło za każdym razem. Tu było coś innego. Coś łagodnego, łatwego.
Gdy zapytał czy wszystko jest w porządku, skinęła głową, a potem zsunęła się ze stołka i przeszła do salonu. Usiadła na końcu kanapy, zostawiając miejsce obok siebie. Minęła chwila, zanim usiadł obok. Przyniósł dwa kubki z lodami i podał jej jeden. Ich palce musnęły się przez moment, przeszywając ją prądem. Obraz rozświetlił ścianę. K-dramowy dramat zaczął się w klasyczny sposób: deszcz, samotna dziewczyna na przystanku, zbyt głośna muzyka w tle.
— Okej, ta grzywka to już dramat sam w sobie — szepnęła Astrid, zerkając na ekran. — Gratulacje, spełniłeś warunki.
Hae Jo zaśmiał się cicho, ale nic nie odpowiedział.
Film toczył się powoli, jakby reżyser specjalnie rozciągał każdą scenę, każdą pauzę między słowami bohaterów, każdą łzę spływającą po policzku aktorki o tragicznej grzywce. I może to pasowało. Bo czas w tym mieszkaniu też jakby zwolnił, z każdą minutą spędzoną w tej absurdalnie zwyczajnej bliskości. Astrid czuła jego obecność obok. Czasem słyszała, jak nabiera powietrza, czasem jak porusza się lekko, by wyjąć łyżeczkę z kubka. Nie dotykali się, ale i tak czuła go tuż przy sobie.
Odchyliła głowę na oparcie kanapy i zamknęła na moment oczy. Nie spała prawie całą ostatnią noc, jej umysł zbyt rozproszony, serce zbyt poranione. James, projekt dla Ashford, matka, telefon od brata. A teraz siedziała tu, obok mężczyzny, którego znała przez jeden wieczór. Z zamyślenia wyrwał ją jego głos upominający ją by nie zasypiała, bo najlepsze dopiero przed nimi.
Usuń— Nie śpię — odpowiedziała, nie otwierając oczu. — Myślę intensywnie o tym, jak bardzo ta bohaterka powinna była zostawić go po pierwszej scenie. — Otworzyła oczy i spojrzała na niego. Ich spojrzenia zatrzymały się na sobie na trochę dłużej, niż pozwalał rozsądek. Ale Astrid nie odwróciła wzroku. Nie tym razem. Zamiast tego uniosła lekko brwi, jakby chciała zatuszować własne zakłopotanie.
— Słaby soundtrack, ale przynajmniej lody są dobre — rzuciła cicho i uśmiechnęła się, zanim znów oparła się wygodnie, tym razem przysuwając się do niego o parę centymetrów. Niby dla wygody. Niby bez znaczenia.
Astrid