Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

2187. Nobody can see the trouble I see, nobody knows my sorrow

Podkład: Skillet - Not gonna die


Tułał się po tym wielkim świecie już ponad pięć długich lat, mając nadzieję, że pewnego pięknego dnia na jego drodze stanie ktoś, kto będzie w stanie zaakceptować jego odmienność. I nie miał tu bynajmniej tylko na myśli tej seksualnej, w której tak wielki grzech widziała jego familia, bo z tą kwestią zaczął się chyba powoli godzić. Jeszcze może nie w pełni akceptować, na to wciąż było za wcześnie, bo przez głowę nadal zdecydowanie za często przelatywały mu obrazy z rodzinnego domu i pełne nienawiści słowa, którymi był tam z tego powodu dość regularnie obdarzany, zwłaszcza wtedy, gdy jego bliskim wydawało się, że znajdował się poza zasięgiem słuchu, ale przynajmniej udało mu się w końcu pogodzić z nią na tyle, że przestał się bać do niej przyznawać w wywiadach. A to należało przecież uznać za duży krok naprzód. Jasne, nadal zdarzały mu się takie dni, podczas których najchętniej zamknąłby się samotnie w pokoju, by spokojnie odejść z tego okrutnego globu, ale ostatnim czasy było ich znacznie mniej niż na początku. Może za sprawą szwendającego się stale za nim młodszego brata, który przed paroma miesiącami także przyjechał do Nowego Jorku, by... No właśnie, dlaczego ? Choć sam Nuño powtarzał uparcie, że po prostu się za nim stęsknił, Nick w żaden sposób nie mógł w te słowa uwierzyć. Nie widzieli się odkąd opuścił dom ciotki mając zaledwie siedemnaście wiosen, więc czemu nagle akurat teraz chłopaka miałoby ruszyć sumienie ? Nie widział w tym większego sensu. Nic więc chyba dziwnego, że próbował się go pozbyć ze swojego otoczenia na wszystkie możliwe sposoby, a uznawszy, że misja ta jest raczej niewykonalna, zwyczajnie zaczął spędzać coraz więcej godzin poza mieszkaniem. Minusem tej dziwnej sytuacji z całą pewnością był fakt, że liczne przemyślenia, które go wówczas nawiedzały skłoniły go do stwierdzenia, iż styl życia, który prowadzi od października już go w pełni nie satysfakcjonuje. Tym bardziej, że teksty piosenek, które tworzył od ponad roku tak naprawdę coraz mniej pozwalały mu wyrazić jego aktualny stan emocjonalny, co z kolei sprawiało, że po raz kolejny w swoim życiu stawał się coraz bardziej drażliwy. Tak, wydarzenia ostatnich dwóch tygodni uświadomiły to nawet jemu, zaś obserwacje, które zdążył do tej pory poczynić na temat reakcji swojego organizmu pozwoliły mu wysnuć jasny wniosek, że jeśli natychmiast nie zdecyduje się czegoś zmienić, znowu zacznie z uporem maniaka pchać się prosto w ramiona śmierci. 

Głównie z tego powodu po dzisiejszym skończonym koncercie wraz z pozostałymi członkami Moon Ghosts zaszył się w garderobie znajdującej się na tyłach klubu z mocnym zamiarem obwieszczenia im, że w następną trasę będą musieli niestety ruszyć bez niego. Miał bowiem serdecznie dość bycia traktowanym niczym jakiś feralny element krajobrazu pośród doskonale zgranego otoczenia. 

- Żartujesz Porto ?! - Gdy Finlandczyk wyrzucił z siebie to ciężkie wyznanie, frontman grupy obdarzył go takim spojrzeniem, jakby przed chwilą ktoś oświadczył mu, że ziemię najechali Kosmici. - Chyba nie chcesz nam teraz powiedzieć, że po dwóch i pół roku wspólnego grania masz zamiar wrócić do śpiewania solo w jakiś podrzędnych pubach albo na domówkach ? - Jak zwykle, gdy się denerwował, przerzucił swe długie, gęste włosy przez plecy. 

- Przykro mi, ale nie, zresztą po co wam taki tekściarz jak ja skoro i tak uznajecie, że moje oryginały są do niczego i niemal za każdym razem każecie mi je przerabiać ?! - On również wszedł na wyższy poziom poirytowania. 

- A pomyślałeś może jak bardzo ostudzi to twoją karierę ? 

- Ale przynajmniej będę mógł znowu bez pozwolenia jakichś dupków wyrażać siebie. - Odparł, na odchodne mocno trzaskając drzwiami. 


***


Cytat w nagłówku pochodzi z książki pt. Catatan Seorang Demonstran autorstwa Soe Hok Gie. 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz