Witaj w Nowym Jorku
mieście, które nigdy nie zasypia...

KP James Harper


Though no one can go back and make a brand new start
anyone can start from now and make a brand new ending

James Harper
32 lata | funkcjonariusz NYPD (obecnie zawieszony)
James został zawieszony po głośnej sprawie związanej z morderstwem świadka koronnego. Nielegalne przesłuchanie, zatajenie informacji przed przełożonymi, podejrzenie manipulacji dowodami – to brzmi jak klasyczny przypadek przekroczenia granic etyki. Ale Harper wie, że to nie on przekroczył granice, tylko ktoś inny je przesunął. Za głęboko wpakował się w sprawę, która dotykała wysoko postawionych ludzi. Wiedział za dużo, zadawał niewygodne pytania, szedł tam, gdzie nikt nie chciał zaglądać. Kiedy informator zginął, to właśnie Harper został wystawiony – ktoś potrzebował kozła ofiarnego.
Dziś pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej – z boku, na przeczekanie. Bez odznaki, ale z tym samym zacięciem. Sumienny, dokładny, niezłomny. Uparty do bólu, jeśli wbije sobie coś do głowy, nie odpuści, choćby cały świat stał mu na drodze. W pracy był zawsze wzorowy – punktualny, metodyczny, przewidywalny. Ale pod tą warstwą obowiązku zawsze krył się gniew. Tłumiony, spokojny, ale stały – skierowany przeciwko niesprawiedliwości, układom, skorumpowanemu systemowi, który nauczył się maskować jak człowiek.
Mieszka samotnie na Brooklynie, unika dawnych kolegów z wydziału. Nosi bliznę na dłoni – pamiątkę po konfrontacji, o której nigdy nie mówi. Ma plan, którego nikomu nie zdradza – coś, co powoli układa w całość. Nie pije, nie opowiada historii, nie daje się zbliżyć. Ale słucha. Obserwuje. Analizuje. Nie porzucił przeszłości. On ją dokładnie notuje, kawałek po kawałku. Bo plan już ma. I kiedy wróci – a wróci – nie będzie już miejsc na wątpliwości.

FC: Hugo Philip

137 komentarzy

  1. Inaczej oddychało się w tym miejscu. Łatwiej było zaczerpnąć głębsze wdechy, a powietrze nie paliło w płuca. Nie była przyzwyczajona do takiej ciszy. Martwiła się, czy sobie z tym poradzi. Czy szum drzew będzie wystarczający, aby zagłuszyć kłębiące się pod czaszką myśli. Czy Sloane na pewno będzie potrafiła się wyłączyć i nie myśleć o tym wszystkim, co miało miejsce. Czy zapomni chociaż na trochę. Spojrzała na swoje dłonie, tylko krótko, ale nie widziała na nich nic. Jednie małą ranę, którą zrobiła sobie sama od paznokci na lewej dłoni.
    Podniosła wzrok na jezioro, które skąpane było w pomarańczowych promieniach słońca. Wyglądało jak z bajki albo jakiegoś filmu, którego Sloane dawno nie widziała, ale dobrze się jej kojarzył. Nie z domem, nie z Zairem ani nawet z Jamesem. Z jakimś spokojem, którego nie czuła w sobie od miesięcy.
    — Tak, dziwnie cicho. — Przytaknęła. To było najlepsze określenie, na jakie było ją stać. — Ostatnie dni były szczególnie… głośne. Głośniejsze niż zazwyczaj. To miła odmiana, kiedy nic ani nic nie krzyczy. Tak myślę.
    Wzruszyła lekko ramionami. Było to dopiero na chwilę, ale czy wytrzyma w tym stanie dłużej? Czy Sloane się na pewno odnajdzie w tej ciszy? Mając u swojego boku tylko Jamesa i psa? Oni w pustce, do której nikt więcej nie miał dostępu. Żadnych osób zewnątrz. Żadnego Zaire’a. Żadnych jego koleżanek, które uważały się za ważniejsze. Żadnego rozlewu krwi.
    — Nawet się nie pytam, czy wziąłeś colę zero. — Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Nie zdziwiłaby się, gdyby to była pierwsza rzecz, którą włożył do koszyka.
    Sloane zerknęła na niego słysząc te „ja też”. Uniosła lekko brew, a potem się zaśmiała. Krótko, ale szczerze po raz pierwszy od paru dni. Mimowolnie różne obrazy pojawiły się jej przed oczami. Próbowała się przed nimi bronić, ale… Ale chyba nie chciała. Nie chciała udawać, że James dla niej nic nie znaczy, czy że to co mieli to już przeszłość. Próbowała się z tego wyleczyć od ostatniej wspólnej nocy, a jak widać bez skutku.
    — Pamiętam. — Przytaknęła z lekkim uśmiechem. Przymrużyła lekko oczy, zastanawiając się, czy jego słowa to ciche zaproszenie do czegoś więcej czy luźne wspominanie tego, jak między nimi kiedyś było. Powstrzymała się przed tym, aby od razu nie przysunąć się do niego. Walczyła tak naprawdę sama ze sobą. Siedział obok niej. Nie musiałaby się bardzo ruszać, aby oprzeć się o jego klatkę i schować w znajomych sobie ramionach. — Wełny może nie, ale zostawiasz po sobie coś innego.
    Ślady, których nie da się wymazać z pamięci. Dotyk, za którym się tęskni.
    Chciała to wszystko dodać, ale nie była pewna, czy powinna. Czy chciała sobie mieszać w życiu jeszcze bardziej. Gdyby nie chciała mieszać w życiu bardziej to nie siedziałaby tutaj teraz. Nie zgodziłaby się, aby z nim tu przyjechać. Awanturowałaby się, żeby odwiózł ją do domu, a nie zabrał do siebie. Prawda była taka, że Sloane nie potrafiła mu odmawiać. Nie chciała mu odmawiać. Jeśli miała dostać jeszcze jeden dzień w jego towarzystwie czy nawet pół minuty to chciała to wziąć. Bez patrzenia na konsekwencje, które wiedziała, że nadejdą, ale teraz… Teraz po prostu chciała być obok niego.
    — Prawda, grzejesz lepiej. Nieraz myślałam, że się przy tobie ugotuję — zaśmiała się krótko, może nawet z lekkością. Włączona klimatyzacja nie pozwalała jej na to, aby poczuć chłód, kiedy ją obejmował. Był chwilami jak piekarnik, gdy go dotykała, ale nie narzekała na to ani razu. Może tylko w żartach. — Może nie będę musiała o niego prosić i sam mnie znajdzie.
    Wzruszyła lekko ramionami, jakby od niechcenia, aby mu pokazać, że wcale nie musi o nic prosić. Znał ją dość dobrze, aby wiedzieć, kiedy i czego potrzebowała.
    Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie tęskniła za takimi chwilami. Kiedy byli tylko we dwoję, gdy zaczepiali się słowami i nic poza nimi się nie liczyło. Już nie chodziło o seks, spełnienie po nim i całą tę resztę. To był dodatek, gorący i uzależniający, ale wraz był tylko dodatkiem do tego, co mieli przed tym, gdy posmakowali swoich ust po raz pierwszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cofnęłaby się do tych czasów, kiedy nic nie było skomplikowane. Do chwil, kiedy byli tylko Jamesem i Sloane. Kiedy ona była piosenkarką, a on jej ochroniarzem, który czasem pozwalał sobie na rozluźnienie i z nią żartował. Wiedziała, że to nie wróci. Nie mogli do tego wrócić. Nie, kiedy tyle między nimi się wydarzyło. Nie, kiedy Zaire był gotów zniszczyć świat, aby tylko odkryć kto krył się za uśmiechem, który czasem pojawiał się na jej twarzy. Nie, gdy ona dalej z nim była i nie potrafiła opuścić. Mimo wszystkich złych rzeczy, które się wydarzyły.
      Potrząsnęła od razu przecząco głową. Niczego nie chciała kończyć.
      — Nie, potrzebuję tego. Chcę tego. Nie kolejnych klubów, tequili czy prochów. Tylko… tego. Cokolwiek to jest, cokolwiek z tego będzie… Chcę tego. Tylko tego.
      Spokoju, którego nie mogłaby posmakować w Nowym Jorku. Miejsce, które nazywała domem teraz brzmiało obco. Czuła się w nim obco i szukała sposobu, aby z niego uciec. I uciekła. Razem z Jamesem do jego małego świata, który otworzył tylko dla niej.
      Ułożyła głowę na jego ramieniu. Nie prosiła o zgodę, nie sprawdziła, czy może. Założyła z góry, że może. Całował ją niespełna cztery godziny temu, więc mogła.

      sloane

      Usuń
  2. Zrobiła to odruchowo, jakby od zawsze miała do tego prawo, a minione miesiące nic między nimi nie zmieniły. Poniekąd tak się właśnie czuła. Siedząc obok niego, patrząc się na zachodzące słońce, skryta pod gryzącym kocem i opierając głowę o jego ramię, nie czuła, aby cokolwiek między nimi się zmieniło. Nie było Vegas, nie było żadnego ślubu, męża. Byli tylko oni. Wciąż byli z niewypowiedzianymi słowami, obietnicami, których nie dotrzymali, ale byli tutaj sobą. Zamknęła oczy, chociaż na chwilę chcąc przypomnieć sobie, jak było, gdy byli tylko we dwoje. I poczuła się spokojniejsza. Mimo, że nic nie było wyjaśnione to Sloane pierwszy raz od wielu dni czuła spokój. Nic nie dudniło nad głową. Nie było nigdzie zapachu papierosów. Lejącego się strumieniami alkoholu. Masek i udawania, że wszystko jest w porządku. Był za to zapach drzew i trawy, chłodny wiatr, który co jakiś czas sprawiał, że szczelniej okrywała się kocem i był James. Przede wszystkim był James.
    — Dobrze, nie lubię być łatwo zapomniana.
    Nie była to pocieszająca myśl, ale jednak podbiła jej ego, kiedy podsumował, że ślady po niej nie schodzą. Sloane w pewnym momencie chodziło tylko o to, aby zostawić po sobie taki ślad, który nie pozwoli mu o niej nigdy zapomnieć. I tamtej nocy w klubie to zrobiła, a potem… Potem nie chciała być tylko jedną laską, która wypaliła się w pamięci. Chciała być kimś więcej, chociaż nie potrafiła tego nazwać. Nie mogła tego nazwać, bo wtedy przyznałaby się do tego, co trzymała ukryte głęboko w sekrecie. Przed samą sobą przede wszystkim.
    Sloane nie drgnęła, kiedy jego palce musnęły jej włosy. Pozwoliła na to i chciała tego. Tego zwykłego dotyku, który nic nie obiecywał, ale też o nic nie prosił. Niezwykły w swojej prostocie. Odetchnęła nieco głębiej, jednocześnie wtulając się bardziej. Po cichu szukając sposobu, aby znaleźć się pod jego ramieniem, a nie na. Ale nie potrafiła o to poprosić. Może w obawie, że nie ma prawa o to prosić, a przede wszystkim, że nie powinna była chcieć tego. Nie, kiedy w Nowym Jorku zostawiła męża. Jej dłoń była dziwnie pusta bez obrączki i pierścionka, które zostawiła w mieszkaniu Jamesa.
    — Dużo się wydarzyło. Za dużo. — Poruszyła lekko ramionami. To nie były łatwe tematy ani takie, które powinna poruszać z Jamesem. Ciężko byłoby nie mówić o tym wszystkim i nie wyciągać Cartera. — Ale jeśli możemy, przynajmniej dziś nie chcę o tym myśleć.
    Postara się o tym nie myśleć. Nic innego nie zajmowało jej głowy. Próbowała się oderwać od tego, ale nie potrafiła. Kiedy została sama te myśli stały się zbyt natarczywe. Dopiero teraz powoli się wyciszały, gdy siedział tu razem z nią, chociaż nie był do tego zobowiązany. Nie musiał o nią dbać, przejmować się, a i tak z nią był. Może był to zwykły przypadek, skoro tam pracował, a Sloane nie wierzyła w żadne wyższe siły i przyciąganie.
    — Wiesz, cieszę się, że nie dotrzymałeś swojej obietnicy. — Przyznała cicho. Uniosła lekko głowę, chcąc na niego spojrzeć. Był zbyt blisko, aby mogła się oprzeć, a jednocześnie zbyt daleko, żeby mogła zrobić coś więcej. Tak przynajmniej sobie wmawiała.
    Masz męża, opamiętaj się. Miała i co z tego? On miał swoje koleżanki. Może wciąż była bez fizycznego dowodu, ale słowa tamtej huczały jej w głowie nieustannie. W trakcie też. Zawsze wtedy, kiedy przestałaś mu wystarczać. Zacisnęła zęby. Przez moment poczuła się, jakby znów znalazła się w tamtym klubie. Nie chciała się tym przejmować teraz. Martwić i rozmyślać. Nie tego wieczoru. Rozluźniła szczękę, zanim być może James cokolwiek zauważył.
    Obiecała, że zostawia Nowy Jork za sobą. Chciała chociaż tej jednej dotrzymać.
    — Zły glina ma ze sobą kajdanki, nie widziałam ich w twoim wyposażeniu. — Zauważyła z niepasującą do sytuacji sprzed chwili lekkością. Emocje zmieniały się u niej z prędkością światła. — Zapamiętam sobie to „chyba, że na wyraźne życzenie”. Bądź czujny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kąciki jej ust lekko się uniosły.
      W klubie chciała dać sobie chwilę zapomnienia, ale topienie smutków w tequili niczego dobrego jej nie przyniosło. Obudziła się rano z kacem, który ciągnął się za nią do tej pory, ale był chociaż znośny. Jednocześnie… Boże, jak ona nie chciała, aby James był tylko chwilą zapomnienia. Nigdy nie był kimś na chwilę, chociaż pewnie tak właśnie się przy niej czuł. Wykorzystała, zabawiła się i wróciła do byłego, z którym okazało się, że przypadkowo wzięła ślub w Vegas.
      Wodziła wzrokiem po jego twarzy. Oddychała wolniej. Walcząc z własnymi myślami, które teraz biegały, jak szalone. Poczuła impuls, aby przysunąć swoją twarz bliżej jego. Sprawdzić, czy dalej smakuje tak, jak parę godzin wcześniej w jego mieszkaniu. Przekonać się, że dalej całuje tak dobrze, jak to zapamiętała. Dla celów naukowych, czy coś takiego.
      Westchnęła, kiedy Rue wepchnęła się między nich.
      — Nie dość, że ruda to jeszcze wredna — mruknęła pod nosem. Niepewna czy zirytowana była na psa czy własne niezdecydowanie. Może jedno i drugie. — Ciężko cię wygryźć. Poza tym, jestem pewna, że zrobiła to po to, aby być bliżej ciebie — dodała i mrugnęła do mężczyzny.
      Uśmiechnęła się lekko, a potem odstawiła kubeczek z herbatą na swoje kolano. Osunęła rękę, aby pogłaskać Rue, a potem coś zaszeleściło w krzakach. Rude uszy Rue podniosły się momentalnie, a suczka całym swoim trzykilogramowym ciałem poderwała się do góry. Przebiegła jej po kolanach wytrącając kubek, a jego zawartość rozlała się po kocu.
      — Cholera — syknęła — Rue! Wracaj!
      W oddali widziała tylko biały ogon machający na wszystkie strony świata, a jej ujadanie rozniosło się echem po okolicy.
      — Przepraszam — westchnęła. Cały koc był mokry.

      sloane

      Usuń
  3. Chwilami sama nie wiedziała, którą wersją siebie jest. Stworzyła ich tak wiele, że zaczynała się w nich porządnie gubić. Ale teraz chyba była tą, która jeszcze nie sięgnęła dna w pełni. Która potrafiła pozwolić sobie na więcej luzu, który nie był spowodowany narkotycznym czy alkoholowym upojeniem.
    Ocknęła się z tej dziwnej chwili, kiedy był za blisko. Pocałunek to było dużo, nie należało do tego dopuścić. Flirtowała z nim, a jednocześnie mówiła sobie, że to nic. Że ona już tak ma, ot taka osobowość. Czy była ponad tymi uczuciami, których jednak nie pogrzebała w pełni? Czy mogła je kontrolować i udawać, że to będzie tylko weekend dwójki… Co? Znajomych? Kiedy wcześniej mówiła, że nie chce być jego przyjaciółką? Bo nie potrafiłaby tego znieść? Cokolwiek miało się zadziać, Rue okazała się być dobrym rozproszeniem. Sloane spojrzała za nią, ale zniknęła jej między krzakami. Wciąż ujadała.
    — Nie ma tu żadnych… nie wiem, wilków czy coś? Nie chcę, żeby ją coś zeżarło. — Mruknęła. Nie była przewrażliwiona, ale jednak to był miejski piesek, który zaskakująco dobrze odnajdywał się w takim miejscu.
    Obserwowała w ciszy, jak zabiera koc i strzepuje z niego resztki herbaty, a potem wiesza przez barierkę. Było w tym coś tak… Domowego. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Sloane nawet nie udawała, że mu się nie przygląda. Robiła to z pełną premedytacją, ale nie w wyzywający sposób. Nie było, jeszcze, w jej oczach błysku, który serwowała mu na chwilę przed powiedzeniem czegoś, co go zmiękczało i powalało.
    — Hej, tym razem to nie moja wina. To Rue — obroniła się z lekkim uśmiechem. — Nie masz spokoju od żadnej z nas.
    Wciągnęła powietrze przez nos, kiedy usiadł z powrotem obok niej. Próbowała, samej sobie przede wszystkim, wmówić, że jego obecność nic nie znaczy. Że zrobiło mu się jej po prostu żal, bo znalazł ją pijaną w klubie i z litości zabrał, że tamten pocałunek też nic nie znaczył. Nie dlatego, że chciała go upchnąć w tył pamięci. Tak będzie lepiej. Kiedy nie zacznie wyobrażać sobie niestworzonych rzeczy. Mogłaby zacząć od niepatrzenia na niego tak, jakby zaraz miała mu się zaoferować na tej ławce.
    Zerknęła na jego rękę, ale nic nie powiedziała. Nie chciała, aby ją zabierał. Przeszył ją lekki dreszcz. Znajome uczucie, które poznała po raz pierwszy w Amalfi. Kiedy spojrzenia, które sobie posyłali były znajome tylko dla nich. Uśmiechy, które tylko oni rozumieli. Ogarnij się, Sloane. Tyle by było z jej niewyobrażania sobie za wiele.
    — Odkupię cię. — Nie musiała, a chciała. W końcu to z jej winy wszystko się stało. Jej pies rozlał herbatę i zrobił chaos, kiedy na moment wszystko przycichło. Ale ten rodzaj chaosu Sloane chętniej przyjmowała.
    Zdjęcie koszulki przyszło mu tak naturalnie, a dla niej było zaskoczeniem. Nawet wczoraj, gdy u niego była i przyszedł do łóżka jakąś na sobie miał. Przyłapała się na tym, jak się gapi. Z lekko rozchylonymi ustami, jakby po raz pierwszy widziała półnagiego mężczyznę. Jakby jego widziała po raz pierwszy. Sunęła wzrokiem po znajomej krzywiźnie ciała. Mięśniach, których drganie doskonale znała. Wszystko wokół zamarło lub tylko się jej wydawało. Mogła przysiąc, że czuła ciepło bijące z jego ciała. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak daleko.
    — Tak, dobry pomysł. — Przytknęła. Czuła, jak policzki się jej rumienią, choć nie powinny. Sama zwróciła głowę w inną stronę.
    Musiała czymś się zająć. Czymkolwiek.
    Rozglądała się z uporem, aby znaleźć sobie jakieś zajęcie. I dotarła do torby z zakupami. Świetnie.
    — Wezmę rzeczy do środka. — Zaoferowała. Przynajmniej nie będzie siedzieć bezczynnie. — Idź, przyprowadź mi psa. A jak coś będzie za wami gonić to krzycz głośno, żebym mogła zdążyć dobiec do auta. Zaczekam trzydzieści sekund, ale jak nie dobiegniecie to będzie zdani na siebie.
    Poderwała się z miejsca i podeszła do zostawionej przez Jamesa torby z zakupami, która teraz była jak ratunek przed… No właśnie, czym?

    sloane

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie dbała kompletnie o nierozpakowane zakupy. Wiedziała, że nie będzie musiała tu nawet kiwnąć palcem, a James podstawi jej pod nos wszystko. Może nawet nie dlatego, że chciał, a zdawał sobie sprawę, że Sloane inaczej się zagłodzi. Jej umiejętności w kuchni kończyły się na zrobieniu herbaty i włączeniu ekspresu. Lodówka w mieszkaniu wyposażona była w alkohol i kawałek sera, który do niczego nie był jej potrzebny, ale i tak się w niej znajdował. Musiała się czymś zająć, aby nie zwariować i nie dać się ponieść emocjom, od których przecież chciała się odciąć. Taki był plan, prawda? Zapomnieć o tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku. Oni też się tam wydarzyli.
    — Biega szybciej od ciebie. I tak ma przewagę. — Rzuciła kąśliwie, jakby to miało rozluźnić w niej cokolwiek. Nie zadziałało.
    Sloane taka nie była. Nie przejmowała się przecież takimi rzeczami. Facetami bez koszulek ani ich bliskością. Nie powinna się nimi przejmować, a potem pojawił się on. Wtedy zaczęła się przejmować. Wżynał się jej pod skórę tym swoim spojrzeniem i spokojnym tonem głosu, który jej nie uspokajał, a rozjuszał. Na każdym kroku przypominała sobie o chwilach, które razem spędzili. Wracały do niej w najmniej odpowiednich momentach. Drżącymi dłońmi wzięła torbę i zniknęła w środku. Nie zabrała się za rozpakowywanie. Stała w kuchni, oparta o blat z zamkniętymi oczami, biorąc głębokie wdechy. Tylko na nią spojrzał, tylko siedział obok i dotknął ramienia. Nic więcej. Jasne, padły jakieś podteksty, ale tacy byli już dawniej. Zdjął cholerną koszulkę. Myśli się kotłowały. Nachodziły na siebie. Nie tworzyły żadnego sensu. Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na sufit z nadzieją, że tam znajdzie jakieś odpowiedzi. Nieskutecznie. Odwróciła się tyłem do blatu i oparła o niego.
    — To tylko w twojej głowie — szepnęła próbując się przekonać. Ale na pewno? Pocałował w mieszkaniu. Odpowiedziała na ten pocałunek. Chętnie. W drodze dotykał jej uda, a ona go nie odepchnęła. Minęły miesiące, a on nadal patrzył na nią w ten sam sposób. Został z nią zeszłej nocy, chociaż mógł wygonić ją na kanapę albo siebie, a jednak przyszedł do łóżka. Obejmował ją całą noc. Obudził się razem z nią. Nie wyszedł i nie udawał, że to nie miało miejsca. — Wariuję. Otoczyłam się drzewami i wariuję.
    Musiała przestać do siebie mówić. Przede wszystkim, aby zaraz się nie okazało, że James stoi obok i wszystko słyszy. Dużo o niej wiedział, ale akurat tego małego złamania widzieć nie musiał. Tej wewnętrznej walki, jak próbowała wmówić sobie, że między nimi nic nie ma. Nie pomagały myśli, że jest mężatką, a w Nowym Jorku czeka – chyba – Zaire. Niczego już pewna nie była. Ani tego, czy ma do czego wracać i czy wtedy w klubie wszystkiego jednak nie skończyła i nie pchnęła go w ramiona innej.
    Podeszła do drzwi, aby sprawdzić, czy wracają. Akurat chwilę później pojawił się z Rue. Kucnęła, gdy ta do niej podbiegła.
    — Koniec tych wariacji na dziś, co? — Przesunęła dłonią po jedwabistej sierści. Niepewna, czy mówiła do niej czy do siebie. Z rzuconego na stolik plecaka psa wyjęła jej ulubioną zabawkę i rzuciła na podłogę, aby czymś się zajęła i zapomniała o tej przeklętej wiewiórce. — Może dorwie ją innym razem — dodała, nie chcąc kompletnie ignorować Jamesa. Podświadomie to właśnie chciała zrobić. Odciąć się i zniknąć. Wyznaczyć granicę, ale nie potrafiła się nawet do tego zmusić, a myśl o tym przychodziła z trudem. Kogo jak kogo, ale odcinać się od niego? Znowu? Nie potrafiła.
    Wróciła do torby. Chcąc jeszcze przez chwilę poudawać, że cokolwiek kontroluje. Nawet głupie zakupy, o które nie dbała. Wyjmowała byle jak pojedyncze przedmioty. Nie zwracała na nie uwagi. Ustawiała je bez większego ładu. Robiąc pewnie większy nieporządek niż jakby ustawiała je do szafek.
    Udawała, że go obok nie ma. Bo wciąż był bez koszulki i ją tym rozpraszał. Jej brakiem, umięśnionym brzuchem i całym sobą. Nie powinno jej to obchodzić. Nie powinna się tym przejmować ani tym bardziej zwracać uwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się lekko na widok coli. I sięgnęła po nią, jak po jedyną rzecz, która teraz mogłaby uratować ją przed katastrofą, a przynajmniej tak myślała, dopóki i James nie sięgnął po coś z torby. Zaczepiła paznokciami i opuszkami palców o jego dłoń. Nie cofnęła własnej. Zastygła w miejscu, a ciepło jego dłoni przechodziło na jej. Wyczuła na sobie jego wzrok, ale go nie odwzajemniła. Chociaż widziała go kątem oka. W obawie przed tym, że jeśli spojrzy to zrobi coś, czego potem mogłaby żałować.
      — Nie szkodzi — powiedziała cicho. Głos by ją zdradził, gdyby odezwała się głośniej. Gardło się zacisnęło. Zachowywała się jak nastolatka w obecności chłopaka, w którym się zakochała. Może i nie było jej daleko do nastoletnich lat, ale potrafiła radzić sobie z facetami. Na pewno z tymi, na których jej nie zależało. Flirt z nimi był łatwy, przychodził naturalnie, bo wiedziała, że do niczego nie doprowadzi. Tutaj nie miała tej pewności.
      Przymknęła powieki, gdy jego palce musnęły nadgarstek. Powoli oddychała przez usta, dalej unikając jego spojrzenia. Wszędzie, ale nie w jego oczy. Ich dłonie, prawie splecione w uścisku. Stał zbyt blisko. Za blisko, aby mówić o jakimkolwiek przypadku.
      Sloane go nie powstrzymała, gdy sięgnął ręką wyżej. Próbowała wmówić sobie, że nie potrzebuje tego dotyku, że go nie chce, ale… Chciała bardziej niż gotowa była przyznać. Drgnęła niespokojnie, kiedy jego palce musnęły jej szyję. Tego również nie powstrzymała. Dotyk był elektryzujący. Niespieszny, zostawiający po sobie coś, czego nie dało się w żaden sposób pozbyć. Dłużej nie mogła uciekać przed jego spojrzeniem. Nie, kiedy skierował na siebie jej twarz.
      Spoglądała na niego spod rzęs. Prawdopodobnie pierwszy raz tak niepewna, co ma z nim zrobić. Na co pozwolić sobie i jemu. Powoli zamrugała, jeszcze przez chwilę walcząc z własnymi demonami.
      Zwilżyła delikatnie usta, zanim się odezwała.
      — Nie przestawaj — poprosiła cicho. Niespiesznie dotknęła dłonią jego torsu. Sprawdzając, czy na pewno może, czy on nie powie „dość”. Rwała się do niego cała. Już od zeszłej nocy, gdy wykłócała się z nim na tyłach klubu, aż po, teraz gdy miała go przed sobą.
      Zrobiła pół kroku, zmniejszając już i tak nieistniejący dystans między nimi. Nie pytała, nie prosiła. Zrobiła. Sięgnęła ręką do jego karku. Powoli, nie chciała się spieszyć. Zrobić z tego nocy jednej z wielu. Powoli przyciągnęła go do siebie. Ale nie pocałowała od razu, zatrzymała się na milimetry od jego ust. Może dając sobie jeszcze ostatnią szansę na zrezygnowanie albo jemu na opamiętanie się. Stało się jasne, że żadne z nich nie chce niczego zatrzymywać. Nie pocałowała go gwałtownie, zrobiła to delikatnie, jakby robiła to po raz pierwszy i nie była pewna, jak się za to zabrać. Drugą rękę położyła na jego boku, a sobą przylgnęła do odkrytego torsu.

      sloane

      Usuń
  5. Nie znalazła w sobie dość sił, aby powstrzymać jego czy samą siebie. Może tak naprawdę nie chciała jej znajdować. Przez krótką chwilę myślała, że potrafi mu się oprzeć, a pocałunek w mieszkaniu był tylko chwilą słabości. Sprawdzeniem, czy dalej do siebie czują to, co przedtem. Już wtedy Sloane wiedziała, że jeśli dojdzie do czegokolwiek więcej to nad tym nie zapanuje. Nie brała pod uwaga gróźb, które słyszała. Konsekwencji swoich decyzji. Nie chciała myśleć o niczym, co nie było nimi.
    Próbowała walczyć z tym przez chwile, dopóki jeszcze trzymała się resztek zdrowego rozsądku. Wszystko zniszczył rozbierając się przy niej, a do Sloane wracały dziesiątki wspólnych wspomnień, których od miesięcy nie potrafiła się pozbyć z głowy. Przestał być tylko wspomnieniem, na które pozwalała sobie w samotności, za którym tęskniła, kiedy nikt nie widział.
    Sloane mimowolnie jęknęła, kiedy wsunął rękę za materiał, a ona poczuła jej gorąc. Nie było już chwili na zawahania, na wycofanie się, chociaż przecież tego nie chciała. Własne palce wsunęła między jego włosy, szarpiąc i mocniej przyciągając do siebie. Tak, jakby nie chciała, aby między nimi była teraz jakakolwiek przerwa. Usta Jamesa były gorące, zakazane i smakowały dokładnie tak, jak to zapamiętała, a im mocniej w nie wsiąkała, tym bardziej traciła kontrolę. Dłonie ślizgały się po jego skórze, jakby od zawsze należały tylko do niej – twarde mięśnie pod palcami niosły ze sobą smak i zapach wspomnień, które roztapiały w niej wszystko. Paznokcie zostawiały po sobie czerwone ślady, ale nie miała w sobie nawet grama skruchy. Wręcz przeciwnie, chciała, aby wiedział, że tutaj – w tym domku i w tej chwili = wróciła do niego cała. Bez żadnych hamulców.
    Rozchyliła lekko usta, gdy musnął je palcami. Drżała czując opuszki palców na skórze. Tak delikatny, a zarazem silny dotyk. Zostawiał po sobie palące uczucie. Przypominał o wszystkich chwilach, kiedy prosiła o więcej, słowem lub samym spojrzeniem.
    Powoli oddychała, jakby chciała sobie przypomnieć, że jeszcze żyje. Nie mogła nic poradzić na to, że odbierał jej dech samym spojrzeniem, a dotykiem pozbawiał ją kompletnie możliwości swobodnego oddychania.
    Sloane nie uciekała przed jego spojrzeniem. Zrobiłaby to na tarasie, kiedy jeszcze próbowała wmówić sobie, że może trzymać się od niego z daleka, że to między nimi nic nie znaczy. Jej własne spojrzenie było figlarne, ale również rozpalone od emocji, które tłamsiła w sobie miesiącami. Była rozdarta między tym, do kogo powinna wrócić, komu powinna być wierna, a tym, którego w sekrecie cały czas pragnęła.
    — Zacząłeś to. — Zarzuciła mu cicho. Głos miała drżący, zdradzający zbyt wiele, a jednocześnie Sloane nie chciała ukrywać przed nim już niczego. — Próbowałam… Być rozsądniejsza, ale to chyba nie dla mnie.
    James nie był tylko impulsywną decyzją. Kimś o kim zapomni nad ranem. James był wszystkim, czego jej brakowało w życiu. Spokojną oazą, której Sloane nie umiała stworzyć sama. Bezpieczeństwem, za którym rozglądała się na każdym kroku.
    Uniosła dłonie, dotykając jego twarzy. Jak rzeźby, która mimo marmuru zdaje się być delikatna, a najmniejszy podmuch wiatru ją zniszczy. Zsunęła je na jego szyję, a potem ramiona. Badając każdy skrawek skóry, który miała przed sobą. W desperackiej potrzebie bycia blisko mężczyzny, o którym nie potrafiła zapomnieć.
    Sloane cicho jęknęła, a głowę przechyliła na bok. Każde miejsce, które pocałował i którego dotknął, płonęło. W głębokiej potrzebie, aby nie przerywał i dał jej więcej. Nie z powodu zwykłego zatracenia się w sobie. Nie, aby ulżyć sobie nawzajem. Wbijała paznokcie w jego ramiona, za każdym razem, kiedy jego usta się przesuwały, robiła to mocniej. Liczyła się tylko ta chwila, gorący dotyk i dłonie, które z każdą kolejną chwilą traciły cierpliwość. Każdy pocałunek był jak prowokacja, którą Sloane aż nazbyt świadomie prowadziła. Nie próbowała nawet udawać, że jakiekolwiek działanie jest przypadkowe.
    — Nie musimy nic przerywać — szepnęła ze stanowczością, jakby chciała mu tym dać znać, że nie zamierza się wycofać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego usta paliły, a ciało Sloane odpowiadało na każdy dotyk mężczyzny gwałtownie. Stęsknione za nim. Nie całowała go tylko z tęsknotą, ale z czymś więcej, czego wciąż, mimo czasu, bała się nazwać. Jakby w obawie, że jeśli wypowie te parę słów to straci wszystko, co było dla niej ważne. Sunęła dłońmi po jego torsie, paznokciami drapiąc twarde mięśnie brzucha,
      Oderwała usta od jego tylko po to, aby zjechać nimi niżej – na linię jego szczęki, na szyję, gdzie pulsował życiem, a potem dalej, jakby próbowała sobie przypomnieć nie tylko smak jego ust, ale i ciała. Język tańczył na skórze, zęby zostawiły pamiątkę tuż nad obojczykiem. Pocałunkami naznaczyła drogę niżej – poprzez mostek, aż do brzucha, gdzie zatrzymała się na moment uśmiechając do siebie, zanim znów musnęła nagrzane ciało językiem. Powoli, jakby tym razem jeszcze dokładniej chciała go zasmakować i lepiej zapamiętać krzywizny ciała.
      Dłonie drżały, przesuwając się po jego klatce.
      Czuła napięte mięśnie, gdy zostawiała na nim kolejne pocałunki. Zsunęła dłonie niżej, na jego boki, a potem powoli wróciła ustami do góry. Zostawiając za sobą ślad po pocałunkach, rozgrzany i mokry.
      — Nie zatrzymam się — wyszeptała w skórę jego szyi. Jak ostrzeżenie, a może jako obietnicę. Otulała jego skórę gorącym oddechem, drżąc od emocji, ale nie było w niej zawahania. — Nie umiem przestać. Nie, kiedy tak na mnie patrzysz.
      Jej palce zsunęły się niżej. Jakby jeszcze dawała im ostatnią szansę, aby się oboje opamiętali, choć los już dawno został przesądzony. Poderwała głowę, aby mu spojrzeć w oczy. Musiała się upewnić, że to nie dzieje się tylko w jej głowie, że zaraz nie chwyci jej za nadgarstki, nie powie „co ty wyprawiasz”. Nie spoglądając w dół dotarła do paska w jeansach, rozbrajając go z bolesną powolnością.
      — Powiedz jedno słowo — powtórzyła po nim z ciężkim oddechem i rozpalonym spojrzeniem, w którym nic już nie potrafiłaby przed nim ukryć.

      sloane

      Usuń
  6. Spoglądała na niego wyczekująco, czy jeszcze szukał w sobie tych ostatek rozsądku i ją cofnie, czy poddał się temu tak samo mocno, jak ona. Z pełną świadomością, że nie da się cofnąć tych wydarzeń. Pociemniałe spojrzenie mówiło samo za siebie – oboje w to wchodzili nawet, jeśli jutro to miało ich zabić. Ta irytująca myśl, że wraz ze wschodem słońca wszystko może się skończyć, była gdzieś tam w tle. Wystarczająco silna, aby Sloane ją zauważyła, ale nie miała w sobie siły, żeby zmusić ją do wycofania się.
    Czuła dokładnie jego oddech na swojej szyi. Dłonie, które coraz śmielej i pewniej przesuwały się po jej ciele. Wchodząc za koszulkę, dotykając odsłoniętej skóry. Drżała za każdym razem, kiedy odnajdował nowe miejsce. Odnosiła wrażenie, że oboje chwilami się wahają, wciąż niepewni, czy mają pozwolenie. Jakby to był pierwszy raz, kiedy jeszcze byli dla siebie zagadką. Dłonie blondynki sprawnie przemieszczały się po jego ciele, badając każdy zakamarek. Nie zostawiając nawet skrawka bez jej dotyku. Pozwalała sobie na lekkie ściski, przesuwanie ich wzdłuż bioder, na jego plecy. Wszystko powoli i w rytmie, który wyznaczała Sloane. Bezlitośnie powolnym.
    Całe jej życie było chaosem. Zawsze działała na wysokich obrotach, ale nie dziś. Dziś tego nie chciała. Pospiechu, zrywania ubrań w dzikim szale i krótkiego, ale intensywnego zapomnienia na blacie. Zasłużyli na więcej. Musieli dostać od siebie więcej.
    Kiedy jego szept sięgnął ucha, Sloane odchyliła głowę. Rozchylone usta wypuściły ciche, rozmarzone westchnięcie. Potrafił rozbroić ją samymi słowami. Sprawić, aby nie widziała i nie czuła niczego poza nim.
    — Zawsze byłeś. — Odszepnęła. Złożyła czuły, dłuższy pocałunek w zagłębieniu jego szyi, jakby na dłuższą chwilę chciała zatopić się w tej chwili w jego słowach, które nią teraz zawładnęły.
    Sloane nie chodziło o potrzebę kontroli. Tej nigdy przy nim nie miała, nie w pełni. Były chwile, kiedy zdawało się, że ją dostała. Tylko po to, aby zaraz jej udowodnił, że była w błędzie i to od początku był jego zamysł. Czuła, jak roztapia się pod jej palcami. Drżenie jego głosu sugerowało coś więcej niż pożądanie, które zaraz będzie zaspokojone. Ona sama, kiedy się odzywała, brzmiała na pokonaną, a jednocześnie gotową do wspólnej walki o chociaż chwilę dla nich, w której będą mogli się oddać sobie nawzajem. Czuła, że należy do niej po tym, jak reagował na jej pocałunki. Nie umknęło jej uwadze to wstrzymanie oddechu, wciąganie powietrza przez zaciśnięte zęby czy palce, którymi sunął przez jej włosy. Nie było w tym dotyku typowej dla Jamesa władzy, którą pamiętała z poprzednich razów.
    Jej ręka się zawiesiła przy pasku w tej samej chwili, w której objął jej twarz. Jęknęła cicho, ale nawet nie drgnęła. Dłonie miał gorące, miękkie i tak cholernie znajome. W jednej sekundzie byłaby gotowa przekazać mu to, co sama trzymała teraz w garści, ale było coś satysfakcjonującego w widoku dorosłego mężczyzny, który z taką łatwością rozpuszczał się pod jej dotykiem i spojrzeniem. Jak sam to przyznawał, choć przecież nie prosiła.
    Wystarczyły tylko trzy słowa, aby oczy dziewczyny rozbłysły. Kącik ust drgnął, a dalszej zachęty nie potrzebowała. To były miesiące, które spędziła na wpychaniu go w głąb swojego umysłu. Na udawaniu, że nigdy nic nie znaczył. Że był tylko przygodą, o której należało zapomnieć.
    — Och, James — westchnęła cicho. Powoli przesunęła dłonią po jego policzku, jakby sprawdzała, czy on naprawdę tutaj jest. I był. Żywy i gorący. Rozpalony dla niej i przez nią.
    Napięła mięśnie, kiedy zaczął mówić dalej. Nie przez to, co miał na myśli. Nigdy mu tego nie powiedziała. Nigdy nie przyznała się do tego sama przed sobą. W jakiejś dziwnej obawie, że gdy to powie… Gdy się przyzna to wszystko się zmieni. Bo nie mogła mówić i czuć takich rzeczy, kiedy była z innym. Bo nawet ona nie rozumiała, jak to możliwe, że ma tyle miejsca w swoim sercu, aby pomieścić ich oboje.
    Sloane zmusiła go, aby na nią spojrzał.
    — Możemy powiedzieć sobie to później — szepnęła — kiedy czas będzie odpowiedni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jeśli ten czas nie nadejdzie w najbliższej przyszłości, to nie chciała tego mówić w ten sposób. Nie, kiedy byli rozgrzani od emocji i pożądania, kiedy przemawiała przez nich tęsknota. Sloane nie czekała na odpowiedź.
      Jej usta odnalazły jego z taką siłą, jakby chciała tym pocałunkiem przekazać mu wszystko, czego nie mówiła słowami. Przerzuciła w niego wszystkie swoje pragnienia, niewypowiedziane obietnice, tęsknotę. To nie był kolejny szybki, zachłanny gest, a powolne, głębokie zanurzenie się w nim. Każdy ruch jej warg mówił ciche „nie potrafię bez ciebie żyć”, a splot języków niósł za sobą te dwa niewypowiedziane, ale zawieszone w powietrzu między nimi słowa.
      Zacisnęła palce na jego karku, w obawie, że jeśli go puści to rozpłynie się przed nią w powietrzu. Przyciągnęła go mocniej, bliżej, aby mógł poczuć jej oddanie nie w słowach, ale w sposobie w jaki go całowała. Przerywała na moment, aby mogli zaczerpnąć łyk powietrza, by wrócić z większą intensywnością, namiętniej, aż pocałunek stał się mieszaniną desperacji i pasji, którą od tygodni w sobie nosiła.
      To nie było zwykłe zetknięcie się ust, a krzyk ukryty w miękkości warg. Jak obietnica, że mimo bólu i chaosu, który się za nią ciągnął, on od zawsze był jedynym miejscem, do którego chciała wracać.
      Rozłączyła ich usta powoli. Ciężko dysząc, oparła na chwilę głowę o jego ramię. Zamknęła oczy na chwilę, zatapiając się bardziej w jego ramionach, czując jego dłonie, gdzieś na swoim ciele. Sunące po niej powoli, z czułością. A potem podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Kompletnie pokonana. Przez własne uczucia i doznania. Wzrok miała niepewny, a jednocześnie był rozpalony.
      — Nie tutaj, nie byle jak i w pospiechu. — Odezwała się przeciążonym od uczuć głosem. Sięgnęła po jego dłoń, chcąc spleść ich palce razem.
      Oplotła mocniej jego dłoń, zanim pociągnęła go powoli za sobą. Jej kroki były pewne, choć serce waliło jej jak oszalałe. Każdy centymetr, który oddzielał ich od kuchni, a prowadził do sypialni był jak jej ciche wyznanie „to znaczy więcej”.
      Lekko pchnęła drzwi do sypialni. Skąpanej w resztach promieni zachodzącego słońca. Pomarańczowymi liniami tańczącymi na ścianach. Weszła do środka pierwsza, a potem powoli odwróciła się w stronę Jamesa. Spoglądała na niego spokojnie, chociaż cała w środku drżała. Bez słowa zdjęła koszulkę, którą odrzuciła na bok, nie patrząc, gdzie ją rzuca. Podtrzymywała jego wzrok, gdy zsuwała z bioder dresowe spodnie, które skopała na bok. Przez palący wzrok mężczyzny, który na sobie czuła odnosiła wrażenie, jakby rozbierała się przed nim po raz pierwszy. Została tylko w ozdobnej, zielonej koronce, która ukrywała niewiele. Sloane odgarnęła włosy na plecy, przez chwilę tylko stojąc i ciężko oddychając, jakby przebiegła maraton.
      — Dalej mogę robić co chcę? — Upewniła się, gdy wierzchem dłoni przesuwała wzdłuż jego torsu. Czując pod palcami rozgrzane, napięte mięśnie. — Wciąż jesteś mój?

      sloane 💋

      Usuń
  7. Sloane nie chciała zbyt dużo myśleć. W prostej obawie, że dałaby głos myśli, która zabroniłaby jej podążania za Jamesem dalej. Która przerwałaby to w strachu przed tym, co może się wydarzyć, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Obrazy sprzed paru dni były zbyt wyraziste. Nawiedzały ją w tych krótkich momentach, kiedy pozwalała sobie na odpoczynek. Od nowa przeżywała tamtą noc w klubie. Cokolwiek miałoby się wydarzyć później, Sloane nie mogła dopuścić, aby to Jamesowi się coś stało. I tylko z tego powodu czasem myślała, czy nie powinna była jednak się wycofać. A potem spoglądała w jego oczy, łamała się pod jego spojrzeniem i jedynym miejscem, w którym chciała być – były jego ramiona.
    Kąciki jej ust lekko drgnęły.
    Jednym zdaniem i spojrzeniem potrafił odwrócić jej uwagę.
    — Wiem. — Odpowiedziała z wysoko uniesioną głową. Mierząc go uważnym spojrzeniem. Przepełnionym pożądaniem, ale i czułością, co dawało nietypowe połączenie, ale jakże odpowiednie do sytuacji. Pragnęła go, oczywiście. Ale pragnęła też tego, co będzie później. Tej ciszy i mieszanki oddechów, splecionych dłoni i czułego, niewymagającego dotyku.
    — Również wiem, że smakuję jak grzech. Ale o tym już się przekonałeś.
    Przysunęła się bliżej. Przerwa między nimi nagle stała się nieznośna, a potrzeba, aby ją zlikwidować głośna i domagająca. Bezwiednie westchnęła, kiedy palce Jamesa na nowo odnalazły drogę do jej ciała. Był wszystkim, czego w tej chwili potrzebowała, a chociaż sama nadawała rytm i decydowała o kolejności, to ta powolność ją zabijała. Była jak błoga tortura, ale zbyt szybko nie chciała jej przerywać. Odchyliła głowę z cichym westchnięciem, własnymi dłońmi zaczepiając o jego ramiona, których uczepiła się, jak rzuconego koła ratunkowego. Dotykał jej inaczej, dostrzegła to. Uważniej. I nie ukrywała, że jej się to podoba.
    — Na dzisiaj planuję same grzeszne rzeczy. — Jej szept zawisł między nimi, jak obietnica nocy, która stworzona została tylko dla nich. Oddaleni od cywilizacji, większych i mniejszych problemów. Tutaj była tylko Sloane i James. Młoda, pogubiona we własnym życiu kobieta, która wiedziała tylko tyle, że stojący przed nią mężczyzna jest tym, którego pragnie. Tym, którego chce doprowadzić do szaleństwa, ale być też jego spokojem, chociaż tym drugim być nie potrafiła. Ale była gotowa się tutaj postarać, aby nie żałował, że dostała od niego kolejną szansę, którą wzięła bez pytania i bez zastanawiania się nad konsekwencjami.
    Kiedy na niego patrzyła wszystko z niej ulatywało. Skąpany w ciemniejącym, pomarańczowym świetle słońca wyglądał inaczej. Nie tyle co przystojniej, a… A tak, jakby został stworzony tylko dla niej. Promienie rozlewały się po jego klatce piersiowej, muskały twarz i odbijały się w oczach, w których Sloane gotowa była się gubić tak długo, jak to będzie jej dane.
    Pod wpływem jego dotyku rozchyliła bardziej usta.
    Mogła tylko pokiwać głową w odpowiedzi. Nie wiedziała, dlaczego, ale potrzebowała tego zapewnienia. A może wiedziała, ale nie chciała o tym teraz myśleć. Ilekroć pytała o to Zaire’a nie miała pewności, że naprawdę jest jej. Był wtedy, kiedy byli sami, ale gdy go zostawiała? Nie miała co do tego żadnej pewności. Był teraz ostatnią osobą, o której chciała myśleć, a i tak potrafił przedrzeć się do jej umysłu. Sloane nie wiedziała, jak to możliwe, że ma w sobie tyle uczuć do tej dwójki. Byli tak różni; inne wyglądy, zachowania, a obaj przyciągali ją do siebie, jak światło ćmy. Każdy wabił czymś innym, każdy posiadał to, czego podświadomie pragnęła i potrzebowała. Z żadnego też nie potrafił zrezygnować. I nie chciała, chociaż gdzieś tam w środku wiedziała, że w ich sytuacji to nie jest możliwe, aby miała obu na raz. Bo żaden by się na to nie zgodził. Bo to nie było poprawne. Bo one nie chciałaby się nimi dzielić.
    Sloane może i mogła pragnąć obu. Może przez chwilę potrafiłaby to jeszcze ukrywać przed nimi, ale kiedyś musiałaby wybrać. Zanim obaj by odeszli, a ona zostanie z niczym. Tej nocy wybierała Jamesa, a co będzie później… Tym się zajmie, gdy już do tego dojdzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mocniej zacisnęła palce, kiedy jego usta zetknęły się z wrażliwą skórą. Reagowała już na najmniejszy dotyk, którym ją obdarzał. Zaczerpnęła więcej powietrza, czując, jak zaczyna jej go brakować. Przez moment jedynie obejmowała go delikatnie po bokach. Tylko patrzyła, jakby oboje szukali w sobie odpowiedzi na pytania, które już znali, ale które nigdy nie padły.
      — James… — Urwała, bo chociaż chciała odpowiedzieć tym samy, to oboje wiedzieli, że to byłoby kłamstwo. Zamiast słów, odpowiedziała pocałunkiem. Długim i głębokim. Utknął jej w głowie już dawno. Pojawił się, wywrócił świat do góry nogami. I och, jak ona żałowała, że to nie zaczęło się wcześniej. Że nie odważyli się na to zanim ktoś inny się pojawił. Bo może wtedy mieliby większą szansę, aby cieszyć się sobą tak, jak powinni od samego początku.
      Ten nocy liczył się tylko James.
      Sloane oderwała się od jego ust, aby pocałunki przenieść na szyję. Dłońmi błądziła po jego torsie, docierając ponownie do jeansów. Rozpracowując pasek w tym samym czasie, jak jej usta wyznaczały drogę od szyi, poprzez tors. Poruszała się odrobinę szybciej niż w kuchni. W jej ruchach dało się wyczuć niecierpliwość. Kolana blondynki zetknęły się z chłodnymi panelami.
      Zatrzymała palce przy linii jego spodni, zanim zsunęła materiał. Podniosła na niego spojrzenie – pełne wyzwania i głodu, ale też z tym cichym pytaniem, czy na pewno może. Skupiona na ciemnych oczach Jamesa, nie zwróciła uwagi na drżenie własnych dłoni, gdy rozpracowywała guzik. Zauważała za to wszystko inne; jego wstrzymany oddech, napięte mięśnie.
      Musnęła wargami napięty brzuch, jakby testowała jego granice, zanim sama posunie się o krok dalej. Zostawiała kolejne śmiałe pocałunki. Jej oddech był ciepły, nierówny, a każdy ruch dobrze przemyślany. Nie było w niej pospiechu. Była powolna, miękka pewność siebie, przesycona namiętnością. Nie było desperackiego szarpania się o przyjemność, a intymne gesty dziewczyny, która chce, aby mężczyzna, którego właśnie dotyka rozpadł się tylko dla niej. Jej usta poruszały się rytmicznie, pewnie, a ręka oparta na udzie lekko się zacisnęła w potrzebie, aby przetrzymać go w miejscu.

      sloane💋

      Usuń
  8. Sloane czuła, jak jej kolana wbijają się w twarde panele podłogowe, ale to nie miało znaczenia. Cały jej świat sprowadzał się do niego. Do tego, jak jego ciało coraz bardziej się napinało pod jej dłońmi i od jej ust, a oddech stawał się coraz cięższy, coraz bardziej urywany. To wszystko było znajome, przywoływało letnie wspomnienia spędzone w hotelowej sypialni. Słone, morskie powietrze tańczące między nimi, kiedy byli spleceni razem, a jednak teraz było inaczej. Jakby każdy pocałunek, każde muśnięcie dłonią miało większe znaczenie.
    Nie chodziło o samą przyjemność, a Sloane wiedziała, że daje mu coś więcej.
    Zacisnęła palce mocniej na jego udzie, jakby w ten sposób chciała go przy sobie zatrzymać. Przekazać, że jeszcze nie skończyła, to jeszcze nie jego czas, aby decydować. Zaryzykowała spojrzeniem w górę, a to co zobaczyła – prawie ją złamało. James z odchyloną do tyłu głową, półprzymkniętymi powiekami, szczęką napiętą tak mocno, że na szyi rysowały się żyły. Każdy dźwięk, który opuszczał jego usta, każde Sloane, trafiało wprost do niej, sprawiając, że jej serce waliło jeszcze mocniej. Pojawiła się duma, której nie zamierzała ukrywać. To ona była tą, która doprowadziła go do takiego stanu. To jej imię padało z jego ust. To przez nią.
    Co ja ci robię, myśl przeszyła ją jak piorun, a w brzuchu rozlało się ciepło, które nie mogło równać się z niczym innym. Zadrżała, odruchowo mocniej wbijając w udo paznokcie. Nie musiała pytać co z nim robi. Widziała, a przede wszystkim to czuła. Każde westchnięcie, które zmieniało się w jęk, drganie ciała mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa mogłyby. Czuła, że jest na granicy, że balansuje między oddaniem się jej w pełni a przejęciem kontroli, która powoli wymykała się spomiędzy jej palców, aby uciec do niego. I to było piękne, satysfakcjonujące wręcz, że była tą, która doprowadzała go do takiego stanu.
    Ciało Sloane również reagowało na wszystko, co się działo. Nie pozostawała obojętna. Pulsowało od środka, wilgotne i napięte, jakby wszystko co mu dawała wracało do niej ze zdwojoną siłą.
    Widziała, że jest blisko. Objęła go ciaśniej ustami, wsunęła głębiej. W cichym proteście, aby jeszcze tego nie kończył. Czuła to w jego dłoni, która wplątała się w jej włosy, biodrach, które lekko wycofał, a na co do końca mu nie pozwoliła. Nie walczyła z nim długo.
    Odetchnęła głębiej, kiedy się odsunął. Jeszcze przez chwilę klęcząc przed nim w ciszy na kolanach. Wierzchem dłoni przetarła usta, ścierając z nich resztki śliny, zanim na niego spojrzała. Nie z zawodem, że przerwał, a raczej ekscytacją przed tym, co dalej. Złapała jego dłoń, powoli podnosząc się do góry. Nie zdążyła mu odpowiedzieć, może tylko skinęła głową, zanim ją pocałował. Stłumiony jęk zmieszał się z jego oddechem. Odwzajemniła pocałunek łapczywie, jakby minęły całe wieki, odkąd całowała go po raz ostatni. Resztki kontroli, którą nad nim miała wymknęły się niepostrzeżenie. W trakcie pocałunku, a może już dawniej, kiedy poczuła pierwszy raz, że ja traci. Bez znaczenia, bo Sloane nie zamierzała z nim walczyć. Chciała mu się poddać tak, jak robiła to wiele razy w przeszłości. Nie odzywała się, gdy sprawnie pozbył się górnej części ciemnozielonego kompletu. Z ciężkim oddechem spoglądała na niego.
    Wzrok Jamesa ją rozpalał bardziej niż cokolwiek lub ktokolwiek wcześniej. Znajdował w niej punkty, o których sama Sloane nie wiedziała. Wzdrygnęła się, ale nie od zimna czy wstydu, a tego, jak intensywne jego spojrzenie potrafiło być. Od tęsknoty, która wciąż nie była zaspokojona.
    Opadła na materac bez pomruku. Ręce zarzuciła za głowę w oczekiwaniu na mężczyznę, a ten pojawił się nad nią zaledwie chwilę później. Sloane nie powstrzymała się przed uśmiechem. Błogim i rozleniwionym. Ledwie zdążyła palcami musnąć jego policzek, gdy znów ją pocałował, a jego już przy niej nie było. Był wszędzie, ale nie przy jej ustach. Sloane cicho westchnęła, odchylając głowę w tył i przymknęła oczy, skupiając się w pełny na rozgrzanych ustach które zdawało się, że znają jej ciało lepiej niż ona sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poderwała głowę i oparła się o materac łokciami.
      Jej wzrok natychmiast odnalazł spojrzenie Jamesa. Błyszczało w nich pożądanie, ale i lekka nuta rozbawienia, kiedy chwycił koronkę między zęby. Delikatnie przygryzła wargę, obserwując scenę przed sobą z niemym zachwytem. Była podziwiana, pożądana i posiadana przez mężczyznę, który znaczył dla niej więcej niż kiedykolwiek byłaby w stanie ubrać w słowa. Więcej absolutnie nie potrzebowała. Uniosła nieznacznie biodra w górę, chcąc ułatwić mu zdjęcie bielizny.
      — James… — Mruknęła, ale nic więcej nie powiedziała. Nawet nie była pewna, czy coś więcej chce powiedzieć.
      Zadrżała od tego spojrzenia. Przepełnionego triumfem, pożądaniem, swego rodzaju zaborczością, ale przede wszystkim to ta czułość rozkładała ją na łopatki.
      A potem opadła z powrotem na plecy. Z głośnym jękiem, który równie dobrze mógł nieść się echem po otaczającym ich lesie. Palce wplotła w jego włosy, chcąc zatrzymać go przy sobie i nie pozwolić, aby się odsunął. Jej ciało odpowiadało mu natychmiast. Biodra uniosły się same w górę. Już czuła, że nie będzie w stanie dłużej wytrzymać. Nie, gdy pieścił ją dokładnie tak, jak lubiła i w sposób, który doprowadzał ją na krawędź niemal od razu, ale… Przerwał. Odsunął się, a Sloane jęknęła niemal z rozpaczy. Nie dał jej sekundy, aby zareagowała czy zaprotestowała, bo był już nad nią. Nie miała chwili, aby zaprotestować, bo w chwilę znalazł się nad nią. Wsunął się w nią powoli, tak wolno, że aż zapiekło od napięcia, ale właśnie tego potrzebowała. Tego, by każdy ruch był świadomy, by wiedziała, że naprawdę jest z nią. Wyrwał z niej tym cichy, przeciągły jęk. Nie była w stanie spojrzeć nigdzie, poza jego oczami. Ciemnymi i pełnymi tylu emocji, że zaczynała się w nich gubić.
      Sloane objęła go za kark i przyciągając do pocałunku. Wciąż nienasycona jego smakiem. Jej nogi oplotły go w biodrach, poddawała się chwili całkowicie.
      Rytm był spokojny, kontrolowany, ale piekielnie intensywny. Każde powolne wsunięcie się było, jak nieme wyznania, których żadne nie chciało jeszcze mówić. Sloane wiedziała. Nawet, gdyby nie wspomniał, że chce jej to powiedzieć, ona i tak by wiedziała. Czuła to przez jego spojrzenie, jak trzymał ją za biodra, jak całował między kolejnymi ruchami dając jej wszystko, czego od początku pragnęła – swoją całą obecność, całą uwagę.

      sloane 💋

      Usuń
  9. Pamiętała.
    Pamiętała każdy jeden jego dotyk, każdy pocałunek. Każdy jeden moment, który razem spędzili. Jej ciało również pamiętało i reagowało na mężczyznę instynktownie. Wyrywało się w jego stronę, pragnąć więcej i mocniej. Nie ponaglała, nie prosiła o szybsze tempo, wspólnie zdecydowali, kiedy przyspieszyć. Potrzebowała się nim nacieszyć w spokojniejszy sposób, który nie będzie tylko momentem jednym z wielu. W pewien sposób chciała mu tym samym powiedzieć, że nie używa go, bo ma potrzebę, a on jest obok i ją spełni. Sloane nie potrzebowała słów, nie chciała ich tak naprawdę teraz używać. Wszystko, co planowała mu przekazać, robiła za pomocą gestów; od pocałunków, jęków i wyszeptywania w rozkoszy jego imienia, do wysuwania bioder ku jego.
    Teraz istnieli tylko oni. Zamknięci w tym małym świecie, który skurczył się do sypialni w drewnianym domku. Była tylko ich dwójka. Nie pojawiły się myśli o żadnym Vegas, nie było ciężaru zawartego związku małżeńskiego, nie było Cartera, imprez, prochów. Skąpani w coraz ciemniejszym pomarańczowym świetle byli wszystkim, co miało jakiekolwiek teraz znaczenie. Z czasem nawet i słońce zaczęło znikać za horyzontem, a sypialnia pogrążała się w coraz głębszej ciemności.
    Sloane nie potrzebowała, aby James jej cokolwiek mówił. Czuła to wszystko w tym, co między nimi się działo. Czytała to z jego oczu, gdy ich spojrzenia co jakiś czas się spotykały. Przekazywali sobie to w pocałunkach, głębokich i namiętnych. Wbitymi w barki paznokciami starała mu się przekazać, jak cholernie za nim tęskniła. Jak mu ufała, gdy trzymał ją w ramionach.
    Sypialnia zapełniła się tylko nimi. Wzajemnymi jękami i westchnięciami, czułymi gestami, za którymi oboje tęsknili. Tym, jak udowadniali sobie teraz, że czas i dystans tak naprawdę nic między nimi nie zmieniły.
    Kolejne ruchy rozsadzały ją od środka, a dźwięki opuszczające usta Sloane stawały się coraz bardziej bezwstydne, pełne błagania i ekstazy. Fala rozkoszy eksplodowała w niej niespodziewanie, zakończone krótkim, niekontrolowanym krzykiem i paznokciami zbyt mocno wbitymi w jego plecy, a które już nosiły na sobie dziesiątki czerwonych śladów. Sloane schowała się w jego ramionach, dalej drżąc po tym, jak ciało w końcu odmówiło jej posłuszeństwa po wszystkich doznaniach, które podarował jej James i które ona sama zainicjowała. Świat zniknął. Była tylko ich dwójka, schowana w swoich ramionach. Starający się odzyskać jakąkolwiek kontrolę nad oddechem.
    Dłoń, którą jeszcze chwilę temu trzymała na jego ramieniu opadła na materac.
    Wsłuchiwała się w ich rozszalałe bicie serc, nierówne i niespokojne oddechy. W emocje, które ciężko teraz między nimi opadały. Leniwie, ale oplotła go ramionami, bo chciała zatrzymać się w tej chwili, którą ze sobą dzielili na dłużej. Kiedy teraz poza nimi naprawdę nic więcej się nie liczyło. To, co było najważniejsze miała na – i w – sobie. Przyjemny ciężar, który ją otulał z każdej strony był nagle, jak brakujący element układanki, którą od długiego czasu starała się ułożyć, ale nie potrafiła dokończyć. Teraz wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Niby wiedziała, że to iluzja i ten obraz się skończy, kiedy będzie musiała wrócić do Nowego Jorku, ale na ten moment i na tę parę dni chciała nią żyć. Chciała, aby to nią w pełni zawładnęło i pozwoliło być szczęśliwą. Nawet, jeśli miało się to na niej później odbić i zostawić z niczym. Dla nich była gotowa zaryzykować wszystkim.
    Sloane zaśmiała się cicho, kiedy się odezwał. Miała wrażenie, że teraz jakikolwiek gest kosztuje ją cholernie wiele.
    — Nie dam ci się znudzić. Nigdy. — Obiecała. Spojrzenie miała zmęczone, ale uważne. — Jeśli zacząłbyś się przy mnie nudzić, to znaczy, że robię coś źle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mało prawdopodobne, aby kiedykolwiek dała mu odpocząć. Wizja, że mieli przyszłość była kusząca i na chwilę Sloane sobie na to pozwoliła. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o nich. To jego widziała, jego w sobie czuła. To jego zapach otaczał ją z każdej strony. Znajomy, już nie odległy i nie tylko w pamięci. Był fizycznie obecny. Zapełniający tą dziwną pustkę, która powstała w dniu, gdy odszedł na dobre.
      Uśmiechnęła się leniwie, kiedy lekko ją pocałował. Małe muśnięcie, a wystarczyło, żeby na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Ten prawdziwy, na który rzadko sobie pozwalała. Ten, który tylko on potrafił w niej wywołać. Nie ten wyuczony, którym maskowała swoje uczucia.
      Nie mówiła nic więcej, a wtuliła się w niego mocniej. Słowa były im teraz zbędne, nie potrzebowali żadnych zapewnień ani długich rozmów. Sloane odnajdowała komfort w słuchaniu, jak jego oddech powoli wraca do normy, a serce nie tłucze się w piersi jak oszalałe. Wciąż pozostawała w niej nutka dumy, że to ona jest za to wszystko odpowiedzialna i długo z niej to uczucie nie zejdzie. Przymknęła oczy, ale nie pozwalała sobie na scen. Nawet na chwilę nie pomyślała, aby odpłynąć. Chociaż to byłoby proste. Oddać się w jego ramiona, zostać w tej pozycji z nim ta blisko, jak fizycznie to było możliwe.
      Jego słowa zalały ją ciepłym, kojącym uczuciem, a jednocześnie były jak kubeł zimnej wody wylany w mroźny dzień. Te wszystkie dni, kiedy tęskniła za nim w ciszy wróciła. Noce, które spędzała sama, a które wyrywały z tęsknoty za nim jej serce ostrymi pazurami. Ten każdy „zły” humor, który był spowodowany tęsknieniem za nim, a który maskowała okresem, hormonami, czy bezsensowną kłótnią z koleżanką czy matką, aby tylko nikt nie zadawał pytań.
      — Wiem, James. Znam to uczucie. — Przyznała. Nie tęskniła za nim każdego dnia, to nie było fizycznie możliwe. Wypełniała sobie dni po brzegi, ale był też Carter. I chociaż z perspektywy tego, co się wydarzyło i co zrobiła nie wyglądało, jakby tak było, ale szczerze jej na nim zależało. Odbierał jej trochę tej tęsknoty. Rozkochiwał w sobie. Ale nie zawsze był obok, a kiedy nie zapełniała czasu nim lub pracą, wracała tęsknota za Jamesem. — To boli, prawda? Ta tęsknota, której nie umiesz wytłumaczyć. Której nikt nie zrozumie, dopóki jej nie przeżyje.
      Zacisnęła lekko usta. Jeśli ktoś miał to zrozumieć, to tylko on. Byli w jednym mieście, ale jednak oddzielnie. Ich drogi się nie przecięły, aż do przedwczoraj. Zniknęli ze swoich żyć zostawiając pustkę i ciszę.
      Sapnęła cicho, kiedy już go nie było. Niemal od razu sięgnęła też po jego dłoń, jakby nie mogła znieść teraz myśli, że nie będzie go blisko. Odwróciła głowę w jego stronę, nie zmieniając swojej pozycji. Ugięła lekko nogi, które opadły na stronę, na której leżał James. Palce jednej dłoni splecione były z jego, druga leżała z boku.
      — Masz jeszcze kilka dobrych lat przed sobą — mruknęła z zadziornym uśmiechem. Specjalnie nawiązując do wieku. — Może jakoś za mną nadążysz, a jak nie… znajdę sposób.
      Wiedziała, że nie o tym mówił.
      Sloane westchnęła cicho i przysunęła się bliżej. Na moment spojrzała na jego dłoń na swoim brzuchu. Malującą znaczki widoczne tylko dla niego, ale wypalające się pod jej skórą i w umyśle na stałe.
      — Nie wyglądasz, jakby było ci z tym źle — zauważyła. Nie wykorzystywała tego, choć wiedziała, co mu robi. Nie od tej jednej nocy była tego świadoma. — Ale… Wciąż nie wiem, dlaczego tego chcesz. Nigdy mi nie powiedziałeś.
      Łatwiej byłoby jej zrozumieć, gdyby chciał tylko seksu. Ani razu nie dał jej odczuć, aby to było wszystko o co mu chodzi i to chyba przerażało ją najbardziej. Bo Sloane, chociaż wiedziała, że umie dać od siebie wiele, to nie zawsze potrafiła.
      Chociaż chciała, to nie odwróciła wzroku. Nie potrafiła i chciała też znać odpowiedzieć. Zrozumieć, po takim czasie, co on w niej tak naprawdę widział. W którym momencie coś mu powiedziało, że Sloane warta jest uwagi na dłużej niż pięć minut.

      sloane🩷

      Usuń
  10. Ściskała jego dłoń raz po raz, jakby tym sposobem upewniała się, że jest obok i nie stał się tylko przyjemnym wytworem jej wyobraźni. Nie chciała zamknąć oczu i obudzić się bez niego, czy w penthousie, który stał zapewne pusty od tych kilku dni. Potrzebowała, aby to co się wydarzyło było prawdziwe. Gładziła opuszkami wierzch jego dłoni, co chwile utwierdzając się w przekonaniu, że James jest jak najbardziej prawdziwy i nie zostanie tutaj zaraz sama. Jego palce kreślące znaczki również pomagały. Przyciągał ją tym do rzeczywistości, jakby mówił „jestem i nigdzie się nie wybieram”. Sloane właśnie tego potrzebowała. Te znaczki na początku nie miały kształtów, dopiero później jeden nabrał, a może tylko się jej wydawało? Zmarszczyła lekko czoło, ale nie zapytała się, nie poprosiła, żeby powtórzył. Zaakceptowała, że może się to nie powtórzyć i wolała chyba zostać z tym małym niedopowiedzeniem.
    — Tak, czasem jest. — Westchnęła bezgłośnie. Chwilami to było przytłaczające. Myśli, które o nim miała i co podpowiadało jej serce, któremu czasem kazała się zamknąć, aby nie robił jej z głowy sieczki.
    Zacisnęła lekko usta, kiedy na nią spojrzał w ten sposób. Z tymi oczami, w których kryły się rzeczy, które Sloane rzadko w nim widziała. Które potrafiły ja rozbić na małe kawałki, gdyby tylko się bardziej postarał lub ona pozwoliłaby, aby te słowa mocniej w nią uderzyły.
    Wiedziała. Oczywiście, że wiedziała, a jednak dalej potrzebowała usłyszeć to potwierdzenie na głos. I nie potrafiła odpuścić, choć teraz wiedziała, że z niego więcej nie wyciągnie. Nawet, gdyby bardzo się starała. I nie chciała go teraz od siebie odstraszyć, gdyby zaczęła zbyt mocno naciskać.
    Lekko się napięła od intensywności jego spojrzenia. Niepokojąco szczerego, które mogło z niej wyciągnąć odpowiedzi na wszystkie pytania. Sloane bezgłośnie jęknęła, James coś w niej właśnie rozbił. Coś, co próbowała trzymać w zamknięciu i ukryciu od dawna. Wpełzł jej pod skórę i w niej zostawał. Rozgościł się, chociaż ona wcale nie wyraziła na to zgody. To się stało samoistnie. Któregoś dnia on już tam po prostu był. Z tym swoim uśmiechem i błyskiem w oku. Stanowczością, której niejeden mógłby mu pozazdrościć. Poczuciem humoru, które zdawało się jej, ze zna tylko ona, a przy nikim innym nie pozwał sobie na żarty i rozluźnienie.
    — Byłoby łatwiej, gdyby chodziło tylko o to — mruknęła. Może bardziej do siebie niż do niego. Gdyby tylko na tym mu zależało potrafiłaby o nich zapomnieć. Wyrzuciłaby go z pamięci, ale nie. Jamesowi musiało zależeć na niej w pełni. Nawet na jej cholernych wadach, które każdego normalniejszego człowieka odrzuciłyby od razu. James się potrafił przez nie przebić. Potrafił sprawić, że Sloane mówiła „stop” i pracowała nad sobą, aby nie zawsze być tą gorsza wersja siebie, która mało kto lubił i akceptował.
    Sloane przekręciła się na bok, jakby to miało ja do niego zbliżyć. Drgnęła, kiedy ułożył jej rękę na swojej klatce. Tuż pod sercem, które biło w równym rytmie. Sloane zaczerpnęła więcej powietrza, skołowana tym z jednej strony, a z drugiej… Tłumaczyło to aż nazbyt wiele.
    Z początku nic nie mówiła. Nie wiedziała co.
    Po raz kolejny potrafił sprawić, ze blondynce zabrakło zwyczajnie słów, choć nie rzucał wielkimi słowami, deklaracjami. To słyszała wiele razy, i nie miała na myśli tego, którego nazwisko nosiła. Tamte słowa nigdy nic nie znaczyły, a Jamesa… Jemu zawsze wierzyła. Nie był człowiekiem, który rzucał słowami ot tak.
    — Przepraszam — szepnęła. Za to, ze zrobiła mu w życiu bałagan. Za to, że pozwolił jej, aby ją pokochał, kiedy nie mogła w pełni odwdzięczyć mu się tym samym. Nie, gdy w jej życiu nadal obecny był Carter. Za to, że nie potrafiła sobie odpuścić żadnego z nich i umyślnie ich krzywdziła, chociaż tego przecież nie chciała. Za to, że nie mógł sobie jej odpuścić i wciąż leży niej był, chociaż powinien dawno odejść i nie zwracać uwagi na to, co robi ze swoim życiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane przysunęła się bliżej. Dłoń układając mu na policzku i złożyła na jego ustach czuły, delikatny pocałunek. Nie było w niej tej gwałtowności sprzed chwili, tego głodu, który choć zaspokojony to nadal się w niej tlił. Była tylko ona. Dziewczyna z uczuciami, z którymi sobie nie radziła. Dziewczyna, która chciała dać mu więcej, ale jeszcze nie potrafiła.
      — Nie, nie brzmisz tak — zapewniła. Kciukiem delikatnie przesunęła po skórze policzka. Pod palcami drapał ją jego zarost, ale nigdy na to nie narzekała. Właściwie to lubiła to uczucie, kiedy ja całował, a woski kuły w twarz. Jak małe przypomnienie, że on jest prawdziwy. — Kiedy oni to mówią to chcą… Dziewczyny, która jest na scenie. Tej Sloane, która ma piosenki, z którymi się mogą utożsamić. Albo spojrzeć mi w dekolt i nacieszyć się tym, że przez pare sekund mi spoglądali w cycki. — Zaśmiała się, chociaż wcale nie było jej do śmiechu.
      — Nie widzą mnie. Nikt mnie nie widzi tak, jak Ty.
      Odetchnęła głębiej, jakby to wyznanie kosztowało ja więcej niż powinno. Może i tak było. Może i te słowa wiele ja kosztowały, a teraz James z nimi został i musiał zadecydować, co robić dalej.
      — Ciebie nie potrafiłabym potraktować, jak tego fana z pierwszego rzędu. Wiem, ze…. Ze czasem tak robiłam. — Powiedziała cicho. Dawała skrawki uwagi, by potem się odwrócić i podejść do innych ludzi, którzy również stali przy barierkach i desperacko na nią czekali. — Ale zawsze znaczysz więcej. Nawet, jeśli nie zawsze to pokazuje to… Znaczysz więcej.

      sloane🩷

      Usuń
  11. Sama nie wiedziała, co tak naprawdę robi. Zarówno samej sobie, jak i Jamesowi. I Carterowi, który nie miał pojęcia, gdzie Sloane teraz jest, co i z kim robi. Dzwonił przedwczoraj, gdy była w klubie. Widziała te nieodebrane połączenia, ale nie odpowiedziała na nie, jak i na zostawione wiadomości. Miała mu napisać „Hej, jadę z Jamesem za miasto. Kiedyś się odezwę”? Wolała utwierdzać się w przekonaniu, że go to nie interesowało. Że dzwonił, bo na moment wymknęła mu się z rąk i że to rozumie, bo przecież taka już była. Znikała, kiedy robiło się ciężko. Nie odzywała się, a potem wracała, jak gdyby nigdy nic. Sloane wciąż była wściekła za to co zrobił Xavierowi, że nie wstrzymał się. Miała wyrzuty sumienia, ale nie przez to, jak z nim tańczyła, a że jej przyjaciel skończył w szpitalu w stanie, w którym nigdy nie powinien się znaleźć.
    Chciałaby też zapewnić Jamesa, że jest kimś więcej niż facetem na chwilę. Miłą odskocznią od tego, co działo się w jej życiu na co dzień. Powiedzieć jemu i samej sobie, że jest tym jedynym, ale nie potrafiła. Nie dałaby rady spojrzeć mu w oczy i tak skłamać, gdy wisiał nad nimi Carter, a jego… Jego zostawić nie potrafiła. Może nigdy tego nie zrobi. Może błagałaby o niego nawet wtedy, kiedy on by ją zostawił.
    Sloane westchnęła, jakby to wszystko aż za bardzo w niej siedziało. Szarpało i rozrywało, ale mimo bólu nie umiała wypuścić Jamesa. Wolała, aby bolało, ale żeby on był. Nawet jeśli miał być daleko i nie zawsze dostępny wtedy, gdy potrzebuje. To chwilami sama świadomość, że on dalej jest i być może czeka była bardziej niż wystarczająca.
    — Tobie pozwalam. I chcę, żebyś się patrzył. — Odpowiedziała i sama lekko się zaśmiała. Poniekąd mając dość tej przytłaczającej atmosfery i tych myśli, które się wokół niej pojawiały.
    Mruknęła cicho, kiedy ją pocałował. Uśmiechnęła się w trakcie, a jej ciało mocniej przylgnęło do jego. Wsunęła palce między jego włosy, jakby chciała go przetrzymać bliżej siebie, żeby nie przyszło mu do głowy odsuwać się zbyt szybko.
    — Mhm, ale to zdecydowanie możesz robić — westchnęła w jego usta, które jeszcze raz musnęła. Jak na potwierdzenie, że właśnie tego chce. Od niego i tylko od niego. — Nawet powinieneś. Tak często, jak to możliwe.
    James nie musiał jej tego mówić. Sloane wiedziała i to czuła. Od dawna, chociaż próbowała w sobie te uczucia zgasić, bo wtedy może łatwiej byłoby jej się pogodzić z tym, że nie mogą być razem. Że tak naprawdę nie mają większych szans, aby przetrwać w jej świecie. Nie, dlatego, że to z Jamesem może było coś nie w porządku, ale z nią. To jej decyzje doprowadziły do tego, że ukrywała się z nim w tym domku przed światem. Nie mogła wyjść z nim na miast, zabrać na randkę i pochwalić się przed innymi, że to on ją wybiera, a ona jego. Mogła mieć tylko te ukryte momenty między nimi, które wyniszczały ich doszczętnie, a z których nie potrafili zrezygnować.
    Ona również tego nie powiedziała. Nie, bo tak nie czuła. Czuła, zbyt mocno i zbyt wyraźnie, ale to nie byłoby odpowiednie. Zarzucić go tymi słowami, kiedy nie mogła mu dać więcej niż te skryte momenty. Może w innym życiu, a może w przyszłości coś się zmieni, teraz Sloane mogła mu dać tylko to. Gdyby się przyznała, gdyby spojrzała mu w oczy i powiedziała te dwa słowa wszystko by się zmieniło. Niekoniecznie na lepsze. Bo ona sama nie uwierzyłaby, gdyby jej to powiedział, a gdyby gdzieś tam w mieście czekała na niego inna kobieta. Roześmiałaby się w twarz z takiego wyznania, bo…, bo czy to naprawdę było możliwe, aby czuć tak wiele do dwóch osób? Do dwóch skrajnie różnych osób? Czy może jedno to było tylko zwykłe pożądanie, ale ukryte między ładnymi słowami i spojrzeniami, które znane były tylko jej? Sama tego nie rozumiała, nie wiedziała, jak do tego w ogóle doszło, że stała przed takim wyborem. Mąż albo… no właśnie, kim był James? Kochankiem? Kimś z kim spotyka się pod osłoną nocy? Jest kimś więcej i o tym wiesz.
    Ścisnęła lekko usta, już jakby przeciążona własnymi myślami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie zaprotestowała, kiedy wyciągnął ją z łóżka. Gdyby została tu dłużej, to pewnie wsiąknęłaby w te myśli na dłużej. Była świadoma, że przed nimi nie ucieknie, ale może mogła je odłożyć jeszcze na jedną noc. Wrócić do nich wtedy, kiedy czas będzie odpowiedniejszy.
      Pozwoliła sobie na nowo zatopić się w dotyku i bliskości Jamesa. W ciszy, która między nimi zapadła, a do której nie miały wstępu żadne niepożądane myśli. Tylko ich dwójka, skąpana w półmroku, niewypowiedzianych pragnieniach. Sloane o więcej nie odważyła się prosić, a to, co jej dawał to i tak było aż nadto. Ale była samolubna, chciwa i nie zamierzała z tego rezygnować tylko dlatego, że źle czuła się z własnymi wyborami. Dopóki była nadzieja, jakaś szansa na chociaż krótki moment z nim to z niej korzystała.
      — Zapomniałam o jedzeniu — przyznała szczerze. Nie wiedziała, w którym momencie James przyniósł rzeczy. I nie pytała o to. Za to bez zgody też otworzyła mu torbę, aby wyjąć z niej pierwszą koszulkę. Chciała, aby otulało ją coś więcej niż tylko wspomnienie po jego objęciach. Pachniała nim. Jego proszkiem do prania, jego płynem. Była nim.
      W kuchni Sloane na chwilę zajęła się Rue. Wyjęła jej miski, nałożyła trochę jedzenia.
      — Trochę o tobie zapomniałam, przepraszam — mruknęła. Zostawili ją tu samą. W dodatku głodną, ale Sloane raz dwa to naprawiła i Rue chyba jej wybaczy, że zajęła się przyjemniejszymi rzeczami.
      Wróciła do Jamesa, rozsiadając się wygodnie na blacie, kiedy rozkładał zakupione rzeczy. Sięgnęła tylko po puszkę z colą, którą otworzyła. Podsunęła i jemu puszkę, domyślając się, że musi być równie spragniony co ona.
      — Często tu przyjeżdżasz? — spytała. Miejsce nie było zakurzone, więc albo bywał tu regularnie albo ktoś tu zaglądał, aby utrzymać porządek. Nawet pojedyncze kwiatki w doniczkach były zielone i zadbane.

      sloane🩷

      Usuń
  12. Pewnie wypadałoby, aby pomogła mu z rozpakowaniem czy zaoferowała jakąkolwiek pomoc, ale chyba oboje zdawali sobie sprawę z tego, że Sloane pomagała bardziej, kiedy nie pchała się do takich rzeczy. „Zwykłe” życie chwilami ją przerastało. Polegała na restauracjach, gotowych posiłkach, które dostarczano jej regularnie o tej samej porze do mieszkania i innych ludziach. Sloane w kuchni to był gotowy przepis na katastrofę. Tutaj jednak czuła się, jakby pasowała od zawsze do tego obrazka. Ona w za dużej koszulce mężczyzny, on krzątający się z boku. Taka zwykła codzienność, której Sloane nie znała i nie miała, kiedy poznać szczerze mówiąc.
    Ciepły prąd przeszył ją na wskroś, kiedy ich palce się ze sobą zetknęły. Nie cofnęła ręki, ani też nic nie powiedziała. Ledwo się uśmiechnęła w odpowiedzi, a to mówiło więcej niż cokolwiek innego by mogło.
    — Ale chyba nie za każdym razem masz tu takie rozrywki? — Wskazała tym na siebie i uniosła lekko brew. Drażniła ją myśl, że mogły być jakieś inne kobiety. Jednocześnie przecież nie mogła wymagać, aby czekał tylko na nią, gdy ona sama była niezdecydowana. Sloane uważniej przyglądała mu się, kiedy upijał łyk. Zwykły gest, a jednak nie potrafiła oderwać wzroku. — I żadnych wścibskich sąsiadów w pobliżu, którzy wpadaliby na pogawędki. Jest… Prawie niepokojąco cicho. Nie wiem, czy dałabym radę sama. Jeszcze z lasem dookoła.
    Nie należała do strachliwych osób, ale jednak, gdyby przyszło jej zostać tu samej to każdy obejrzany horror stałby się rzeczywistością, a podmuch wiatru nieproszonym gościem lub seryjnym mordercą, a ona jego następną ofiarą. Tymczasem ta sama Sloane nie bała się sięgać po pigułki od nieznajomych, a jeszcze dawniej kończyła z nimi noc, choć statystycznie to właśnie wtedy zwiększała swoje szanse na spotkanie kogoś mało ciekawego.
    Siedziała w ciszy, piła colę i go słuchała. Nigdy przedtem nie mówił o swojej rodzinie. On o jej wiedział chyba wszystko. I o większości na pewno wolałby zapomnieć.
    — Więc poszedłeś w jego ślady. — Było to bardziej stwierdzenie niż pytanie. Ot, ciekawostka, o istnieniu, której wcześniej nie miała pojęcia. Chciała zapytać, czy dalej tu przyjeżdża, ale potem przyznał, że dom stał pusty przez jakiś czas. Może wyciągała pochopne wnioski, ale zabrzmiało, jakby już jego ojca nie było. Dlatego nie zapytała, chociaż chciała. — Wiesz, zastanawiałam się, co sprawiło, że zostałeś gliną. Jasne, to czasem marzenie każdego chłopca, ale chyba nie zawsze.
    Marzył o tym, odkąd był małym chłopcem, bo widział ojca wracającego ze służby każdego dnia czy na służbie wydarzyło się coś, co go do tego pchnęło? I tak, jak zwykle nie wahała się z pytaniami tak teraz zostawiła je dla siebie. Czuła, że to nie jest odpowiedni moment.
    Była tutaj zaledwie chwilę, a znalazła w tym miejscu więcej spokoju niż gdziekolwiek indziej. Sloane nie była pewna, czy to tylko te miejsce, czy może jednak obecność Jamesa była tak kojąca.
    — Dużo czasu tu spędziłeś po tym? — spytała. Pamiętała, jak wyglądał, kiedy jej opowiadał o pracy i widziała, jak bardzo chciał do tego wrócić. Ale skoro pracował w tamtym klubie to raczej droga do powrotu była jeszcze daleka i Sloane nie wiedziała, dlaczego, ale cieszyła się, że nie wrócił, jeszcze, do noszenia odznaki.
    Uniosła lekko brew, gdy przesunął dłonią po jej kolanie. Uśmiechnęła się na ten gest. Oparła się dłońmi o blat, lekko odchylając do tyłu i spoglądając na niego odrobinę zmęczonym, ale wciąż uważnym wzrokiem. Rozsunęła przed nim nogi, kiedy przysunął się bliżej. Zarzuciła ręce na jego szyję, a dłonie splotła za karkiem. Naturalnie, jakby robiła to od zawsze. Głowę lekko przechyliła na bok, uważniej mu się przyglądając. Niedowierzając, że ma go tu w pełni dla siebie. Że jej pozwala, aby go miała. Mimo tego wszystkiego tu był i nie cofał się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane tylko się uśmiechnęła, kiedy James mówił dalej i chciała odpowiedzieć, ale zajął ją tym krótkim muśnięciem. Westchnęła cicho, powoli odpływając myślami w inne strony. Znów się wkradał w jej przestrzeń, a ona na to pozwalała. Chciała tego.
      — Wolałbyś, abym sobie stąd poszła? — Zapytała z całą powagą, jaką tylko mogła w sobie znaleźć. Zsunęła wzrok na jego tors, powoli podnosząc go z powrotem na jego oczy. — Ja przynajmniej mam koszulkę. I nie rozpraszam cię… byciem pół nagą.
      Sloane nie próbowała nawet udawać niewinnej. Pod koszulką nie miała nic. Wiedział o tym, bo patrzył, jak ją wkładała. Siadając tu chciała zejść mu z drogi, ale najwyraźniej jej nie to nie wychodziło.
      Oplotła go nogami w pasie odruchowo, mocniej zacisnęła uda na jego biodrach w odpowiedzi.
      — Sam zdecyduj.
      Jeszcze zanim ją pocałował, to się uśmiechnęła. Sloane miała świadomość, że ma go w garści. Całego dla siebie i to była przerażająca myśl. Jak bardzo go do siebie przyciągnęła, że był tu z nią. Że sam zaproponował ucieczkę. Od Nowego Jorku, od Cartera, imprez i problemów, choć tutaj we dwójkę tworzyli kolejne problemy, które dopaść miały ich dopiero później.

      sloane🩷

      Usuń
  13. Sloane nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się tak… Lekko.
    Mimo wszystko nadal wisiały nad nią setki myśli, ale rozpraszały się, kiedy James był w pobliżu. Znikały na moment i przestawały mieć znaczenie, chociaż Sloane wiedziała, że od nich nie ucieknie. Pozwoliła sobie, aby tutaj jednak wejść nie mogły. Zostawiała je za drzwiami, a w środku zachowywała się tak, jakby była prostą dziewczyną z Nowego Jorku, która przyjechała tutaj na parę dni, aby odpocząć od zgiełku miasta. I niejako tak właśnie było, ale jej „zgiełk” oznaczał pot zmieszany z krwią, nielegalne pigułki, które pozwalały zapomnieć i zbyt wiele alkoholu, a także złych, a raczej katastrofalnych decyzji. To nie była ucieczka przed przytłaczającym tygodniem, który zdarza się raz na parę tygodni, a przed takim całym życiem.
    Sloane wiedziała, że są ludzie, którzy myśleli, że dziewczyna ma wszystko. I poniekąd mieli rację; była młoda, ładna, utalentowana i miała pieniądze. Miliony oddanych fanów, którzy zrobiliby dla niej wszystko. Męża też masz, krótka myśl, która raz po raz się przebijała, jakby chciała ją wyrwać z tej małej, idyllicznej scenki z Jamesem. Nieskutecznie, bo wystarczyło, aby na niego popatrzyła i znów stawał się całym jej światem. Jedynym, który się teraz liczył.
    Blondynka nie spodziewała się, że James w którymkolwiek momencie zdecyduje się na to, aby trochę się przed nią otworzyć, a jednak to zrobił. Opowiedział jej o niewielkiej części swojego życia, ale jakże znaczącej. Próbowała w tym nie myśleć o sobie, ale nie mogła powstrzymać się przed myślą, że gdyby to się nie wydarzyło, to pewnie ich drogi nigdy by się nie skrzyżowały. Może nie dołączyłby do policji, a później nie trafił do niej. I była to z jednej strony paskudna myśl. Sloane o więcej nie pytała, tylko pozwoliła, aby wieczór płynął swoim rytmem. Wspólna kolacja, rozmowy o wszystkim i o niczym. Czasem siedzieli w całkowitej ciszy, aby za chwilę zacząć kolejny temat, który nie pozwolił im się zamknąć przez godzinę. To chyba James zaproponował, aby poszli spać. Prowadziła intensywny tryb życia i siedzenie do późnych godzin nie powinno być problemem, ale różnica była taka, że nie brała teraz nic na wspomaganie tej energii. Dlatego nawet nie zaprotestowała, gdy wrócili do sypialni.
    W łóżku od razu do niego sięgnęła. Wtuliła się mocno, jakby tej nocy sama jego obecność miała odstraszyć wszystkie koszmary, które nigdy nie odeszły, ale czasem tylko dawały jej złudne wrażenie, że ich nie ma, aby uderzyć z podwójną mocą.
    Tej nocy było spokojnie. Nie przebudziła się ani razu, nie budziła ze stygnącym na ustach krzykiem, czy przepoconym karkiem. Obudził ją dopiero cichy szmer w pokoju. Początkowo nie zareagowała, ale kiedy lekko się uniosła dostrzegła Jamesa, który tylko rzucił, aby wracała do spania. Sloane nie miała sił, aby się kłócić, a po stroju wywnioskowała, że wyszedł biegać. Rue wskoczyła do łóżka i zajęła poduszkę Jamesa. Sloane znów ułożyła się na poduszkach, ale nie spała, tylko obserwowała, jak szykował się do wyjścia. Robił proste rzeczy, jak nastawienie zegarka czy poprawiał sznurówki, a jej żaden szczegół nie umknął. A potem wyszedł, składając jej na ustach szybki pocałunek.
    Początkowo zamierzała wrócić do spania, ale pojawiła się w niej jakaś inna myśl. Leżała może dziesięć minut. Jeśli James trzymał się rutyny, którą Sloane znała to miała już niecałą godzinę, aby się ogarnąć, a na jej umiejętności to było zbyt mało. Wyskoczyła z łóżka niemal od razu. Wciągnęła na siebie tylko czysty komplet bielizny, który znalazła w torbie przygotowanej przez Meave, zanim poszła do kuchni. Podchodziła do niej z ostrożnością. Jedyne na czym w kuchni Sloane się znała to robienie drinków, ale nieszczególnie mogła mu zaserwować na śniadanie martini.
    Niby w środku wiedziała, że to może być nieudany pomysł, a z drugiej… Co mogło pójść nie tak? Przecież nie zamierzała robić nic godnego szefa kuchni, a najprostszą rzecz na świecie, której Sloane jeszcze nie odkryła, bo nie wiedziała co nią tak naprawdę jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otworzyła lodówkę, a środek wyglądał dla niej jak portal do innego świata. Jajka. Chleb. Masło. Mleko. Spoko, prościej się nie da. Wyjęła składniki, ale nic z tego nie brzmiało jakby było poprawne. Nawet chwyciła telefon, ale wciąż nie miała nawet jednej kreski zasięgu. Trudno, poradzi sobie bez pomocy.
      Przeszukała wszystkie szafki w poszukiwaniu miski, talerzy i patelni. I znalazła. Nawet dwie, więc tym lepiej.
      Rozbiła skorupkę o kant miski. Pierwsze weszło idealnie. Z drugiego wpadł mały kawałek skorupki do środka.
      — Obrzydliwe — mruknęła do siebie, kiedy próbowała ją wyłowić paznokciami, a potem poświęciła palec, którym przycisnęła skorupkę do dna i ją wysunęła.
      W międzyczasie na patelni skwierczało masło. Zbyt głośno, zbyt agresywnie. Zerknęła w tamtą stronę, porzucając rozbijanie jajek, a na patelnię wrzuciła kromki chleba. Widziała to na TikToku, więc powinno się raczej udać. Jajka roztrzepała. Dosypała przypraw. To, co znalazła. Sól, pieprz, trochę słodkiej papryki. Było tego wiele i Sloane liczyła na jedno: aby było zjadliwe.
      Wylała jajka na patelnię. Rozgrzaną, ale w pospiechu nie wrzuciła na nią choćby kawałka masła czy oleju.
      Sloane była pewna, że to będzie proste. Przecież to tylko jajecznica. Kilka jajek, przyprawy. Co mogło pójść nie tak? Otóż, jak się okazuje – bardzo wiele.
      „Grzanki” od spodu przybrały już czarny odcień, a Sloane uparcie walczyła z przywierającymi do patelni jajkami. Wszystko było nie takie, jakie być powinno.
      Porzuciła patelnię z jajecznicą, aby odwrócić grzanki. Zamiast sięgnąć po cokolwiek zrobiła to paznokciami. Bezsilnie jęknęła na widok czarnych kromek. Osunęła rękę zbyt nisko, gdy próbowała odwrócić drugą grzankę. Wewnętrzną stroną nadgarstka dotknęła rozgrzanej krawędzi patelni.
      — Kurwa! — zaklęła odrywając rękę niemal natychmiast. Czerwony, dwu, może trzycentymetrowy piekący pasek pojawił się niemal od razu.
      Spalone zwłoki chleba dymiły się na patelni. Jajecznica… Jajecznica też się paliła. Była wściekła. Na siebie. Na te głupie jajka, które ją pokonały. Na to, że James sprawił, że przyszykowanie śniadanie wygląda łatwo. Przecież nieraz widziała, gdy gotował i wtedy to było proste. Więc czemu jej to szło tak opornie?
      Kuchnia już dawno się zadymiła. Było w niej teraz szaro i dusząco, a Sloane w ostatnim momencie wyłączyła gaz, bo nawet ona doszła do wniosku, że nic z tego nie będzie.

      sloane🥘

      Usuń
  14. Stała bezradnie przed kuchenką i zastanawiała się, gdzie popełniła błąd.
    W kuchni było szaro od dymu. Miała się ruszyć, aby otworzyć okna i drzwi prowadzące na taras, ale już nie zdążyła. Zjawił się. Jak zawsze w odpowiednim momencie, aby przejąć kontrolę i uratować sytuację, chociaż nie było co ratować. Ani z jajecznicy, ani z grzanek, które smutnie spaliły się razem z jajkami.
    — Chciałam zrobić ci śniadanie — mruknęła pod nosem, jakby to nie było oczywiste. Nie przewidziała, że kompletnie się do tego nie nadaje. Niby kiedy miała nauczyć się gotować? Matka nie gotowała. Nie Ivonne nawet nie jadała z nimi śniadań. Z mentalnością modelki lat dziewięćdziesiątych jej śniadaniem był papieros przed siódmą i warzywa gotowane na parze. Ojciec nawet nie jadał w domu, a dla Sloane gotował zawsze ktoś. Potem uciekła i nie próbowała się nauczyć. Po prostu zamawiała jedzenie. Tak było łatwiej i wygodniej. Żyła w biegu, nie miała czasu, aby stać nad kuchenką.
    — Czemu wróciłeś? Biegasz godzinę i miałeś być za… — Urwała. Sięgnęła po jego nadgarstek, aby sprawdzić godzinę na zegarku. — … miałeś być za dziesięć minut.
    Przez oskarżycielski ton przebijała się nutka rozbawienia. W głębi tak naprawdę była wdzięczna, że się pojawił. Nie chciała zostać sama z tym bałaganem, który narobiła i którym nie potrafiła się zająć. Była też zbyt dumna, aby się przyznać do tego, jaką ulgę poczuła widząc go w kuchni. Spokojnego i panującego nad stworzonym przez nią chaosem.
    — Nic mi nie będzie — mruknęła w cichym proteście, ale nie próbowała go powstrzymać. Grzecznie stała przy zlewie z chłodną wodą spływającą po jej nadgarstku. To było małe oparzenie, choć wiedziała, że z czasem może zrobić się bolesne. Nie zamierzała tego przeżywać. Gorsze rzeczy się jej działy.
    Sloane wpatrywała się w swój nadgarstek, który James pewnie obejmował. Nie pozwolił się jej odsunąć nawet na chwilę od wody, a ona tego nie chciała. Jego dotyk tuż nad oparzeniem koił bardziej niż woda, a obecność przynosiła spokój. Nawet ta wściekłość z niej wyparowała. Przyzwyczaiła się, że wszystko zawsze idzie zgodnie z planem, a teraz nic nie wyszło. Nie wybuchła złością, nie awanturowała się. Przyjęła z dziwnym spokojem swoją porażkę.
    — Wtedy by się nie liczyło, gdybyś robił je dla siebie sam — zauważyła i lekko się uśmiechnęła, kiedy podłapała jego spojrzenie. Nie był zły, choć mógł, bo jednak Sloane sprawiała faktyczne zagrożenie w kuchni i być może jej chwila nieuwagi doprowadziłaby do poważnej katastrofy. Nie zastanawiała się nad takimi rzeczami. Nie wybiegała tak naprzód. To nigdy nie było jej zadanie, aby obmyślać każdy możliwy scenariusz. W tym te, gdzie płonie wszystko wokół.
    — Zawsze dobrze wygląda, Harper. Zwłaszcza wtedy, kiedy wszystko płonie.
    Taka już była. Niosła za sobą chaos, którego nie dało się zatrzymać. I najwyraźniej, ale nawet domek nad jeziorem nie był w stanie tego zatrzymać. Może wyciszył ją zeszłej nocy, ale on wrócił razem z pierwszymi promieniami słońca.
    — To twoja wina. Tak naprawdę. — Powiedziała i lekko wzruszyła ramionami. — Kręcisz się po tej kuchni. I sprawiasz wrażenie, jakie to łatwe. Mogłeś uprzedzić, że nie jest.
    Mogła, ale nie zamierzała przyjąć winy na siebie. Nie tak w pełni, a coś jej też mówiło, że James w to pójdzie i dla świętego spokoju się z nią zgodzi.
    Sloane nie marudziła, tylko usiadła. Sam ton jego głosu, ten rozkazujący, sprawiał, że robiła co tylko jej powiedział. Miała usiąść? Siedziała. Zrobiłaby znacznie więcej, gdyby tylko jej rozkazał. Ale to chyba nie był najlepszy moment, aby myśleć o tym, co jeszcze dla niego mogłaby zrobić za samo usłyszenie jego głosu.
    W milczeniu dała się opatrzyć, chociaż nie była pewna, czy przyłożenie żelu można do tego zaliczyć, ale bez znaczenie. Wyrywać się nie chciała, a poza tym… Lubiła na niego patrzeć. Na to, jak skupiał się na swoim zadaniu. Nawet wtedy, kiedy nie wymagało ono od niego zbyt wiele skupienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dzięki — powiedziała — nawet źle nie wygląda. I nie boli.
      Bolało, ale nie musiał wiedzieć. Nie musiał się tym martwić. Akurat tą raną nie.
      Zdawało się jej, że każdy jego ruch jest przemyślany. Powolny i spokojny, jakby się bał, że zrobi jej większą krzywdę niż ona sama sobie robiła.
      — Hej, nie śmiej się ze mnie — mruknęła, niby to urażona tym, co jej powiedział — znasz mnie. Mogłeś to przewidzieć. Nie wiem, jak na ochroniarza to niezbyt mnie ochraniasz.
      Jak na ex ochroniarza, chciałaś powiedzieć. Już nim przecież nie był. Może nie oficjalnie, może nie był zatrudniony, ale Sloane czuła, że w środku nigdy nie przestał nim być. I być może, ale nigdy nie przestanie.
      Najpierw odpowiedziała na pocałunek. Niespiesznie, chcąc się tym nacieszyć dłużej niż rankiem, kiedy po cichu wymykał się z łóżka. Odpowiedziała na niego powoli. Niezranioną ręką sięgnęła do karku, przytrzymując go przy sobie dłużej.
      — Okej — zgodziła się — ale chcę pomóc. To… chciałam… chciałam zrobić dla ciebie coś miłego. Ale pokonały mnie głupie jajka i chleb.
      Spojrzała mu w oczy. Bo chciała, aby wiedział, że to nie miało być zwykłe śniadanie. Tylko coś więcej, chociaż ona sama nie wiedziała co.
      — Tylko może bez jajek. Mam traumę. I surowe są obleśne. Musiałam ich dotknąć, aby wyjąć głupią skorupkę.

      sloane

      Usuń
  15. Sloane nie była zdenerwowana tą sytuacją. Była nią zwyczajnie zirytowana. Należała do osób, które lubiły wygrywać. Niezależnie, czy chodziło o zgarnięcie statuetki Grammy byciem nową artystką roku czy zrobienie jajecznicy bez spalenia całego domu przy okazji. Chciała być najlepsza. Chciała wygrywać, ale tutaj w czterech ścianach tego drewnianego domku poległa. Jedynym świadkiem był tylko James, który jej porażkę przyjmował ze śmiechem, który ją rozbrajał. Ilekroć spoglądał na nią z tym uśmiechem i błyskiem w oku Sloane się roztapiała. Przepadała i zapominała, że jeszcze chwilę temu walczyła niemal na śmierć i życie z grzankami i jajkami.
    — Nie dotknę już niczego bez nadzoru — obiecała z lekkim uśmiechem. Jej miejsce nie było najwyraźniej w kuchni i musiała się z tym pogodzić. Mogła dodać coś zgryźliwego, ale zamiast tego pokręciła tylko głową. Jego wesoły nastrój udzielał się również i blondynce. W końcu nie miała powodu, aby siedzieć i się złościć. To pewnie by właśnie wcześniej zrobiła. Siedziała z założonymi rękami, obrażona na świat, że coś jej nie wyszło, jakby to naprawdę była wina ludzi wokół, a nie jej własna. To się chyba nazywał progres, czy coś takiego.
    Sloane naprawdę chciała zrobić dla niego coś miłego. Odwdzięczyć się w jakiś sposób może. Chociaż to bardziej była kwestia tej wewnętrznej potrzeby, aby nie myślał, że on tylko bierze. Głównie to robiła i była tego świadoma. Brała więcej niż od siebie dawała. Dla nikogo nie robiła takich rzeczy. Ona nie gotowała. Nie czekała na Cartera z gotowym, domowym obiadem, nie przynosiła śniadania do łóżka – o ile nie było ono już wcześniej przygotowane. Sloane nie była romantyczką, której oczy świecą się na widok kolacji przy świecach. Ani która myśli o przygotowaniu takiej. Wtedy dopiero puściłaby wszystko z dymem.
    Próbowała zdrapać z patelni przyklejoną do niej jajecznicę. Jajka przywarły do teflonu. Wrzuciła obie patelnie do zlewu i namoczyła je wodą. Grzanki wrzucając do śmieci. Jak smutne wspomnienie tego, co miało być miłym śniadaniem we dwójkę. Mogli zjeść na tarasie. Spoglądając na jezioro, a tymczasem wszystko trzeba było zacząć od nowa. Nie brała się nawet za zrobienie herbaty, bo zaraz by się okazało, że włączenie czajnika ją przerasta. Pierwszy raz w życiu chyba po sobie posprzątała. Okruchy z blatu, resztki białka, które wylało się za miskę. Proste rzeczy, których nie mogła popsuć jakimś wybuchem. Musiałaby mieć sporo pecha, aby ręcznik kuchenny nasączony wodą przy niej wybuchł.
    Słyszała, że przyszedł. Nie odezwała się jednak, tylko czekała na jego ruch.
    Kąciki jej ust drgnęły, kiedy objął ją w talii, a jej plecy zderzyły się z twardą klatką piersiową. Krótko westchnęła, próbując, aby jej myśli nie wybiegły zbyt daleko. Aby jej ciało nie reagowało zbyt mocno na niego, ale sama jego bliskość i zapach były wystarczające dla niej. Przymknęła oczy, kiedy musnął jej szyję. Znajomy, przyjemny ścisk w okolicach podbrzusza pojawił się nagle. Mogła przysiąc, że i on to czuł, gdy położył w tej okolicy rękę. Nakryła jego dłoń swoją, ale nie, aby ją zdjąć, a zatrzymać w miejscu.
    — Starałam się. Następnym razem dostaniesz tylko szklankę z wodą. Plastikową. Dla pewności, że nic się nie zbije. — Mruknęła. Rozproszona jego ustami i dłońmi. Jeszcze chwilę próbowała sobie wmówić, że powinni przestać, a to co było wczoraj…. Że ich poniosło, że nie mogą tego powtórzyć, ale to było kłamstwo.
    Sloane była gotowa to powtarzać. Każdego dnia. Tak długo, jak wzajemnie będą się pragnąć. To nie było możliwe z różnych powodów, ale na, teraz gdy mogli, to czemu miałaby zacząć udawać, że woli trzymać się na dystans?
    — James… Jeśli nie przestaniesz — ostrzegła, ale nie dokończyła. Sięgnęła ręką do niego, jakby potrzebowała jeszcze dodatkowo go poczuć, że naprawdę tu jest i nie stał się tylko wytworem jej wyobraźni.
    Pachniał świeżością. Tym samym żelem, który zeszłej nocy rozprowadzała po jego ramionach. Bił od niego chłód, ale nie ze środka, a po lodowatej wodzie, w której pewnie się kąpał, aby ochłonąć po biegu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle jej tylko wystarczyło, aby oddech ze spokojnego zrobił się płytki. Serce rozbijało mocniej o żebra, a James stal się jedyną myślą w głowie. Jego usta przy jej skórze, dłonie zaczepiające o biodra. Wyczuła tę chwilę zawahania, kiedy zmusił się, aby lekko się odsunąć. I Sloane chciała już przejąć od niego pałeczkę, ale zmienił zdanie.
      Własną ręką błądziła, gdzieś po jego boku, upewniając się, że nadal się przy niej.
      Sloane cicho jęknęła, kiedy odwrócił ją bez ostrzeżenia w swoją stronę. Pozwoliła, aby zatopił swoje usta w niej. Odpowiedziała nagle i z pospiechem. W tej obawie, że zaraz znów będzie próbował wygrzebać z siebie resztki rozsądku. Oboje go zostawili w Nowym Jorku. Wplotła palce w wilgotne kosmyki włosów, przyciągając go bliżej, o ile to w ogóle było możliwe. Przysunęła swoje biodra do jego, jak małą zachętę.
      — Pieprzyć to czy mnie? — Wymruczała cicho, między jednym, a drugim pocałunkiem.
      Śniadanie mogło poczekać. Wszystko mogło poczekać, ale oni… Oni mieli ograniczony czas, a Sloane zamierzała go wykorzystać w pełni.
      Tym razem jej ruchy były zwinniejsze niż zeszłej nocy. Szybsze, gdy sięgnęła do jego koszulki i szarpnęła nią w górę, chcąc pozbyć się drażniącego i stojącego między nimi materiału. To samo zrobiła ze swoją. Obie leżały teraz gdzieś na podłodze. Sloane nie czekała na odpowiedź, tylko ujęła jego twarz w swoje dłonie przyciągając do kolejnego pocałunku. Znów zatracając się w jego ustach. Z tęsknoty, ale i pożądania, które rozpalił w niej na nowo.

      sloane🩷

      Usuń
  16. Jeszcze przed chwilą jej uwagę pochłaniały przypieczone grzanki i piekący nadgarstek, a teraz jedyne co się liczyło to James i jego zachłanne usta oraz dłonie. Krawędź blatu wbijała się w jej lędźwie, był to ledwo zauważalny ból. Nie zwracała na niego uwagi, pogrążona w kolejnych pocałunkach, które powinny być zakazanym smakiem. Tymczasem struktura ust Jamesa była jej dobrze znajoma, ich krawędzie, miękkość. Zakorzenione w jej pamięci już od tego pierwszego pocałunku na plaży, który bezpowrotnie odmienił ich relację.
    — Poproszę. — Wyrzuciła z siebie krótko, gdzieś między tymi zachłannymi pocałunkami, którymi nawzajem się obdarzali. Dłonie Sloane były wszędzie. W jego włosach, na ramionach, plecach. Jakby nie była w stanie zdecydować, w którym miejscu chce przetrzymać je na dłużej.
    Mógł wierzyć lub też nie, ale nie zaplanowała tego. Przez krótki moment naprawdę sądziła, że to będzie spokojny poranek, który spędzą na jedzeniu wspólnie śniadania. Koszulkę może i wystarczyło podciągnąć, ale Sloane zwyczajnie nie chciała, aby między nimi była jakakolwiek bariera. Nawet jeśli miał to być tylko materiał koszulek. Stała przed nim naga i odważna, jak wyzwanie i trofeum w jednym, które może nie było podpisane jego nazwiskiem, ale Fletcher nie miała wątpliwości do kogo teraz należy jej ciało i umysł. Spojrzenie miała pewne siebie, rozgrzane. Od pocałunków i jego śmiałych dłoni.
    Sloane nawet nie zarejestrowała tego metalicznego dźwięku spadających z blatu przedmiotów. James był jedynym co widziała, słyszała i czuła. Był całym światem, na którym blondynka się teraz skupiała. Świat na zewnątrz mógł płonąć, a ona i tak widziałaby dalej tylko jego.
    — Lubię, kiedy mówisz moje imię. — Wyznała. Zadrżała od chłodu blatu, na którym ją posadził. Każde jedno Sloane padające z jego ust w takim momencie rozpalało ją jeszcze mocniej. Objęła go udami od razu. Zatrzymując przy sobie, jak w pułapce, z której nie zamierzała go wypuszczać zbyt szybko. Nie musiała tego robić, sam chętnie do niej przychodził, ale ta niewyjaśniona potrzeba trzymania go blisko… Nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Nie chciała. — Lubię, kiedy drży ci głos, kiedy na mnie patrzysz. Jak ty drżysz, gdy cię dotykam…
    Spojrzała w dół. Na jego dłoń leniwie sunącą po jej udzie. Był to niemalże drażniący dotyk. I on o tym wiedział. Może specjalnie się przez tę chwilę drażnił.
    — Pieprz mnie, reszta poczeka — jęknęła cicho, błagalnie. Jakby nie chciała już dłużej czekać, a każda sekunda była jak przeciągająca się tortura, której ona ulegała z rozkoszą. Sloane prawie rozpadła się pod jego palcami, kiedy ją pocałował. Gorącej, zachłanniej. Wbiła palce w boki jego ciała, jakby tym chciała mu przypomnieć, że ona tu i jest i czeka, że nie zamierza dać mu od tego odejść.
    Jego palce chwilami wbijały się w jej ciało tak mocno, że była pewna, że powstaną siniaki. I właśnie tego chciała, gdy będzie patrzeć na swoje ciało w odbiciu lustra to będzie widzieć jego. Przypominać sobie, jak jej dotykał. Jak łapczywy w swoim dotyku był. Jak przekazywał jej tym, czyja jest, a ona się temu poddawała. Bez mrugnięcia.
    W niecierpliwym oczekiwaniu rozchyliła przed nim szerzej nogi, jak w zaproszeniu, którego wcale nie potrzebował. Sloane chwilę później znalazła się na krawędzi blatu. Oddech uwiązł jej w gardle, kiedy go w sobie poczuła. Boleśnie powoli. Zaczepiła palcami o jego ramię. Dał jej zaledwie kilka sekund, jakby chciał, aby w tym czasie naprawdę poczuła jego ciężar, jego długość i absolutną kontrolę, którą nad nią miał. W oczach miał ten dziki błysk, który Sloane aż za dobrze znała, a którego od dawna nie widziała.

    Każdy mocniejszy ruch wyrywał z jej gardła mieszaninę dźwięków przeplecionych rozkoszą i słodkim, rozszarpującym od środka bólem, po który sama tak chętnie sięgała. Ruchy Jamesa były brutalne, szybkie, chwilami, jakby pozbawiał się kontroli. Jakby karał ją za każdą sekundę, w której musiał za nią tęsknić, za każdą fantazję, którą o niej miał, a ona była daleko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — James… — Jej głos się załamał, ale nie przestała. Biodra same wychodziły mu na spotkanie, domagając się więcej, mocniej, szybciej. Sloane czuła, jak jej ciało pulsuje w rytm jego pchnięć.
      Dłonie Sloane ześlizgnęły się z jego ciała, aby złapać się blatu, bo miała wrażenie, że jej ciało rozpada się od środka. Każde kolejne pchnięcie zdawało się być mocniejsze od poprzedniego. Były jak przypomnienie, że tu należy do niego. I Sloane nie miała co do tego żadnych wątpliwości. To jemu się w pełni tu oddawała, za jego dotykiem skomlała i o niego błagała. To nie była zwykła tęsknota.
      Odchyliła głowę z głośnym, przeciągłym jękiem. Włosy kleiły się do jej ramion, karku i pleców. Ciało drżało w spazmach, a James nie przestawał. Nie chciała, aby przestawał. Sekundy delikatności już dawno zostały zmiecione, zastąpione niedającym chwili wytchnienia tempem, którego oboje potrzebowali. Tej chwili kompletnego zatracenia się w sobie. Każdy ruch mocniej wbijał ją w blat, każdy oddech zmieniał się w rozkoszny ból.
      Po raz kolejny wyrwał z jej gardła urywany, zduszony jęk. Ciało poddawało się szybkiemu, brutalnemu tempu, które nadawał, a Sloane gubiła się w tym szaleństwie i odnajdowała perfekcyjnie jednocześnie. Oczy miała zamknięte, a gdy je otworzyła, łzy zebrały się w kącikach – nie ze strach, nie z bólu, a samej intensywności doznań. Złapała go wtedy za kark i gwałtownie przyciągnęła do siebie. Przylgnęła piersiami do jego torsu, usta zderzając w dzikim, desperackim pocałunku, w którym zostawiła wszystko – całe pragnienie, całą tęsknotę, całą miłość, którą bała się wypowiedzieć na głos i przyznać przed sobą. Jej język szukał jego, jakby tym chciała go w sobie zatrzymać nie tylko ciałem, ale i duszą.

      sloane❤️‍🔥

      Usuń
  17. Mocniej zaciskała uda wokół niego. Szczelniej się wokół niego owijała, chcąc jeszcze dokładniej go poczuć. Był teraz jedynym co się liczyło, jednym czego pragnęła. Nie ważne, jak szybkie i mocne to było, Sloane się nie cofała i brała od niego tyle, ile był w stanie jej dać, choć doskonale była świadoma, że w ten moment jest przede wszystkim dla niego. Wbijała paznokcie w plecy, ramiona. Zostawiając na nich długie, czerwone zadrapania, nad którymi sama już nie kontrolowała i sama już momentami nie wiedziała, co i kiedy mu robi. James nadawał im szaleńczy, ciężki do nadgonienia rytm, a Sloane za nim podążała. Nie ślepo, a ufnie.
    Była mu całkowicie oddana, wręcz upojona tym, co robili. W tej dzikiej intensywności było coś więcej niż pożądanie. Przez każde pchnięcie, pocałunek przebijała się desperacka tęsknota, a oni zdawało się, że na tym kuchennym blacie próbują nadrobić każdą straconą minutę.
    Sloane odchyliła głowę do tyłu. Jęknęła, całkowicie oddana, biodra wychodziły naprzeciw jego, ruchy Jamesa były mocne i bezlitosne. Wbijał ją mocniej w blat, rozdzierał od środka i wyciągnął z niej wszelkie hamulce. Jej dłonie szukały jego ramion, usta zostawiały mokre od pocałunków ślady na szyi czy ramionach, wokół obojczyków. Była wszędzie, gdzie tylko mogła dotrzeć. Chcąc zostawić po sobie ślad tam, gdzie tylko była w stanie. A James nie odpuszczał. Synchronizował swoje ruchy z jej reakcjami, doprowadzając do czystego zatracenia się w nim i w tym momencie. Każda fala przyjemności wbijała się w nią brutalnie, zmieniając się w słodką rozkosz, której od dawna nie czuła w tak intensywny sposób, jak z nim.
    Cała drżała w jego objęciach, skazana na niego. Z tym głodem w oczach, aby dostać jeszcze więcej, choć już nie była pewna czy jej ciało zniosłoby więcej. Wbijała paznokcie w jego plecy, wbijając się w jego tors całą sobą. Ciężko dysząc i łapczywie łapiąc powietrze, którego tak nagle zaczęło jej brakować. Od wyznania albo od przeszywającego ją na wskroś orgazmu, który jeszcze przez chwilę dawał o sobie znać. Rozluźniła palce, teraz już tylko przesuwała dłońmi po jego plecach, jakby chciała załagodzić możliwy ból po tym, jak bezlitośnie wbijała tam paznokcie.
    Kocham cię, Sloane.
    Nie powiedział tego. Nie przyznał się… Nie mógł tego powiedzieć. Miał tego nie mówić.
    Zamknęła oczy. Wdzięczna, że nie musieli teraz na siebie patrzeć. Czuła tę zmianę. Wczoraj nie potrafili oderwać od siebie wzroku. Spoglądała mu prosto w oczy, gdy oboje byli już w tym szczytowym momencie, który zakończyli wspólnym pocałunkiem. Głębokim i namiętnym, ale spokojnym.
    Wciąż jednak mocno obejmowała go udami. Nie potrafiąc tak po prostu wypuścić go z objęć, czy samej się odsunąć. Może należało go odepchnąć. Sprowadzić na ziemię. Nie byli tu po to, aby udawać cholerną parę. Zakochanych, którzy wyjechali na romantyczny weekend, ale… Ale czy nie właśnie to robili? Czy nie to sobie poniekąd w jego mieszkaniu obiecali? Opierała się o niego lekko, bez wypowiadania choćby słowa. Jak miała mu odpowiedzieć tym samym? Chciała, Boże, naprawdę chciała.
    Spod zamkniętych powiek wypłynęły łzy. Niepewna była czy były nowe i wywołane jego wyznaniem i tym, że nie dała rady mu odpowiedzieć, czy wciąż to były te same spowodowane intensywnością ich zbliżenia. I teraz było to bez znaczenia. Sloane ich nie otarła, tylko pozwoliła im spłynąć w absolutnej ciszy. Skapały z policzków na jej klatkę piersiową, spływając w dół.
    — Wow.
    Przerwała ciszę. Może po minucie, a może po dziesięciu. Nie była pewna, ale nie zniosłaby dłużej tej dziwnej atmosfery, która między nimi zapadła. Sloane nie chciała zostawić go bez odpowiedzi, ale teraz... Teraz nie potrafiła inaczej.
    — Mogę ci coś powiedzieć? — Palcami rysowała wzorki na jego plecach. Proste kółka, kwadraty, zygzaki. Przełknęła ślinę i wzięła głębszy wdech. Sloane powoli się odsunęła. Chciała, aby na nią spojrzał. Z polepionymi od potu włosami, które kleiły się do twarzy. Gorącymi i rumianymi policzkami. Powoli opuściła też nogi, jakby nie miała już dłużej sił, aby je z taką samą mocną zaciskać wokół jego ud.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powoli ujęła jego twarz w dłonie. Gdzieś tam mając wrażenie, że i on teraz nie chce na nią patrzeć. Delikatnie kciukami gładziła cienką skórę pod jego oczami. Nawet jeśli nie uciekał wzrokiem to Sloane czuła, że tego chciał. Ona również. Uciec i znaleźć się gdzieś, gdzie nie padły te słowa. Nie dlatego, że nie chciała ich słyszeć.
      — Jestem wrakiem. Przez ciebie. — Emocjonalnym i fizycznym. — Przez ciebie… Przez to, co ze mną robisz. Nie tylko tu, ale codziennie. Nawet, kiedy cię nie ma obok.
      Musnęła lekko jego usta. Pocałunek był krótki, niepodobny do tych sprzed chwili.
      — Cardio na śniadanie… Mogę przywyknąć.
      Wypuściła jego twarz ze swoich objęć. Po to, aby móc go znów objąć. Znów się wtulić w jego tors i dać im obojgu jeszcze tę chwilę przerwy, aby przetrawili to, co miało tu miejsce i poukładali sobie w głowie słowa, które padły. Cała rwała się, aby mu odpowiedzieć tym samym, ale nie tutaj. Nie w tej sposób. Nie, kiedy mogło to zabrzmieć, jakby odpowiadała tylko, dlatego, że to usłyszała w momencie, kiedy była rozebrana ze wszystkich emocji.

      sloane

      Usuń
  18. Rozbił ją tym wyznaniem.
    Było inaczej, kiedy się domyślała, co do niej czuje. Mogła to wtedy jeszcze spychać na bok. Nie zauważać, ale kiedy wypowiedział te dwa słowa… Zmieniło się wszystko. Wczoraj mówił, że chce je powiedzieć i Sloane to zaakceptowała. Prosiła, aby wypowiedzieli je w bardziej odpowiednim czasie. A on to zrobił dzisiaj. Biorąc ją na tym cholernym blacie. Nie powiedziała mu tego, bo chciała się w jakiś sposób zemścić za to, co powiedział, bo ją to złamało. Nie myślała. Nie zastanawiała się. Powiedziała tak, jak było. Robił z niej wrak. Tym, że zniknął, chociaż miał do tego prawo. Każdego dnia za nim cholernie tęskniła. Błagała samą siebie, aby do niego napisać czy zadzwonić, ale nie mogła. Nie, gdy na dłoni miała ten cholerny pierścionek i legalnie związana była z innym. Utwierdzała się w przekonaniu, że tak będzie lepiej. I może było. Przez jakiś czas, dopóki nie znalazł jej w klubie i nie ściągnął z powrotem na ziemię. Zabrał tutaj i rozebrał ze wszystkiego.
    — James… Nie, nie. — Zaprzeczyła od razu kręcąc głową, gdy dotarło do niej, jak te słowa zabrzmiały. Nie taki miała cel. Cholera, naprawdę? Po tym co się tu działo miała to zniszczyć takim wyznaniem? — Przepraszam, nie chciałam… Nie to miałam na myśli. Nie w ten sposób…
    Spojrzała na koszulkę, którą jej podał i bez słowa ją na siebie wciągnęła. Czując się zbyt odkrytą z emocji, aby móc siedzieć roznegliżowana na blacie. To miało inaczej wyglądać. To powinno wyglądać inaczej. Nie, kiedy patrzył na nią tak, jakby była pękniętą porcelanową lalką. Mięła materiał koszulki w dłoniach, próbując ze wszystkich sił nie uciec od niego wzrokiem.
    — To nie przez ciebie. — Zapewniła szybko. Nie potrzebowała, aby siedział z wyrzutami sumienia i ją przepraszał za coś na co nie mają wpływu. — I nie chcę, żebyś myślał, że to przez ciebie.
    Drgnęła lekko, kiedy starł z jej policzków łzy. Nie powinno to tak wyglądać. Myślała, że inaczej odbierze te słowa. Nie jako… coś złego. Nie pomyślała. Nawet przez sekundę nie pomyślała, a potem powiedziała i zniszczyła wszystko. Zamiast zastanawiać się dziesięć razy mogła, a może powinna była mu odpowiedzieć tym samym, ale wtedy czułaby, że zrobiła to z obowiązku, a nie, bo tego chciała.
    Kolejne „przepraszam” wbiło się w nią jak sztylet. Chwilę temu jeszcze pojękiwał jej do ucha, zaciskał na biodrach palce z siłą imadła, a teraz ją przepraszał, bo ją pokochał. Cholera, jak ona się znalazła w tym miejscu? Tak rozdarta między dwoma mężczyznami?
    Sloane pokręciła natychmiast głową. Myśl o powrocie ją paraliżowała. Bardziej niż gotowa była przyznać, a jeszcze mocniej za gardło ściskała świadomość, że to między nimi może się właśnie skończyć. Jeden niepełny dzień. Naprawdę? Na tylko tyle zasłużyli zanim sama wszystko rozjebała nieodpowiednim doborem słów? Byli tutaj kilkadziesiąt godzin. Dojechali pod wieczór, a teraz dobijała dziesiąta i… i to miał być koniec?
    — Przestań… Przestań przepraszać, proszę. — Zacisnęła usta, próbując uciec wzrokiem na bok, kiedy ujął jej twarz w swoje dłonie. Nie umiała się już przed nim ukrywać. Dawniej robiła to z dziecinną łatwością. Ale teraz… Znał ją zbyt dobrze. Od razu zauważał zmiany. Nieważne, jak drobne by one nie były. — James, proszę… po prostu przestań.
    Zamknęła oczy i opuściła głowę. Naprawdę inaczej wyobrażała sobie zakończenie tego zbliżenia. Miało być inaczej.
    — Sama się wyniszczam, James. Ty… ty jesteś jedynym, który mnie składa w całość. — Odetchnęła głębiej, jeszcze chwilę wpatrując się w swoje dłonie, zanim podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. — Jestem wrakiem przez ciebie, ale to nie ty… to ja, to moje decyzje. Ja cię zostawiłam. I muszę z tą decyzją żyć. A to co mamy tutaj… wiem, że to się pewnie skończy, kiedy wrócimy…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wrócimy znowu cię pewnie zostawię.
      Chciałaby go wybrać. Wrócić z nim do Nowego Jorku i do jego mieszkania, gdzie mogliby może przez jakiś czas być szczęśliwi. Nie wiedziała, czy będzie potrafiła. Czy znajdzie w sobie silę, aby porzucić to, co od miesięcy nazywała domem. Tego, którego od miesięcy nazywała mężem. Chciałaby go teraz zapewnić, że kiedy wrócą to pierwsze co robi, to rozwiedzie się z Carterem. Ale nie potrafiła mu tego obiecać. Ani przed samą sobą przyznać, że może należałoby to zrobić.
      Słowa Jamesa zawisły między nim. Ciężkie w swoim znaczeniu. Starał się, aby tak nie było, ale nie potrafił z niej zdjąć ich ciężaru. Tego, jak przygniatające to wszystko było. Naiwnie myślała, że w tym miejscu odrzuci wszystkie problemy, ale to nie była nawet w małym stopniu prawda. One tu za nią podążały, a teraz wkradły się między nich rujnując idealną chwilę.
      Sloane przez dłuższą chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć. Spoglądała na nich dłonie, które mocniej ścisnęła, jakby w potrzebie, aby został dłużej i nie przyszło mu do głowy obchodzić. Zostawiać jej samej tutaj z setką niewypowiedzianych słów.
      — Jestem z tobą szczęśliwa, James. Zawsze byłam.
      Nie sądziła, że jednym nieodpowiednim zdaniem doprowadzi do tego. I nie wiedziała, jak się z tego wyplątać. Miał rzucić sarkastycznym komentarzem, odpowiedzieć jej podobnie. Nie tak to miało wyglądać.
      — Jeśli ci odpowiem, że też cię kocham… co jest prawdą, jak mógłbyś w to uwierzyć? — Zapytała. Klatka piersiowa zapiekła, serce dudniło w żebrach. Głośno uderzało, jakby tym dudnieniem chciało jej przypomnieć, że ono już nie nadąża, a tego jest za dużo. — Wiedząc, że mam męża. I że nie jest mi obojętny… Uwierzyć, że mogę… czuć tak wiele do was obu?
      Próbowała nie płakać. Nienawidziła tego robić przed kimkolwiek, a James już zbyt wiele razy widział w takim stanie. Rozbitą i niepotrafiącą kontrolować własnego życia. Wyciągał z niej teraz więcej niż Sloane gotowa była przyznać.
      To bolało. Jego wyznanie o tym, co dla niego znaczyła, jak wiele gotów był dla niej poświęcić. Że był… Że był gotów w to z nią wejść, chociaż równie dobrze mogli nie mieć żadnej przyszłości, a tylko te skradzione momenty.
      — Wiem, że nie jestem… Nigdy nie sprawiłeś, aby poczuła, że to chwilowe. Obiecuję, z tobą… Z tobą… Wiem, że mieliśmy mało czasu, ale… w tym czasie nigdy nie czułam tak kochana, jak z tobą. — Przyznała. Oparła się czołem o jego ramię. Szukając jednocześnie schronienia w jego ramionach i ucieczki przed spojrzeniem, które wyciągało z niej zbyt wiele. — I kochałam to… Każdą sekundę. Wciąż kocham.
      Zacisnęła palce na jego koszulce, jakby się bała, że zaraz to przerwie i zniknie. Że ją zostawi, bo nie będzie tego dłużej chciał. I miał prawo rzucić w tym cholerę. Nimi.
      — Przepraszam… Przepraszam za to wszystko. — Szeptała cicho. Nie wiedziała, czy ją słyszał. — Przepraszam, nie umiem z ciebie zrezygnować… wciągam cię w to… ale nie umiem inaczej. Jeśli mogę mieć z tobą chociaż chwilę… to tego chcę. Całego ciebie.

      sloane❤️‍🩹

      Usuń
  19. Sloane nie potrafiła tego wytłumaczyć. Sobie, jemu, Carterowi.
    Nikomu nie przyznała się, że jej serce rozdarte jest na pół. Jedną część powierzyła Harperowi, a drugą w mocnym uścisku trzymał Crawford. Obaj doprowadzali ją do skrajnych emocji, których nie rozumiała. Sloane nie była dziewczyną, która czuje. Nie aż tak wiele, nie w tak krótkim czasie. Nie rozumiała, jak to było możliwe, że była w stanie im obu wyznać miłość. I jednocześnie czuć, że to jest szczere z każdym z nich.
    Kurczowo trzymała się Jamesa, jakby ten zaraz miał ją opuścić. Być może powinien. Odciąć się od niej na dobre, gdy nie była w stanie dać mu tego, na co zasługiwał. Na bycie sekretem, o którym nikt nie powinien się dowiedzieć. Nie mieć jej w całości, a pod osłoną nocy, kiedy nikt nie widzi. Z daleka od Nowego Jorku, kamer i milionów ludzi. Zasługiwał na więcej niż Sloane. I chociaż o tym wiedziała, to nie potrafiła przekonać się do tego, aby go zostawić. Tylko wracała. Bo wystarczyło, że na nią popatrzył w ten konkretny sposób, a ona miękła.
    Cisza między nimi po raz pierwszy od dawna była uciążliwa. Przerywał ją tylko jej cichy, tłumiony szloch, nad którym panowała lepiej niż się jej zdawało. Nie pospieszała go, aby odpowiedział. Być może nawet nie musiał odpowiadać. Z jednej strony bała się tego, co usłyszy i nie była pewna, czy chce cokolwiek słyszeć. Bezpiecznie było, kiedy nie rozmawiali, kiedy nie wchodzili na tematy grożące zawaleniem się. Czasem wyobrażała sobie ten moment, ale w żadnym scenariuszu nie wyznawali sobie tego w ten sposób. Tak podłamani.
    Nie wierzył jej… I tego właśnie się spodziewała. Sloane się nie odezwała, ale ta iskierka nadziei, że może by zrozumiał właśnie zgasła. Jakby ktoś otworzył okno, a wiatr porwał ją ze sobą i zostawił Fletcher z niczym. Niczego innego też się po nim nie spodziewała. James był praktycznym mężczyzną. Tak albo nie. Nie było półśrodków, dopóki ona się nie pojawiła. Łamał dla niej swoje zasady raz po raz, a teraz chociaż nie wypowiedziała słowa, to po raz kolejny prosiła, aby je dla niej złamał.
    — Od tamtej nocy we Włoszech, kiedy przyszłam do ciebie po paru dniach ciszy… Od tego dnia wiedziałam. — Przyznała cicho. To było głupie, że przez Julie sobie to uświadomiła, jak bardzo zależy jej na tym mężczyźnie, a mimo tych wszystkich uczuć i tak potrafiła rozszarpać mu serce na pół, a potem zaciągnąć do łóżka, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Już tam próbowała się zdystansować, dać mu spokój i powoli wypuścić ze swoich dłoni, ale wróciła. Bo inaczej nie potrafiła, a jedyne ramiona, w których chciała się znaleźć należały do niego. Minęły miesiące, a to uczucie nie zniknęło. Nie zostało przyćmione nawet przez jej miłość do Cartera. One w dziwny sposób współegzystowały ze sobą.
    W pierwszej chwili Sloane chciała się odsunąć, kiedy sięgnął dłonią do jej twarzy. Ale tego nie zrobiła. Niepewnie spojrzała mu w twarz, omijając oczy.
    — Nie wiem, czego chcę… — Poruszyła ledwo ramionami. Na miejsce startych chwilę wcześniej przez Jamesa łez pojawiły się nowe, a Sloane już nawet nie próbowała udawać, że to kontroluje. — … tylko wiem, że nie chcę życia, w którym ciebie nie ma. Próbowałam tego i nienawidzę tego.
    Kiedy ją objął, Sloane nawet się nie zawahała i tak mocno, jak potrafiła go objęła. Jakby nie chciała dać mu odejść. Wiedziała, że nie dostanie ich obu. Nie mogła zjeść ciastka i go mieć, choć tak była przez całe swoje życie wychowywana. Czego Sloane sobie nie zażyczyła, to Sloane dostawała. A potem przyszła rzeczywistość, która brutalnie uświadamiała, że nie zawsze będzie dostawała to na co ma ochotę. Tupanie nóżką i płacz nie pomogą, jak wtedy, gdy miała pięć lat.
    Wtulała się mocniej niż kiedykolwiek wcześniej.
    Trzymała, jakby był jedynym co ją teraz unosiło na powierzchni i nie pozwalało zatonąć. W tych wszystkich uczuciach, w których nie potrafiła się odnaleźć. Chciałaby mu dać wszystko, na co zasługiwał. Życie z nią nigdy nie było proste i nie będzie, on to wiedział i mógł akceptował. Taką, jaka była. Gdyby tylko pozbyła się tej jednej osoby z życia, która stała między nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie umiała wybrać. Wskazać palcem, którego chce bardziej. Potrzebowała obu. A jednak… raz już wybrała Cartera. Pobiegła do niego po jednej rozmowie, chociaż jej serce wyrywało się do Jamesa. I spędziła miesiące udając, że nic nie znaczył. Piosenka, jej obecność tutaj, to wszystko między nimi… To nie była nagła zachcianka czy fakt, że sobie o jego istnieniu przypomniała. To było wszystko w co nie wierzył jej James, chociaż chciał. A ona nie mogła go zmusić, aby uwierzył, że jej słowa były szczere.
      Nie wiedziała, ile trwali w ciszy. Minutę, a może dziesięć. Bez znaczenia.
      Gdy poprosił, to na niego spojrzała. Lekko zapuchniętymi i czerwonymi oczami, w których błyszczały dalej łzy, a na policzku schły te, które dawno już popłynęły. Ta bezradność ją dobijała.
      W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć. Ścisnęła usta razem, a potem pokiwała głową.
      — Tak, rozumiem — przytaknęła. Wzięła głęboki wdech, nie rozumiejąc, jak dla niego po tym wszystkim mogła cokolwiek znaczyć. Być cokolwiek warta. Pogubiła się w tym już dawno. Zaplątała w różne sieci, które trzymały ją mocno i nie pozwalały na swobodne ruchy.
      — Nie wiem, jak z tego odejść…
      Siedziała w tym wszystkim zbyt głęboko. W Zairze, jego biznesach, imprezach i prochach, po które wciąż sięgała, choć już nie tak często i nie w takich ilościach, Nie umiała zabrać rzeczy i wyjść. Zostawić tego za sobą.
      Wtuliła się policzkiem w jego pierś, a teraz w jego ramionach nie odnajdowała tego spokoju co zawsze. Nie dlatego, że James nie był w stanie jej go dać. Dawał, jak zawsze.
      — Nie chciałam tego dla nas. — Powiedziała cicho, spokojniej niż wszystko do tej pory. Powoli się uspokajając, chociaż daleko było jej do osiągnięcia stanu zen. — Myślałam… Miałam nadzieję, że… chciałam dla nas czegoś lepszego. Dla ciebie.

      sloane❤️‍🩹

      Usuń
  20. Mogło mu się wydawać, że to nie działa, ale jego obecność pomagała. To, że ją trzymał w swoich objęciach, chociaż padło tyle słów, po których każdy inny zostawiłby ją z niczym. Wciąż stał przy niej w tej kuchni, która jeszcze chwilę temu była świadkiem ich czystej ekstazy, a teraz widziała, jak oboje rozpadali się od tych wszystkich emocji i wypowiedzianych słów. Słów, które oboje trzymali w sobie zbyt długo i które być może wypowiedzieli zbyt późno. Może samo objęcie nie mogło naprawić wszystkiego, ale Sloane chciała wierzyć, że chociaż na moment jest w stanie dać im schronienie, którego tak bardzo potrzebowali.
    Próbowała o nim zapomnieć. Zbyt wiele razy, ale on zawsze do niej wracał. Jak niezapowiedziany gość, który zjawia się wieczorem, a choć nie dostał zaproszenia to zawsze w jej życiu był mile widziany. Nawet, jeśli jego obecność z pewnych powodów przynosiła jej cierpienie. Mogła je znieść. Dla Jamesa była gotowa je znieść.
    Jakaś jej część chciała odejść od tego życia. Zostawić tę Sloane za sobą, ale nie umiała z niej zrezygnować. Może też po części nie chciała. Przyzwyczaiła się do tej dziewczyny, która w zbyt krótkich sukienkach, rozmazanym makijażu i obcasach przechadzała się od klubu do klubu z facetem, którego zazdrościły jej wszystkie. Tylko co z tego, skoro te wszystkie i tak później go miały? Prędzej czy później dobierały się do niego, gdy nie patrzyła, a czasem nawet, kiedy była w pobliżu, jakby to, że byli razem naprawdę nic nie znaczyło. I może nie znaczyło. Sama w końcu nie była wcale teraz lepsza.
    — Nie chcę cię stracić… Nie znowu. — Szepnęła cicho. Powinna, aby mógł pozbierać swoje życie po niej, które zostawiła mu w kawałkach po raz kolejny. Rozszarpywała mu serce, gdy dawał do tego okazję. Nie dla własnej satysfakcji, ale przez to, że nie potrafiła podjąć decyzji. Tej jednej kluczowej, która może zostawiłaby po sobie wiele ran, ale też poskładałaby w całość chociaż jedną część jej życia.
    Drgnęła na wspomnienie tamtego dnia.
    Aż za dobrze pamiętała, jak się wtedy czuła. Ile bólu przyniosła mu tamtym zdaniem. Wróciłam do niego. Pamiętała, jak ją pocałował, a ona nie odpowiedziała. Zdezorientowaną minę, gdy tego nie zrobiła. I własne roztrzaskane na kawałki serce, gdy mu wprost oznajmiła, że wraca do Cartera.
    — Myślałam, że robię dobrze… Przyszedł do mnie wcześniej. Do klubu i… Nie mogłam powiedzieć nie.
    Do niczego jej nie zmusił. Przynajmniej nie wprost. Nie przykładał jej broni do skroni i nie kazał wybierać. Mówił rzeczy, które Sloane chciała usłyszeć, których potrzebowała usłyszeć, aby zrobić tak, jak tego chciał. Nie wiedziała tego wtedy ani teraz. Sama manipulowała innymi, bawiła się ich uczuciami, ale gdy przychodziło do jej własnych to nie umiała tego zobaczyć. Nie tak wprost.
    — Miałam nadzieję, że to zrobisz. — Przyznała. Jakby potrzebowała tego małego zapalnika, aby podjąć decyzję, bo sama nie potrafiła. Może, gdyby zaczął naciskać to zostałaby z nim. Ale James tego nigdy by nie zrobił. Nie kazałby wybierać. Nie zasugerowałby, co będzie dla niej lepsze, chociaż to było oczywiste. On. On był tym zdrowszym, lepszym wyborem, który mógłby w niej wiele uleczyć, ale czy ona byłaby taka dla niego?
    — Wiesz, kiedy odszedłeś, ale tak naprawdę, po naszej ostatniej wspólnej nocy, myślałam, że teraz będzie łatwiej. Że będę mogła się skupić na nim i tym wspólnym życiu, ale… Ty zawsze wracałeś. W moim umyśle. Były momenty, kiedy myślałam co James by zrobił. I jedyne czego chciałam, to, żebyś był obok. Ale… nie mogłam zadzwonić, napisać. To nie byłoby fair wobec ciebie.
    Wzruszyła lekko ramionami, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. Zbyt wiele razy siedziała z telefonem w ręku w jakimś czarnym pokoju, gorącymi łzami na policzku i palcem zawieszonym nad ikonką telefonu z jego imieniem. Kusząca, aby zadzwonić. Bo wiedziała, że gdyby tylko usłyszał jej głos to przyjechałby bez względu na to, gdzie się znajdowała. Znalazłby rozwiązanie. Wyciągnąłby ją z tego bagna, ale nie mogła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najczęściej te momenty zdarzały się podczas sytuacji, o których Sloane nie mogła mówić. Które miała trzymać dla siebie i zapomnieć, że w ogóle się wydarzyły. Musiała udawać, że nie rozumie co się dzieje, że jej to nie interesuje.
      — Tak, zawsze ten pieprzy klub, nie? — Otarła policzki dłonią. Nie chciała już płakać, męczyć się, ale chwilami to było silniejsze od niej. Już nie pamiętała, kiedy ostatni raz tyle przez jakąś sytuację przepłakała.
      Sloane odetchnęła głęboko, kiedy mówił dalej.
      Słuchanie tego z boku… To był inny wymiar. On wiedział. Wszyscy dookoła wiedzieli, że nie jest szczęśliwa. Tak, były momenty, kiedy naprawdę i szczerze była, ale Carter je równie szybko zabierał, co nimi obdarowywał. Nigdy nie mogła przewidzieć, co wydarzy się później. Raz czcił ją, jak boginię, a chwilę później miała wrażenie, że zapomina o jej egzystencji i robi wszystko, aby ją od siebie odrzucić. A ona wracała. Za każdym cholernym razem wracała. Czekała w penthousie, czasem przepraszała.
      Opuściła głowę, jakby zawstydzona tym, co James wiedział i widział. Znał jego świat. Widział, jak Sloane w niego zaczęła powoli wsiąkać już miesiące temu. Jeszcze przed Vegas, kiedy tylko razem koncertowali, a poza sceną i studiem ich drogi się nie krzyżowały. To nawet w tych momentach Zaire wsiąkał w nią i powoli ciągnął do siebie. A potem… Potem przepadła, bo był wszystkim złym, czego potrzebowała.
      — Czasami jestem. — Aż sama nie wierzyła, że to powiedziała. Te „czasami” zabrzmiało jak smutne, żałosne wręcz wyznanie. Tak, często jest źle, ale czasami bywa fajnie, więc czemu by się tego nie trzymać. — Nie umiem… nie wiem jak… nie wiem, czy umiem po prostu odejść. Wiem, że ciężko to zrozumieć, ale… Nie jest zawsze źle…
      Próbowała to jakoś wytłumaczyć przed samą sobą, ale i przed nim. Tylko brzmiało to żałośnie, a chociaż Sloane nie czuła się oceniana to była. Nie przez niego, a przez samą siebie. Uciekła z jednej słabej relacji jeszcze przed Carterem i obiecała sobie, że nigdy więcej, a to w co ją wciągnął było gorsze od wszystkiego co znała do tej pory. I wraz nie umiała go opuścić.
      — Nie wiem, co ci powiedzieć, James. To nie jest łatwe. Nie chcę tego, ale odpuścić też nie umiem…
      Wbiła wzrok w swoje dłonie, którymi zaczepiła o bluzkę. Mięła ją bez celu, unikając jego spojrzenia i spoglądania mu w oczy. Bała się, że dostrzeże tam coś, czego po raz kolejny oglądać nie chciała. Odrazę do niej. Raz spojrzał na nią w ten sposób i kolejnego nie byłaby w stanie już znieść.

      sloane❤️‍🩹

      Usuń
  21. Ona również się nie odzywała. Wpatrywała się w ciszy w koszulkę i swoje dłonie. Ciszę przerywał jej głośniejszy oddech, którego jeszcze w pełni nie uspokoiła. Była zmęczona; samą sobą i tą rozmową, ale nie zamierzała jej przerwać. Poniekąd, bo jakaś jej część naprawdę tego potrzebowała. Wyrzucić z siebie wszystkie myśli o Carterze, tym związku. Nie liczyła, że to jej z czymkolwiek pomoże. Ona wracała i tak, rwała się do niego duszą i ciałem, bo inaczej nie potrafiła. I jednocześnie rwała się tak samo mocno do Jamesa. Z niego też nie umiała zrezygnować, chociaż jej obecność w jego życiu robiła więcej szkody niż pożytku.
    Te dobre momenty były, jak nagroda. Wielka i wznosząca ponad wszystko. Sloane wiedziała, jak ona smakuje i za każdym razem czekała, aż ją dostanie. Powtarzała sobie, że warto przejść przez tę burzę, aby dostać się do tych chwil, kiedy znów będzie całym jego światem. Ona też nie była najlepsza. Krzyczała, gryzła, rzucała czym popadnie w szale. Nie mogła całej winy zwalić na niego. Nie tak do końca, choć to byłoby zdecydowanie łatwiejsze.
    Sloane cicho westchnęła, kiedy położył swoją dłoń na jej. Przekręciła ją spodem do góry, aby łatwiej było jej chwycić dłoń mężczyzny. Trzymała się go mocno, ale nie z desperacką siłą. Na tyle, aby wiedział, że jest obecna w tym momencie, że go słucha i nie ucieka myślami poza tę kuchnię. Potrafiła to robić, wyłączyć się i nie słuchać, ale jego czuła, że wysłuchać musi. Nawet, jeśli jego słowa będą bolały.
    — Nie wiem, czy inaczej potrafię — powiedziała cicho. To było, jak przyznanie się do winy. Sloane zdawała sobie sprawę, że chwilami zasługuje na więcej niż Carter jej dawał, a potem robił wszystkie odpowiednie rzeczy, a ona się temu poddawała. Spoglądała mu ufnie w oczy i wierzyła, że to ostatni raz. — I może nie zasługuję… Nie jestem dobrą osobą, James. Kłamię, ranię ludzi, jestem samolubna, egoistyczna… może na to samo zasługuję.
    Wiedział to wszystko o niej od dawna, a i tak z jakiegoś powodu wciąż przy niej był. Potrafił pokochać mimo tych wszystkich głośnych i wyraźnych wad, a Sloane nie rozumiała, dlaczego. Wiedziała, dlaczego ona go pokochała. James był… dobry. Cierpliwy, wyrozumiały. Znał ją i jej słabości. Potrafił niepostrzeżony wślizgnąć się w sam środek jej chaosu, aby wyciszyć burzę, jaką wokół siebie tworzyła. Słuchał, ale nie dla samego słuchania. Słuchał i zapamiętywał szczegóły. Miał idealne poczucie humoru, choć Sloane często myślała, że jest zbyt sztywny, a on potem jej udowadniał, jak bardzo się myli. I miał te oczy… Oczy, w których Sloane nieraz się gubiła. W których widziała całą tą miłość do niej, której nie potrafiła zrozumieć i której pragnęła, a nie potrafiła w pełni po nią sięgnąć. Świetny seks był tylko cholernie przyjemnym dodatkiem do tego, co James już jej dawał, a dawał cholernie dużo.
    Podniosła na niego wzrok, choć się bała. Spojrzeć mu w oczy i tego, co w nich zobaczy.
    Lekko zadrżała. Ta troska… To nie było zwykłe „martwię się o ciebie, dziewczyno”. Tylko coś co brzmiało, jak „jak możesz sobie to robić i na to pozwalać”. I właśnie to zabolało najbardziej, że wszyscy wokół widzieli co sobie robiła, ale nie ona.
    Sloane nie spodziewała się takiego pytania. Zamarła na parę sekund. Tępo wpatrując się w jakiś punkt nad jego ramieniem. W uszach świszczała jej cisza, a pytanie Jamesa rozbijało pod czaszką. Uderzyło prosto w serce, które nie miało się już nawet czym bronić.
    Nie, nie chcę.
    Rozchyliła usta, jakby chciała mu odpowiedzieć, ale nie potrafiła. Nie umiała zmusić się do przyznania tej prawdy, że owszem, chciała z nim imprezować przez jakiś czas, że dobrze się przy nim czuła i podobało się jej, jak na nią patrzył. Lubiła na wieczór stać się jego trofeum, dziewczyną, z którą zakończy noc, ale nigdy nie chciała być czyjąkolwiek żoną. To był tytuł, który dostała zbyt szybko i którego wagi nie rozumiała. W Vegas wydarzyło się wiele i chwilami nie wiedziała, ile z tego jest prawdziwe. Czy została z nim, bo naprawdę jakaś jej część go kochała czy może z obowiązku, bo poznała prawdę o nim?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odpowiedziała mu.
      Miał rację. Wystarczyło, że powiedziała to sobie. I… To bolało. To wszystko bolało bardziej niż Sloane gotowa była przyznać, a zderzyła się z tymi myślami, jakby rozpędzona wpadła prosto na ścianę.
      Opuściła znowu głowę, ściskała raz po raz ich splecione dłonie. Gubiąc się w swoich uczuciach jeszcze bardziej. W tym co należy zrobić, co chce zrobić, a co musi. To wszystko miało inaczej wyglądać. Sloane miała inny pomysł na własne życie, a te z każdym kolejnym dniem rozpadało się między jej palcami coraz bardziej. Psuło ją i ludzi, wokół którzy z jakiegoś powodu widzieli w niej coś wartościowego i chcieli ją mieć dla siebie.
      — Hm… — mruknęła cicho, kiedy usłyszała swoje imię i podniosła głowę. Westchnęła ciężko, kiedy się bardziej do niej zbliżył. Ale teraz nie pomagał jego zapach i bliskość, aby poczuła się lepiej.
      I zadał to pytanie. Te, na które Sloane odpowiadać nie chciała. Cały powód, dlaczego tutaj teraz we dwójkę byli, a nie w Nowym Jorku prowadząc osobne życia.
      Obrazy z tamtych dni do niej wróciły. Rozmazane, ale jednak były. Klub i ona z Xavierem. Rozbawiona, wesoła. Szczęśliwa. Chwilę później z krwawymi dłońmi i udami, umazaną we krwi sukienką.
      Nie odważyła się sprawdzać mediów społecznościowych. Ale wiedziała, po prostu wiedziała, że dzieje się tam absolutne piekło. Że jej team od PR’u próbował odłączyć nazwisko Fletcher od Crawforda, wybielić ją. Udowodnić, że nie miała z tym nic wspólnego.
      Twarz Xaviera pojawiła się przed jej oczami. Ta zmasakrowana i zakrwawiona. Była z nim w szpitalu do samego rana, a potem jego matka ją wyrzuciła, obrzucając wyzwiskami. Ta sama kobieta, która witała ją w ich domu na święta, bo Xavier nie chciał, aby spędzała je sama i zaprosił do siebie. Prawie zabiłaś mojego syna.
      Była też tamta dziewczyna, której imienia nie pamiętała. Smukła, wysoka brunetka z mocno upiętym kokiem i tatuażem na ramieniu. Dalej pamiętała, jak jej brązowa skóra lśniła w tym marnym świetle na zapleczu klubu. W trakcie też. Zawsze wtedy, kiedy przestawałaś mu wystarczać. Jej cięty wzrok i każde słowo, które wbijało się w nią z przeogromną siłą.
      — Nie wiesz? — Zapytała w odpowiedzi. Musiał wiedzieć. Musiał coś widzieć, słyszeć… cokolwiek. Chyba, że nie doceniła swojego teamu, ale ludzie to nagrywali. Każdą ich kłótnię publiczną, a w klubie… Tamto też nagrywali. — Nie widziałeś…
      — Nie uciekłam. Byłam sama, nie rozmawiałam z nim od dwóch… może trzech dni. Nie wiem.
      Nie wracał do penthouse. Ona też nie. Ktoś tylko zajmował się w międzyczasie Rue. I pewnie była to Meave albo Julie. Bez znaczenia.
      Zacisnęła usta, jakby nie chciała mówić. Wprowadzać go w tę ciemną, mroczną część tamtych wieczór, a od których sama nie potrafiła uciec. Sloane chciała o tym wszystkim zapomnieć. Ale nie potrafiła. Nie o Xavierze, nie o jego dziewczynach, które zawsze były. Bez znaczenia, czy miał obrączkę czy nie.
      Czy on cię skrzywdził.
      To pytanie rozbiło się w niej. Sprawiło, że wszystkie mury, które Sloane wokół siebie budowała runęły, jak na zawołanie. Opuściła ramiona, nie potrafiąc dłużej już z tym wszystkim walczyć. Oparła się głową o ramię Jamesa, jakby szukała w nim schronienia przed wszystkim, co za nią podążało.
      — Skrzywdził Xaviera. — Wyszeptała, cicho i prawie niesłyszalnie, jakby jeszcze nie potrafiła samej siebie przed tym faktem postawić. — Mnie też, ale… to bez znaczenia. Powinnam wiedzieć, racja? Że nie jestem jedyną… To już bez znaczenia.
      Jak przez mgłę pamiętała, że mu o tym mówiła. Może jej nie słyszał, a może nie chciał jej słyszeć. Najbardziej bolało to, jak potraktował Xaviera, że przez niego znów traciła ludzi, na których jej zależało, a jego cholerne dziewczyny były tylko wisienką na gnijącym torcie.

      sloane❤️‍🩹

      Usuń
  22. Nie rozmawiała z nikim o tym.
    Przez chwilę tylko z Clarą, którą w środku nocy wyrwał telefon od Sloane o tym, co miało miejsce. Była z nią wtedy w szpitalu przez chwilę. Wyklinając Zaire’a od najgorszych, a potem zniknęła i zostawiła Sloane z jakimś ochroniarzem, który miał jej pilnować. I mu się to udało, aż do następnego wieczoru, kiedy Sloane zniknęła w klubie. Tonęła w alkoholu i obcych objęciach, jakby to miało cokolwiek naprawić, a przede wszystkim chciała, aby Carter ją w tym klubie widział. Że potrafi się bez niego bawić. Nawet wtedy, kiedy dosłownie niszczy jej cały świat. Przez krótki moment słabości do niego dzwoniła; już pijana, ledwo kontaktując z rzeczywistością, ale nie odbierał. Potem zamienili się rolami i Sloane miała dziesiątkę wiadomości, których nie odebrała.
    — To nie była bójka, James. To była pieprzona rzeź.
    Drgnęła na samo wspomnienie tamtego wieczoru. Odruchowo spojrzała na dłonie, jakby miała na nich znaleźć plamy krwi. Poza tą jedną, mało już wyraźną ranką, którą zrobiła sobie sama od paznokci nie było nic więcej. Krew była wbitym w jej umysł wspomnieniem. Gorącym i lepkim. Oblepiającym ją z każdej strony.
    Sloane chciała jakoś o tym zapomnieć. Poniekąd przez to tamtej nocy tyle piła. Aby nie tylko zapomnieć o tym, że Zaire ma inne, ale o tym co widziała i do czego był zdolny.
    Zawahała się, zanim mu odpowiedziała. Jakby szukała słów, które wybielą Cartera. Pokażą, że może miał rację w tym, co zrobił i jak się zachował.
    — Tańczyłam z nim, James. Zaire był na górze ze swoimi kumplami, ja z dziewczynami i Xavem na dole. Wszyscy tańczyliśmy. Sami, razem albo z innymi. Podszedł do mnie po jakimś czasie i… Zatańczyłam z nim. — Nie mówiła jeszcze wszystkiego, ale gdyby to zataiła to i tak by się dowiedział. Z filmików, które krążyły po sieci, ze zdjęć czy artykułów. Taniec, który doprowadził do tragedii. — Tak jak na tej imprezie na jachcie. — Dodała trochę ciszej. Xavier wtedy nie trzymał rąk przy sobie, a Sloane dla zachowania pozorów mu pozwalała, choć wyznaczała jasne granice. Nie była przy nim wtedy tak otwarta. Była zarezerwowana, a zabawa z Xavem była wtedy niewinną grą. Na moment wróciły wspomnienia spod pokładu. Sloane i James skryci przed innymi w ciasnej kajucie. O wiele bardziej wolała trzymać się ich niż tego, o czym rozmawiali teraz.
    — Tylko we Włoszech nie dałam mu się zmacać, a tamtej nocy… Oboje przekroczyliśmy granicę. Nie całowałam się z nim, on po prostu… Po prostu mnie dotknął, a Zaire’owi odjebało.
    Sloane pozwoliła sobie, aby wsunąć dłoń pod jego koszulkę. Niepewna, czy po tym wszystkim co tutaj mówiła jeszcze mogła, ale chciała poczuć ciepło jego skóry. Kojące i znajome, będące teraz jedynym ratunkiem przed tym w czym tonęła od miesięcy. Wiedziała, że gdyby poprosiła to James by ją z tego wyciągnął. Tylko nie potrafiła tego zrobić. Nie umiała powiedzieć „pomóż mi”. Może ze strachu, a może ze wstydu.
    Starała się nie myśleć o tym na co dzień. Że Zaire nie ma tylko jej, ale inne. Że przede wszystkim na tą brunetkę, która była przy nim od zawsze. Sloane pamiętała ją jeszcze z początków, kiedy Zaire był jej obojętny. Zawsze była obok niego. Jak przyklejona. I zawsze po prawej stronie. Widziała ich razem na imprezach, jej wzrok skierowany na niego. Jak czasem razem wychodzili, ale to było wtedy bez znaczenia, a kiedy zaczęli być razem o niej zapomniała. Zajęła jej miejsce. Sloane wypełniała przestrzeń Crawforda, a tak się jej przynajmniej zdawało.
    Kiedy James się odezwał, kiedy wypowiedział te wszystkie rzeczy na głos… To zabolało. Uświadomiło, na jak wiele pozwalała i ile znosiła, aby Zaire tylko na nią popatrzył i dał przez trzy minuty trochę swojej uwagi.
    — Wiem, że mnie kocha. — Powiedziała to cicho, jakby próbowała przekonać przede wszystkim samą siebie, a nie jego. — Kiedy nie jest Zairem, tylko Carterem. Wtedy… wtedy to wiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiedziała, że to jest żałosne. Te tłumaczenie, myślenie, ale sama się tym karmiła. Wmawiała, że potrafi ich oddzielić, że pasuje jej taki układ. Bycie żoną w dobrych chwilach, znikanie, kiedy miał ochotę na bycie Zairem, który nikomu nie jest nic winien.
      Jeśli znów trafię przez niego do takiego miejsca to co? Nie będziesz obok, aby mnie uratować? Chciała się zapytać, ale zachowała to dla siebie. Przecież znała odpowiedź. Nie mógł wiecznie wokół niej krążyć, gdy była tak niezdecydowana. Gdy nie mogła odpuścić sobie tego, który wyniszczał ją dzień w dzień, aby potem na krótki moment stać się tym mężczyzną, za którym szalała.
      Wtulała się w pierś innego. Kurczowo zaciskała palce na jego koszulce i ciele. Rozgrzana skóra Jamesa ją koiła i przypominała, że gdyby tylko potrafiła postawić na siebie i na to, czego naprawdę chciała, czego naprawdę potrzebowała to nie kończyłaby żadnej nocy naćpana i pijana. Miałaby jego. Obecnego, kochającego, szczerego. Bez kłamstw. Bez brudnych interesów. Dałby jej wszystko i… I ona to wiedziała. Jakaś jej część naprawdę pragnęła tego życia. Spokojniejszego i tylko z nim. Zasypiać przy nim i budzić się, kiedy świtem wychodzi pobiegać. Przypalać mu jajecznicę, kochać się przy zachodzącym świetle, a rankiem szarpać na kuchennym blacie. Sloane naprawdę tego wszystkiego chciała. Ale nie potrafiła w pełni sięgnąć po niego. Przez to, jak uzależniona od Zaire była.
      — Odpowiedzieć za co? — Dobrze wiesz za co. — Nie wysyłają cię do więzienia za bycie chujowym mężem. Nie wiem, o czym mówisz.
      On wiedział.
      Nie musiał tego mówić. Wystarczyły te pytania, które zadawał. Ostrzeżenia, które jej dawał. Tylko mimo wszystko, ale Sloane nie mogła wkopać Cartera jeszcze bardziej. Przyznać się, że wie. Że czasami w mieszkaniu ma takie ilości prochów, których nigdy nie widziała na oczy. Że czasem, kiedy słyszy radiowóz zastanawia się, czy to przypadkiem nie po nich. Bo kto by jej uwierzył, że nie miała z tym nic wspólnego? Obiecał trzymać ją od tego z daleka, ale gniła w tym po uszy. Tak samo, jak on. Nigdy może nie położyła na nich bezpośrednio rąk, ale była powiązana.
      Odwróciła wzrok. Na bok, gdzie leżały rozbity kubek, który strącił, gdy sadzał ją na blat. Powiedziałaby za dużo, gdyby dalej się tak na nią patrzył. Miał ten cholerny dar, aby wciągnąć z niej informacje, a Sloane nie umiała mu odmówić.
      — Nie mogę tak po prostu odejść, James. — Brzmiało to jak słaba wymówka, której używała dziś zbyt wiele razy. Dłoń, którą miała pod jego koszulką przesunęła głębiej na plecy. Jakby koiła tym gestem siebie, a nie jego. — To wszystko wydarzyło się tak szybko… Vegas, ten pieprzy ślub, to wszystko… wydaje mi się, że… że wiem za dużo, aby zniknąć. Zostawić go i…
      Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, zanim na niego spojrzała.
      — Część mnie tego chce. Tego chaosu i adrenaliny, ale… ta druga… ta druga chce iść. Do ciebie i tego, co mogę z tobą mieć. Chciałabym, żeby to było prostsze… ale wiesz, że to nie kwestia spakowania się i odejścia.

      sloane❤️‍🩹

      Usuń
  23. Podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. Zmęczony, przytłoczonym spojrzeniem, kiedy w tym zdawałoby się, że lekkim geście odgarnął z jej twarzy włosy. To był prosty gest, ale znaczył więcej niż mogłoby mu się wydawać. Siedziała wciąż na tym blacie z nim między nogami, wtulona i mówiła mu te wszystkie rzeczy, a James nadal przy niej był. Nie odsunął się, nie zakończył tej rozmowy, nie zabrał jej siebie. Przeszła jej przez głowę myśl, że w tej chwili dawał jej od siebie więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
    Wiele by dała, aby sama jego obecność mogła rzeczywiście wszystko naprawić. Że samo bycie schowaną w znajomych ramionach było wystarczające. To może działało w filmach, ale nie w prawdziwym życiu. Nie w tej sytuacji.
    — Jestem świadoma. — Powiedziała to bez większych emocji. Sama obiecywała mu, że go również zniszczy. Oboje się wyniszczali, ale zdawało się, że Zaire w tej grze był lepszy. Sloane nie miała sił, aby walczyć o pierwsze miejsce. Wolała odpuścić, choć nie potrafiła. Wiedziała, że gdyby mu powiedziała co robiła z Jamesem, jak sprawiał, że się czuje to byłby złamany. Tylko, że nie miałaby z tego żaden satysfakcji. I nie była tutaj w akcie zemsty. Nie używała Harpera jako pionka do gry między nią, a Zairem. Nie potrafiłaby tego zrobić, a potem spojrzeć mu w oczy.
    — Nawet nie wiem, od czego miałabym zacząć, James… jak mu powiedzieć.
    Tak, jakaś jej część była gotowa odejść, ale ta, która wolała przy nim zostać bywała głośniejsza. Tłumiła to, co rozsądniejsza strona Sloane mówiła. Przypominała te wszystkie chwile, kiedy było między nimi dobrze i pytała „naprawdę chcesz go zostawić? To zostawić?” I nie potrafiła zostawić. Zamknąć tego rozdziału, kiedy czuła, że oni jeszcze się nie skończyli. Nie tak naprawdę.
    — Wiem, że nie o to mnie prosisz. — Odpowiedziała cicho. Nie stawiał jej w sytuacji ja albo on. Chciał dla niej czegoś lepszego niż tylko, aby wyrwała się z tego świata, który przesiąknięty był bólem, prochami i alkoholem. Toksycznym uzależnieniem od siebie nawzajem. — Tylko… nie wiem, czy umiem, wiesz? Nie wybierać jego, kiedy to jedyne co robiłam przez ostatnie miesiące. Ale… nie wiem, mogę spróbować.
    Nie oczekiwała, że ją zrozumie. Nie mówiła mu tego po to, aby go zranić czy przekazać, że przez to nigdy nie wybrałaby Jamesa. Każdego dnia od kiedy na palcu nosiła obrączkę wybierała Cartera. Nawet, gdy się kłócili, gdy rzucał w jej stronę słowami, po których powinna się spakować i odejść. Ona zawsze wracała. Powtarzając sobie, że tacy już są. Krzyczą na siebie, ona rzuca rzeczami, a za dwa dni o tym zapominają.
    — Żałuję, że nie zakochałam się w tobie wcześniej. Przed tym wszystkim. Mogło być inaczej.
    Mocniej wbiła palce w bok jego ciała, kiedy to powiedziała. Cicho i do siebie. Może wtedy byłoby im łatwiej. Może nie byłoby teraz takich problemów, a ona zamiast ukrywać się z nim za miastem dumnie by się pokazywała przed innymi. Może w innej rzeczywistości nie była Sloane Crawford, tylko Sloane Harper. A może nigdy by nie przetrwali, bo w jej życiu zawsze musiało się coś dziać. Nie było szans, aby się dowiedziała. Mogła próbować, aby jej przyszłość tak wyglądała, ale jeszcze teraz Sloane nie potrafiła o samą siebie zawalczyć. Nie, kiedy jej umysł nastawiony był na walczenie Cartera.
    Dla Sloane Vegas i ślub to był narkotyczny sen. Za dużo wzięła, zapomniała się i obudziła jako żona któregoś dnia. Ot, nic szczególnego. Ciekawy, nieoczywisty ruch w jej życiu, który przyniósł jej trochę więcej rozgłosu i kasy, bo przecież nie przeszli obojętnie obok takiego zainteresowania. Widziała w tym biznes, a to, że przy okazji zaczęła bawić się w żonę to miał być śmieszny dodatek, który szybko jednak ją pokonał.
    — Pamiętam, nie martw się. Wydział narkotykowy, zawieszenie, pani prokurator. — Wyliczyła, krzywiąc się mimowolnie, kiedy wspomniała jego ex. Nie miała prawa się o nią wkurzać, kiedy sama była z kimś innym. — Ale wciąż, on tylko bierze. I nie wiem kto mu to dostarcza. Zmieniają. Nowa twarz za każdym razem, czasem ich nie mają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszyła ramionami. Nie kłamała, ale też nie mówiła całej prawdy. Do użytku prochy przynosili mu kumple, a to co robił dalej… Nie mogła mu się przyznać, że wykorzystuje do tego trasy koncertowe. Jak głęboko w tym wszyscy siedzą. Jak skomplikowane to jest. Ale nawet kręcąc Sloane mówiła mu więcej niż powinna. Zupełnie, jakby myśl o tym, że James jest policjantem jej umykała i chowała się gdzieś w tle. Potrafił czytać między wierszami, a ona nieświadomie go w to wprowadzała.
      — Nie jestem żadną ofiarą, James. Nie traktuj mnie jak jednej. — Obruszyła się. Ona taka nie była. Może mówiła „on taki nie jest”, ale jej sytuacja wyglądała inaczej. Sloane nie była bez winy. — On krzyczy, ja rzucam butelkami.
      Zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad jego słowami.
      — Czekaj, myślisz, że mnie sobie ustawił? Tam, gdzie chciał? — Upewniła się. W jej głowie to tak nie wyglądało. Sloane robiła to, na co miała ochotę i kiedy, a tak się składało, że głównie miała ochotę na robienie głupot w jego towarzystwie. — Daj spokój, sama sobie to zrobiłam. Mówiłeś mi zanim go poznałam, aby na niego uważać. Nie słuchałam i mam za swoje.
      Zdawał się być wkurzony, kiedy powiedziała mu o tej współpracy prawie rok wcześniej. Dziwnie podirytowany, ale Sloane nie drążyła tematu. Zaraz o tym zapomniała. Powoli i z czasem wracały do niej różne sytuacje związane z ich dwójką.
      — Nic nie miałam na myśli. — Próbowała się wykręcić. — Nic takiego, głupie tajemnice jego kumpli, kto którą i gdzie zdradza. Wiesz, rozwiązują im się języki, kiedy ich lasek nie ma w towarzystwie.
      Westchnęła cicho, specjalnie uciekając przed nim wzrokiem. Wyciągnąłby z niej więcej niż gotowa była mówić. A on wiedział. Przyznał się i Sloane desperacko szukała ucieczki z tej rozmowy. Zakrywała je jakimiś głupimi tekstami o zdradach, co nie było kłamstwem, ale przygody jego kumpli z dupami po imprezach jej nie interesowały.
      Mówić nie chciała, ale głową pokręciła. Rwała się z jednej strony, aby to z siebie wyrzucić. Całe Vegas, prochy w mieszkaniu, tych ludzi, których widziała po koncertach. Ale nie potrafiła. Nie mogła zdradzić w ten sposób Cartera. Zaufał jej z tym. Wciągnął w to wszystko, chociaż miała być nietknięta, ale nawet to nie mogło jej zmusić, aby powiedziała Jamesowi całą prawdę.
      — Nie wiem, James. Nie tyle, aby do czegokolwiek się przydać.

      sloane🤥

      Usuń
  24. Nie potrafiła nawet zaprzeczyć, a nie chciała wywoływać między nimi kłótni. Nie na tym miał polegać ten wyjazd. Mieli o wszystkim zapomnieć. O każdej złej rzeczy, która się wydarzyła, a wyciągali je na wierzch. Może to i lepiej, że zrobili to teraz. Mieli to z głowy i być może, jak zakończą ten temat to uda im się wrócić do tego co było wczoraj albo rankiem. Zanim padło zbyt wiele słów.
    — Mam to pod kontrolą. — Obiecała. Nic tak naprawdę nie miała pod kontrolą, a jeśli się jej tak wydawało to było to złudne uczucie. Sloane nad niczym nie panowała, a ostatnio zdawała sobie z tego sprawę coraz bardziej. James jej pomógł sobie to uświadomić. Tą rozmową. Ten moment sprawił, że coś w niej pękło. Zakorzeniła się w niej myśl, że to nie tak powinno wyglądać, a ona pozwala na zbyt wiele. To już było coś, ale jeszcze na mało, aby odeszła tak naprawdę.
    W odpowiedzi zacisnęła usta. Nie musiała mówić, bo oboje wiedzieli, jak brzmiała ta odpowiedź. Robiła głupie rzeczy przed Carterem, brała czasem ekstazy, aby noc była weselsza, ale nie przekraczała tej cienkiej granicy, a z nim… Bez wahania w tamtym aucie wciągnęła kreskę. Później chyba jeszcze jedną i dobiła się tymi pigułkami od jego kumpla. Od tamtego wieczoru leciała równo w dół. I nie, gdyby wiedziała, jak to wygląda odwróciłaby się na pięcie. Czym innym było wzięcie rozweselającej tabletki, a czym innym wciąganie koksu niemal każdej nocy.
    Westchnęła bezgłośnie, kiedy jego dłoń przesunęła się niżej. W tej obciążającej rozmowie właśnie tego jej brakowało. Przywołania do rzeczywistości, tej milszej, w której oboje mieli się zamknąć. Lekko zadrżała od tego dotyku, który był teraz mglistym wspomnieniem tego, co działo się wcześniej.
    Jego słowa odbiły się od jej głowy. Może faktycznie… Może tylko ją wykorzystał. I już chciała zapytać się po co, a potem… Przez Vegas. Tamten pokój, do którego weszła. Przez tego typa na podłodze. Sloane widziała za dużo. Mogła się wygadać. Wygadała się i tak, chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy.
    — Myślę, że to właśnie to było. Dwójka pokręconych ludzi na haju w Vegas z cholernym Elvisem w tle. Nic, poza tym, James. Potem… Potem to miała być zabawa i ruch PR’owy. Wiesz, takie rzeczy się sprzedają. — Wzruszyła ramionami, jakby to było nic. Nie wyrzuciła z siebie tego, co tam widziała, choć to najbardziej jej ciążyło. Tamten cholerny pokój, o którym nie potrafiła zapomnieć. Mimo wielu prób to tamta noc do niej regularnie wracała. Prześladowała i przypominała, że gdyby wtedy go nie szukała to nie znalazłaby się w takiej sytuacji.
    Odetchnęła, kiedy ją do siebie przyciągnął. Nie broniła się przed tym uściskiem, a wręcz w nim utonęła. W znajomych ramionach i zapachu. W mężczyźnie, który był aż nazbyt wyrozumiały i który mimo wszystko nadal przy niej trwał. Sloane tego nie rozumiała. Jak udawało mu się być obok mimo tego wszystkiego. A przede wszystkim mimo świadomości, że związana jest z innym i że nie potrafi go opuścić w mgnieniu oka. Wolała nie zadawać pytań, tylko nacieszyć się tym momentem, Dopóki on jeszcze trwał.
    Nawet nie ukrywała ulgi, że zmienił temat.
    Śniadanie było proste. Przynajmniej powinno być proste. Pokiwała w odpowiedzi głową i lekko się uśmiechnęła, gdy obdarowywał ją tymi wszystkimi gestami. Prostymi, ale okazującymi jej więcej uczuć niż mogło się wydawać.
    — Tak, po tej katastrofie z jajecznicą coś się przyda zjeść — zgodziła się. Prawdę mówiąc zdążyła o nich już zapomnieć. Nawet nie odczuwała głodu, ale wiedziała, że gdyby odmówiła to wiedziałby, że myśli o tym wszystkim. Nie umiała się tak po prostu wyłączyć. Nie, jeśli nie miała dostępu do alkoholu. Znalazła w jednym pokoju mały barek, a gdyby otworzyła wino przed dziesiątą to zacząłby zadawać zbyt wiele pytań. Bezpieczniejszą opcją była herbata czy nawet schłodzona cola zero.
    — Kuchnia, jak widać, nadaje się też do innych rzeczy niż gotowanie — odpowiedziała, a jej usta wykrzywiły się w lekkim, nawet zadziornym uśmiechu. Nie było łatwo przejść z takiej rozmowy do flirtowania z nim, ale przyda im się odpoczynek od ciężkich tematów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czasami na śniadanie biorę policjantów, ale… To już dostałam.
      Puściła mu oczko i lekko zamachała nogami. Ot, prosty gest, aby przekazać „już jest okej”. Nawet jeśli nic nie było, to Sloane była dobra w udawaniu. I skoro mieli to wszystko za sobą zostawić to nic jej nie stało na przeszkodzie, aby wrócić do tego, co było przedtem. O trudnych sprawach może myśleć, kiedy nie będzie patrzył.
      — Mogą być takie puchate? No wiesz, aby nie były takie płaskie. Prawdziwe pancakes. Może z bitą śmietaną i owocami, nie wiem co mamy. Ale zostawię to w twoich rękach. Przy mnie jeszcze wybuchnie miska z ciastem.
      Uniosła ręce w obronnym geście. Jedno było pewne, tykać się jedzenia nie zamierzała.
      — Powiedziałeś wystarczająco. — Odpowiedziała bez wyrzutu. — I masz rację. Naprawdę tego potrzebowaliśmy. A skoro powiedzieliśmy sobie to i tamto… Może nie zaszkodzi tego czasem powtórzyć.
      Jeśli. Boże, nienawidziła tego słowa, ale teraz właśnie to mieli. Cholerne „jeśli”. Sloane nie lubiła domysłów, a żywiła się nimi ostatnio, jak głupia. I obdarowywała nich innymi.
      — Żadnych więcej domysłów. Obiecuję. Cokolwiek to by nie było… racja? Bez krążenia wokół i udawania, że nie ma się czegoś na myśli? — Upewniła się. Mogły paść słowa, które będą boleć, ale chyba lepszy był ból od szczerości niż kolejnego kłamstwa.
      Sloane zsunęła się z blatu z cichym westchnięciem. Oboje próbowali wrócić do tej milszej rzeczywistości, chociaż to nie było łatwe zadanie. Podeszła do Jamesa, przerywając mu w przygotowaniu naczyń do śniadania. Pozwoliła sobie go objąć, jeszcze na chwilę, jakby ten ostatni uścisk miał ją poskładać w sensowną całość.
      — Pójdę pod prysznic. I tak, to mój sposób, aby się wykręcić od pomagania. Będzie lepiej, abym… się niczego nie tykała. — Powiedziała zdzierając głowę do góry. Spojrzała na niego miękko, ciepło. I tak samo również się uśmiechnęła. — I muszę się ogarnąć, bo ktoś postanowił mi zafundować z rana mocne cardio.
      Stanęła na palcach i sięgnęła do jego ust. Nie zastanawiając się, czy nadal może tego chcieć, czy ona jeszcze może. Chciała i to zrobiła, a o czy na to odpowie zostawiła po jego stronie.

      sloane🥞

      Usuń
  25. Potrzebowała wrócić do dawnej siebie. Nawet jeśli miało to być tylko na chwilę to dobrze to zrobi nie tylko jej, ale i jemu. Uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.
    — Nie tylko czasami. — Odpowiedziała i puściła mu oczko. — Wieczorami też albo w ciągu dnia. Przekonasz się jeszcze.
    Miała nadzieję, że ta rozmowa nie zmieni między nimi zbyt wiele. Ale ten krótki moment, zanim Sloane poszła do łazienki, ten pocałunek i chwila rozmowy dały jej nadzieję, że przez te następne dni, które tu spędzą naprawdę może być jeszcze w porządku. Bez ciemnych chmur o imieniu Zaire wiszących nad nimi. Bez tego małego śledztwa, które James z nią prowadził. Nie podobało się jej to, że on wiedział. Sloane nie była pewna, jak wiele James wiedział, a też nie kwapił się do tego, aby wszystko jej zdradzać. Ona zresztą też nie była najchętniejsza do tego, aby mu cokolwiek mówić. Uważała, że i tak powiedziała zbyt wiele, a jednocześnie miała ochotę zdradzić mu więcej. Wyrzucić z siebie wszystko, co jej ciążyło przez cały ten czas. Przyznać, jak ciężko było jej z tym żyć, ale nie potrafiła. Jeszcze nie umiała tego zrobić, chociaż niczego nie wykluczała w przyszłości.
    Sloane nie wiedziała, co przyniesie przyszłość. Przerażało ją to z jednej strony, bo jeśli ten weekend miał być jedynym, który będzie z Jamesem miała to naprawdę chciała nacieszyć się nim w pełni. Aby dobrze zapamiętać, choć była świadoma, jak bardzo ją to rozbije, kiedy się skończą. Nie była pewna, czy jest gotowa, aby po raz kolejny tak za nim tęsknić. Przez te miesiące w internecie pokazywała inną twarz. Uśmiechniętą, szczęśliwą. Ale tylko ona wiedziała, jak ta tęsknota rozrywała ją od środka. Kawałek po kawałku. Robiła to powoli i boleśnie. Teraz przebywanie z nim w tym domku składało ją powoli w całość, a jednocześnie przypominało, że jeśli on znów odejdzie, że jeśli Sloane pozwoli mu odejść to nie wystarczy napisać piosenki czy wypić tequilę, aby zapomnieć.
    Spędziła pod prysznicem około godziny. Przede wszystkim rozmyślając nad tym, co się wydarzyło, co mu powiedziała. Nad nimi. Myślała o Carterze. O Vegas. O wszystkich błędnych decyzjach, które podjęła, odkąd Carter zjawił się w jej życiu. I nie potrafiła ich żałować, a na pewno nie tak w pełni, bo jednak… Jednak były te momenty, kiedy była z nim naprawdę szczęśliwa. Te dni, kiedy James nie istniał w jej umyśle. Kiedy nie tęskniła i w pełni mogła skupić się na Carterze i sobie. Tylko, że to mijało. Najczęściej następnego dnia lub parę godzin później. Działo się coś, co sprowadzało ją na ziemię i przypominało, że życie z nim nie jest bajką ze szczęśliwym zakończeniem, a Sloane uparcie starała się wyprzeć z umysłu. Chwilami chciała wierzyć, że to co mają będzie trwałe.
    James zasiał w niej ziarenko niepewności. Powiedział rzeczy, których Sloane była świadoma, ale nie wypowiadała na głos, a gdy zostały one wypowiedziane uświadomiły jej, jak wiele od siebie daje komuś, kto daje tak niewiele.
    Pozwoliła wprowadzić się w przestępczy świat, gdy o tej pory jej największym wykroczeniem było przekroczenie prędkości. Kilka razy, ale to było mało istotne. Prawa jazdy jeszcze nie straciła, chociaż jej rekord nie wyglądał najlepiej i mało brakowało, a faktycznie zostanie jej zabrane, jeśli nie będzie ostrożniejsza w swojej jeździe. Ale to było nic w porównaniu z tym, jakie konsekwencje mogły ją czekać, gdyby prawda wyszła na jaw. Gdyby mocniej w to weszła, a przecież nie mogła udawać, że to się nie wydarzy. Może nie teraz, ale w przyszłości? Jak długo Carter myślał, że może ją od tego trzymać z daleka? Po słowach Jamesa ten ślub, niby przypadkowy, zaczął ją zastanawiać. Do tej pory o tym nie myślała. Bo wytłumaczenie, że byli naćpani i znaleźli się w kaplicy było dla niej dość jasne i logiczne. Tyle, że ona tego naprawdę nie pamiętała. Nie było żadnych zdjęć, filmików. Niczego. Carter był jedynym, który miał wtedy przy sobie telefon. Sloane znała samą siebie i nie wierzyła, że nie próbowałaby nie uwiecznić bycia czyjąś żoną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc co, jeśli to naprawdę wszystko było jakimś podstępkiem, aby nie mogła się wygadać? Aby w razie czego mogła mu ochronić tyłek? Sloane nie patrzyła na to wszystko z prawnej perspektywy, bo jej to nie interesowało. Nie dbała o takie szczegóły. Była nimi niezainteresowana. To James myślał trzeźwo. Wiedział jakich znaków szukać. Jak podpytać, aby dostać odpowiedź, której potrzebował, a Sloane niemal dawała mu je na złotej tacy i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.
      Kiedy wróciła było tak, jakby nic się nie wydarzyło. Zjedli wspólnie śniadanie, wypili kawę. Rozmawiali o wszystkim i o niczym. Zachowywali się jak… Jak para. Tak, jakby przed nimi nie wisiała wizja ponurego powrotu do miasta, gdzie czekały problemy. Sloane nie chciała o tych rzeczach myśleć. I nie myślała. Znacznie bardziej wolała skupiać się na nim i na tych słodkich momentach, do których nie była przyzwyczajona. Były tylko ich splecione dłonie, pocałunki w międzyczasie. Długie spacery z Rue, która szukała w każdym ptaku czy wiewiórce wroga.
      Otaczał ich las i nic, poza tym.
      Sloane tutaj naprawdę odetchnęła. Odnajdowała się całkiem nieźle w dziczy, do której zabrał ją Harper. Ten dzień sprawił, że zaczęła naprawdę wierzyć w to, że jej życie mogłoby częściej tak wyglądać. Bez wiecznych imprez, używek, rzucania w siebie ostrymi słowami. Tylko cisza i spokój. Dwójka ludzi, którzy czuli do siebie tak wiele, a nie mogli się z tego w pełni cieszyć. Sloane wiedziała tyle, że gdyby mogła kochać go tak, jak James na to zasługiwał to podarowałaby mu cały świat. Oddawałaby mu się w pełni, a nie tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzy. Chciała dać mu to wszystko, ale jeszcze na ten moment nie wiedziała, jak ma to zrobić.
      Dzień uciekł jej między palcami. Zakończony w lodowatej wodzie jeziora. Rozgrzewali sobie wieczór nawzajem, dotykiem i pocałunkami, jakby nic więcej się nie liczyło. Sloane nie pamiętała, kiedy ostatni raz naprawdę była tak beztroska. Z uśmiechem, który sięgał ucha i był szczery. Niewymuszony. Dawno nie gościł już taki na jej twarzy, a teraz James był tym, który go powodował. Jego żarty, jego obecność. To, jaka Sloane teraz była to wszystko jego zasługa. Każdy błysk w oku, każdy uśmiech. To dzięki niemu się rozluźniła i nie myślała o tych przykrych rzeczach, do których jeszcze będzie musiała wrócić, ale nie teraz.
      Zasypiała przy nim, a przynajmniej próbowała to zrobić.
      Leżała długo w ciszy. Wsłuchiwała się w spokojny oddech Jamesa i ciche pochrapywanie Rue, która oczywiście, ale przyszła im do łóżka. W pokoju paliła się tylko mała lampka, która rzucała ciepłe, pomarańczowe światło. Nawet o nią nie prosiła, a była zapalona. Nie pytał, czy nadal potrzebuje światła – on je jej dawał.
      Dopiero, kiedy naprawdę miała pewność, że James śpi ostrożnie wyślizgnęła się z jego objęć. Włożyła na siebie jego bluzę i skarpetki, które grzały lepiej niż jej własne. Opuściła sypialnię w ciszy. Zamknęła za sobą drzwi i zeszła na dół. Wychodząc również zostawiła zapaloną lampkę w salonie. Tę tuż obok kanapy. Zabrała ze sobą jeszcze tylko ten gryzący koc.
      Nogi same zaniosły ją na pomost. Usiadła na jego końcu, spuszczając nogi i okryła się kocem. Nad jej głową lśnił księżyc, który odbijał się w tafli jeziora. Sloane siedziała z głową zadartą do góry. Oglądała gwiazdy. Liczyła je czasami, ale gubiła się już na samym początku. Głowę miała jednocześnie pustą i pełną. Głośną i cichą. Nie było konkretnych myśli. Były… Były dziwne uczucia.

      Usuń
    2. Czasem poderwała się do góry, kiedy gdzieś w oddali przebiegł między krzakami jakiś lis czy inny zając. Raz wypatrzyła, najprawdopodobniej, sowę, która na nocnym niebie wyglądała pięknie. Taka wolna i… Spokojna. Nie wiedziała, która jest godzina ani jak długo tu siedziała, ale księżyc nie zmienił swojego położenia. Dalej wisiał nad jej głową, otoczony milionami gwiazd i świecił jasno i dumnie.
      Sloane nie drgnęła, kiedy usłyszała za sobą trzeszczące deski pomostu. Nie odwróciła też głowy. Wiedziała, że to był James, a jeśli jednak jakimś cudem zjawił się tu seryjny morderca to i z takim losem była pogodzona. Odchyliła głowę bardziej w tył, kiedy przeczuwała, że może zobaczyć go tuż nad sobą.
      — Miałeś spać.

      sloane🌙

      Usuń
  26. Sloane była przekonana, że wyczułaby jego obecność nawet w zatłoczonym miejscu. Nie musiała widzieć jego twarzy, aby wiedzieć, że gdzieś jest w pobliżu. Może to była kwestia tego, że od tak wielu miesięcy nad nią czuwał. W klubach, kiedy go nie widziała, ale jego obecność była namacalna. Podczas koncertów, gdzie stał między sceną, a barierkami i pilnował, kiedy ona błyszczała na scenie. James nie musiał głośno się zapowiadać, aby Sloane była świadoma jego towarzystwa, które ceniła sobie teraz ponad wszystko.
    Zadzierała głowę do tyłu, kiedy nad nią stał i starała się nie parsknąć śmiechem, kiedy się odezwał. Jednocześnie przeszedł ją przyjemny dreszcz. Detektyw James Harper, Boże jaki to miało wydźwięk. Jakoś przedtem się nad tym nie zastanawiała, a teraz, gdy to powiedział? Krótki, ale przyjemny skurcz w brzuchu odciągnął ją na dobre od jakichkolwiek myśli, które miała.
    — Czy złamałam prawo, oficerze? — Zapytała przesadnie słodkim głosem i zamrugała kilkakrotnie, jak taka blondyneczka z filmów, która próbuje przekupić glinę ładną buźką. — Obserwowałam gwiazdy, panie detektywie. Nie mam ich w Nowym Jorku. Rzadko kiedy można je tam zaobserwować. Tutaj niebo jest przejrzyste.
    Przygryzła delikatnie wargę. Weszła w tę grę bez zastanowienia. Nie podejrzewała, że James w coś takiego by się kiedykolwiek bawił. Zaskakiwał ją na każdym kroku. Ciało Sloane zareagowało instynktownie, kiedy jej dotknął, a ona się temu w pełni poddała.
    — Nie uciekłam, panie Harper. Nie od niego, obiecuję. — Może uciekała, ale nie nazwałaby tego w ten sposób. Sloane nie chciała go też budzić, kiedy wyglądał tak spokojnie i lekko, jakby we śnie nie sięgały go żadne problemy. Chciała, aby odpoczął i nie musiał się przez chwilę chociaż o nią martwić, a wiedziała, że gdyby obudziła go w środku nocy to miałby wiele pytań. Niekoniecznie zadałby je wszystkie, ale kolejnego zmartwionego spojrzenia nie chciała otrzymać. Nie przewidziała tylko, że się obudzi i przyjdzie zgrywać przed nią detektywa. I nie ukrywała, ale całkiem się jej to podobało.
    Sloane próbowała zachować powagę. W końcu była zatrzymana przez detektywa, a to nie przelewki. Wzrok powędrował za jego dłonią. Nawet, gdyby próbowała to nie umiałaby na niego nie reagować. Odetchnęła nieco głębiej i lekko odchyliła się do tyłu, aby lepiej na niego spojrzeć. Mimo tej powagi przebijało się przez niego rozbawienie, które udzielało się również i jej.
    — Och, nie proszę, nie. — Jęknęła błagalnie, gdyby sytuacja z wcześniej nie była poważna to pokusiłaby się o łzy, ale teraz ten akt byłby źle odebrany, a Sloane nie zamierzała psuć im tej scenki. — Panie Harper… jestem pewna, że możemy się jakoś dogadać. Musi być coś, co mogłabym dla pana zrobić…
    Sięgnęła dłonią do jego policzka. Zarost przyjemnie kuł we wnętrze dłoni. Sloane pogładziła go z czułością, ale nie tą udawaną, aby scenka wyszła lepiej. Była prawdziwa. Jakby w ten sposób próbowała go zapewnić, że wszystko jest w porządku. I wcale od niego nie uciekała.
    — Po pierwsze: zwiedzam. Miałam pozwolenie, aby się rozejrzeć. Po drugie: zgodził się, abym nosiła jego rzeczy. Sam mnie w nie ubiera… i z nich rozbiera. — Rozproszył ją sięgając ustami do szyi. Odchyliła ją z cichym westchnięciem, a jej dłoń już wcześniej zsunęła się gdzieś w okolice jego ramienia.
    Plan Jamesa, aby ją rozbroić zadziałał. Zaskakująco szybko. Sloane myślała, że będzie potrzebowała dłuższej chwili, aby się rozluźnić, ale nie przy nim. Z Jamesem takie rzeczy przychodziły do niej z łatwością.
    Wiedział, że nie przyszła, aby pogapić się w niebo. Gdyby naprawdę o to chodziło to nie miałaby skrupułów, aby wyciągnąć go z łóżka o drugiej nad ranem i poprosić, aby do niej dołączył. Sloane tu przyszła z myślami, których nie umiała poukładać sobie w głowie. Z tymi ciężkimi i brudnymi, których nie zmyje żaden prysznic i żaden dotyk nie sprawi, że o nich zapomni. Może na krótką chwilę, ale prędzej czy później do niej wrócą i będzie musiała się z nimi od nowa mierzyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bez wsparcia proszę. Pan mi wystarczy.
      Nie wytrzymała w końcu i cicho się zaśmiała.
      Miał już taki na nią efekt. Potrafił rozbroić bez używania wielkich słów. I doceniała, że przyszedł z nastawieniem, aby ją rozbawić, a nie zarzucić dziesiątkami pytań, od których zaczęłoby wirować jej w głowie. Znała go i wiedziała, że chce to zrobić. Stawiała na pracę i przyzwyczajenie do zadawania pytań. Był w tym dobry, to musiała przyznać.
      — Niebezpiecznie piękna? To nowość… Cóż, panie detektywnie. Chyba będę musiała się poddać karze, bo… naprawdę nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
      Zauważyła od razu tę chwilę, kiedy gra została na moment wstrzymana. Sloane również cicho wtedy odetchnęła, jakby wracała do swojej codziennej roli, a nie zagubionej dziewczyny na pomoście, która próbowała wymigać się od aresztowania.
      Opuściła lekko ramiona, spoglądając na mężczyznę bez filtra. Nie było udawania, nie było chowania się po kątach. Tylko ona. W pełni odsłonięta i w wersji, którą tylko James znał najlepiej.
      — Nie mogłam spać i… Dużo się tu dzieje. — Wzruszyła lekko ramionami. Wzięła głębszy wdech, jakby przygotowując się do tego, co mu powie dalej. — Nie chciałam cię budzić i martwić. Też potrzebujesz odpoczynku, a nie ciągle za mną biegać.
      Nie miała pięciu lat, aby potrzebować bez przerwy opiekuna. Ale też go rozumiała, bo gdyby role były odwrócone to też by za nim pobiegła.
      — Masz kajdanki? — Uniosła brew lekko, a ten fakt stał się teraz jedynym, co ją zainteresowało. — Dlaczego nie wiedziałam, że je masz? Gdzie? I dlaczego nie zostały jeszcze na mnie użyte?
      Była z nim. Obecna i słuchała tego, co do niej mówił. Nawet jeśli jakaś jej część wolałaby się wyciszyć i uciec. Również od niego, bo w pewien sposób potrzebowała być sama, aby sobie wszystkie te myśli jakoś poukładać. Ale zostanie samą wydawało się gorszą opcją.
      — Już mnie rozbawiłeś, ale… cholera, te kajdanki będą mi się teraz śniły po nocach, panie Harper. Sugerowałabym, żeby zrobić z nich użytek. Porządny.
      Splotła swoją dłoń z jego, jak na znak, że naprawdę była i nie uciekała już. Nawet myślami, jak często się jej zdarzało. Wiedziała, że pewnie nieraz ucieknie jeszcze, ale może teraz już nie musiała.

      sloane🌙

      Usuń
  27. Sloane próbowała zachować resztki powagi. W końcu groziło jej aresztowanie, a flirtowanie z policjantem nie było dobrze postrzegane. Nie potrafiła długo wytrzymać bez choćby cienia uśmiechu. Zwłaszcza, kiedy patrzył na nią w tak obiecujący sposób i rozpalał w niej najgorętsze uczucia.
    — To nie przekupstwo. To negocjacje. — Poprawiła go. Sloane zaczynała wątpić, czy chce z nim się o cokolwiek negocjować. Jakoś wizja bycia zakutą przez niego w kajdanki była kusząca. I to na tyle, że gotowa była stawiać opór, aby tylko spełnił groźbę.
    Głos Jamesa przyjemnie drapał ją po uszach. Wtapiał się w jej skórę i zostawał w podświadomości. Niski ton, znajomy i pojawiał się tylko w specjalnych momentach. Sloane nie potrafiłaby się przed tym nie ugiąć. Owinęła palce wokół jego ramienia, nieznacznie się odchylając, jakby chciała mu tym samym dać lepszy dostęp do szyi i zrobić wszystko, aby zbyt szybko jego ciepły oddech z jej skóry nie znikał.
    — Nie będę stawiała oporu — obiecała z cichym mruknięciem — raczej… Czy w takiej sytuacji pan oficer zmuszony będzie użyć siły? — Kąciki jej ust lekko drgnęły w górę. Wizje, które przemykały jej przez głowę były przyjemne, a James tylko to wszystko w niej podsycał. Aż zbyt dobrze wiedział, co jej powiedzieć i w jaki sposób, aby Sloane na niego zareagowała. Pod bluzą nie miała nic i to nie był żaden specjalny zabieg, a zbieg okoliczności.
    Blondynka wolnym ruchem przesuwała dłonią wzdłuż jego ramienia. Po części upewniała się, że on naprawdę obok niej tutaj teraz jest. Miała bujną wyobraźnię, ale raczej nie byłaby w stanie wyobrazić aż tak realistycznej sceny.
    — Och, jestem niezdyscyplinowana? — Uniosła lekko brew. Cóż, wcale daleko od prawy James nie był. Lepiej niż inni wiedział, że Sloane nie jest najlepsza w wykonywanie rozkazów. Cóż, przynajmniej nie tych, których nie chciała wykonywać, bo już nie raz mu udowodniła, że ze słuchem nie ma wcale żadnych problemów, a podporządkowanie się przychodzi jej z łatwością. Wszystko zależało od kontekstu.
    Sloane złączyła ze sobą nadgarstki i wyciągnęła w jego stronę.
    — Chociaż… nie wiem, czy nie powinnam ci utrudnić zadania. To trochę za łatwe, hm? Tak po prostu dać się skuć. — Zastanowiła się. Miał nad nią zbyt dużą władzę, a Sloane zbyt łatwo mu pozwalała nad sobą kontrolować. Pomijając te chwile, kiedy nie podobało się jej, że James o czymkolwiek decyduje (czyli upewnia się, że przypadkiem się nie zabije), bardzo chętnie oddawała się w jego ręce. — A skoro jestem niezdyscyplinowaną jednostką… Pan Harper będzie musiał się napracować, aby mnie skuć.
    Czuła tylko jego dotyk subtelnie sięgający jej nadgarstka i dłoni, ale to było wystarczające, aby Sloane wyobraziła sobie chłód metalowych kajdanek. Jakoś nie widziała, aby przyniósł takie z różowym futerkiem. Takimi to Sloane mogłaby uraczyć jego, gdyby jej pozwolił, a gdyby nie… To znalazłaby sposób, aby się zgodził. I może wizja bycia skazaną na niego była podniecająca, poruszała mocniej jej sercem i podnosiła ciśnienie, ale mieć go całego dla siebie i skazanego na nią to dopiero była wizja, której Sloane chętnie by uległa.
    Sloane nie dostała wiele czasu, aby się zastanowić nad odpowiedzią. Bez względu na to, czy ich użyje czy nie – wizja skutych nadgarstków będzie ją prześladować, dopóki nie spełni swoich grzesznych obietnic. Odwzajemniła pocałunek bez namysłu, podążając za jego tempem, które narzucił. Dłońmi objęła go za kark, jakby w ten sposób chciała przytrzymać go przy sobie na dłużej. I jej się to udało. Nie potrzebowała spełnienia obietnic natychmiast, chociaż, cholera, byłaby tym zachwycona, ale podświadomie oboje wiedzieli, że to byłaby tylko ucieczka, a jeśli już do tego miało dojść to Sloane zamierzała być obecna zarówno ciałem, jak i duchem.
    — Nie wymknę. — Obiecała. Gdyby naprawdę chciała zniknąć to nie siedziałaby tutaj. Ukradłaby mu auto. Może podświadomie chciała, aby James ją znalazł i do niej przyszedł. Nie złościła się, że przyszedł i przerwał jej moment użalania się nad samą sobą.
    Nie, on przyniósł jej ulgę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane spoglądała na niego uważnie. Pierwszy raz tak naprawdę nie czuła tej obezwładniającej jej potrzeby, aby uciekać przed wszystkim i wszystkimi. Nie chciała uciekać przed nim, a to była nowość. Znów pogładziła jego policzek. W delikatnym, czułym geście, którym chciała go zapewnić, że nie zamierza robić głupot.
      — Wiem o tym wszystkim.
      Przysunęła się, aby musnąć jego usta. Powtarzał jej to tak często, że nie mogła w to nie wierzyć. I nie chodziło tylko o to, że powtarzał jej wiele razy jedno i to samo. Sloane czuła, że przy nim, możliwe, że tylko przy nim, nie musi niczego udawać i być po prostu sobą. Tą Sloane, którą ukrywała przed światem, ale najczęściej przed samą sobą.
      — Myślałam nad tym wszystkim co mi powiedziałeś. I… nie wiem, co z tym robić. Co powinnam zrobić. — Wyznała z cichym westchnięciem. Była tym przytłoczona, ale nie można było tego odejść. Oprószyć cukrem i liczyć, że Sloane się nie połapie w tym, jak beznadziejna jest sytuacja nie tylko jej, ale i Cartera. — Nie mogłam zasnąć, a chciałam cię budzić. Powiedziałabym ci od razu inaczej, ale… Wyglądałeś spokojnie. Nie chciałam ci tego psuć.
      Nie zaprotestowała, kiedy ją do siebie przyciągnął bliżej. W zasadzie to niemal od razu mocniej się w niego wtuliła. Sięgając po tę bliskość, którą nieustannie jej oferował. Nie dystansował się, chociaż wiedział, że szanse na to, aby mieli swoje szczęśliwe zakończenie nie są zbyt duże. Sloane lekko go objęła, chowając się w cieple, które od niego biło i w tym spokoju, który chociaż na chwilę mógł odgonić burzowe chmury.
      Pokiwała tylko w odpowiedzi głową. Mogła tu siedzieć z nim nawet do rana. I wcale nie musieli się nawet odzywać. To jej w zupełności wystarczyło. A kiedy Sloane już myślała, że nie wrócą do poprzedniego tematu, James się odezwał. Napięła się lekko, a spomiędzy jej ust uciekło ciche i w żaden sposób niekontrolowane przez nią westchnięcie. Drgnęła, gdy ujął jej podbródek i zmusił, żeby na niego spojrzała. Źrenice miała rozszerzone, oddech płytki, a krótkie i przyjemne skurcze pojawiały się co chwilę, jakby same słowa Jamesa były wystarczające, żeby traciła nad sobą kontrolę.
      — Myślę… myślę, że powinieneś zmienić „jeśli” na „kiedy”. — Odezwała się cicho, ciszej niż planowała. Czuła wręcz, jak każdy nerw płonie od tych słów i wyobrażeń. Dobierała słowa powoli. Odbierał jej zdolność sensownego składania zdań i myślenia.
      Najbardziej i tak zadziałało na nią „Ani to, że mnie kochasz”. Uwierzył jej… I nic więcej się nie liczyło.
      — Jak dobrze, że łóżko tutaj idealnie się do tego nadaje — mruknęła w odpowiedzi. Drewniana rama łóżka była, jak stworzona pod to. — I nie tylko tutaj — dodała z lekkim uśmiechem. Sloane cicho jęknęła, do samej siebie, jakby już same wizje to było zbyt dużo i on o tym wiedział. Dostrzegła to w tym półuśmiechu, który miał sprowadzić ją na ziemię, ale nie udało mu się to w pełni. Sloane myślami była w innym, przyjemniejszym miejscu.
      Roześmiała się krótko, chowając twarz w jego klatce piersiowej.
      — Tak, kakao to zdecydowanie najniegrzeczniejsza rzecz, jaką możemy zrobić. — Lekko zatrząsnęła się od śmiechu. Dobór słów i to, jak skakali z jednego tematu na drugi było dość zabawne. — Za pianki należy się dodatkowa kara. — Dodała, jak najoczywistszą oczywistość. Sloane wsunęła dłoń na jego bok i spojrzała kątem oka na rozgwieżdżone niebo. Niby wszędzie było to samo, ale tutaj każdy detal był widoczniejszy.
      — Zamierzam jej nadużywać tak długo, jak mi wolno. Więc, może niech się tan detektyw na to przygotuje. — Obiecała.
      Sloane nawet nie mrugnęła, kiedy ją za sobą pociągnął. Leżeli w ciszy na pomoście, wpatrując się w niebo. Splątała swoje dłonie z jego, jakby teraz to było najistotniejszą rzeczą na świecie.
      Dałaby wiele, aby tak właśnie mogła wyglądać jej przyszłość. Skupiona tylko na nim i na samych przyjemnych momentach, które mogli mieć między sobą. Żadnych dilerów, żadnych prochów, porachunków mafijnych czy cokolwiek tam Zaire robił. Tylko ona i James, drewniany domek za nimi i ciche odgłosy wody.

      sloane🌙

      Usuń
  28. To była jedna z tych chwil, które mogłyby się nie kończyć. Gdyby tylko Sloane potrafiła to szczelnie by się w tym momencie zamknęła na dłużej. Zatrzymałaby ich na tym pomoście, w tym domku, gdzie wszystko było takie, jakie być powinno. Nie wiedziała, czy na dłużej potrafiłaby odnaleźć się w tym spokoju, ale chciała wierzyć, że tak długo, jak to James jej tutaj towarzyszył to zniosłaby wszystko. Jakby sama jego obecność była wystarczającym lekarstwem na wszystko.
    — Jeszcze nie zaczęłam robić nic, co mogłoby zakrywać o niegrzeczne zachowanie, panie Harper. — Zabrzmiało to jak małe ostrzeżenie. Bo Sloane, póki co, ale naprawdę była grzeczna i nie robiła nic, aby go w jakiś sposób sprowokować. Nie dlatego, że nie chciała, a przez to, że James robił to za nią. Przyszła tutaj przytłoczona i zmęczona, a wystarczyło, że się pojawił obok i Sloane w moment zapominała, dlaczego tak naprawdę siedziała na tym pomoście o drugiej w nocy, okryta kocem i ciężkimi myślami. — Poza tym, pan już poznał tę niegrzeczną wersję, ale może… może mam w rękawie parę asów, o których jeszcze nie wiesz.
    Uśmiechnęła się nieznacznie, może wręcz drapieżnie. Jakby właśnie tutaj na tym pomoście składała mu cichą obietnicę, że jeszcze nie wszystko widział, a ona chętnie mu to pokaże, gdy czas będzie odpowiedni.
    — Hm, uczą w szkole policyjnej, jak radzić sobie z dziewczynami, których nogi miękną na widok policjantów?
    Uniosła lekko brew, rozbawiona wizją takich „zajęć”.
    — Czy pan Harper przeszedł specjalne szkolenie? — Zapytała. Lekko uniosła głowę, aby nie tylko oddechem, ale i wargami musnąć ciepłą skórę jego szyi. Pachniał znajomo, jak coś co należało do niej. I ta myśl spodobała się jej aż za bardzo. — Uczą, jak sobie radzić z tym? — Szepnęła w jego skórę. Całując i delikatnie przygryzając, na tyle, aby poczuł, ale żeby nie zostawiła żadnego trwałego śladu. Rozpraszał ją kreśląc kółka na jej udzie, pod kolanem. Jego dłonie były wszędzie tam, gdzie Sloane chciała. Niby nic szczególnego, ot zwykły dotyk, który przecież znała, a i tak za każdym razem Sloane miała wrażenie, jakby James dotykał jej po raz pierwszy.
    Sloane nie zastanawiała się nad tym, co będzie po powrocie. Nie w tej chwili, gdy go całowała, a on jej dotykał. Nie będzie łatwo. To jedno było pewne, ale póki mieli jeszcze dla siebie trochę tego czasu tutaj, to zamierzała z tego skorzystać. Nacieszyć się nim, zapamiętać go i każdy jeden moment, który razem dzielili. Sloane z jednej strony chciała mu obiecać, że tak będzie już zawsze, bo sama tego pragnęła, a gdyby to zrobiła to okłamałaby nie tylko jego, ale i samą siebie.
    — W łóżku? Nie wiem, panie Harper, czy to postępowanie jest zgodne z prawem.
    Gdyby to tylko mogło ją zapewnić, że nie dosięgną ich żadne problemy i jej codzienność… Zgodziłaby się bez wahania. I równie szybko zgodzi się z pełną świadomością, że prędzej czy później dopadnie ją prawdziwe życie. Może ich czas był ograniczony, a jeśli to była prawda, to chciała to wykorzystać w pełni, aby naprawdę mogli siebie zapamiętać lepiej niż dotychczas. Nie była pewna, czy to w ogóle możliwe, bo James Harper utknął nie tylko w jej głowie, ale przede wszystkim w sercu. Nie wiedziała, kiedy dokładnie go tam wpuściła, ale pewna była tego, że wypuszczać nie chce.
    Wtuliła twarz bardziej w jego dłoń i przymknęła oczy, po prostu napawając się tym ciepłem, które od niego biło. Skąpani byli w jasnym świetle księżyca, który rozświetlał mu twarz. Była spokojna, nie było w nim nawet cienia niepokoju i to uspokajało również Sloane. Skoro on się nie martwił, to dlaczego ona miałaby?
    Milczała, ale nie z powodu braku słów. No, może odrobinę, bo nie spodziewała się kolejnych wyznań. Już myślała, że nie zaskoczy jej bardziej niż rankiem, kiedy usłyszała te dwa słowa, których jeszcze poprzedniej nocy nie chciał jej powiedzieć.
    — Może ratujemy siebie nawzajem — szepnęła cicho. Często mówiła dużo ładnie brzmiących słów, ale ile razy one naprawdę miały znaczenie? Przy nim… przy nim wszystko miało znaczenie i nie rzucała tych słów na wiatr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęła do jego ust, aby złożyć na nich delikatny, czuły pocałunek, którym być może chciała przypieczętować tę chwilę między nimi. To ciche wyznanie, które znaczyło więcej niż mogłoby się wydawać.
      — Wiedziałam, że głęboko pan Harper ma w sobie uczucia — mruknęła. Pamiętała, jak na samym początku sprawiał wrażenie bezemocjonalnego. Wykonywał swoją pracę niemalże mechanicznie. Dopiero z czasem coś zaczęło w nim pękać. I nie, Sloane nie wykorzystała tej chwili słabości, aby wnieść mu do życia chaos. — Ty odbierasz ode mnie wszystkie wrzaski i chaos, więc może… może w ten sposób się uzupełniamy.
      Sloane się przy nim wyciszała, a James… Cóż, Sloane nie musiała zabierać go na imprezy, aby jego życie przez nią stało się głośne i wybuchowe. Nawet w tak spokojnym miejscu potrafiła namieszać. Bez dodatkowego towarzystwa.
      Zamilkła. Słuchając go dalej w ciszy, którą mogła przysiąc, że przerywa tylko jej tłukące się w klatce serce. Było głośne i boleśnie rozbijało się o żebra z każdym jego słowem. Przez moment chciała się wycofać, ale nie pozwoliła sobie na to. Nie teraz i nie z nim, kiedy i tak robiła postępy i otwierała się przed nim coraz bardziej.
      — Nie udajemy, James. Wiem… wiem, że to tak wygląda, ale wszystko co mówię i robię jest prawdziwe. Nie bawiłabym się tobą. Nie powiedziałabym ci, że cię kocham po to, aby potem zaśmiać ci się w twarz. — Sloane znalazła się w skomplikowanej sytuacji, której sama nie rozumiała. Żadne z nich jej nie rozumiało, a wyplątanie się z tego nie było łatwe. Bo zarówno jej uczucia do Jamesa, jak i Zaire’a były prawdziwe.
      — To najbardziej… prawdziwy komplement, jaki dostałam — zaśmiała się. Nie ukrywała tego, że była trudna, a jemu i tak udawało się nad nią zapanować. Nad jej chaosem, który ściągała nie tylko na siebie, ale i na wszystkich ludzi, z którymi była. — I już dajesz mi to życie, James. A reszta… może, kiedy czas będzie lepszy upomnę się o resztę.
      Cicho mruknęła, kiedy jego dłoń znalazła się na jej udzie. Lekko od tego drgnęła, jakby sprowadzona na ziemię, a jednocześnie czuła się nim otumaniona.
      Sloane powoli się wyprostowała, spoglądając na niego z góry. Z tym znajomym błyskiem w oku, który tylko on był w stanie z niej wydobyć. Starała się z jednej strony skupić na jego dłoni, którą leniwie przesuwał, a z drugiej na jego słowach. Oddawał jej kontrolę, ale tylko na moment i to wiedziała, ale skoro już ją dostała to nie zamierzała zmarnować takiej okazji.
      Dłonie oparła o jego klatkę piersiową, jakby chciała go przetrzymać w tej pozycji. Pod sobą i w pełni zdanego na nią. Lekko uniosła kącik ust w czymś, co miało przypominać uśmiech, a było bardziej drapieżnym ostrzeżeniem.
      — Panie Harper, nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę z tego, co właśnie pan zrobił. — Powiedziała powoli. — Ale będę nalegać, aby zdradził pan swoje zamiary wobec podejrzanej. Każdą i mam na myśli każdą, fantazję, jaką pan o niej miał. I jeśli dostanę odpowiedzi i uznam, że są satysfakcjonujące, to może wtedy ja odpowiem na pytania, które pan ma.
      Sloane przesunęła jedną rękę wyżej, by chwilę później palcami opleść jego szyję. Drugą ręką oparła się o pomost i powoli się nad nim nachyliła.
      — Proszę, proszę… i myślałam, że porządny z pana obywatel. — Mruknęła mu do ucha. — A okazuje się, że jest cała lista fantazji?
      Sloane pokręciła głową. Niby z dezaprobatą, ale jej spojrzenie i czający się w kącikach uśmiech mówił coś zupełnie innego. Niespiesznie, prowokująco poruszyła biodrami. Tylko, aby wydobyć z niego jakąkolwiek reakcję.
      — Niech się pan nie wstydzi i je wymieni. Najlepiej w kolejności od tych, które nie dają panu spać po nocach. Proszę, niech nie będzie pan oszczędny ze szczegółami. Będę musiała je omówić z podejrzaną. I może zgodzi się je wykonać.
      Złożyła pocałunek na jego policzku, a potem kolejny w okolicach kącika ust. Ledwo je później tylko musnęła, nie dając okazji, aby odpowiedział na pocałunek, choć wyczuła, że chciał to zrobić. Zaledwie chwilę później usta Sloane były z powrotem w okolicach jego szyi.

      sloane🌙

      Usuń
  29. Spoglądała mu w oczy, chcąc dokładnie dostrzec wszystkie emocje, które mogły się przez nie teraz przewijać. Miała go pod sobą, zdanego tylko na nią. Przynajmniej chwilowo, ale nie myślała o tym, co będzie później. Bawiła się tą ulotną dominacją nad mężczyzną, który tak łatwo jej nie oddawał, a gdy to robił to nigdy w pełni. Sloane więcej nie potrzebowała, to co dostawała w zupełności jej wystarczyło. Nawet, gdyby teraz jej ją odebrał to pewnie nie walczyłaby z nim długo.
    Zacisnęła mocniej na nim uda, kiedy zadrżał, a ona to dokładnie pod sobą czuła. Nie ukrywała tej nutki dumy, która przez nią przeszła. Świadomość, że to przez nią była satysfakcjonująca. I to cholernie. Chciała się w nim zatracić na nowo, a w zasadzie już to robiła. Każde słowo, które wypowiadało ociekało tym, jaki wpływ na nią miał James. Jej głos chwilami drżał, jakby gubił tę pewność siebie przez niego. Jeszcze bardziej za to chciała zobaczyć, jak po raz kolejny przez nią James przesuwa swoje granice, choć Sloane już nie była pewna czy jakiekolwiek granice istnieją.
    — Ten funkcjonariusz nie wygląda, jakby mu przeszkadzała nielegalna współpraca. — Szepnęła tuż nad jego ustami, w których chwilę później na moment utonęła. W ich smaku i cieple, znajomym kształcie, który od dwóch dni przypominała sobie w kółko na nowo.
    Odetchnęła nieco głębiej, zaczerpując powietrza. Miała wrażenie, że brakuje jej go w płucach. James odbierał jej nie tylko słowa czy powietrze, ale zdolność do myślenia na trzeźwo. Nie potrzebowała przy nim alkoholu czy pigułek, aby czuć się upojoną.
    — To nie byłby pierwszy raz, kiedy łamię prawo, panie Harper. — Zdradziła. Przesunęła ustami wzdłuż jego szyi. Powoli, dokładniej smakując skóry. — Ale pierwszy raz myślę, że może mi się to naprawdę spodobać.
    Krótko się zaśmiała po tym wyznaniu o nieuważaniu na zajęciach.
    — Zaskakujesz mnie, James. Już myślałam, że byłeś najpilniejszym uczniem, a tymczasem się okazuje, że nie uważałeś na lekcjach. — Zacmokała, jakby naprawdę była niezadowolona z tego faktu czy nawet nim rozczarowana. — Ale nie ukrywam, to dla mnie ogromny plus, że akurat na tych zajęciach… przysypiałeś.
    Lekko się odsunęła, jedynie po to, aby mieć na niego lepszy widok. Samo światło księżyca, które padało mu na twarz było wystarczające. Srebrzysty poblask odbijał się od jego ciemnych oczu, w których błyszczały teraz iskierki rozbawienia, czułości. Nie pominęła tego niebezpiecznego błysku, który jednocześnie jej mówił „masz kłopoty” i „cholera, to ja mam kłopoty”.
    — Żadne zajęcia nie przygotowałyby cię na to, jak oprzeć się Sloane Fletcher — odparła z głosem przepełnionym pewnością siebie. Sloane była świadoma swoich atutów i tego, jak działa na mężczyzn. Potrafiła to wykorzystać na swoją korzyść, ale na ten moment interesowało ją tylko to, jak działa na tego konkretnego mężczyznę, którego miała pod sobą.
    — James Harper łamiący zasady ze Sloane Fletcher… James sprzed roku pewnie dostałby zawału na samą myśl o tym. — Zaśmiała się. Aż za dobrze pamiętała jego spojrzenia, kiedy robiła coś, co nie mieściło się w jego limicie. Nie mógł może nic powiedzieć, ale samo spojrzenie wystarczyło. — Czy się mylę? Czy tamten James również chciał łamać zasady ze Sloane?
    Opuszkiem palca śledziła wyraźniejszą żyłę na jego szyi. Powoli za nią podążała, aż nie zbladła i nie zniknęła jej z oczu pod jego skórą. Nigdzie nie było im się nie spieszyło, a Sloane na tym pomoście mogła zostać do rana. Nie przeszkadzał jej nawet chłód bijący od wody. Miejscami jej ciało porywało się gęsią skórką, ale już nie była pewna, czy to od zimna czy może przez Jamesa czy mieszanka jednego i drugiego. Ale nawet jest zewnątrz chwilami robiło się jej chłodno, to James aż za dobrze wiedział, jak ją rozgrzać od środka. Jego nieustannie sunąca po jej udzie czy biodrach dłoń rozgrzewała równie mocno. Zostawiała po sobie niewidzialne, ale palące ślady, które jeszcze długo będzie wspominać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacisnęła zęby w nerwowym oczekiwaniu na jego odpowiedź.
      Cisza nie była przytłaczająca, a raczej jak słodka tortura, która przeciągała to, co nieuniknione. Jej spojrzenie było czujne, słuch uważny. Każdy detal dokładnie zapadał jej w pamięć, a ciało instynktownie reagowało na wypowiadane na głos przez Jamesa fantazje, które o niej miał.
      Sloane cicho westchnęła z lekko odchyloną głową do tyłu. Działał na nią samymi słowami, a to było bardzo, bardzo nie fair. W tej jednej chwili, kiedy mówił, ona mogła tylko słuchać. Mocniej obejmować go udami i drżeć, gdy jej dotykał. Nie w gwałtowny czy wulgarny sposób, a bardziej delikatny i przemyślany, a to działało bardziej niż gdyby dobierał się do niej w bardziej agresywny sposób. Znał ją, znał jej ciało i aż za dobrze wiedział, co na nią zadziała bardziej.
      — Cholera — wyrwało się jej zupełnie niespodziewanie. Nie planowała tego powiedzieć, zdradzić jeszcze bardziej, jak jego wyobraźnia na nią działała. Ścisnęła mocniej uda, jakby to miało powstrzymać to, co z nią w tym momencie robił. Sloane już ten kontroli nie miała. W pełni jej ją odebrał wraz z wypowiedzeniem pierwszych słów.
      Odetchnęła głośno i głęboko, jakby nagle wyrwał ją z transu, w który sam ją wprowadził.
      Oczy miała szeroko otwarte, ale wciąż tak samo uważne, jak przedtem.
      — Panie Harper… — zaczęła lekko drżącym tonem głosu. Zawahała się przed odpowiedzią, ale nie ze wstydu. W życiu Sloane nie było miejsca na coś takiego, jak wstyd. Nie przy nim. — Muszę przyznać, zaimponował mi pan.
      Powoli wypuściła powietrze przez usta.
      — Ciężko wybrać jedną, wie pan? — Delikatnie drgnęła, gdy jego palce mocniej wbijały się w jej uda. Jeśli chciał ją tym sprowadzić na ziemię, to mu się nie udawało. Wysyłał ją tym na inną orbitę, gdzie nie było logicznego myślenia, a jedynie oszołomienie pożądaniem. — Wszystkie są kuszące, ale och, ta pierwsza i ostatnia…
      Urwała z ciężkim oddechem.
      Musiała przełknąć ślinę, zanim się znów odezwała. Póki co, ale tylko mówił, a Sloane miała wrażenie, że już zrobił w niej nieporządek i odebrał dech. Każde drgnięcie, każdy głośniejszy oddech spowodowany był nim.
      — James — jęknęła cicho, jakby już się poddawała. Nie protestowała, gdy sięgnął po jej dłoń. Dała mu się poprowadzić dokładnie tam, gdzie chciał. — Kurwa, dobry jesteś, wiesz? — złamała się na moment. Zaśmiała się krótko, zanim postarała się wrócić do swojej roli.
      Potrząsnęła głową, odrzucając włosy na bok. Krótki wdech, a kiedy na niego spojrzała znów była panią oficer, z którą rozmawiał chwilę temu.
      — Odważne te fantazje. — Przyznała. — Nieprzyzwoite. Ale bardzo, bardzo podniecające. I po krótkiej rozmowie z podejrzaną… Jest gotowa je spełnić. Zaczynając od tej ostatniej. Tę może wykonać tutaj, a pozostałe… Cóż, jeśli nie chcemy czekać można je połączyć, wie pan o tym, prawda? — Sloane oddychała powoli, liczyła każdy oddech, jakby to pomagało jej utrzymać się w roli, którą mogło złamać jedno jego spojrzenie. — Podejrzana widziała duże lustro w innej sypialni. Może zastąpić szybę, może bez widoku na miasto, ale to nie ucieknie. A co do bycia przykutą… mam nadzieję, że zabrał pan kajdanki ze sobą. Możemy zawsze improwizować, ale podejrzana bardzo liczy na nie liczy.

      sloane❤️‍🔥

      Usuń
  30. Sloane nie była pewna, co powstrzymywało ją przed zrobieniem kroku dalej. Rozmowa sama w sobie, obnażanie się przed nim w sposób, który nie wliczał zdejmowania ubrań, budził w niej nowe emocje, których nie znała przedtem. Dopiero teraz przekonywała się, jaką moc mogą mieć zwykłe słowa, które odpowiednio dobrane odbierały oddech. W połączeniu z jego powolnym, boleśnie powolnym dotykiem tworzyły wybuchową mieszankę tworząc ze Sloane tykającą bombę.
    — Funkcjonariusza. — Poprawiła go. Tylko jednego i tego konkretnego, który sprawiał, że traciła rozum. Rozpalał jej zmysły i ciało. Sloane znajdowała się już na tej cienkiej granicy między, jeszcze daję radę, a za sekundę pęknę.
    Tworzył wokół nich napięcie, które z każdą kolejną chwilą robiło się coraz trudniejsze do zniesienia. Nakreślało, jak nie tylko może wyglądać reszta tej nocy, ale i kolejne dni. Dawało też nadzieję na to, że mogą mieć jakąś przyszłość, poza tym miejscem.
    Był tak blisko, a jednocześnie daleko. Drażniąc się i sprawdzając, kiedy w końcu pęknie, a Sloane wcale daleko nie była, aby zacząć prosić, żeby w końcu przesunął rękę wyżej albo wziął ją na deskach pomostu i nie patrzył na niewygodę, wbijające się w plecy deski.
    — Tak, tego chcę — przyznała cicho, a głos zadrżał jej od emocji i obrazów podsuwanych przed oczy. Zwilżyła usta, a jej ciało po raz kolejny ją przed nim zdradziło, jak rozpaczliwie go potrzebowała. Nie tylko w tej chwili, ale obecnie była skłonna do wielu rzeczy, aby w końcu przestał się z nią bawić. — Chcę zobaczyć, jak bierzesz to, co twoje — szepnęła — jak sprawiasz, że się przez ciebie rozpadam. Chcę krzyczeć twoje imię i zapomnieć, jak się nazywam.
    Oczy jej błyszczały. Intensywnie, od samych słów, które wypowiadał do niej i którymi ona mu odpowiadała. Wyobraźnia działała, ale to on miał największy wpływ na to, co się z nią teraz działo. Ciało miękło, mózg się roztapiał i już nie potrafiła myśleć o niczym innym, jak o nim. Dawno poddała się z myśleniem o czymkolwiek innym, a James wypełniał całą jej przestrzeń.
    Między nimi było te elektryzujące napięcie, które na które wystarczyło popatrzeć, żeby się sparzyć, a Sloane… Sloane chciała się na tym sparzyć. I to nie jeden raz.
    — Wiesz, jeśli w końcu sięgniesz dłonią dalej to się przekonasz, jak mokra już jestem. — Była w jej głosie cicha prośba, aby przerwał to cierpienie i dał jej to, czego uparcie i z rozmysłem jej odmawiał, a raczej od czego się wstrzymywał.
    Oparła się czołem o jego ramię, drżąca i gotowa, zniecierpliwiona i rozmarzona jednocześnie. Potrzebują chwili, zanim na niego spojrzała z powrotem. Wmawiając sobie, że ma tu jeszcze coś do powiedzenia czy przekazania.
    Nawet w otaczającej ich ciemności, którą rozpraszał księżyc widziała, jak jego oczy ciemnieją. Krótki, ale intensywny skurcz znów się pojawił.
    — Wiele rzeczy sobie wyobrażam, panie Harper — odpowiedziała po krótkiej chwili ciszy, kiedy zbierała myśli, ale i tak była z nich tylko miękka papka, którą stworzył James. — Ale… O Boże, tak, tak. Sama świadomość, że nie mogę się ruszyć i jestem w pełni zdana na twoją łaskę… czy mnie dotkniesz, pocałujesz albo nie zrobisz nic i tylko będziesz patrzył przez godziny… Nakręca mnie bardziej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. Z zasłoniętymi oczami, pamiętaj…
    Sloane cicho mruknęła. Gdzieś między westchnięciem, a kolejnym niekontrolowanym jękiem dla niego. Przez niego. Wbiła mocniej palce w jego ramiona, jakby trzymanie się go było tym, co teraz trzyma ją przy życiu.
    — Wszystko, James, wyobrażam sobie to wszystko… i chcę tego wszystkiego. Oddać ci się, być twoją… gdzie tylko zechcesz, pochylona na stoliku, przypięta do łóżka, tutaj na tych cholernych deskach… byle z tobą.
    Zagryzła wargi.
    Świat zewnętrzny nie istniał. Nie było niczego, poza nimi na tym pomoście. Spragnieni siebie, a jednocześnie odmawiający sobie siebie nawzajem. Jeszcze przez chwilę, czuła go pod sobą i sama aż zastanawiała się, skąd ma w sobie tyle samokontroli, gdy ona była bliska tego, aby się kompletnie złamać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Co ja bym zrobiła? — Powtórzyła z cichym westchnięciem. Przymknęła oczy, oddając się na moment własnym fantazjom, które o nim miała. — Posadziłabym cię na krześle, ręce za oparciem, żebyś nie mógł mnie dotknąć. Nie, dopóki nie pozwolę. I jedyne co możesz robić, to patrzeć. Na mnie. Jak się rozbieram, tylko dla ciebie. Dotykałabym cię wtedy, kiedy tego chcę… i zrobiła znacznie więcej. Wzięła cię w usta, doprowadziła do końca lub nie… zobaczymy. Może ja siedziałabym naprzeciwko. Dotykała siebie, wyobrażając sobie, że to ty… jak już robiłam wiele razy, ale różnica była taka, że w łóżku byłam wtedy sama i nikt nie patrzył na to, co robi ze mną sama myśl o Jamesie Harperze.
      Oddech miała płytki, a policzki czerwone. Nie była zawstydzona, a rozgrzana i gotowa, aby ich wspólne fantazje, które, jak się okazało dzielili, zamienić w rzeczywistość.
      — Ale najbardziej… Najbardziej James, chciałabym, żebyś mnie tu wziął. Jak w kuchni, bez ostrzeżenia, żeby mój krzyk się niósł po okolicy i jeśli ktokolwiek gdzieś tu mieszka wiedział, że w pełni należę do ciebie.
      Mówiąc to patrzyła mu prosto w oczy, jakby chciała, aby wiedział, że nie żartuje.
      Rozbroił ją dalszymi słowami. Grzeczny zwiastun… Cholera, w Jamesie kryło się znacznie więcej niż Sloane sądziła. Gdyby chociaż pół roku temu ktoś jej powiedział, że znajdzie się z nim w takiej sytuacji, że będzie mu zdradzała co chce, aby z nią zrobił, że będzie od niego wyciągać co on chce zrobić jej, roześmiałaby się prosto w twarz. Wyśmiałaby.
      A teraz?
      Teraz Sloane wręcz skomlała, aby James jej w końcu dotknął i przestał się bawić. Nie odmawiał jej dotyku, dotykał jej cały czas i ona to czuła. Wyraźnie, a jej uda wręcz całe płonęły do tego, co jej robił i jak sprawiał, że się czuła. Każdy nerw reagował na jego oddech na jej skórze, na palce wbijające się w miękką skórę.
      — Panie Harper… zaleca się, aby pan wypełnił te scenariusze. Dla dobra podejrzanej oraz własnego. Niewykorzystanie ich może grozić uszczerbkiem na relacji i zdrowiu psychicznym podejrzanej, która jest bardzo, bardzo na pana gotowa i nie wie, czy jeszcze długo tak pociągnie.
      Wchłaniała w siebie każde słowo, którym raczył ją James. Zapamiętywała je, aż nazbyt dokładnie. To były jedne z tych słów, które będą wracać do niej w najmniej spodziewanych momentach. Wiedział co robi, gdy w ten sposób ją traktował. Drażnił słowami, podsycał atmosferę dotykiem. Lekkim, chwilami czułym, który nijak pasował do słów, które opuszczały jego usta.
      — To poważna sprawa… I jeśli pan detektyw nie zajmie się tym sam, to podejrzana weźmie sprawy w swoje ręce.

      sloane❤️‍🔥

      Usuń
  31. Sloane oddychała powoli, ale nie próbowała uspokoić drżącego oddechu czy rozszalałego serca. Zdejmowała przed nim z siebie więcej niż do tej pory. Pokazywała mu tę stronę, która była do dziś ukryta. Nie pod wieloma warstwami, ale było ich wystarczająco, aby niepożądane osoby o tych myślach nie wiedziały.
    — Oczywiście. — Westchnęła. Mogła przewidzieć, że było po niej wszystko widać, ale Sloane już nie miała sił, aby cokolwiek przed nim ukrywać i udawać, że jego słowa są jej obojętne. Ten przyspieszony, urwany oddech, rozgrzane spojrzenie i drżące na nim ciało – był odpowiedzialny za jej stan, nad którym Sloane nie miała już większej kontroli.
    Przymknęła oczy, kiedy jego niski, chrapliwy głos sięgnął ucha. Ciepły oddech muskał twarz, a napięcie rosło jeszcze bardziej. Słowa Jamesa osiadały na niej powoli, a jej paznokcie tylko bardziej zatapiały się w jego ramieniu. Trzymała się go mocno. Był jednocześnie tym, który jeszcze trzymał ją na powierzchni i w sobie topił.
    — Mógł. — Odparła. Czy byłaby zaskoczona? Cholernie. Zrobiłaby mu awanturę, wrzeszczała i piszczała, tylko po to, aby w następnej chwili wypiąć się bardziej w jego stronę i czekać na kolejny raz. Podjudzała go wiele razy, flirtowała z nim, a on nie odpowiadał. Skupiony na swoim zadaniu, nieustępliwy, a ona potem odpuściła. Wtedy traktowała to, jak zabawę. Złamanie ochroniarza o mrocznym spojrzeniu, które mogłoby zabić i łagodniało tylko wtedy, kiedy na nią patrzył, ale też nie zawsze. Sloane była też pewna, że przynajmniej raz mu wyznała, że chciałaby od niego czegoś więcej. Najpewniej na tyłach auta, gdy pakował ją do niego po kolejnej imprezie, którą zakończyła zbyt dużą ilością alkoholu. James był dżentelmenem, przynajmniej wtedy i zapewne jej mamrotanie zignorował. Obecnie nie było w nim nic z dżentelmena i Sloane ta wersja odpowiadała znacznie bardziej.
    Pisnęła, kiedy jego dłoń opadła na jej pośladek. Zapiekł, a zaraz potem zaczął przyjemnie mrowić. Załagodził to uczucie delikatnym gładzeniem. Przed tym, jeszcze się trzymała, a teraz? Oddech na moment uwiązł jej w gardle, a gdy odzyskała na krótką chwilę władzę nad ciałem zaczerpnęła głęboko powietrza. Roziskrzonym spojrzeniem patrzyła mu w oczy, jakby rzucała wyzwanie tuż przed tym, jak się odezwała.
    — Powtórz to. — Nie prosiła, ale też nie rozkazywała. — Powtórz i przypomnij mi czyja jestem, James.
    Wszystko co jej robił było, jak nagroda i kara w jednym. Za to, że musiał na nią tyle czekać, że przeciągnęła go przez piekło w ostatnich miesiącach. A Sloane… Sloane była gotowa zapłacić za to tak, jak tylko uzna to za stosowne. W każdym miejscu, każdej pozycji. Bez znaczenia, czy miała z tego wyjść obolała, posiniaczona. Chciała tego. Żeby zostawił na niej znamiona, które długo jeszcze będą jej o nim przypominać. I już zostawił. Z lewej strony na biodrze wieczorem dostrzegła mały, jasnobrązowy ślad, który był przypomnieniem tego, co działo się w kuchni i jego brutalnie wbijających się w nią dłoni.
    Sloane, gdy mu zdradzała co robiła, gdy była sama i że wtedy myślała o nim, czuła się odsłonięta, jak nigdy przedtem. Jednocześnie dumna i cholernie zadowolona, że potrafiła mu to powiedzieć. Wyciągał z niej najgłębiej ukryte pragnienia, które chwilami starała się schować sama przed sobą. Nie miała żadnych oporów, aby mu o nich opowiedzieć i jeszcze błagać, żeby stały się rzeczywistością.
    Tym razem nie pozwoliła sobie na to, aby spojrzenie Jamesa ją przygniotło. Odpowiadała mu równie wygłodniałym, stęsknionym spojrzeniem. Wciąż nie miała go dość i wiedziała, że nigdy nie będzie miała. James był tym rodzajem pragnienia, którego nie dało się w pełni zaspokoić. Zawsze będzie chciała więcej. Zawsze będzie próbowała sięgnąć po więcej, jeśli tylko pojawi się do tego okazja, a lepszej niż teraz nie będzie.
    — Nie doceniasz mnie, James — odszepnęła cicho, zmysłowo. Sięgając ustami do jego policzka, który ledwo musnęła. Bardziej przypominało to wyobrażenie pocałunku niż faktyczny akt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaśmiała się, aksamitnie i miękko. Sunęła dłonią po jego ciele, jakby eksplorowała je po raz pierwszy. Ignorując na moment to, jak bardzo teraz zawładną jej umysłem i ciałem. Odzyskując na chwilę świadomość.
      — Chcę, żeby to się stało. Wszystko… Chcę cię czuć jeszcze rano, kiedy się obudzę z tobą u boku. — Wyznała, a jej szept musnął jego twarz. — Kiedy będę wciąż obolała po nocy z tobą… niepamiętająca, jak się nazywam.
      Syknęła, gdy odchylił jej głowę.
      Spojrzenie Sloane było zadziorne i pełne wzywania. Nie dawała mu innej opcji niż „bierz”.
      — To mogła być taka noc..., ale zjawił się nieprzyzwoity detektyw. Z nieprzyzwoitymi fantazjami. Jak mogłabym przejść obok tego obojętnie?
      Odzyskała ją na moment. Pojawił się w niej przypływ pewności i władzy, który na ułamek sekundy straciła i skomlała o dotyk mocniejszy niż dotychczas. Jednak mimo tego, czekała na jego ruch, a kiedy nastąpił poddała mu się. Uniosła ręce, aby zdjął z niej bluzę. Ciepły materiał, który otulał ją jeszcze przed chwilą. Włosy miękko opadły jej na plecy. Zadrżała od chłodnego podmuchu wiatru. Wyprostowała się, jakby chciała, aby miał na nią lepszy widok. James nie musiał mówić, aby Sloane była świadoma, co teraz o niej myśli. Jego oczy zdradzały wszystko.
      Milczała, dając mu się poprowadzić. Scałowane dłonie, to z jaką ostrożnością to robił zupełnie nie pasowało do poprzednich słów, ale za to w pełni pasowało do tego, jaki James był. W tych wszystkich obietnicach o szarpanych włosach, jej klęczeniu, błaganiu o niego zawsze był szacunek, którego nigdy przedtem nie doświadczyła. Nie w taki sposób. W chwilach, kiedy mówił co chciał z nią zrobić – potraktować, jak zabawkę, tylko dla niego uciechy – zawsze przebijała się nuta szacunku i ta świadomość, że robi to, bo i ona tego chce. Nie odrywała od niego wzroku, gdy poprowadził jej dłonie. Ciszę przerwało jej ciche westchnięcie, przepełnione pożądaniem, które jeszcze nie potrafiło znaleźć ujścia.
      Uniosła lekko brew, gdy dotarło do niej co planował. Tego chcesz? Mówiło jej spojrzenie, a ona milczała, jak zaklęta.
      Nie poruszyła się od razu. Patrzyła mu w oczy, jakby to było jedyne co teraz widzi. Kąciki jej ust drgnęły, prawie unosząc się w uśmiechu. Nie pozwoliła sobie na to. Lewą dłoń przesunęła w górę po brzuchu, leniwym wręcz ruchem. Prawą wsunęła między uda, a choć próbowała się powstrzymać to nie potrafiła, jęknęła czując, jak rozgrzana i gotowa na niego była. Na chwilę przymknęła oczy, a jej ciało drgnęło. Spojrzenie za chwilę miała znów utkwione w jego oczach. Patrzyła i chciała, aby James patrzył. Lewą dłonią ścisnęła pierś, palcami prawej zatoczyła powoli krąg. Spomiędzy rozchylonych ust wyciekł kolejny dźwięk, tylko dla Jamesa i spowodowany przez niego. Sloane mogła się dotykać sama, ale nie było wątpliwości co do tego, kto jest tak naprawdę za każde jej westchnięcie, każdy jęk odpowiedzialny.

      sloane😌

      Usuń
  32. Spojrzenie posyłane przez Jamesa głębokie i mroczne, przesiąknięte czymś więcej niż tylko obezwładniającym pożądaniem doprowadzało ją bardziej na skraj niż mogło się wydawać. Sloane nie miała w sobie nawet grama wstydu czy niepewności. W półprzymkniętych oczach dalej miała ten groźny, ciągnący wprost w objęcia przyjemności żar, nieustannie podsycany przez Jamesa. Jego wyraźną obecność, którą czuła pod sobą. Bezwstydnie ocierała się o niego, doprowadzając samą siebie do szaleństwa jego obecnością; bliską, a jednocześnie zbyt odległą, aby mogła poczuć się w pełni spełniona.
    To nie ona miała kontrolę i była tego świadoma. Jednak w tym momencie, gdy kierowała swoimi dłońmi, biodrami ruszała w swoim rytmie, nic innego się nie liczyło. Imię Jamesa mieszało się z krótkimi westchnięciami i jękami, które echem niosły się po otaczającym ich lesie, opadały na taflę wody, by zniknąć po chwili w mroku.
    Przez tę parę minut była tylko ona. Zatopiona we własnym dotyku, słuchająca własnych dźwięków. Dawała coś jemu, ale i samej sobie. Miał nad nią kontrolę, w każdej chwili mógł przerwać, ale dał jej ten moment dla siebie. Odchyliła głowę w tył, przymknęła powieki i była tylko ona. Już na niego nie patrzyła, ale wiedziała, że nie spuścił z niej wzroku. Spojrzenie mężczyzny było palące, skwierczało na jej skórze i ją paliło. Słyszała, jak wypowiada jej imię. Łamiącym się głosem, jęk, który z siebie wydał przeszył ją na wskroś i zmusił, aby na niego spojrzała i to zrobiła. Wzrok miała zamglony, usta rozchylone, ciało gotowe i napięte.
    — James — sapnęła cicho i krótko, a kiedy ją dotknął zamarła na krótką chwilę. Tak bardzo rozproszona jego dotykiem, takim niespodziewanym i czułym. Wzniosła oczy w odpowiedzi na pocałunek, od którego cała zadrżała. Spragniona jego dotyku, który otrzymała ciągle, a wciąż była go spragniona. Szarpnęła się od tego gwałtownego gestu, który zostawił ją z mrowieniem, które uciekło prosto między uda przynosząc więcej rozkoszy, w której Sloane już się topiła.
    Rozjuszona warknęła, gdy oderwał jej własne dłonie od ciała, gdy przerwał i wtedy już wiedziała, że jej pokaz się zakończył.
    — Spełnię je. — Mówiła miękko, jak w obietnicy, której nie rzucało się od niechcenia, a chciało wypełnić zgodnie z instrukcją. — Każdą jedną. Dla ciebie i nas…
    Miesiące bez niego były torturą. Zapełniała sobie ten czas, były chwile, kiedy nie myślała o kimś takim, jak James Harper. Były noce, kiedy nie potrzebowała wspomnień, aby zasnąć. On zawsze jednak był w pobliżu. Niewidoczny, ale obecny. Tak, jak w tych wszystkich chwilach, kiedy wydawało się, że opuścił klub, a wciąż czuła jego czujny wzrok na sobie, chociaż go nie widziała. James Harper nie był mężczyzną, którego można było łatwo zapomnieć.
    Sprawił, że mu zaufała. Powierzała swoje życie każdego dnia, gdy byli razem. Ufnie chwytała dłoń, wykonywała rozkazy, jeśli było trzeba. Chowała się za ramieniem. Teraz sprawił, że obnażała się przed nim z najbardziej skrytych pragnień. Pozwalała sobie na coś, czego nie robiła przedtem i jedynym z wielu uczuć, które nią zawładnęło była wolność.
    To, co działo się między nimi, nie było jedną z wielu chwil. Uwolnieniem tylko skrytych pragnień. Sloane nie potrafiła tego nazwać, ale czy każda rzecz potrzebowała nazwy? Sloane uparcie spoglądała mu w oczy, jakby samym spojrzeniem chciała mu pokazać, jak bardzo go pragnie. Ale nie tylko tej nocy i nie tylko tutaj, gdzie są sami. Wszędzie. W całym swoim życiu. Bez sekretów i udawania. Nawet jeśli to teraz nie było możliwe, to pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Faktu, że James jest z nią.
    Kiedy wyswobodził jej dłonie, uniosła prawą do ust, by wsunąć po chwili środkowy i wskazujący palec między usta. Spoglądała mu przy tym w oczy, kąciki jej zadrżały, a własny smak na moment zamroczył.
    Sloane już dawno nie miała kontroli. Czy to nad sobą, czy nad nim. Wszystko co się działo, co robiła było poza jej zasięgiem, a blondynka nie zamierzała walczyć z tymi uczuciami. Poddawała im się z lubieżnym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opuściła wzrok na jego usta, kiedy mówił. Pragnąc, aby wypowiedziane słowa mocniej się na niej odbiły. Zostawiły ślad nie tylko w jej umyśle. Objęła go za kark, chcąc tym samym mieć go jeszcze bliżej, o ile to było możliwe. Gdzieś między jednym, a drugim pocałunkiem Sloane po raz kolejny wydała z siebie następny, rozmarzony i rozpalony dźwięk spowodowany nim.
      — Przy tobie już nie będę musiała — wydusiła, nie potrafiąc w pełni oderwać się od jego ust, za którymi tak szalała.
      Straciła resztki zdolności do myślenia. James ją rozbierał nie tylko z ubrań i pragnień, ale wszystkich warstw, które narzucała na siebie od lat. Zagrzebywała samą siebie nimi tak często, że chwilami nie wiedziała kim jest. Teraz wiedziała, czuła to. Każdym nerwem w swoim ciele, który reagował tylko na niego.
      Drapieżny uśmiech wkradł się na jej twarz, gdy zamienił ich pozycje. Trzymała się jego ramion, choć nie musiała. On ją trzymał. Mocno i pewnie, nie pozwalając upaść. Nawet, kiedy gubili się w sobie i w tym szaleństwie, które między sobą rozpoczęli, upewniał się, aby nie zrobiła sobie przypadkiem krzywdy. Koc pod nią gryzł w plecy. Nie była pewna, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Pod sobą czuła chłodne deski i gryzący materiał. Tylko przez chwilę, jej zmysły zaraz skupione były już tylko na mężczyźnie nad nią.
      Sloane jęknęła, gdy poprowadził jej dłoń po swoim ciele.
      — Kto powiedział, że chcę cię powstrzymać? — Mruknęła w odpowiedzi. Jego gotowość na nią tylko sprawiła, że po raz kolejny jęknęła, chcąc go w końcu w sobie poczuć i oddać mu się w pełni. Warga zapiekła, a ona zasyczała krótko.
      Wbiła paznokcie w jego ramię, a może w bok. Już nie wiedziała. Spomiędzy rozchylonych ust uleciało westchnięcie, biodra same zakołysały się w narzuconym przez niego rymie. Gotowa była go przyjęcia go w sobie, a on tylko przedłużał słodkie, rozkoszne tortury, w których Sloane już dawno się pogubiła. Jej jęki, westchnięcia rozchodziły się po okolicy i między nim. Mieszały z jego własnymi. Rzucane prze niego słowa były, jak obietnica, której spełnienia doczekać się nie mogła.
      — James — warknęła, ostrzegawczo, jakby zaraz miała przyciągnąć go tam z powrotem.
      Drżała w napięciu i oczekiwaniu. W chwili, którą brunet przedłużał, jakby sprawdzał, jak wiele jest jeszcze w stanie znieść, zanim naprawdę się przed nim rozpadnie, a z dziewczyny, która z pewnością zadowalała samą siebie, zostanie tylko skomlący o więcej bałagan, któremu wiecznie było mało.
      — Tak, kocham to — przytaknęła. Gotowa była mu przyznać się tu do wszystkiego, a jednak jeszcze ledwo kontrolowała własne słowa.
      Oczy blondynki rozszerzyły się nieznacznie, gdy uniósł jej nogę.
      Spojrzała mu w oczy. Nie było wątpliwości co do tego, czyja jest, gdzie jest jej miejsce. Gdzie zawsze było jej miejsce.
      — Do ciebie. Należę do ciebie, James — wyszeptała, znów wznosząc ku niemu biodra, byle tylko nie kazał jej dłużej czekać. Ciężko było jej złapać dech, skupić się na słowach, których od niej wymagał, a bez których zdawało się, że nie da jej nic więcej. — Weź mnie, proszę… Tutaj, teraz, James. Chcę… Chcę, żebyś mnie miał.
      Po raz kolejny szarpnęła się do przodu. Leżała pod nim w pełni odsłonięta, w pełni należąca tylko do niego.
      James wyglądał, jak drapieżnik. Z określonym celem i ofiarą – nią. I była tego świadoma, ale nie uciekała. Nie, ona pchała się wprost w objęcia mężczyzny, który niósł ze sobą zniszczenie i rozkosz.
      — Twoja, zawsze twoja.
      To nie była obietnica, to był fakt.

      sloane❤️‍🔥

      Usuń
  33. Sloane nie potrafiła się już kontrolować.
    W spojrzeniu nie miała tylko pożądania, ale czysty obłęd. Wywołany Jamesem Harperem; jego uważnym, mrocznym i wręcz dzikim spojrzeniem. Gorącymi dłońmi, które raz dotykały jej z czułością, by chwilę później w znacznie brutalniejszy, mocniejszy sposób przypomnieć jej do kogo należy i czyja tak naprawdę była. Sloane zatapiała się w gorących, zachłannych pocałunkach. Jej ciało i umysł już nie należały do niej, a w pełni do niego. Każde westchnięcie, każdy jęk przeplatany jego imieniem, każe mocniejsze wypchnięcie bioder ku jego z tą zdesperowaną potrzebą, aby go poczuć. Wszystko należało do niego. Kontrolował jej myśli i ruchy, przejął władzę nad wszystkim, a ona mu pozwalała. Sama tego pragnęła, choć nie rozumiała, jak to możliwe chcieć komuś oddać każdy skrawek siebie i nie zostawić sobie dla siebie absolutnie niczego.
    — Patrzę — zapewniła łamiącym się, drżącym i napiętym głosem. Był wszystkim co widziała. Przesłaniał jej teraz cały świat, ale to było, bo Sloane nie chciała widzieć niczego poza nim. Zamroczona, upojona nocą i nim, ale to nie przeszkadzało jej w obserwowaniu.
    Podziwiała jego twarz. Ściągnięcie brwi, gdy miał ją blisko, ale jeszcze nie w pełni. Rozchylone usta, którymi oddychał, jakby próbował sobie przypomnieć, że to on ma kontrolę i że jeszcze przez chwilę musi mieć nad sobą jakąś władzę, aby nie oszaleć kompletnie. Męskie, głośne jęki wibrowały na jej skórze, Przeniósł ją w zupełnie inny wymiar przyjemności, o którym Sloane nie wiedziała, że istnieje. Powstrzymywała samą siebie przed zamknięciem oczu i oddaniem mu się w pełni. Przede wszystkim, bo kazał jej patrzeć, a Sloane jak nigdy przedtem chciała jego rozkaz wykonać. Dokładnie widzieć, co i ona jemu robi, przekonać się, że nie jest mu obojętna, a wszystkie słowa, które między nimi padły mają odzwierciedlenie w rzeczywistości.
    Jedynymi świadkami tego jak dzikie, niekontrolowane i impulsywne to zderzenie między nimi było, był księżyc i gwiazdy. Otulające ich srebrzystym blaskiem, choć w tej chwili sceneria nie miała znaczenia. Liczył się tylko James. Tylko to, jak coraz bardziej popychał ją na krawędź, jak blisko była, aby skończyć, ale nawet to potrafił kontrolować. Raz zwalniając, by potem znów przyspieszyć i zbliżyć ją do osiągniecia spełnienia. Sloane nie próbowała, nie miała sił, aby przejąć choćby na moment kontrolę i z nim walczyć. Nie chciała tego, nie teraz.
    Tutaj na tym pomoście należała tylko do niego. Oddawała mu się tak, jak tylko potrafiła. Oplatając nogami w pasie, dłonie raz trzymały go za kark, by za chwilę być wszędzie na jego ciele. Zostawiała podłużne, czerwone ślady od paznokci na jego skórze. Nie dbając już, czy nie wbija ich a mocno, czy go nie rani w ten sposób.
    Nagradzał ją i karał jednocześnie, siebie samego być może również. Czuła tę potrzebę posiadania jej w każdym jego ruchy. Jakby każdym pchnięciem ją zaznaczał. Zostawiał po sobie ślad, którego nic nie zmyje.
    Głos Jamesa wibrował na jej skórze, a ona w odpowiedzi mogła podarować mu tylko kolejne niewyraźne, stłumione dźwięki. Nie potrafiła pozbierać myśli, zebrać się w sobie, aby złożyć jakieś zdanie. Gdzieś pomiędzy jego wyznaniami, jej odgłosami, które z niej wyciągnął, znalazła w sobie siłę, aby go pocałować. Tym pocałunkiem chciała przekazać mu wszystko, co w sobie trzymała. Tę niewyobrażalnie wielką tęsknotę, która dalej w niej była. Mimo, że James był tak blisko, jak to fizycznie możliwe i od wielu godzin nie opuszczał jej strony. To wciąż zdawało się być niewystarczające. Całą miłość do niego, którą w sobie tłumiła przez te miesiące. Niezrozumiale uczucia, które w niej wywoływał. To, jak bardzo go potrzebowała do najprostszej czynności, jaką było oddychanie, a łapanie powietrza bez niego przez ten cały czas było zadaniem wykonywanym z trudem.
    I ona była blisko. Już nie była w stanie stwierdzić, czy to James jeszcze ją kontroluje i jej ciało, czy to ona stara się nad samą sobą jeszcze zapanować, aby ten moment się nie kończył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie była tylko ta chwila, gdy już się w niej znalazł. To trwało dłużej, a napięcie pojawiło się w chwili, kiedy zobaczył ją będąc jeszcze na tarasie. Sloane wtedy o jego obecności nie wiedziała, a gdy deski ugięły się pod jego ciężarem spadła na nią niewidzialna siatka, która wplątała ją w objęcia Jamesa i nie pozwalała się z nich wydostać. Te same deski teraz podtrzymywały ich ciężar, gdy w pełni oddani sobie nawzajem brali i dawali od siebie wszystko, co było możliwe.
      W głowie się jej zakręciło, a przed oczami pociemniało. Od regularnych, mocnych i niezwalniających pchnięć, a każde kolejne doprowadzało ją na skraj. Od czułego, niepasującego do tego, co wyprawiał między jej udami. Rozbrajał ją tymi gestami. Sloane drżała, czując, jak już niewiele jej trzeba, aby skończyć. Zaciskała się wokół niego coraz ciaśniej, oddychała nieregularnie. Podrażniał każdy jej nerw, to co z nią robił, do czego ją popychał…
      Moment nadszedł niespodziewanie. Zawładną w pełni jej ciałem, drżącym i rozpalony. Jej krzyk, a może głośny jęk, już nie wiedziała, wraz z jego imieniem rozpłynął się w powietrzu.
      Wypełniał ją dosłownie i w przenośni. Był wszystkim, co najważniejsze i co się teraz liczyło.
      Włosy kleiły się jej do twarzy. Przy linii włosów pojawiły się kropelki potu, oczy lśniły od emocji i łez, te pojawił się znów przez intensywność i zmęczenie, które dopiero teraz, kiedy ciało powoli zaczynało się wyciszać, dało o sobie znać.
      Sloane jeszcze go nie puściła. Oplatała go wciąż nogami, dyszała w skórę, a dłonią gładziła po karku, jakby to samo w sobie miało go przy niej zatrzymać na wieki. Może zatrzyma go tylko na ten moment. Nie wiedziała, dbała tylko o ten moment.
      Odwzajemniła pocałunek powoli, leniwie. Opadała z sił, jeszcze nie wróciła do siebie, ale nie musiała się spieszyć. Mieli dla siebie cały czas świata.
      Sloane się przytuliła. Obejmując do lekko, dłonią gładziła jego plecy. Oddychała jego zapachem, to było jedyne co czuła i co pragnęła czuć.
      — Może mam… takie małe, bo ty robisz mi to samo — odpowiedziała i cicho, krótko się zaśmiała. Pocałowała go, choć nie wiedziała, gdzie. Czy w szyję, szczękę, policzek. Nie liczyło się. Zostawiła po sobie na nim kolejny ślad.
      — A jakie miało niby być? — spytała, choć nie była pewna, czy chce odpowiedzi. Powoli podniosła dłoń, aby sięgnąć do jego policzka, który pogładziła delikatnie i z czułością.
      — Wiesz… nigdy przeżyłam czegoś takiego, ale z tobą… z tobą wszystko jest takie… lepsze, odważę się powiedzieć. Znaczy więcej, to nie jest tylko… to nie tylko seks, ale… nie wiem, ale cokolwiek to jest, nie chcę, żeby się kończyło. Żebyśmy my się skończyli.

      sloane🩷

      Usuń
  34. Ogarnęło ją błogie, przyjemnie spełnienie, które rozlewało się ciepłem po jej ciele. Jakby dopiero teraz, gdy mogła złapać oddech naprawdę i w pełni to poczuła. Schowana w jego objęciach, gdzie nie sięgało jej nic złego. Wciąż ją wypełniał, był, jak grzeszne przypomnienie tego, co robili, a Sloane nie chciała, aby ta chwila się kończyła. Była wyczerpana, a mimo to nie chciała kończyć tej nocy. Jeszcze było za wcześnie, aby powiedzieć sobie dobranoc.
    Więcej nic już nie mówiła. Oddychała razem z nim, uspokajała swoje serce razem z nim i była po prostu obecna w chwili, którą między sobą dzielili. Czuła się tak tylko przy nim. Tylko on potrafił z niej wyciągnąć te najsurowsze, najprawdziwsze uczucia i jeszcze sprawić, że będzie jej mało. Kiedy tak leżeli w ciszy, którą od czasu do czasu przerywał wiatr, Sloane lekko sunęła palcami po jego klatce piersiowej, ramionach, szyi. Mając w sobie tę nieustanną potrzebę, aby go czuć całym ciałem, choć wciąż w niej był, dalej go czuła tak samo wyraźnie, to to dalej zdawało się być niewystarczające.
    — Jeśli ktoś na to zasługuje, to jesteś to ty — odpowiedziała szeptem, nim sięgnęła do jego ust co miało być potwierdzeniem, że wszystko co tu się działo, co ona robiła było dla niego i w pełni zasłużone. James nie musiał w żaden sposób jej udowadniać, że na nią zasługuje. Jeśli ktoś z ich dwójki na kogoś nie zasługiwał, to ona na niego. Nie chciała pogrążać się w tych myślach teraz, bo gdyby to zrobiła… Wpadłaby w to zbyt głęboko, a te jedno słowo „zasługuję” było jak pułapka bez wyjścia.
    Sloane uważała, że James jest dla niej za dobry. Wybaczył jej zbyt wiele, trwał mimo tego wszystkiego, co się z nią działo i co ona robiła. Nie odpuszczał. Poniekąd to rozumiała, a jednocześnie… Znała siebie. Widziała, jak jest i że najpewniej w najbliższym czasie nie będzie mogła się mu odwdzięczyć, choćby w małym procencie.
    Czas w tym miejscu płynął zupełnie inaczej. Wolniej, a może stał w miejscu, bo wiedział, że muszą się sobą nacieszyć? Sloane nie wiedziała, nie chciała nawet wiedzieć. Chciała tylko, aby James przy niej był tak długo, jak to będzie możliwe.
    Zadrżała, kiedy się wysunął i odruchowo mocniej zacisnęła na jego ramieniu palce, jakby chciała go tym gestem przy sobie na dłużej zatrzymać. Chyba powoli wracała do bycia sobą, ale jeszcze nie była pewna, bo wystarczyłby jeden gest z jego strony, aby Sloane na nowo znalazła się w tym samym miejscu.
    Zatopiła się w jego ramionach, kiedy ją podniósł. Pewna, że gdyby musiała wstać o własnych siłach to nie dałaby rady ustać długo. Lekko się uśmiechała, oczy miała przymknięte, ale nie była gotowa, aby zapaść w sen. Zostawili za sobą pomost, koc, resztki ubrań, które teraz były jedynym śladem, że na pomoście działo się więcej niż obserwowanie gwiazd. Domek pogrążony był w półmroku, wciąż paliły się jedynie te światła, które Sloane zapaliła po drodze i ta mała lampka w sypialni.
    Westchnęła ciężko, kiedy ułożył ją na wygodnym materacu. Był zachęcający, jakby prosił, aby oddała się w jego ramiona i poszła spać, ale nie potrafiła. Jeszcze nie.
    Odwzajemniła sprezentowany przez niego pocałunek z cichym westchnięciem. Jej ciało zareagowało na niego instynktownie. Sloane bardziej do niego przylgnęła, jakby tym samym ruchem mówiła, że jeszcze nie ma dość. Była zmęczona, było jej ciężko od emocji, ale jeśli chodziło o Jamesa, to jego nigdy nie mogłaby mieć dość.
    Zaśmiała się krótko, a w odpowiedzi zamiast słów tylko lekko rozchyliła nogi. Była obolała, ale równie na niego gotowa po raz kolejny, gdyby tylko się zdecydował.
    Powoli wsunęła palce między jego ciemne kosmyki włosów. To był czuły, delikatny gest, którym go obdarzyła i samą siebie przy okazji. Chciała się zatrzymać w tym domku na zawsze. Być przy nim i z nim. Wierzyła, że więcej do szczęścia już nie potrzebowała.
    — Pan Harper, taki nienasycony — zaśmiała się. Uniosła głowę, aby w tym prostym, ciepłym geście gdzieś na jego głowie zostawić pocałunek. — Ale wiesz… mi też jest ciebie mało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie ze złożoną obietnicą Sloane nie dała rady myśleć o niczym innym. James wypełnił jej umysł i prawda była też taka, że nie chciała o niczym innym myśleć. Tylko o tym, jak ją wypełniał, emocjonalnie i fizycznie. Był wszystkim teraz. Każdą myślą, gestem. Wszystkim, czego mogłaby potrzebować, aby oddychać pełną piersią.
      Jeśli to wszystko to naprawdę był sen, to Sloane nie chciała się z niego nigdy budzić. Pragnęła zostać w tej chwili na tak długo, jak to było tylko możliwe. Z nim u swojego boku, bo tylko wtedy czuła, że naprawdę może wszystko. Że pokona każdą przeciwność losu, że nie musi się tak nieustannie bać, bo ma o obok, a James… James dawał jej to poczucie bezpieczeństwa, którego nie miała od dawna. Tą prostą, ciepłą i nieskomplikowaną miłość. On po prostu był, gotów, aby uzupełnić jej życie i ułatwić rzeczywistość.
      — Nigdy, nigdy nie dawaj mi spokoju — poprosiła. Sięgnęła dłońmi go jego twarzy, aby ją objąć. Delikatnie i w czułym geście, opuszkami palców gładziła jego skórę. Wzrokiem błądziła po twarzy i oczach. Zapamiętywała detale, które teraz ukryte były w półmroku.
      — Nie wypuszczaj mnie, James.
      To nie była tylko prośba. To było coś więcej, jakby tym mu chciała powiedzieć, że jeśli ją wypuści, że jeśli pozwoli jej znów odejść to ona się rozpadnie. Że znów wpadnie w wir nieodpowiednich decyzji i ludzi, zatraci się w tym i być może teraz nie będzie już drogi powrotnej. James trzymał ją przy życiu. Gdyby nie on… gdyby nie jego interwencje to z własnej głupoty i ludzi, którzy czekali, aż Sloane się potknie od dawna gryzłaby ziemię.
      Odepchnęła go lekko od siebie. Poddał się, może ciekaw co planuje. Wślizgnęła się na jego biodra, spoglądając na niego z góry z tym lekkim, rozmarzonym uśmiechem. Serce przyspieszyło, choć zaledwie chwilę wcześniej powoli wracało do swojego poprzedniego rytmu.
      Sięgnęła po jego dłonie, które pewnie ułożyła na biodrach, a sama się nad nim nachyliła. Włosami muskając jego tors. Oparła swoje czoło o jego, dłonie pewnie położyła po bokach jego szyi. Jakby zamykała ich właśnie w tej chwili.
      — Dotykaj mnie. Całuj mnie. Rób co tylko chcesz. Kiedy i gdzie chcesz. — Szepnęła w jego usta, których jeszcze nie całowała. Tylko ledwo muskała. — Kochaj się ze mną. Pieprz mnie. Chcę tego wszystkiego, James. Twojej czułości, od której miękną mi kolana i brutalności, która mi przypomina, że nieposłuszeństwo ma konsekwencje.
      Miała już cięży oddech i na moment zamknęła oczy.
      — Tylko mnie już nigdy nie wypuszczaj, bo… bo nie wiem, czy będę w stanie to po raz kolejny przeżyć.

      sloane🩷

      Usuń
  35. Sloane wiedziała, że to nie może wiecznie trwać. Jednak teraz, gdy byli w tym domku to nie liczyło się nic więcej. Dla blondynki nie liczył się teraz Carter, choć skłamałaby, gdyby powiedziała, że jest on jej obojętny. Jego miłość do niej, jego obsesja wobec niej nie sięgała tutaj. Miłość Sloane do niego nie odzywała się teraz, kompletnie zagłuszona uczuciami do Jamesa. Sloane siebie nie rozumiała, tego, jak rozdwoić się potrafiła w tych uczuciach i pomieścić ich obu w swoim sercu.
    Zadrżała od jego słów, gdy wypowiedział na głos to o czym oboje myśleli, ale nie zawsze odważyli się powiedzieć. Zamknęła oczy i pozwoliła, aby na chwile te myśli o Zairze i jej niepewnej przyszłości zaczepiły się o nią na dłużej. Była to bolesna myśl, której Sloane chciała się pozbyć, a wiedziała, że nie będzie mogła.
    — To mnie też zabija. James. Powoli i boleśnie. — Przyznała z głębokim wdechem. Mrok, w którym musieli się chować był przygniatający, a Sloane nie chciała, aby ich przyszłość opierała się jedynie na spotkaniach w tajemnicy. — Przepraszam. Przepraszam, że nie mogę ci teraz dać więcej…
    Sloane mogła dać mu te noc. Ten wyjazd. I może na chwile to będzie wystarczające, dopóki nie uda im się wymyślić co będzie dalej. Sloane była rozdarta i nie potrafiła zrozumieć samej siebie. W tej chwili Sloane desperacko potrzebowała Jamesa. Potrzebowała ich, aby byli razem tak mocno, jak to tylko było możliwe. I tej nocy, póki jeszcze mogła, to chciała się nim nacieszyć w pełni. Zanurzyć się w tych upojnych chwilach, którymi dzielili się między sobą. Ale to nie był tylko seks, który nie pozwalał jej tej nocy zasnąć. To był James z całym swoim nastawieniem do niej. Pożądaniem, nie fizycznym, ale emocjonalnym. Nie chciał tylko jej ciała, ale tego co miała w sobie. Sięgał odważnie po cały jej chaos, który Sloane w sobie nosiła.
    — Potrzebujesz jeszcze jednego razu do tego? — Westchnęła. Sloane już nie potrafiła odpuścić. Nigdy nie udało się jej w pełni go wypuścić spomiędzy palców. Nie liczył się Carter. Nie liczyło się to, ze nosiła jego nazwisko. Ze była z nim związana. Blondynka desperacko potrzebowała Jamesa. Tego, aby Harper jej nigdy nie odpuszczał i walczył do samego końca. Do krwi.
    Zadrżała od jego dotyku. Przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, gdy jego dłoń dotykała jej pleców. Była już od nowa na niego gotowa. Do przyjęcia go w sobie i zapomnienia o wszystkim co nie było z nimi związane.
    — Nie chce odwrotu, James. Chce Ciebie. Całego.
    Wpiła się w jego usta. Wygłodniała i stęskniona, ocierając się o niego i drażniąc, sprawdzając na ile tym razem ona może sobie pozwolić. Czy jeszcze zostawił jej jakaś kontrolę, czy dalej może było to tylko złudne uczucie. Pocałunki były zmysłowe, mokre i spokojne, z czasem dopiero przeradzały się w bardziej gwałtowniejsze i zachłanniejsze. Głośniejsze i mocniejsze. Jakby próbowali naznaczyć siebie nawzajem w sobie.
    Sloane właśnie tego teraz potrzebowała. Po tym drapieżnym, dzikim wręcz zbliżeniu na pomoście, które wyssało z niej resztki energii, zmiany nastroju. Spokojniejszych ciał, choć rośnie mocno spragnionych siebie. Sloane się nie spieszyła, kontrolowała swoje ruchy. Podtrzymywała z nim kontakt wzrokowy, chcąc widzieć wszystko. Każda jego zmianę na twarzy, każdy jej otulał ją niczym aksamitny szał i wprawiał ciało w niekontrolowane drżenie.
    To był długa noc, w której Sloane kompletnie się zatraciła.
    W spokojniejszych chwilach, które zmieniały się w te mocniejsze. Wspólnie oddychali, mieszając swoje oddechy. Wtapiając się nawzajem w swoje ciała. Zatracali się w sobie kompletnie. Zasypiała wtulona w tors mężczyzny, kiedy pierwsze promienie słońca wkradały się do sypialni.
    Sloane spala długo, ale spokojnie. Otulona ciepłym ramieniem Jamesa i jego zapachem, nie potrzebowała niczego więcej. Nie wiedziała, ile tak naprawdę godzin przespali, ale gdy w końcu się obudziła słońce było już wysoko na niebie, przebijało się przez zasłonki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blondynka powoli rozciągnęła się na łóżku. Czując, ze w łóżku nie jest sama. Uśmiechnęła się niemal od razu, a wspomnienia z nocy, a może wczesnego ranka wróciły do niej a chwili, w której jej wzrok padł na twarz Jamesa. Miał zamknięte oczy, wiec nie była pewna, czy nie śpi. Sloane przekręciła się w jego stronę z cichym westchnięciem. Musnęła dłonią jego policzek. Sama jeszcze była zaspana, chętnie wróciłaby do snu. Otulona była ramieniem Jamesa, przesiąknęła jego zapachem. Należała już do niego. Przysunęła się bliżej, aby musnąć jego policzek. Lekko, prawie niezauważalnie. Potem usta. Może w potrzebie, aby go przebudzić, ale gdy poczuła jak przyciąga ja bliżej siebie, a kąciki jego ust się unoszą Sloane uśmiechnęła się szerzej. Zamruczała cicho i wtuliła się, przerzuciła nogę przez niego, a to pozwoliło jej jeszcze bardziej się do niego zbliżyć i wtulić w gorące, nagie ciało.
      — Dzień dobry — wymruczała, zanim złożyła na jego ustach czuły pocałunek. Westchnęła cicho, lekko drżąc, kiedy palcami musnął jej plecy. — Podejrzana jest ledwo żywa, panie Harper — westchnęła.
      Wsunęła twarz między zagłębienie jego szyi.
      Przesunęła dłonią na jego plecy. Powoli budziła się do życia i zaczynała się rozbudzać. Mięśnie nosiły wspomnienie Jamesa z nocy. Był w każdym zakończeniu nerwowym. W jej myślach i ciele. Nosiła na ciele jego ślady z poprzedniej nocy, oddech na skórze i obietnice składane w ciemności.
      Blondynka musnęła jego ciepła skórę szyi Jamesa. Nie w prowokacyjnym geście. Bardziej czułym i przemyślanym, na przywitanie.
      — Cel osiągnięty.

      sloane❤️

      Usuń
  36. — Zadowolenie nie wyklucza bycia wymęczoną, panie Harper.
    Sloane uśmiechnęła się lekko. Czuła go wszędzie. W każdym skrawku skóry, którego zeszłej nocy dotknął, a który eksplorował dalej. Tym razem ten dotyk był inny. Nie spieszył do niczego. Teraz byli tylko oni. Sloane jeszcze chciała się nim nacieszyć, ale w wolniejszy sposób. Bez dążenia do czegokolwiek, co zakończy się kolejnymi wzniesieniami i zapomnieniem o rzeczywistości. Teraz chciała, aby był przy niej. Głaskał po plecach, jak to robił delikatnie całował, a ona odwdzięczała mu się tym samym.
    — Och, zdecydowanie należy to będzie powtórzyć. — Powiedziała i uśmiechnęła się nieco szerzej. Lekko zadrżała, gdy wspomnienia z pomostu do niej wróciły. I nie tylko, bo i w łóżku nie dali sobie pokoju. Sloane nie wiedziała, ile to wszystko łącznie trwało, ale nigdy nie była tak zadowolona, jak w ostatnich dwóch dniach. Seks był świetny, co do tego nie miała wątpliwości, ale poza tym James dawał jej jeszcze więcej i to tylko podbijało jej już i tak podwyższone emocje. Krótko westchnęła, kiedy zsunął dłoń niżej, a twarz schowała w jego ramieniu. Jakby nagle ten gest ją zawstydził, choć zaledwie parę godzin wcześniej siedziała na nim i bezwstydnie zadowalała samą siebie, a teraz nagle załapanie za tyłek sprawiło, że jej policzki się rumieniły?
    — Wciąż nie wykorzystał pan kajdanek, panie Harper. To bardzo istotny punkt tego wyjazdu. Jeśli wyjedziemy bez tego… Cóż, konsekwencje dla pana będą przykre. — Poinformowała poważnym tonem, jakby prowadziła rozmowę biznesową, a nie ustalała, kiedy ma ją przypiąć do łóżka. Lub ona jego, gdyby się odważył i jej pozwolił, ale coś Sloane mówiło, że aż tak James kontroli nad sobą jej nie odda, chociaż to byłoby zabawne i wykorzystałaby tę władzę w stu procentach. Nie dałaby mu o sobie jeszcze długo zapomnieć.
    — Że jestem wyczerpana? — Sięgnęła ustami do jego szczęki, którą obdarzyła paroma pocałunkami. Jeden dłuższy od poprzedniego. Zupełnie, jakby chciała zapamiętać na dobre, jak James smakuje. W przypadku, gdyby już jednak nie było jej dane, aby spędzić z nim w przyszłości jeszcze jeden dzień.
    Nic między nimi nie było pewne. Nic, poza tym momentem w tym domku. To było prawdziwe, namacalne i żywe. Mogła zatopić się w jego pocałunkach w każdej chwili. Poprosić o cokolwiek i by to dostała. Ale najbardziej wystarczyło jej, że James był po prostu obok. Że trzymał ją w swoich objęciach, dotykał, jakby była świętością i jedyną kobietą na świecie, której chciał dotykać. To było wystarczające i było aż nadto.
    Sloane specjalnie zwlekała z wyjściem z łóżka. Nie miała ochoty, aby zakończyć tę chwilę, ale oboje potrzebowali się ogarnąć i chociaż udawać, że nie chcą po raz kolejny się do siebie dobrać. Czuła go przy każdym kroku, który robiła. Przypominało jej to wszystko, co się wydarzyło i Sloane nie umiała nawet kontrolować własnej mimiki. Włożyła na siebie jego koszulę, zanim poszli na śniadanie. Chciała, aby otaczał ją z każdej strony i nie tylko we wspomnieniach. Nie pchała się i tym razem do przygotowania śniadania. Tylko siedziała na blacie i patrzyła, jak szykuje dla niej jedzenie. Zaczepiała go, kusiła, ale trzymał się dzielnie, jakby naprawdę postawił sobie za cel, aby Sloane przede wszystkim zjadła. Gdyby jej z tym nie pilnował to jej całym posiłkiem byłaby puszka schłodzonej coli zero, które powoli się też swoją drogą kończyły i tak myślała, że czekać będzie go wycieczka do sklepu. Chciałaby powiedzieć ich, ale było bezpieczniej, aby nie pokazywała się z nim. Niekoniecznie musiała od razu zostać rozpoznana, ale gdyby jednak w okolicy były nastolatki to Sloane mogłaby wpaść w kłopoty, a tych miała aż nadto w swoim życiu i nie potrzebowała przyciągać kolejnych.
    Po śniadaniu zaszyła się w łazience. Potrzebując chwili dla siebie, choć nie uciekała myślami nigdzie. Wspominała to, co było. Ciepła woda obmywała jej ciało, ale nie zmywała wspomnień nocy czy ranka. Jedynie bardziej wszystko w niej umacniała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zeszło się jej, ale nigdy nie potrafiła wejść na dziesięć minut i sprawnie załatwić kąpieli. Włosy się jej plątały, musiała umyć je dwa razy, nałożyć maskę, którą zawsze trzymała na nich długo. To nie były proste rzeczy, które można załatwić w zaledwie dziesięć minut. James i tak miał szczęście, że nie miała tu swojej pełnej pielęgnacji, czy to do włosów, twarzy czy ciała, bo wtedy pobyt tu przeciągnąłby się o kolejną godzinę. Meave zaopatrzyła ją w najpotrzebniejsze rzeczy, których według Sloane było za mało, ale była tu tak zajęta sobą i Jamesem, że nie miała czasu, aby narzekać na brak tego kosmetyku czy tamtego.
      W końcu wyszła z łazienki. Okręcona krótkim ręcznikiem, który ledwo zakrywał jej pośladki. Mokrymi włosami i lekkim uśmiechem, który zdradzał doskonale, o czym Sloane myślała, gdy była sama. W jej myślach nie gościł Zaire, Nowy Jork i to, co z nimi będzie po powrocie. Mieli jeszcze kilka dni w pełni dla siebie. I tego zamierzała się trzymać, a nad całą resztą zastanowić, kiedy już przyjdzie na to czas.
      Zobaczyła go niemal od razu.
      Zmierzyła go wzrokiem. Zatrzymując się na dłużej przy jego torsie. Już rano widziała zadrapania i malinki, które mu zostawiła. Nawet nie pamiętała, kiedy, ale najwyraźniej takich momentów było kilka. Mój.
      — Dobrze wyglądasz, Harper — rzuciła, ale nie ruszyła się ze swojego miejsca. Był taki spokojny, choć Sloane miała wrażenie, że nigdy nie pozbędzie się tej nutki twardego, skupionego faceta i bez względu na sytuację zawsze będzie uważny i ostrożny. — I trochę zmęczonego. Coś ci nie dawało spać po nocy? Albo rano?
      Zrobiła parę kroków w jego stronę. Potrzebowała kawy. Zdecydowanie jej potrzebowała, a zapach świeżo parzonych ziaren unosił się w powietrzu. Przechodziła obok stołu, kiedy dostrzegła jak jego telefon się zaświecił. Zasięg był tu rzadko, a ona swój wyłączyła, aby nie kusiło jej sprawdzanie ewentualnych wiadomości. Chciała mu tylko podać komórkę, nic więcej. Wiadomość sama rzuciła się jej w oczy.
      Crawford wyszedł za kaucją.”
      Sloane nie patrzyła już na to, kto to wysłał. Bez znaczenia. Uśmiech, który miała opadł powoli, a kiedy ekran zgasł dostrzegła w nim swoje odbicie. Pozbawione jakichkolwiek emocji, co było bardziej przerażające niż gdyby zaczęła wrzeszczeć na cały dom.
      Carter. Kaucja. Kurwa.
      Nie powinna być zdziwiona. Wiedziała, co zrobił. Wszyscy to, kurwa, widzieli. I najwyraźniej wszyscy poza nią wiedzieli, że został zatrzymany za to przez policję. Mogła to przewidzieć. To nie przeszłoby niezauważone, a jednak i tak…
      Podniosła wzrok z telefonu na Jamesa, ale nie postawiła kolejnego kroku. Nawet nie drgnęła.
      Nie wiedziała, czy jest wściekła czy dopiero będzie.
      — Dostałeś wiadomość. — Odezwała się. Nie było w niej tego ciepła sprzed chwili. — Carter wyszedł. Ktoś zapłacił kaucję. Dzięki za poinformowanie mnie.

      sloane😤

      Usuń
  37. Spokój, który Sloane odczuwała po wyjściu z łazienki trwał, ile? Minutę? Chyba nawet niecałą. Jedną rękę trzymała ręcznik, aby się z niej nie zsunął, gdy przy poruszaniu się nieco się rozluźnił, a w drugiej wciąż ściskała telefon. Wahając się, czy ma go odłożyć czy może rzucić nim przed siebie w pierwszy obiekt, który napotka na swojej drodze. Sloane nawet nie była w stanie ukryć, jak bardzo chciała czymś teraz rzucić.
    Była zła. Na Jamesa, bo jej nie powiedział. Na siebie, bo spojrzała w ten cholerny telefon i gdyby pilnowała swoich spraw to nie musiałaby teraz być taka rozdarta. Na Cartera, bo wszystko psuł, czego tylko się dotknął. Świadomie, a jeszcze częściej, bo czegoś się naćpał i wydawało mu się, że zrobienie rozpierdolu to doby pomysł. Na to, że wystarczył ułamek sekundy, aby cala ta wesoła bańka, w której Sloane się zamknęła pękała. Wszystko co dobre uszło z niej, jak powietrze z pękniętego balonika. Natychmiastowo. Mogła przewidzieć, że skończy się to aresztem. To tak właśnie powinno się skończyć aresztem, a gdy do tego doszło, to jej nie było w pobliżu. Była zajęta. Innym mężczyzną. Wyznając mu miłość i oddając mu nie tylko ciało, ale duszę i serce. W tym samym czasie mężczyzna, którego nazywała swoim mężem, któremu mówiła, że go kocha i jest jedynym został aresztowany, a Sloane dowiedziała się o tym kompletnym przypadkiem.
    Nienawidziła tego, jaką kontrolę miał nad nią Carter. Nawet tutaj, kiedy przez niemal cały czas otumaniona była Jamesem potrafił się wśliznąć i zepsuć to, co budowała. Nie mogła od niego uciec i wiedziała, że od niego nie ucieknie, ale nie spodziewała się, że dowie się o kolejnej katastrofie w taki sposób. Przypadkiem i tuż na moment przed tym, jak zamierzała być z Jamesem bliżej. Sloane, gdyby nie ta wiadomość pewnie zrzuciłaby z siebie ręcznik, jeszcze zanim dotarłaby do mężczyzny. Spojrzałaby zadziornie i czekała na jego ruch. Teraz tylko mocniej zacisnęła palce wokół ręcznika, jakby nie chciała, aby ten z niej przypadkiem spadł.
    — Konkretną informacją jest to, że go aresztowali, James. Nie potrzebowałeś więcej szczegółów.
    Czy mogła go w pełni winić, że nie chciał jej mówić? Przejęłaby się. Oczywiście, że by się tym przejęła. Wiedział, że mimo wszystkiego co Carter jej robił i jak się wobec niej zachowywał, to ona nie potrafiła być obojętna. Nie tak w pełni.
    Odłożyła komórkę z powrotem na stół. Nie chciała nawet patrzeć w tym kierunku, aby sprawdzić, czy nie doszły kolejne wiadomości.
    Spojrzała w bok. Byle nie na Jamesa, aby nie dostrzec w jego spojrzeniu tego rozczarowania, że tak szybko odrzuciła ich na bok, gdy tylko pojawiła się informacja o Carterze. Być może mógłby zrobić najgorszy syf, a ona i tak by wróciła i martwiła się, czy nic mu się nie stało. Cholera, pamiętała twarz Xaviera, wciąż czasami czuła ciepło jego krwi na dłoniach czy udach. Umazała nią nawet własną twarz w którymś momencie. I tak, była za to na Zaire’a wściekła. Do bólu. Ale mimo tego wszystkiego, jakaś jej część nadal go kochała i przejmowała się nim.
    — Jak się dowiesz czego? Na ile go mogą wsadzić? Czy nie natrafili przy okazji na coś więcej? — Głos miała ostrzejszy niż planowała. Dłoń lekko jej drżała od tych nagłych, negatywnych uczuć, ale nie kierowała ich wszystkich na Jamesa. Jakąś ich część na siebie i rozkładała to na kawałki. Tak, aby „każdy” oberwał po równo, ale byli tu tylko we dwójkę i gniew, który kotłował się w Sloane swoje ujście znajdował w Jamesie.
    — Gdzie to się stało? — Tyle musiał wiedzieć. Sloane tej informacji potrzebowała. Przeszukiwali mieszkanie? Nie znała się na tym, nie wiedziała, czy weszli tylko z nakazem aresztowania czy przy okazji nie postarali się o nakaz przeszukania, a jeśli tak, to które mieszkanie przeszukiwali? Miała zbyt wiele pytań, które chciała mu zadać, ale wstrzymała się. James jednocześnie był najlepszą i najgorszą osobą do tego, aby prowadzić z nim rozmowę na ten temat.
    To było bolesne, jak bardzo poróżnił ich Carter. Jedna krótka wzmianka była wystarczająca, aby to, co budowali od niedawna zadrżało i niemal się rozpadło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzała na niego, a wzrok, którym ją obdarował przeszył ją na wskroś. Oczy, które jeszcze przed chwilą były miękkie, teraz stały się bardziej uważne. Sloane nie chciała psuć tego, co mieli, bo mimo wszystko, to jej zależało. Cholernie jej na nim zależało, ale na Carterze również, a ta wiadomość wybiła ją z rytmu.
      — Wiem! — Przerwała mu, gdy mówił o klubie. To wszystko do niej wróciło. Tamten wieczór. Zakrwawiona, zmasakrowana twarz Xaviera. Ich kłótnia. Wszystko. — Byłam tam, widziałam, jak to się działo. Klęczałam w jego krwi i ją na sobie miałam. Wiem co zrobił. Wiem co brał i pił. Robiłam to samo, dla twojej informacji.
      Zacisnęła dłoń, a paznokcie wbijała w jej wnętrze.
      — Nie wiem, James. Ale zasłużyłam, aby o tym wiedzieć. — Fakt, że dowiedziała się przypadkiem bolał najbardziej. Bolało też to, że wyglądało to, jakby Sloane miała się o niczym nie dowiedzieć.
      Drgnęła, gdy to powiedział. Zestawienie tych dwóch słów, „twój mąż”, z jego ust nie brzmiało dobrze. Było jak przywołanie na ziemię, że ma męża, a ukrywa się w lesie z innym mężczyzną. Miał rację. Carter był nietykalny. Miał pieniądze, team, który już z niejednych problemów go wyciągał. To nie zmieniało jednak tego, jak się o tym dowiedziała.
      — Jesteś pewien, że nie chciałeś powiedzieć „tacy jak wy”?
      Była ulepiona z tej samej gliny. Nie mogła zaprzeczyć. Gdy tylko pojawiały się jakieś problemy rozwiązywały je pieniądze albo nazwisko. Sloane przez całe swoje życie nie musiała się mierzyć z żadnymi konsekwencjami. Jej wybryki może nie kończyły się w sądzie, ale też nie należała do świętych, a wtedy wystarczył odpowiedni przelew, postraszenie prawnikami i problemy znikały.
      Prychnęła po jego ostatnich słowach. Musiała, bo inaczej rozleciałaby się całkiem.
      — Nie zapomniałam tego, co między nami jest. Jeśli o to się martwisz. Wybacz, jeśli niekoniecznie jestem teraz w nastroju, aby przed tobą klękać.
      To nie wiadomość popsuła wszystko, a ona. Bo nie potrafiła łagodnie się zapytać, poprosić o wyjaśnienia. Ona z miejsca rzucała oskarżeniami, szukała winnych, ale tym razem to nie była przyjemna zabawa w panią detektyw, jak w nocy.
      — Mam udawać, że mnie to nie obchodzi? Wtedy będzie lepiej? — Zasyczała. Nie mógł tego od niej wymagać. Nie mógł prosić, aby się tym nie przejęła. — Wiem, co zrobił, James. I wiem, że na to zasłużył, ale…
      Urwała, zanim powiedziałaby coś, czego nie dałoby się cofnąć. Nie wiedziała, jak będzie dalej czy będą potrafili z tego wrócić do poprzedniej atmosfery. Rozbijała ją myśl, że to mogłoby się skończyć. Rozbijała ją myśl, że nie było jej, gdy Carter został aresztowany. Że był w tym sam, że to nie ona wpłaciła kaucję, a pewnie jego menadżer, może jakiś kumpel. Albo tamta brunetka. Zacisnęła na tę myśl mocniej zęby.
      Chłód między nimi pojawił się niemal od razu i oboje go wprowadzali.
      Ona swoją wściekłością, a James rozczarowaniem.

      sloane

      Usuń
  38. To była absurdalna sytuacja.
    Nieco ponad godzinę temu jadła z nim śniadanie, drażniła się z nim i próbowała przekroczyć tę cienką granicę między nieprowadzącymi do niczego pieszczotami, a wzięciem jej na stole. Teraz rzucała w niego oskarżeniami, jakby naprawdę zapomniała o wszystkim, co między nimi było. Ale nie zapomniała. Nie mogła zapomnieć. James Harper zadomowił się pod jej skórą i w jej umyśle. To samo zrobił Carter, który teraz miał nad nią większą władzę niż James.
    Pozwoliła sobie na to, bo… Bo to był Carter. Mimo wszystkich złych rzeczy, które robił, mimo braku szacunku chwilami do niej, a najczęściej do otaczającego go świata i ludzi, nie potrafiła w pełni widzieć w nim złej osoby. Był zdolny do złych rzeczy, ale tylko ona wiedziała, że pod tą grubą skórą, murem, sarkazmem i chłodnym tonem kryje się zraniony człowiek, który radzi sobie najlepiej, jak umie. Popełnia błędy. Brutalne i odciskające ślad na życiu jego i każdej osoby, z którą jest związany, ale to wciąż były przecież błędy. Wybaczano ludziom gorsze rzeczy, prawda? Ona też mogła mu to wybaczyć.
    Ale nie potrafiła zapomnieć o tym, jak James sprawiał, że się czuła. Ciepłych ust eksplorujących jej ciało. Dłoni, gorących, silnych i męskich, które trzymały ją pewnie w żelaznym uścisku. Doprowadzających do szaleństwa palców. Namiętnych, głębokich pocałunków.
    Kocham cię, Sloane.
    Tego nie mogła zapomnieć i nawet się nie starała. Te trzy słowa wracały do niej w ciągu dnia i w nocy. Pojawiały się w jej głowie, kiedy robił coś, co to potwierdzało. I nawet teraz, kiedy była rozżalona, wściekła, że zataił to przed nią… Nie potrafiła go nie kochać.
    Rozbijało ją to od środka. Miłość do nich obu. Przywiązanie i obsesja, bo tego inaczej nie dało się nazwać. Sloane nie potrafiła wybierać, choć czy nie to właśnie robiła? Czy nie wybierała po raz kolejny Crawforda, chociaż James stał tuż przed nią?
    — To kiedy planowałeś mi powiedzieć? Dzisiaj? Jutro? Jak wjedziemy do Nowego Jorku? „Hej, przy okazji, aresztowali go. Widzimy się później.”? — Wycedziła przez zaciśnięte zęby. Prawda była taka, że odpowiedni moment na tę rozmowę nie istniał. Gdyby powiedział jej to w nocy… nic z tego by się nie wydarzyło. Nie byłoby tej cudownej, zapadającej w pamięć nocy, po której wciąż nie mogła się otrząsnąć, a teraz Sloane miała wrażenie, że stracili to wszystko przez jej nagły i może niepotrzebny wybuch.
    Może ona naprawdę nie umiała funkcjonować bez chaosu. Bez wprowadzania zamieszania. Nawet wśród ludzi, którym na niej zależało. James jako jedna z nielicznych osób naprawdę o nią dbała. Nie, bo mógł coś tym ugrać dla siebie. Bo mu zależało. Z jakiegoś popieprzonego powodu mu na niej zależało. A kiedy mówiła mu takie rzeczy, zachowywała się w ten sposób nie rozumiała, jakim cudem on jeszcze przy niej stoi i dalej trwa.
    Albo trwał. Nie dało się nie zauważyć tego, jak się dystansował. Ona rzucała słowami, których nie przemyślała, a on się odsuwał. Może zauważając w końcu, że Sloane się nie zmieni. Nie ważne, ile cudownych i prawdziwych momentów z nim przeżyje, to zawsze będzie wracała tam, gdzie boli najbardziej. Nienawidziła tego w sobie. Tej nieustannej potrzeby bólu, aby jakoś dalej przetrwać. Musiało być głośno, ciemno i najlepiej z dala od tego co bliskie i znajome. Może mówiła mu to wszystko, bo te dwa dni spędzone z dala od Nowego Jorku jej uświadomiły, jak bardzo daje sobą pomiatać i jak inaczej jej życie może wyglądać, gdyby postawiła na siebie. Nie na Cartera, nawet nie na Jamesa. Na siebie. Na to, aby przestać ciągle uciekać do rzeczy i ludzi, którzy ciągnęli ją w dół. Którzy sprawiali, że Sloane szurała twarzą po dnie, a i tak chciała więcej.
    Przeżyła z nim coś, czego nie dało się porównać z niczym innym. Mówiła rzeczy, których nie wyrzucała z siebie ot tak, bo była w nastroju. Otworzyła się przed nim, wpuściła do swojego pokręconego świta, aby po chwili go z niego wypchnąć. Brutalnym ciosem, który był zaledwie paroma słowami rzuconymi w wirze emocji, których sama nie rozumiała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nawet nie drgnęła, kiedy się odezwał. Stała obok z tą samą zaciętą miną. Błyszczącymi oczami, ale nie było w nich tego błysku choćby sprzed chwili. Niecała minuta. Tyle wystarczyło, aby wszystko pękło.
      A potem powiedział coś, co przecięło ją na pół. Jej oczy gwałtownie pociemniały. Lekko rozchyliła usta w niedowierzaniu, że mówił w ogóle te słowa. Kiedy jeszcze podczas śniadania wyglądała przez okno na pomoście dalej leżały ubrania i koc. Dowód, że to nie był tylko realistyczny sen, a rzeczywistość.
      Sloane zrobiła krok w jego stronę. Owładnięta wściekłością. Większą niż, gdy zobaczyła tę wiadomość.
      — Pierdol się — wycedziła — za samo myślenie, że to… chcesz tak myśleć? W porządku, nie powstrzymam cię. Już postanowiłeś i tak, nie? Sprowadziłeś się do roli faceta, z którym okazjonalnie się pieprzę, kiedy potrzebuję zapomnieć.
      Usta jej drżały, a w oczach błysnęły łzy. Z tej niepohamowanej złości, którą wyciekała z niej każdą możliwą drogą. Łatwo było jej zwalić winę na niego, kiedy i ona równie mocno była za to odpowiedzialna, jak nie bardziej. Ściskała ten cholerny ręcznik, jakby tylko to trzymało ją teraz w rzeczywistości.
      Jego oczy… Jego pieprzone oczy, w których był cały ból i złość, które spowodowała ona. Wręcz czuła, jak na jej sercu osiada coś ciężkiego. Nienazwanego, trudnego do zrzucenia. Cała ta sytuacja była… Nie, to po prostu się nie działo. Ale ona już zadecydowała. To całe granie szczęśliwej pary, udawanie, że mogą być razem, że mają jakąś przyszłość… Przecież to nigdy nie wypali. Nigdy by im się to nie udało.
      Nie płakała. Chociaż, cholera, chciała. Nie przed nim, nie, gdy mówiła te rzeczy i odpychała go od siebie jeszcze bardziej. Bo tak będzie bezpieczniej i lepiej dla niego.
      — Nie ma potrzeby. Mogę iść.
      Słowa wypadły z jej ust szybciej niż była w stanie pomyśleć. Zamrugała powoli, jakby dopiero po usłyszeniu samej siebie zrozumiała, co powiedziała i że z tego nie było już drogi powrotnej. Patrzyła mu na twarz i jeśli miał jakieś resztki nadziei, że Sloane się wycofa z tych oskarżeń, to właśnie mu je odebrała.
      — Jestem więcej niż tylko tym. — Nawet samej siebie nie mogła tym przekonać. Próbowała udawać, że to nie raniło, a James nie trafił prosto w punkt. Wracała, bo… Bo to było jedyne co naprawdę znała. W czym wmawiała sobie, że czuje się komfortowo.

      sloane

      Usuń
  39. Wciąż ściskała dłonie w pięści, jakby to miało pomóc jej kontrolować cały gniew kierowany na Jamesa. Niczego bardziej niż tego, aby ją tu uziemił nie chciała. Sloane nie potrafiła powiedzieć tego wprost. Spojrzeć w oczy i poprosić, aby się nią zajął i odciągnął od tego chaosu, w który się wplątała. Potrzebowała tego, aby nią potrząsnął i uświadomił solidnie, że to, co robi nigdzie jej nie zaprowadzi. Sloane, jeszcze, o samą siebie zawalczyć nie potrafiła. Po wczoraj myślała, że naprawdę wie, czego chce i że tym wszystkim jest James. Część Sloane to wiedziała i wyrywała się prosto w jego ramiona, a ta druga – naćpana Zairem chciała się wyrwać do niego. Sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, chociaż kurwa, to nie on chodził ze zmasakrowaną twarzą i złamaną szczęką.
    Sloane zaciskała szczękę mocno. Aż zabolało, ale nie bardziej niż słowa Jamesa, którymi w nią rzucał. Niczego nie była pewna. Jego, Cartera, samej siebie. Próbowała się jakoś trzymać i mu udowodnić, że to ona ma rację, ale nie potrafiła.
    — Nie masz pojęcia, o czym mówisz. — Wycedziła, jakby bronienie tego związku było teraz jej najważniejszym zadaniem. Jakby z całych sil chciała mu udowodnić, że między nią, a Zairem jest wszystko w porządku, chociaż kurwa, przecież nigdy nie było. Gdyby nie mieli żadnych problemów nie byłoby jej tutaj, a Sloane nie szukałaby schronienia w ramionach Jamesa każdej nocy, nie szeptałaby mu do ucha miłosnych wyznań, nie dzieliłaby się z nim tym, co chce, aby z nią zrobił i co ona chce zrobić jemu.
    — Racja. Może żadne „później” nigdy nie istniało.
    Mówiła już tylko po to, aby go zrobić. Jak już dostała ten błysk w jego oczach potwierdzenie, że jej słowa i czyny go raniły… Nie potrafiła przestać. To był jedyne co znała. Skrzywdzić się tak mocno, jak to tylko możliwe, a potem wygrzebać się z tego kolejną kłótnią, rzucanymi w pospiechu przeprosinami, gdy ubrania będą spadać w trakcie. Sloane wiedziała, jak krzywdzić, ale nie jak przepraszać. Nie w sposób, który nie wliczał szybkiego numerku, który łagodził sprawy tylko na moment. Nigdy nie było rozmowy, przepracowania uczuć czy innego syfu, w który nie wierzyła, a o którym każdy trąbił.
    — Nie będę już prosić więcej. To… to nie działa.
    Głos zadrżał. Przecież w to nie wierzyła. To co było między nimi działało. Może nie, jak dobrze naoliwiona maszyna, mieli chwile, kiedy to wszystko drżało i groziło załamaniem, ale radzili sobie. Pokazał jej, że ta relacja była czymś więcej niż tylko seksem na rozluźnienie i zapomnienie. Gdyby tylko od niego chciała seksu, wychodziłaby tuż po. Nie czekałaby, aż ją obejmie, pocałuje w czoło czy powie coś, od czego miękły jej nogi, a serce biło szybciej.
    Stojąc w kuchni przy stole, z rozszarpanym i krwawiącym sercem chciała uciec. Jak najdalej, aby nie powiedzieć znów czegoś, czego potem nie będzie mogła w żaden sposób odkręcić. Jeszcze się kontrolowała. Mogła powiedzieć więcej rzeczy, których nie miała na myśli, a które uderzyłyby dokładnie tam, gdzie zaboli najbardziej.
    Mina Sloane była zacięta, gdy mówił o Carterze, klękaniu i dzisiejszym wieczorze. Gdyby nie ta wiadomość… gdyby jej nie zobaczyła byłby jedynym, przed którym by to zrobiła. I może nawet nie jeden raz, a teraz? Teraz chciała stąd uciec jak najszybciej. Odciąć się od tych przytłaczających emocji. Odciąć się od niego. Nie sprawiała wrażenia, jakby ją ruszył błysk w jego oczach, w których nie było śladu po czułości, a był ból, który spowodowała Sloane.
    Niespodziewanie drgnęła, kiedy zobaczyła tę zmianę w jego oczach. Dobrze znany sobie błysk, który zwiastował, że przez najbliższy nie usiądzie na tyłku bez bólu. Blondynka zrobiła krok w tył, uderzając udami o blat stołu.
    Podniosła głowę, aby spojrzeć mu wyraźniej w oczy. Udając przed samą sobą, że to na nią w żaden sposób nie wpłynęło. Że jego bliskość już nie ma nad nią mocy, ale to było kłamstwo. W dodatku takie, które bardzo łatwo można było udowodnić.
    — Już ci mówiłam, nie będę prosić. — Powtórzyła twardo, ale zdradził ją głos. Już nie był tak pewny, jak jeszcze chwilę temu. Chciał ją złamać? Zaczynało mu się to udawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starała się odepchnąć od siebie obrazy, które zjawiły się w tej samej chwili, w której James się odezwał. Zadrżała, ale nie ze strachu przed jego spojrzeniem, które, gdyby napotkane w ciemnej alejce mogło wystraszyć. Od tego, co z nią robił, chociaż nawet jej nie dotknął. Roztaczał wokół niej swój zapach, opierał się o stół, odcinając jej jakąkolwiek drogę ucieczki, a jednocześnie trzymał się na dystans, który drażnił bardziej niż się spodziewała.
      Przymrużyła oczy. Całe ciało miała napięte, gotowe do ataku – słownego i fizycznego. Zaciskała mocniej dłoń na ręczniku, którego pilnowała, aby nie ześlizgnął się z jej ciała, aby nie odkrył jej przed nim, a jednocześnie… Jednocześnie gotowa była z siebie zrzucić materiał.
      Słowa Jamesa nie rozchodziły się po jej ciele w przyjemny, drażniący sposób. One szarpały, były surowe i mocne. Wbijały się w nią jak setki małych igieł. Dokładnie w te miejsce, które reagowały na niego najbardziej. Napięcie między nimi tylko rosło. Krew w żyłach buzowała. Gotowa wybuchnąć w każdym momencie.
      Prowokował. Obiecywał. Groził.
      Znał ją. Znał jej potrzeby. Wiedział dokładnie co powiedzieć, kiedy się przysunąć i musnąć oddechem, który przypominał, co może stracić, jeśli się od niego odwróci. Ta Sloane, która pragnęła pobiec za Crawfordem chciała się odwrócić, Spakować i ruszyć z powrotem do Nowego Jorku. Ale Sloane, ta należąca do Jamesa, wypełniająca jego rozkazy stawała się głośniejsza. Wygrywała tę walkę.
      Miał też cholerną rację w tym, że gdyby naprawdę chciała tam wrócić, to nie stałaby tu między stołem, a nim, uwięziona w jego uścisku, choć wcale jej nie dotykał. Byłaby w drodze, a wciąż stała tutaj. Z ciężkim oddechem, jego ciętymi słowami i napięciem, zbyt dobrze jej znanym, aby mogła je pomylić z czymkolwiek innym.
      — To sugestia, abym częściej dawała ci się pieprzyć? — Usta jej drżały, a wzrok skierowała niżej. Na jego. Lekko rozchylone, znajome i które chciała poczuć na swoich. James był lekarstwem i narkotykiem w jednym. Leczył w niej to, co połamane i zniszczone, wciągał w siebie i sprawiał, że chciała dostać coraz więcej. Coraz mocniej. — Jesteś niemożliwy.
      Prychnęła, jakby chciała otrząsnąć się z tego stanu, w który ją wyprowadził. Z tej mieszaniny wściekłości, żalu i pożądania. Rozpalił w niej to wszystko w przeciągu dwóch minut. Chciała się cofnąć, ale stół jej to uniemożliwiał. Mogła się na niego jedynie wsunąć, co zrobiła, choć nie wiedziała, dlaczego.
      Wiedziała, jak ten James smakuje. Jakie ślady zostawia. Nie tylko na ciele, ale w umyśle. Był bezwzględny. Znów zadrżała, gdy wspomnienia wróciły. Jak cholerny film, którego nie dało się wyłączyć. Nie dotykał jej, a Sloane mogła przysiąc, że czuła jak jego dłoń owija jej szyję, jak szarpie za włosy, dociska do blatu i syczy do ucha słowa, które tylko bardziej ją rozpalały.
      — Skoro tak doskonale wiesz, czego potrzebuję, dlaczego tego nie robisz? — Wycedziła z pretensją w glosie. Mógł ją tu zatrzymać. Dalby radę, a ona by nie walczyła. A gdyby zaczęła, to szybko by przestała, jak tylko dotarłoby do niej, że to on ma rację.
      — Pierdol się, James.
      Z uporem patrzyła mu w oczy. Błyszczące, mroczne i groźne. To nie była dłużej zabawa, odgrywanie scenki, a cholerne igranie z ogniem, który miał ją pochłonąć w całości. Spalić żywcem. Powinna była się cofnąć, uciec do tych znajomych sposobów wyładowywania emocji, które nie miały z nim nic wspólnego. A zamiast tego siedziała na stole, udając, że jest ponad jego słowa i cyny, że on wcale nie ma nad nią kontroli i że to ona wie, co jest dla niej najlepsze, choć prawda byłą taka, że zawsze wybierała tę najgorszą, najbardziej destrukcyjną opcję.
      Rozluźniła materiał ręcznika. Może w prowokacji, jakby chciała mu udowodnić, że tak wściekły jej nie tknie, a może właśnie po to, żeby to zrobił. Przypomniał jej, gdzie jest jej miejsce i jak należy się zachowywać, że słowa mają konsekwencje i nie zawsze są miłe. Materiał luźno opadł na stół. Zostawiając ją z niczym, poza jego spojrzeniem na skórze.

      sloane

      Usuń
  40. Sloane sama nie wiedziała, po co to zrobiła. Zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą mu mówiła, że nigdy więcej o nic go nie poprosi, a zrzuciła z siebie ręcznik z lekkością, jakby się drażnili między sobą, a nie ciskali coraz to mocniejszymi słowami. Jakby fakt, że siedzi przed nim naga miał naprawdę wszystko naprawić. Ale stał niewzruszony. Być może po raz pierwszy, nie licząc tych wszystkich razów, kiedy był w pracy, a ona testowała jego granice, nie patrzył na nią tym wygłodniałym wzrokiem, który choć rzucał ostrzeżenie to sprawiał, że blondynka się uśmiechała, bo wiedziała, że zaraz zostanie jednocześnie ukarana i nagrodzona. Teraz? Teraz nie było w nim nic takiego. Trzymał się jej twarzy i oczy. Nie ześlizgnął się spojrzeniem między jej piersi. Nawet nie drgnął. Ta obojętność poruszyła nią bardziej niż się spodziewała.
    Zagryzła wnętrze policzka, dopóki w ustach nie poczuła metalicznego posmaku krwi.
    Nie potrafiła z nim walczyć. Już nie umiała. Dawniej robiła to zacięcie i z siłą. Szarpała się i drapała, aby ją puścił. Rzucała słowami, jak opętana. Teraz nawet nie dała z siebie wszystkiego, a mogła. Tylko coś ją powstrzymywało. Tym czymś było to cholerne uczucie do Harpera, które pielęgnowała, zamiast zgnieść w zarodku. To należało zrobić, kiedy jego obecność nie stała się obowiązkiem, a przyjemnością. Wtedy, kiedy zaczęła spoglądać na niego jak na mężczyznę, a nie kolejnego pracownika, który za jakiś czas odejdzie znudzony jej wybrykami lub zwyczajnie zmęczony nieustanną imprezą, ściąganiem jej z barów i obcych objęć. Tyle, że on był. Był i nigdzie nie odchodził. Nie, gdy mówiła o innym mężczyźnie. Nie, gdy część jej serca się wyrywała w inną stronę. Uparty, jak cholera i nieznośny. Taki właśnie teraz był, a to tylko bardziej ją nakręcało.
    Jednocześnie jego słowa były, jak kubeł zimnej wody. To wszystko?
    Nie sięgnęła po ręcznik, aby się nim zakryć. Powinna, upokorzyła się i gdyby to był ktoś inny Sloane już uciekałaby z tego stołu. Ale to był James, a ona nie zamierzała się przed nim po raz kolejny ugiąć. Całe jej ciało wołało o niego. O dotyk, o chwilę uwagi.
    — Rozpocząłeś tę cholerną grę. Miej w sobie trochę odwagi, aby ją dokończyć.
    Oparła się rękami o blat i lekko odchyliła do tyłu. Przesunęła wzrokiem po jego torsie, który w niektórych miejscach naznaczony był jej paznokciami, ugryzieniami. Malinki rozsiane po jego ciele, o niektórych nie pamiętała i nie wiedziała, kiedy je dokładnie zostawiła. Sloane zacisnęła zęby, ignorując mrowienie w podbrzuszu i chęć skrzyżowania ze sobą nóg. Nie musiał jej wcale dotykać, aby na nią działa i to, że miał świadomość i to wykorzystywał cholernie bolało. Tylko słowami mógł doprowadzić ją na skraj, gdyby tego chciał, a obecnie Sloane nie powinna się dziwić, gdyby odszedł i zostawił ją tutaj samą. Pewnie się jej należało. Za wszystkie oskarżenia, które rzucała w jego stronę. Za to, jak go potraktowała, jakby był tylko kochankiem, który nie ma do niej prawa, a tylko do tych paru upojnych nocy, które mu dawała.
    — Zwykle to działa — odpowiedziała niewzruszona, ale w środku cała się gotowała. Innego sposobu na przepraszam nie znała i nie praktykowała. Zrzucenie z siebie ubrań, rozsunięcie nóg było łatwiejsze niż przyznanie się do winy.
    Sloane nie była gotowa, aby mu powiedzieć, że ma rację. Ze wszystkim. Że nie myli się co do Cartera i jej relacji z nim. Że Sloane potrzebuje, aby ktoś ją przetrzymał i nie pozwolił utonąć w chaosie. Mogłaby wymieniać bez końca. Zamiast używać słów, Sloane robiła. Zsunięcie ręcznika, rozłożenie się przed nim było bardziej jak wołanie o pomoc niż pożądanie, aby zobaczył coś więcej niż tylko napaloną dziewczynę, która potrzebuje krótkiej ulgi między jedną, a drugą kłótnią. Ale tego nie przyzna przecież nawet sama przed sobą. Dla niej to była gra. Kto pierwszy pęknie. Sloane czy James. Kto dotknie kogo pierwszy. I cholera, wiele ją kosztowało, aby tego nie zrobić czy nie zmusić jego, aby ją w końcu dotknął czymś więcej niż wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leniwie przesunęła po nim wzrokiem dalej. Do zaciśniętych na krawędzi stołu dłoni. Pobielałych knykci. Krótki dźwięk opuścił jej usta, coś między prychnięciem, a westchnięciem mówiącym „a nie miałam racji?”. Oblizała usta w prowokującym geście, kiedy wróciła wzrokiem do jego pociemniałych oczu. Tych z mieszanką złości, bólu, rozczarowania i żalu, jakby sam już nie wiedział, co bardziej chce jej tym spojrzeniem przekazać.
      — Myślę się, James? Okłamujesz mnie czy siebie, że to nie działa? — Uniosła lekko brew w oczekiwaniu na odpowiedź. — Możesz mi powiedzieć, że nie myślisz o tym, co byś zrobił? Jak bardzo cię kusi, aby mnie stąd ściągnąć i odwrócić na brzuch i… jak to szło? Sprać mi ten mały, rozkapryszony tyłek tak, jak na to zasłużyłam?
      Mrugnęła do niego, a usta wyciągnęła w uśmiechu, który miał w sobie coś z kpiny, ale i zwycięstwa. Na moment poczuła, że odzyskała kontrolę nad sytuacją. Nawet jeśli było to złudne uczucie, to wydawało się prawdziwe i to się liczyło. Tak długo, jak udawała przed samą sobą, że to ona rządzi sytuacją, było dobrze.
      — Chciałabyś tego, prawda? — Nie czekała na odpowiedź. Przechyliła głowę w bok, jakby od tego lepiej na niego się jej patrzyło. — Wiem, że lubisz, kiedy błagam. Widzę co się wtedy z tobą dzieje… Jak twardy się robisz, kiedy cię proszę, abyś we mnie wszedł, pocałował, uderzył…
      Pochyliła się lekko do przodu. Jakby chciała coś powiedzieć albo żeby jej zapach zatańczył wokół niego i mu przypomniał, że wcale prze sobą nie ma tylko rozbitej dziewczyny, która pada na kolana, gdy jest odpowiednio poproszona.
      — Jeśli myślisz, że tylko to robię szczerze, to chyba nie znasz mnie tak dobrze, jak myślałam.
      Zbyt wiele ją kosztowało, aby go nie dotknąć. Dłonie miała płasko rozłożone na stole za sobą. Wciskała się w blat, zatapiała w niego, powstrzymując się przed tym, żeby nie sięgnąć do niego rękami. Aby nie dotknąć go przypadkiem nogą. Nie chciała ulec pierwsza. Nie po tym, co sobie mówili, jak się nawzajem traktowali, jakby te dwa dni naprawdę nic nie znaczyły, a były tylko i wyłącznie odskocznią od rzeczywistości. I tak, byłoby łatwiej, gdyby tylko tym były. Odpoczynkiem od Cartera, Nowego Jorku, pracy i całej reszty, ale były czymś więcej. Czymś prawdziwym i dlatego to tak cholernie bolało.
      — Mam uwierzyć, że o tym nie myślisz? — Ciągnęła dalej, tym swoim niezainteresowanym tonem, choć jej spojrzenie było uważne i nie uciekało od jego oczu. — Jak ukarać Sloane za jej nieposłuszeństwo? Ale tak, aby poczuła, że to kara, aby nie spodobało się jej za bardzo, racja?
      Z wierzchu mogła wydawać się rozluźniona, jakby naprawdę cała ta sytuacja ją bawiła. Ale w środku była napięta, rozgrzana od tego, co między nimi się działo. Dalej wściekła, ale ta wściekłość znalazła ujście w inny sposób.
      Spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach, które mógł podjąć albo odejść. Tylko, że niezależnie, co by wybrał, Sloane i tak by czuła, że ona wygrała. Z tym, że tylko jedna opcja pozwalała na to, aby zeszło z nich całe to napięcie. Ale ona prosić nie zamierzała. Nie słowami, bo prosiła cały czas. Nawet nie zdając sobie sprawy, że wszystko to podświadomie robiła w cichej prośbie, aby na nią uważniej spojrzał, dotknął – zrobił cokolwiek, aby odżyła i sobie przypomniała, dlaczego tu z nim jest.

      sloane

      Usuń
  41. Patrzyła nad niego spod rzęs w oczekiwaniu na jego ruch i nie przewidując tego, że James wymknie się jej spod palców w ten sposób. Przez krótką chwilę myślała, że ma go w garści, że to ona kontroluje sytuację, ale jak zawsze potrafił jej pokazać, że bez względu na wszystko, to on ma prawdziwą władzę, a Sloane… Sloane mam urywki. Krótkie momenty, które traci szybko i niespodziewanie.
    Nie mogła być o to zła. Nie, gdy w równym stopniu ją to nakręcało. Wystarczająco, aby jej ciało zapomniało, dlaczego tak właściwie z nim walczy. Co ją popchnęło do tego, aby unieść głos, aby się od niego odsunąć i upierać się, aby wracać do Nowego Jorku. Świat znów skurczył się tylko do nich, jakby ta chwila między nimi nigdy się nie wydarzyła. Jakby znów byli tylko Jamesem i Sloane, którzy byli sobie w pełni oddani, a tocząca się między nimi gra była nową codziennością. James nie musiał jej odpowiadać, Sloane to wiedziała. Po sposobie, jak zaciskał szczękę. Komuś innemu mogłoby to umknąć, ale nie jej. Nie, gdy z uważnością studiowała jego mimikę, kiedy w niej był, gdy na nią patrzył na moment przed tym, jak ją weźmie i rozbije na kawałki, a potem poskłada raz po raz czułymi pocałunkami. Znała go. Być może lepiej niż mu się wydawało. Sloane zwracała uwagę na szczegóły, ale rzadko dzieliła się tym, co dostrzegała na głos.
    — Zadaję tylko pytania, James. — Odpowiedziała spokojnie i bez większych emocji. Jakby pytała się go z jakim mlekiem pije kawę. Wiedziała, to było owsiane i dalej ją bawiło, że mężczyzna taki, jak James Harper w swojej lodówce miał mleko owsiane. — A ty wymigujesz się od odpowiedzi. I wiesz co mi to mówi? Winny.
    Wzruszyła ramionami. Próbując nie dać się przekonać temu, jak brzmiał. Jego głos drżał na jej skórze, muskał ją w bezlitosny sposób i zatrzymywał w tym momencie. Jego słowa były jak gorące języki ognia. Paliły i drażniły, przypominały, że jeżeli zbliży się za bardzo to się sparzy. A Sloane lubiła, kiedy bolało. Zamiast być zniechęconą, czuła się tylko bardziej gotowa do działania.
    Czuła. Nie mogła nie czuć jego obecności, kiedy nachylał się tak blisko, gdy czuła jego perfumy zmieszane z kawą. Znana jej mieszanka z poprzednich dni i z Włoch, kiedy siadała z nim na tarasie podczas śniadania dostarczonego do pokoju, ale zamiast zainteresować się kawą czy posiłkiem wolała zająć nim. Zawsze rankami smakował espresso.
    — Wydaje mi się, że lubisz je obie. Tylko… nie wiesz, której z nich chcesz się poddać teraz.
    Było coś wzmacniającego w myśli, że mogła go mieć całego w garści. Że miała go w garści, a przynajmniej tak się jej wydawało przez moment, gdy sunęła wzrokiem po jego torsie. Zatrzymując wzrok na spodniach, na których wyraźnie się odznaczał. Próbowała przekonać samą siebie, że jej to nie ruszało, że wcale nie poczuła potrzeby, aby coś z tym zrobić. Aby ulżyć jemu i sobie. Że nie cisnęła mocniej nóg. To był ledwo zauważalny ruch, który równie dobrze można byłoby pomylić ze zmianą pozycji, ale nie ukryłaby przed nim tego, jak na nią działał.
    Poprowadziła go wzrokiem, kiedy się odsunął. Jeszcze niepewna, co takiego w zasadzie planował. Przez krótką chwilę pomyślała, że może gra się właśnie skończyła, a on miał dość. Ale ta myśl zniknęła równie szybko, co się pojawiła. Sloane podsunęła się bardziej na stół, kiedy dotarło do niej, co James robił. Nie była pewna, czy to co się w niej pojawiło to była złość, bo wykorzystywał jej słowa przeciwko niej, czy było to jednak pożądanie, które rozpalał w niej coraz bardziej. Jej klatka piersiowa unosiła się szybciej i mniej regularnie. Zaciskała zęby, zmarszczyła nos, a dłonie wciąż dociskała do blatu. Najchętniej by je teraz tam przykleiła, aby się nie złamać pierwszą.
    Oboje byli uparci. Pytanie, jak długo potrafili ze sobą grać, zanim faktycznie się złamią, a przewagę nad nimi przejmie to dzikie, pierwotne pożądanie, od którego nie dało się uciec. Całe to miejsce było tym wypełnione. Po brzegi i sięgało jeszcze dalej, do pomostu, na którym zostawili cząstki siebie, a których do tej pory nie pozbierali po nocy, która zmieniła między nimi więcej niż Sloane się zdawało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znów zmierzyła go wzrokiem.
      Nosił na sobie ślady, które zostawiła po sobie Sloane. Ten sam fakt, że wyglądał tak przez nią napinał nią jeszcze bardziej. Sprawiał, że mięśnie przypominały sobie o wszystkim, co James z nią robił. Przełknęła ślinę, ale niewiele to dało. Gardło wciąż miała suche, jakby nie piła od dni. Siedział rozciągnięty przed nią na krześle, z wyraźnym wybrzuszeniem na spodniach, którego nawet nie próbował przed nią ukrywać. Był jak cholerne zaproszenie prosto do piekła i nieba jednocześnie, a Sloane… Sloane chciała je przyjąć, ale była zbyt dumna, aby to zrobić tak po prostu.
      Był na nią wściekły. Widziała to, a to krzesło, to spełnienie jej fantazji, którą mu zdradziła w świetle księżyca było cholerną karą. Jeśli się ruszy, jeśli wykona pierwszy ruch… Przegra. Może dostanie to, co chciała zrobić, ale jednocześnie coś straci.
      Ale ona siedziała. Odchylona lekko w tył, opierająca się na rękach, obserwująca i milcząca.
      Jakby walczyła sama ze sobą, choć cholera, ona już przegrała. Wiedziała o tym, ale była zbyt dumna, żeby od razu mu to po sobie pokazać. Ale on już wiedział. Widział, że toczy wewnętrzną walkę ze sobą.
      — Mam trzy. — Poprawiła go. Z tym, że trzecie nie prowadziło do niczego. Zostawiłoby ją i jego nieusatysfakcjonowanych, sfrustrowanych. Trzeciego by nie wykorzystała. Mogła stąd po prostu odejść. Wyjść i schować się w sypialni, ale było jasne, że tego nie zrobi.
      — Doceniam pańskie starania. Są… wybitnie przemyślane.
      Sloane lekko przysunęła się do krawędzi stołu, ale tylko po to, aby móc lepiej sięgnąć nogą do krzesełka. Postawiła stopy między jego nogami, ale nie dotykała go. Nawet przypadkiem. Trzymała ten lekki dystans między dotykiem, a jego złudzeniem.
      Zastukała paznokciami o blat.
      Dwa wyjścia. Przegrać i zyskać. To żadne wyjście. Sloane nie chciała być tą, która przegra. Już nią była, ale nie dopuszczała do siebie jeszcze tej myśli. Duma jej na to nie pozwalała. To było nieczyste zagranie i o tym wiedział. Bezczelnie wykorzystał jej własne słabości przeciwko niej samej.
      — Wybitnie irytujące, ale… dla kogo bardziej?
      Jeszcze nie wykonała żadnego ruchu. Nie rozsunęła nóg. Nie dotknęła siebie, mimo tego znajomego, drażniącego pulsowania między nogami, które zaczynało robić się nieznośne. Jeszcze tylko na niego patrzyła i czekała, czy może jednak on będzie tym, który pęknie pierwszy.

      sloane

      Usuń
  42. Znała ten uśmiech. Lubiła go otrzymywać. Był jak zapowiedź czegoś pięknego, destrukcji i wzniesienia naraz. Był czymś, czego Sloane nie mogła się doczekać i wyczekiwała z niecierpliwością. Sama przeciągała te tortury, które mogła zakończyć już dawno. Których w ogóle nie musiała rozpoczynać, gdyby tylko nad sobą zapanowała i nie wyskoczyła z oskarżeniami, a prostym pytaniem. Działała impulsywnie. Nagle i bez przemyślenia jakie konsekwencje będą miały jej słowa.
    Teraz miała za to wszystko odpowiedzieć. I wcale nie było jej z tym źle, a w zasadzie to nie mogła się już doczekać i najchętniej oddałaby mu się od razu, ale gdzie w tym zabawa? Oboje byli już na tej cienkiej granicy, a ona tylko podjudzała siebie i jego. Sprawdzając, ile jeszcze będą w stanie wytrzymać zanim się na siebie rzucą z tym znajomym głodem w oczach.
    Oczy blondynki pociemniały, kiedy James się odezwał. Wiedział, że lubiła go słuchać, niezależnie co mówił, ale gdy ubierał w słowa to, co chciał z nią zrobić… Wtedy słuchała uważniej. Jak najpilniejsza studentka, która nie tylko robi notatki, ale zostaje po zajęciach, aby dowiedzieć się więcej.
    — Mów.
    To nie była sugestia ani prośba. Chciała poznać te szczegóły, choć czy naprawdę musiała? Wiedziała co siedzi mu w głowie, jakie ma wobec niej plany i że nie skończy się to szybko. Przyjemnie, owszem. Ale szybko? Nie, James nie był z tych, którzy się spieszą, a Sloane nieraz już przekonała się na własnej skórze, jak potrafi każdą sekundę przeciągnąć w niekończącą się torturę. Dokładnie to samo robił jej, teraz gdy stał blisko parę minut wcześniej, ale jej nie dotykał. Wystarczająco blisko, aby go poczuła, aby mogła wyobrazić sobie ciężar jego ciała na swoim, palce wplątane we włosy czy ściskające za ciało, ale dość daleko, aby jedyne co mogła mieć to wyobraźnia, a ta działała na pełnych obrotach i ją zdradzała. Z każdą myślą, którą o nim miała.
    Sloane była bliska tego, aby mu ulec. Zrobić dokładnie to, czego od niej chciał bez tych gierek. Pojęcia nie miała skąd wzięła w sobie tę siłę, aby to jeszcze przedłużać. Wyrywało się do niego jej ciało. Gotowe i chętne, a któremu jeszcze nie ulegała. Wyrywało się do niego serce, które chciało chociaż ten ostatni raz poczuć się bezpieczne i kochane, a jeszcze bardziej szczerze chciane.
    — Wiesz, że lubię cię słuchać. Zwłaszcza, jeśli to dotyczy mnie, a teraz… Teraz masz dużo do powiedzenia na mój temat. Zamieniam się w słuch, James.
    Czuła przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Jeszcze się nie odezwał, ale sama świadomość, że zaraz to zrobi jej wystarczyła. Ściągnęła łopatki, jakby chciała pozbyć się tego uczucia, aby mieć trzeźwy umysł i nie dać mu się w pełni pochłonąć, ale było już za późno. Jeśli myślała, że może się kontrolować… Była w błędzie. To były jej resztki. Podwinęła palce u dłoni, zaciskając je w lekkie pięści i powoli wypuściła powietrze z płuc przez usta.
    Miał rację. Były dwa wyjścia, a te trzecie… te trzecie było zbędne i nie skorzystałaby z niego, o ile nie byłaby sprowokowana do tego. Uniosła lekko brew, zaintrygowana władzą, którą miało jej dać wyjście drugie. Ulotną, chwilową, ale władzę… Tak, jak tego chciała, gdy mu o tym mówiła na pomoście.
    Drgnęła i zaczerpnęła szybko powietrza, kiedy dotknął jej skóry. Był to lekki, ale wystarczający ruch. Sloane powstrzymała się od jęku, gdy poprowadził dłoń wyżej. Jeszcze nie teraz, to jeszcze nie był czas. Rozchyliła za to lekko usta, nie zszokowana, a przyjemnie zaskoczona, że to co widziała nie było tylko miłym wytworem wyobraźni. Naparła na niego mocniej stopą, tylko po to, by wydobyć z niego ten cichy syk. Zirytowania albo fascynacji, a może złości, że mogła to zrobić.
    Doskonale wiedział co robi, a Sloane go słuchała.
    Jak oczarowana. Każdego słowa, zapamiętując każdą rzecz, którą chciał, aby zrobiła. Ta buntownicza strona chciała się temu oprzeć. Przypomnieć jej, że nie musi nic robić i może wstać i odejść, że wcale nie potrzebuje od niego tego wszystkiego, ale tylko by samą siebie okłamywała. Potrzebowała, a przede wszystkim to tego pragnęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krew szybciej krążyła jej w żyłach, jak się w nich rozgrzewa. Czuła, jak syczy w uszach.
      Sloane wciąż spokojnie, aż nazbyt spokojnie siedziała na stole. Podpierała się rękami i go słuchała, ale… nie odzywała się. I siedziała tak może minutę albo krócej. W absolutnej ciszy, którą przerywały ich oddechy, które nawet teraz zdawały się być zsynchronizowane.
      Bo należę do ciebie. Cholera, zadziałało bardziej niż wszystkie szczegóły, którymi się podzielił. Bardziej niż ciepłe palce na jej skórze czy rozbrajający wzrok. Tyle jej wystarczyło, aby chcieć go poczuć bliżej. Przerwać tę grę, nawet kosztem pierwszego miejsca, o które Sloane tak zawzięcie od paru minut z nim toczyła walkę.
      — Nie, nie potrzebuję wiedzieć więcej. Chcę być zaskoczona, panie Harper. I kiedy już mnie weźmiesz… ułożysz tak, jak będziesz chciał, pocałujesz, ugryziesz, uderzysz… nie chcę wiedzieć, jaki jest pana kolejny ruch. Tylko… — Przerwała. Przerwała, bo użyłaby słowa proszę, a obiecała, że więcej już tego nie zrobi. Kącik jej ust drgnął lekko ku górze. Skubany miał rację. Będzie jeszcze prosiła. — Nie silmy się na zbędną delikatność, dobrze? — Mrugnęła do niego, zanim powoli zsunęła stopy z siedzenia. Z cichym jękiem, że go opuszcza, choć przecież zaraz znajdzie się przy nim bliżej. Tak, jak oboje chcieli. A mówiła mu, że dziś jej na kolanach nie znajdzie. Jak widać się myliła.
      — Och i James? — Poczekała, aż na nią spojrzy. Na krótką chwilę Sloane wyszła z roli. Nie była tą dziewczyną, która zejdzie ze stołu i przed nim klęknie. — Może wcale nie musisz mnie wypuszczać.
      Sloane nie zaczekała na odpowiedź z jego strony.
      Przysunęła się wolno w stronę brzegu stołu. Patrząc na niego z mieszanką złości, która jeszcze gdzieś w niej tam była, a przez to wszystko przebijało się przede wszystkim oddanie i zaufanie, które do niego miała. Opuściła stopy na drewnianą, chłodną podłogę. Zeszła ze stołu tak, jak tego chciał. Powoli, naga i pewna siebie, a jednocześnie parująca gniewem i pożądaniem. Ciało lśniło, a na policzkach wciąż miała wypieki od kłótni.
      Siedział przed nią ciężko na krześle. Z tym mrocznym, intensywnym spojrzeniem, którego od niej nie odrywał. Przylgnęła do niego samym spojrzeniem, tym, które mogło go rozerwać w pół, gdyby tylko miało na to ochotę.
      Nachyliła się nad nim powoli. Wciąż wilgotnymi włosami musnęła jego tors. Jedną rękę oparła na udzie mężczyzny. Złożyła lekki pocałunek przy jego uchu, którego płatek po chwili lekko pociągnęła zębami.
      — Popsułeś mi tę fantazję trochę, wiesz? — Odezwała się, łaskotając go oddechem. W tym samym czasie jej dłoń przesuwała się irytująco powoli w górę. Cicho westchnęła mu go ucha, aby wiedział, co jej zrobił swoimi słowami, gorącym spojrzeniem. — Chciałam dla ciebie zatańczyć najpierw. Ty byś wybrał co bym na sobie miała. Od sukienki, szpilek, po bieliznę… Kolor, krój. Czego tylko byś zapragnął.
      Jej palce lekko na niego naparły, ale wciąż zdawały się być dalekie i niedostępne.
      — Powoli i prowokacyjnie… a ty byś siedział, jak teraz. Ze szklaneczką szkockiej. Patrzyłbyś na mnie i wiedział, że jestem cała twoja. — Szeptała dalej. Odetchnęła nieco głębiej, wyobrażała sobie to wszystko i mogłaby to zrobić teraz, ale nie zasłużył. — Rozebrałabym się na twój rozkaz. Zostawiłabym tylko bieliznę, abyś później ją ze mnie zdjął zębami.
      Głos miała zachrypnięty od emocji. Przymknęła powieki, ale to nie pomogło oddzielić wyobraźni od rzeczywistości.
      — Potem zrobiłabym to…

      Usuń
    2. Złożyła pocałunek w tym samym miejscu, co przedtem. Przesuwała ustami po jego szyi, zostawiając za sobą mokre ślady pocałunków. Przygryzając skórę, zasysając ją, aby zostawić kolejny ślad. Kolejne przypomnienie, że go miała, że jest jej. Cała drżała, bo w końcu mogła go dotknąć, złożyć na cieplej skórze pocałunek. Z niecierpliwości i zachwytu jednocześnie. Bo kończyła tę grę, która wykańczała ich oboje.
      Odsunęła się nagle, bez wyjaśnienia. Krótko tylko spojrzała mu w oczy, zanim złamała się kompletnie. Drugą dłonią chwyciła go za kark i przyciągnęła do siebie, aby zatopić się w jego ustach w zachłannym pocałunku, który nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do tego, że Sloane po raz kolejny wpadała w jego sidła i tym razem nie chciała, aby cokolwiek ją z nich wyrwało.

      sloane💕

      Usuń
  43. Skóra Jamesa była gorąca, parzyła wręcz, kiedy ją pieściła ustami. Nie było w niej tego typowego pospiechu, który im towarzyszył, kiedy nie potrafili się od siebie oderwać. Sloane chciała, aby dokładnie ją poczuł. Każde muśnięcie, każdy raz, gdy zatapiała w nim nie tylko usta, ale i zęby. Zostawiała po sobie czerwone znamiona. Naznaczała, jak swojego. Byli tutaj sami, a Sloane miała tą wewnętrzną potrzebę, aby zostawić na nim swój ślad, jakby ktoś miał przyjść i jej go ukraść.
    Nie musiał w żaden sposób reagować, aby Sloane go czuła. Miejscami, gdzie jej skóra stykała się z jego pojawiało się delikatne mrowienie. Oddech go również zdradzał. To były delikatne rzeczy, które można było pominąć, jeśli się nie wiedziało, czego w drugiej osobie szukać. Ona nie potrzebowała gwałtownych reakcji, choć to właśnie te pragnęła teraz z niego wyciągnąć. Te najbardziej nieokiełznane. Te, w których znikał James, którego znała na co dzień, a pojawiał się ten ogarnięty żądzą i władzą, który upajał się jej zapachem i z lubieżnym uśmiechem zatapiał między jej udami sprawiając, że jedyne co znała to był on. Tego Jamesa potrzebowała. Tego Jamesa chciała zobaczyć.
    Sloane dłużej nie potrafiła trzymać się planu. Złamała zasady i cholera, niczego nie żałowała. Potrzebowała tego pocałunku. Jakby gubili się we własnych ustach. Głośnego i mokrego, wyrzucającego z siebie wszystko to, co z nich było i kotłowało się w środku. Jęknęła, kiedy szarpnął ją za włosy, a na ustach od razu pojawił się uśmiech.
    — Bólu. Potrzebuję bólu i rozkoszy w jednym. Wszystkiego, James. Potrzebuję poczuć…
    To miało wyglądać inaczej. Sloane miała konkretny plan na to, jak się nim zająć i była w pełnej gotowości, aby to zrobić. Pokrzyżował jej plany, gdy bez ostrzeżenia posadził ją na swoich kolanach, a choć sfrustrowana tylko warknęła, dalej odpowiadała na pocałunki. Dzikie, jakby nigdy przedtem tego nie robili lub jakby nie robili tego od dawna. Nie przypominało to słodkich pocałunków rano, gdy się obudzili. Nie przypominało to nawet tej zachłanności z poprzedniego dnia w kuchni, gdzie to James przede wszystkim brał, a Sloane posłusznie się oddawała przyjmując to, co był gotów jej dać. Obejmowała go za kark, ściskała udami jego. Trzymała się mężczyzny łapczywie. Jakby ktoś ją zaraz miał od niego oderwać, a Sloane zmierzała się upewnić, że to się nie stanie. Zakołysała na nim biodrami, wyczuwając go przez materiał spodni. Twardego i gotowego, na nią i przez nią. Jęknęła w jego usta, między pocałunkami, które nigdy nie były spokojne i słodkie. Języki plątały się ze sobą, walczyły o dominację. Palce blondynki wszczepiały się w jego ramiona, wsuwały między włosy. Usta miała już spuchnięte i czerwone od gwałtowności pocałunków. Ocierała się o niego prowokacyjnie, bezczelnie. W pełni wykorzystując pozycję w jakiej była, świadomość, że dawało jej to nad nim, jeszcze, minimalną kontrolę. Że popychała go tym bardziej w swoją stronę. Do tego, aby całkiem zrzucił z siebie strój miłego gościa, który głaszcze ją po włosach i całuje w czoło. Żadne z nich teraz tego nie potrzebowała, a Sloane robiła co tylko mogła, aby ten James odszedł jak najbardziej, aby pozostała wersja mężczyzny, która rozpalała ją do czerwoności i sprawiała, że czasem miała ochotę cofnąć się o krok, niepewna, co zrobi dalej.
    Przylgnęła do jego torsu mocniej, a paznokcie wbijały się mocno w skórę. Rozdrapując tę pierwszą warstwę.
    Żądna była wszystkiego na raz.
    — Ja? — Warknęła, niemal oburzona jego komentarzem. Szarpnęła zębami za jego dolną wargę. Może ją rozcięła, może nie. Nie zwracała uwagi i o to nie dbała, nie teraz i nie w tym momencie. — Ty to zacząłeś. Ty… — Przerwał jej, znów wpijając się w jej usta, a ona odpowiedziała. Z głodem i dzikością w swoich ruchach. Walcząc z nim o to, które z nich poprowadzi ten pocałunek. Od niczego nie zamierzała się wywijać. Nie teraz ani później.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasyczała, kiedy po raz kolejny odchylił jej głowę szarpnięciem. Nie mocny, ale wystarczyło, aby Sloane to poczuła. Oddychała przez usta, ciężko i głęboko, śledząc go wzrokiem, w którym nie było niczego poza pragnieniem, aby mężczyzna znalazł się jeszcze bliżej niej.
      Jeśli myślała, że ma tu coś do powiedzenia – myliła się. Ta władza, którą ją skusił, została jej odebrana natychmiastowo. Sloane nie miała nawet okazji, aby się nią nacieszyć choćby w małym stopniu. Walczyć o nią ponownie też nie zamierzała. Nie, gdy widziała do czego go popycha. To, co było między nimi, nie przypominało jej niczego, co przedtem wspólnie przeżyli. Może ten pierwszy raz, który był chaotyczny, wygłodniały, a chwilami zdawało się jej nawet, że niepewny. Nie znali się jeszcze wtedy. Dłonie Jamesa były wszędzie i nigdzie jednocześnie. Zostawiał na niej swoje odciski, gorące usta smakowały skóry szyi, ust. A Sloane nie pozostawała bierna. Odpowiadała na nie, spragniona i nienasycona. Ciągle potrzebująca więcej, mocniej. Był teraz jedynym, którego pragnęła. Jedynym, który zawładną jej ciałem i umysłem. Jedynym, którego Sloane potrzebowała posiadać.
      Sloane nie wiedziała, co to jest. Nie potrafiła tego nazwać. To nie był tylko wstęp do seksu. To nie było nic, co znała przedtem. Zatracali się w sobie kompletnie. To była walka, rytuał, balansowanie na ostrzu noża.
      Sama odchyliła się bardziej w tył. Trzymała się go, ale nie z obawy, że upadnie – jeśli czegoś miała być pewna, to tego, że James jej nigdy nie puści. Oplatała go nogami, napierając na jego krocze w tym samym czasie, kiedy ustami schodził między jej piersi. Szarpała za włosy w odpowiedzi. Dźwięki, które z siebie wydawała były na pograniczu bólu i rozkoszy. Gdy wydawało się jej, że gest jest słodki, za chwilę pojawiał się ból. Szczypiący, kujący.
      — James, cholera — sapnęła, ledwo łapiąc oddech. Ledwo panując nad sobą i nad tym, co się działo. I chciała więcej, ciągle było jej mało. Ciągle chciała poczuć go bardziej i mocniej. Nie dawała już rady. Nie chciała tylko tego, potrzebowała więcej. Znajomy uścisk pojawił się w podbrzuszu. Najwrażliwsze miejsce pulsowało domagając się obecności Jamesa. Nie była pewna, ile jeszcze da radę tak wytrzymać, zanim nie zacznie go błagać, choć twardo postanowiła, że tego dnia tego nie zrobi. Ale z każdym pocałunkiem, ugryzieniem, które niosło za sobą ten słodki, rozkoszny ból była coraz bliżej tego, aby złamać daną samej sobie obietnicę.
      Wsunęła palce między jego włosy, jakby najpierw chciała go od siebie odsunąć. Ale tego nie zrobiła, a przetrzymała jego głowę przy sobie. Byle nie odsunął się zbyt szybko, aby nie zostawił jej z tą potrzebą samej. Jego dłoń pewnie ją podtrzymywała na plecach, a druga w połączeniu z ustami na piersiach doprowadzała na skraj szaleństwa. Jeszcze trochę, jeszcze chwila i bez niego oszaleje. A może już to zrobiła. Może już dawno przez niego oszalała, ale dopiero teraz zdawała sobie z tego sprawę?
      Sapnęła, gdy jego dłonie zacisnęły się na niej z siłą imadła.
      — Zrób to. Weź mnie, całą. — Nie prosiła, nie zasugerowała. Chciała tego w równym stopniu, co i on. Każda kolejna chwila bez niego była jak przeciągająca się tortura, której Sloane mogła już dłużej nie unieść. Coś między westchnięciem, a warknięciem wyrwało się z jej gardła, kiedy zderzył się z jej ustami. Odpowiedziała na pocałunek natychmiast, jakby nim potwierdzała to, co właśnie powiedziała.
      Oczy blondynki się rozszerzyły bardziej, gdy oplótł dłonią jej gardło. W oczach miała dzikość, którą tylko James byłby w stanie poskromić. I którą tylko on z niej wydobywał. Sięgnęła ręką do jego dłoni, ale nie po to, aby ją odsunąć. Ułożyła swoją dłoń na jego, aby zacisnął ją mocniej.
      Spojrzała mu w oczy. Nie było w niej grama wahania. Było czyste, dzikie pożądanie. Nie, to było coś więcej. Coś kompletnie nowego, co odkrywała pierwszy raz z nim i już wiedziała, że to pokocha.

      Usuń
    2. Każde jego słowo oplatało ją, jak aksamit. Słowa, twarde i mocne, wbijały się w jej ciało. Podrażniały każdy nerw. Rozpalały ją i Sloane była pewna, że gdyby dalej tylko mówił i ją trzymał, doszłaby od samych słów na jego kolanach.
      Sloane krótko pisnęła, kiedy w tym nagłym, prawie niespodziewanym ruchu się podniósł. Otoczyła go od razu nogami, a dłonie splotła za jego karkiem. Nie wypuściła go też od razu, kiedy ją posadził. Pośladki zderzyły się z chłodnym blatem stołu, a ona westchnęła. Przez chwilę zatrzymała go przy sobie. Sam wyplątał się z tego uścisku, ale pozostał między jej nogami.
      Odgarnęła włosy na plecy, spoglądając na mężczyznę z niecierpliwością. Słowami na ustach, które utknęły gdzieś w gardle. Oddech miała nierówny, urywany. Usta spragnione jego smaku, ciało przygotowane na wszystko, co zamierzał jej od siebie dać.
      Kiedy na nią spojrzał, Sloane tylko drapieżnie się uśmiechnęła.
      — James… Po prostu mnie zerżnij i się zamknij. — Prawie się roześmiała, kiedy walczył z nieustępliwym paskiem. Miała już wyciągnąć do niego dłonie, kiedy sobie z nim poradził. Kurwa, w końcu. Najwyższy czas. — Bez udawania i bez granic. Kiedy skończysz, nie chcę być w stanie powiedzieć niczego, co nie będzie twoim imieniem.
      Odchyliła się lekko na stole, a wzrok utrzymywała na jego oczach i twarzy.
      Rozsunęła nogi, mrucząc, gdy wsunął między jej uda dłoń. Odchyliła głowę w tył z kolejnym mruknięciem, biodra wysuwając ku niemu.
      — Twoja idealna dziewczyna jest na ciebie gotowa.
      Owinęła nogi wokół jego bioder, aby przyciągnąć go bliżej siebie.
      — Kurwa, proszę. Nie chcę już czekać, nie drażnij się ze mną… Po prostu mnie weź.

      sloane💕

      Usuń
  44. Sloane nie wytrzymałaby kolejnej chwili spędzonej na oczekiwaniu.
    Siedziała na stole, rozpalona, z rozszerzonymi źrenicami i oddechem rwącym się w chaotycznych spazmach. Przez moment zdawało się, że James nie zamierza się spieszyć, że się wstrzyma i będzie prowadził dalej te słodkie tortury, gdy jego dłoń wsunęła się między jej uda, a palce wślizgnęły tam, gdzie jej ciało od dłuższej chwili pulsowało z podniecenia. Rozchyliła jedynie usta, wzdychając cicho. Przesunął nimi powoli, jakby sprawdzał, jak bardzo jest gotowa. I była. Wilgotna, miękka, idealna dla niego.
    — James. — Wyszeptała, zaskakująco miękko i cicho. Przestała się oszukiwać, że dałaby radę teraz odebrać mu władzę, przejąć kontrolę nad sytuacją. Siedziała przed nim z rozłożonymi nogami, gorącym spojrzeniem i urwanym oddechem, jak oferta, której się nie odmawia, a bierze ze wszystkim co od siebie dawała.
    Nie zwlekał dłużej. Wszedł w nią jednym, mocnym pchnięciem, aż jej plecy wygięły się w łuk, a z ust wyrwał się głośny jęk, prawie krzyk. Uderzał w nią z dziką, bezlitosną siłą, jak wygłodniały drapieżnik, który nareszcie dopadł swoją ofiarę. Drewniany stół zaskrzypiał i drżał pod ich ciężarem. Przestrzeń między nimi wypełniła się wzajemnymi westchnięciami, jękami i zderzającymi się ze sobą ciałami. Każde jego pchnięcie było jak brutalne przypomnienie, że tu i teraz – Sloane należy do niego. Z całą swoją niewyparzoną buzią, odpychaniem go i walczeniem z nim, że nawet w tych momentach, kiedy krzyczy, że go nie chce, nie potrzebuje, to on wciąż ma nad nią kontrolę i wciąż jest tym, który może decydować za nią. Obejmowała go mocno nogami, chcąc zatrzymać go w sobie na dłużej. Jedną rękę oplotła wokół jego przedramienia tej ręki, którą trzymał ją za gardło Nie, aby odepchnąć. Nie mówiła nic głośno, ale on wiedział, co czuje i czego potrzebowała. Jej mina mówiła sama za siebie, błoga i pogrążona w absurdalnej przyjemności, która znajdowała się na granicy bólu. Mogła być przygnieciona do blatu, unieruchomiona przez mężczyznę, a jej biodra wraz unosiły się w jego stronę, jakby domagały się od niego jeszcze więcej niż już jej dawał.
    Wyszedł z niej nagle, zostawiając ją rozedrganą, spragnioną, sfrustrowaną. Zanim jednak zdążyła zaprotestować, jego usta już łagodziły tę chwilową pustkę po nim. Sloane zgrzytnęła zębami, odruchowo unosząc się w górę w cichym błaganiu o więcej, ale to on miał kontrolę i on decydował. Chwycił ją mocno, zdjął ze stołu i odwrócił do siebie. Jęknęła napierając dłońmi na blat, nad którym była teraz pochylona i mało brakowało, a opierałaby się o niego policzkiem. I chyba wcale by jej to nie przeszkadzało.
    Paliło ją całe ciało. Język plątał, a nogi uginały nie tylko pod ciężarem Jamesa, a od tego, jak intensywne to było. Od tego, jaki on stał się… bezlitosny. Ale takiego go potrzebowała. Sloane rozsypywała się pod jego dotykiem. Każdy klaps, każde szarpnięcie za włosy, wbicie palców w jej biodra, uda, piersi… Kręciło się jej od tego wszystkiego w głowie, a jej ciało na niego reagowało instynktownie i prosząc o więcej, choć i powoli zaczynało się poddawać. Była już coraz bliżej, a James podsycał jedynie jej doznania. A potem sięgnął, ponownie, dłonią między jej uda. Pieścił w tym samym rytmie, w którym wbijał się w nią od tyłu. To było torturą i rozkoszą w jednym. Sloane jęczała głośniej, kręciła biodrami, szukała jeszcze mocniej tego, co on już dawał. To niebyła zwykła chwila przyjemności, to było rozrywanie jej na kawałki, doprowadzania do granicy obłędu. Czuła, że jej ciało zaraz eksploduje, że nie wytrzyma, a ta mieszanka przyjemności i bólu zmiażdży ją od środka.
    — James, Boże… Nie mogę… Kurwa. — Sapnęła, ale nie chciała, aby przestał. Zaciskała palce na krawędzi stołu, jakby tylko dzięki temu miała utrzymać się jeszcze w pionie. Tego wszystkiego jednocześnie było za dużo i niewystarczająco, ciało błagało o przerwę, a umysł chciał więcej. Policzki miała mokre, ale już sama nie wiedziała, czy płacze, czy może to tylko było spowodowane tym, jak intensywny z nią był. I to było bez znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. James nie odpuścił tempa. Nie przestał wbijać się w nią z całą mocą, aż jej kolana niemal się pod nią ugięły. Jej krzyk przebił się jej ściany domku, dziki i pełen ekstazy. Palce ślizgały się po stole, a jej ciało powoli osunęło w jego objęciach. Ledwo łapała dech, drżąca i rozemocjonowana. Próbująca jakoś się pozbierać, ale było na to za wcześnie. Rozbita, spocona, rozpalona. Jeszcze drgała, nogi były miękkie jaj wata, ciało całe płonęło. Trzymał ją przy sobie mocno, nie pozwalając opaść na blat.
      Była pewna, że w środku jest cała otarta, zniszczona jego siłą. Ale tego właśnie chciała, o to dokładnie poprosiła i dostała. Odchyliła głowę bardziej do tyłu, opierając go na jego ramieniu. Usta miała rozchylone, łapczywie biorąc kolejne wdechy. Oczy wpółprzymknięte, mokre. To był chaos – ból i przyjemność, dzikość i utrata całkowitej kontroli. Oddychała ciężko, a jej ciało raz po raz jeszcze drgało muskane echem orgazmu. Nie wiedziała, dlaczego, ale myślała, że zostawi ją samą. Jakby to miała być cena – eksplozja, a potem samotność. Ale nie wypuścił jej nawet na moment, trzymał blisko, jak coś najcenniejszego. Ale wtedy poczuła na swoich plecach coś zupełnie innego. Delikatny, miękki pocałunek. Dokładnie między łopatkami.
      To uderzyło w nią mocniej niż każde wcześniejsze pchnięcie. Serce zabiło gwałtownie, a w gardle pojawiła się gula, której nie mogła przełknąć. Pozwoliła mu odwrócić się przodem. Była roztrzęsiona, z gorącymi, czerwonymi i piekącymi policzkami, mokrymi oczami, choć teraz Sloane nie wiedziała, czy to od zbliżenia, czy od uświadamiania sobie, jaką suką dla niego jest, choć na to nie zasłużył. Była bałaganem z potarganymi, poplątanymi włosami. Patrzył na nią w sposób, który sprawiał, że Sloane miała ochotę uciec i rzucić się prosto w jego ramiona jednocześnie.
      Jego słowa zderzyły się z nią z siłą mocniejszą niż jego wcześniejsze ruchy. Sloane przed oczami miała to wszystko, od czego zaczął się ten cały akt. Drgnęła w jego objęciach. Chciała mu odpowiedzieć, że nie może obiecać niczego, bo przecież ona nie ogarnia samej siebie. Ale też wiedziała, że on już i tak widzi prawdę. Widzi ją całą, bez maski i bez udawania.
      — Przepraszam — szepnęła cicho w odpowiedzi. Sięgnęła dłońmi do jego twarzy, którą do siebie przyciągnęła, ale nie w pocałunku. Oparła jego czoło o swoje, gładząc dłońmi policzki. Kojąc oddech i drżące serce, które stale wyrywało się w jego stronę. — Mogę się postarać… Ja… ja przepraszam.
      Sięgnęła do jego ust. Pocałowała go bez pospiechu, ale głęboko. Bez walki o dominację, bez przekonywania siebie czy jego kto tu rządzi. Jakby chciała zapamiętać jego smak i kształt ust lepiej.
      Nie smakował już tym samym rozpalonym pożądaniem, co chwilę wcześniej, a czymś znacznie spokojniejszym. Jakby spuścili z siebie to wszystko i teraz zostali tylko Jamesem i Sloane. Tymi samymi, którzy mieli wypić razem kawę na tarasie, a nie rzucać się sobie do gardeł. Wsunęła palce między jego włosy, przylegając całą sobą do jego torsu. Szukając w nim schronienia przed całym światem i jednocześnie chcąc być tą, która mu to schronienie daje, a nie tylko wciąga w kolejne kłopoty.
      — Dziękuję.
      Nie doprecyzowała za co. Za seks. Za bliskość. Za to, że ją tu zabrał, a może za to, że mimo tego odpychania go to on nadal przy niej pozostawał. Pytanie, na jak długo, zanim w końcu naprawdę nie będzie miał dość.

      sloane

      Usuń
  45. Prysznic pomógł jedynie w zmyciu z siebie potu, ale cała reszta? Pocałunki, dłonie ściskające ciało, to podskórne uczucie, które James po sobie zostawił, to wszystko zostało. Nie w ciele, ale w umyśle. We wspomnieniach, które teraz były żywe, jak nigdy przedtem i ściskały ją za gardło. Kiedy wyszła spod prysznica cała dygotała z zimna. Stała pod strumieniem chłodnej wody dobre kilkanaście minut, próbując doprowadzić się do porządku. Tego emocjonalnego, nie fizycznego. Poukładać sobie jakoś w głowie to, co się wydarzyło i co jeszcze ma się wydarzyć, ale nie potrafiła. Miała zbyt wiele pytań, zbyt wiele obowiązków, których mieć w tym wieku nie chciała i zbyt wiele zobowiązań, na które się nigdy nie pisała.
    W drugiej łazience nadal szumiała woda, kiedy opuściła tę, którą zajęła. Sloane zamiast zostać w domku, ubrać się i spróbować normalności wybrała sobie najlepszą znaną sztuczkę. Uciekła. Ściany tego domu przesiąknięte były tym, co między nimi się wydarzyło. Słowami, które sobie mówili. Podobnie, jak pomost, na którym się znalazła. Daleko było jej do zrelaksowanej czy wypoczętej. Miała w głowie mętlik, lekko powiedziane. Udawała, że tutaj nie sięgają jej problemy, że nikt i nic nie ma tu nad nią władzy poza Jamesem, ale to była prawda. Odpychała od siebie myśli o Nowym Jorku, o tym, że ma męża, któremu gdzieś pewnie kreską, a shotem obiecywała wierność.
    Wyciągała głowę w stronę słońca. Ale nie było w tym teraz nic kojącego. Smażyła się w piekle już za życia, a jej karą było to, co działo się tutaj. To było piękne, ale nie mogło trwać wiecznie. I to bolało bardziej niż się spodziewała. Właśnie, dlatego nie chciała na początku tu z nim przyjechać. Kiedy tylko padła ta propozycja Sloane wiedziała, że nie będzie potrafiła trzymać się od niego z daleka czy udawać, że mogą być tylko parą znajomych, którzy zrobili sobie wypad za miasto. Wypowiedzieli słowa, których nie dało się cofnąć czy udawać, że nie miały one miejsca. Niczego nie żałowała. Gdyby mogła, to powtórzyłaby to wszystko bez choćby jednego mrugnięcia.
    Sloane nie opierała się, kiedy przyciągnął ją do siebie. Sama wręcz szukała schronienia w jego objęciach. Ułożyła dłonie na jego przedramionach, gdy ułożył ją już tak, jak jego chciał. Oparła o niego głowę, ale patrzyła w lśniącą taflę jeziora. Naiwnie liczyła, że będzie tutaj spokojnie. Że nic im nie zachwieje tej ciszy, która powitała ich wieczorem, kiedy tu dojechali, a jednak… Jednak coś im ten spokój popsuło. Ona. To zawsze była ona.
    Nie odzywała się, choć miała mu wiele do powiedzenia.
    Chciała go przeprosić. Prosić, aby jej wybaczył za to, co dopiero nastąpi. Tutaj mogła mówić jedno, ale rzeczywistość dopiero zweryfikuje na ile prawdziwe będą jej słowa. Z dala od chaosu łatwo było podjąć decyzję, ale przecież tam wkrótce wróci.
    Zmarszczyła lekko nos, kiedy James się odezwał.
    Nie spodziewała się, że wrócą do tego tematu tak szybko, ale może tak było lepiej.
    Zacisnęła palce na jego przedramionach trochę mocniej niż planowała.
    — Dziękuję, że mi mówisz. — Sloane domyślała się, że to nie jest dla niego łatwe. Był… Jakby nie patrzeć, ale był tym drugim. Nie chciała o nim myśleć w ten sposób. W jej umyśle nie było podziału ten pierwszy i ten drugi. Obaj zajmowali to samo miejsce z różnych powodów, których nikt poza nią rozumieć nie musiał.
    — A co z tym, co się działo w klubie? Ludzie to nagrywali… Nie zrobił się z tego viral? — Spytała. Jeśli nie ludzie, to matka Xaviera pewnie starała się, aby nikomu nie umknęło kto i co zrobił jej synowi. Ścisnęła lekko usta, niepewna, czy powinna była mówić mu to co chciała, ale… On przecież wiedział. — Wiem o tym James. O rzeczach, które można znaleźć w jego mieszkaniu.
    Podkreśliła, że chodziło o jego miejsce. Nie ten wspólny penthouse, który miał być przestrzenią czystą od tego, czym na boku Carter się zajmował.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane z jednej strony czuła ulgę, że miał kogoś kto się nim zajął, a z drugiej były te głupie wyrzuty sumienia, że jej tam nie było. Sam ją popchnął do tego, aby uciekła. Miała wybór i wybrała siebie, a w zasadzie to Jamesa. Choć wtedy, gdy odchodziła od Cartera w klubie zrobiła to nieświadomie. Skąd wtedy miała wiedzieć, że na niego trafi dwa dni później?
      — Wiesz co się stanie dalej? Z nim i… tą sytuacją? — spytała. Sloane nie oczekiwała pełnej odpowiedzi. W zasadzie to nie wiedziała czy w ogóle czegoś oczekuje. Sądziła jedynie, że skoro wiedział o kaucji, to mógł wiedzieć też więcej.
      — Miałeś rację, aby mi nie mówić. Prawie to zrobiłam.
      Wystarczyła jedna wiadomość, aby chciała biec do niego z powrotem. Jedna. Tylko tyle.
      Odetchnęła głębiej, a jego słowa… były zbyt prawdziwe i zbyt bolesne. Mieli tylko kilka dni, nic, poza tym nie było dalej zagwarantowane. Nic nie było pewne. Sloane nie chciała myśleć o powrocie, ale to chyba już był ten moment, aby zadać niewygodne pytania, których unikali.
      — Chcę dać ci więcej niż kilka dni czy widywać cię po zmroku, kiedy nikt nie patrzy. Tylko nie wiem, jak.
      Sloane zamknęła oczy, a jego ciepły oddech zawiesił się na jej szyi i uchu. Słowa oplatały mocniej niż ramiona. Były prawdziwe i ciężkie, szczere.
      — Dobrze zrobiłeś. — Przytaknęła mu. Gdyby wiedziała wcześniej… Chciałaby wracać od razu. Nie byłoby żadnych wyznań, nie byłoby tych chwil, które Sloane trzymała mocno w sobie i nie chciała puszczać. — To było tego warte. To wszystko.
      Nieprzerywany niczym czas między nimi. Może raz, wtedy na pomoście, gdy tu rozmawiali, bo przyłapał ją na nieobecności w łóżku i po tamtej rozmowie, która mocno w niej się zakorzeniła. Ale te wszystkie chwile, kiedy nie było Cartera, prochów i całej reszty… Tylko Sloane i James z biegającym między nogami psem. Te chwile były warte bycia samolubnym.
      Pytanie, którego Sloane się bała w końcu wybrzmiało. I okazało się być głośniejsze niż blondynka się spodziewała. Nie potrafiła mu odpowiedzieć od razu. Nie miała żadnej odpowiedzi gotowej. Nie przemyślała sobie tego i nie chciała rzucać kolejnym „nie wiem, James”. Nawet, kiedy na ten moment to była najszczersza odpowiedź, na jaką było ją stać.
      — Wiem tylko tyle, że cię kocham i że ty kochasz mnie. Wiem, że nie chcę wracać. I wiem, że część mnie kocha również jego. I nie wiem, jak to pogodzić. Nie mogę raz być z tobą, a potem wracać do niego… To nie jest fair wobec żadnego z nas.
      Schowała się głębiej w jego ramionach.
      Nie oczekiwała, że ją zrozumie ani że będzie wyrozumiały, chociaż taki był przez ten cały czas. Dawał jej przestrzeń i był cierpliwy. Czasami aż nazbyt, ale po tym wszystkim co się tutaj działo tej cierpliwości w końcu zabraknie.
      — Nie chcę odchodzić, James… nie od tego co mamy.
      Sloane lekko drgnęła, kiedy pocałował ją w ramię. Taki prosty gest, a tyle znaczył.
      Powoli wyplątała się z jego objęć, jedynie po to, aby usiąść do niego przodem. Bez prowokujących gestów, które za chwilę zmieniłyby się w coś innego. Nie lubiła konfrontacji, ale teraz, gdy o tym rozmawiali patrzenie w jezioro nie było tym, czego potrzebowali.
      — Przepraszam, że nie mam odpowiedzi… To wszystko… my, stało się tak szybko. Nie myślałam o przyszłości, tylko o tym co jest tu i teraz. Czego chcemy w tym momencie.
      Sięgnęła po jego ręce, którymi owinęła się w talii. Jeśli to miał być ostatni dzień, to niech chociaż jeszcze chwilę ją mocno trzyma. Położyła swoje dłonie na bokach jego szyi, a sobą mocniej przylgnęła do jego ciała. W tej zwykłej potrzebie, aby go czuć blisko.
      — Wiesz, nie jestem tak bezduszna na jaką się kreuję. Wszystko co między nami się działo, wszystkie słowa… Tego się nie da zapomnieć. Czy udawać, że to nic nie znaczyło. — Lekko pogładziła kciukiem jego policzek. Chciałaby wiedzieć, jak to dalej będzie wyglądało.
      — Nie mam pojęcia co robię. Tobie, jemu i samej sobie. Wiem tylko, że nie chce stracić tego, co mamy. — Ale czuję, że to stracimy. Nie dodała tego. Głos lekko się jej łamał, a w gardle zrobiło się sucho. A chociaż była na granicy łez to nie płakała.

      sloane

      Usuń
  46. Nie widziała sensu, aby ukrywać przed nim prawdę. I tak się jej domyślał, a im dłużej grała idiotkę tym było gorzej. Sloane nie wiedziała wszystkiego, nie chciała tego wiedzieć i nigdy nie dopytywała. Powtarzał, że tak będzie bezpieczniej, a ona mu w to wierzyła. I nie chciała mieć z tym nic wspólnego, a dopóki nie znosił tego syfu do ich wspólnej przestrzeni, to co miała zrobić?
    — Tak, wiem.
    Poczuła się, jak przyłapana na gorącym uczynku. Przy ostatniej rozmowie o tym udawała, że nie ma pojęcia o co Jamesowi chodzi. Może teraz, jak nigdy przedtem, czuła się przytłoczona tym wszystkim i w końcu uznała, że to czas, aby wyrzucić z siebie więcej prawdy. Wrzucając tym samym Zaire prosto pod rozpędzony pociąg. James miał kontakty, chciał wrócić do pracy, a ona właśnie mu potwierdziła, że jej mąż handluje. Tytuł żony roku już do niej został wysłany.
    — Nie wiem z kim, gdzie i jak. — Nie była to do końca prawda, ale kłamstwo też nie. Tłumaczył jej na początku, jak to wygląda, ale Sloane była pewna, że wyczyściła to z pamięci i po prostu udawała, że tamta rozmowa nigdy nie miała miejsca. Dla własnego komfortu.
    Sloane wiedziała, że on nie był zły. Był rozczarowany, a to było jeszcze gorsze niż gdyby rzucał w nią przekleństwami i wyzywał od idiotek. Tym właśnie była. Idiotką, która została, chociaż wiedziała o przeszłości i teraźniejszości Crawforda. I ciągle do niego wracała, chociaż tutaj nieraz się zapierała, że nie chce tego robić i woli zostać z Jamesem.
    — Wiem… Wiem, że to się może stać. — Opuściła głowę, aby oprzeć ją o jego ramię. Czuła, że jeśli jeszcze chwilę będzie patrzeć mu w oczy to rozpadnie się kompletnie. — Nie wiedziałam od razu… Nie chwalił się tym. Ja tylko… Zobaczyłam więcej i potem już nie było od tego odwrotu.
    Wzruszyła ramionami, choć to niczego nie tłumaczyło. Tego, że go wybierała i do niego wracała. Sloane nie wiedziała, co tak naprawdę nie pozwala jej odejść. Jej miłość do Zaire’a czy teraz i ten strach, gdy wiedziała do czego jest zdolny, kiedy chodziło o nią? Sloane mogła sobie to tak tłumaczyć, ale czy faktycznie to było jakieś wytłumaczenie?
    Sloane uniosła lekko rękę do jego ramienia. Opuszkami palców lekko przesunęła po nim, jakby chciała zapamiętać jego strukturę, bo podświadomie wiedziała, że gdy stąd wyjadą… to mogą się więcej nie zobaczyć. Ta myśl ją rozdzierała od środka. Na tysiące malutkich kawałeczków.
    Nie rozumiała w co się wpakowała. Znała takie przypadki z filmów, podcastów, których słuchała czy wiadomości, ale nie z prawdziwego życia. I to życie było teraz jej życiem.
    Zacisnęła rękę na jego ramieniu, kiedy mówił. To o tym, że jak cię stracę, to chcę, żebyś jeszcze oddychała. Poruszyło nią to bardziej niż gotowa była przyznać. Liczył się z tym, że ona może odejść, był na to nawet gotów, a jedyne czego chciał…
    — Nie mów tak… Jeszcze nie.
    Sloane nie była gotowa na myśli o tym, co będzie dalej. Na ewentualną utratę siebie nawzajem. To nie był koniec, to jeszcze nie był ich czas, aby się pożegnać. Przynajmniej tak sobie wmawiała, bo poddać się tej koszmarnej myśli o jego czy jej odejściu nie zamierzała. Nie tutaj i nie teraz.
    Mogła przewidzieć, że to zdarzenie stało się viralem. Taka kolej rzeczy, ktoś nagrywa, wrzuca do sieci, a internauci zjadają na żywca. Była pewna, że jej się oberwało, że krzyczeli o to, aby dała jakieś wyjaśnienie, ale nie potrafiła się tym jakoś przejąć. Może Clara wrzuciła to za nią. Napisała jakiś post, aby zamknąć im buzie. Bez znaczenia. James był ważniejszy niż to, co działo się w mediach społecznościowych.
    Xavier nie był jego problemem, nie ciągnęła dalej tego tematu. To było coś, co musiała załatwić po swojemu i bez niczyjej pomocy. Nie chodziło o ratowanie tyłka Zaire’a, a o własny.
    — Bo to nie jest wystarczające. Dla żadnego z nas. Parę dni… to nic.
    Zaledwie cząstka tego, co naprawdę mogliby mieć. Sloane to wiedziała. Ten pobyt tutaj… To była jak cholernie przyjemna zapowiedź tego, co mogło być. Nie chciała tego odrzucać i zostać w chaosie, ale bała się jednocześnie po to sięgnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła głębszy wdech, kiedy dotknął jej szyi, a potem wtuliła się policzkiem w jego ramię. Tak po prostu, jakby wciąż miała do niego jakiekolwiek prawo i mogła. I nie odtrącił jej. Nie kazał się odsunąć. Trzymał mocno i pewnie w objęciach tak, jak zawsze. Był jej schronieniem przed wszystkim. Był też jej wszystkim. Nie traktowała go jako osoby, do której może uciec, kiedy robi się za głośno. Nie szukała u niego tylko spełnienia, a gdy je dostanie to wraca do swoich zajęć.
      Opierała się o niego, jakby był najbezpieczniejszą poduszką na świecie, choć w środku wszystko się w niej rozsypywało. James od pasa w górę był nagi, więc nawet, gdyby chciała to nie umiałaby przed nim tego ukryć. Od razu poczuł niepasującą do ciepłej pogody wilgoć, która kapała z jej policzków na jego tors. W absolutnej ciszy, bez szlochania czy drgania. Wtulała się w jego tors, jej oddech muskał skórę mężczyzny, a łzy spadały i zostawiały na jego torsie mokry podpis bólu, którego nie potrafiła nazwać.
      Nie próbowała ich ukryć, nie ocierała policzków, nie odsuwała się. W tym milczeniu było największe wyznanie, na jakie było ją stać. Chciała go przy sobie zatrzymać, ale wiedziała, że nie może. Że znalazła się w sytuacji, w której nie może go prosić, aby był tym drugim i spotykał się z nią, kiedy czas pozwoli. Nie mogła mu mówić „jestem twoja”, a potem wracać do innego mężczyzny.
      — To nie wracajmy. Możemy zostać tutaj. — Nie miała sil na żarty ani ochoty, nie wybrzmiało to nawet w połowie zabawnie, jak tego chciała. — Albo uciec i być kimś innym.
      Dłoń z ramienia przesunęła na jego tors, a palcami rysowała szlaczki, jakby to miało odciągnąć jej myśli od tego, co się tutaj działo.
      — Nawet nie wiesz, jak szczęśliwa tu jestem z tobą.

      sloane💔

      Usuń
  47. Jej łzy nie były na pokaz. Nie były po to, aby mu udowodnić, że ma w sobie jakieś uczucia i ta sytuacja jej nie rusza. Wszystko w niej teraz pękało. Powoli, ale boleśnie. Powoli wkradała się do niej świadomość, że to najpewniej jest koniec. Bo nie potrafiła wybrać. Nie tak w pełni, a dzielić życie między jednego, a drugiego… To nie było łatwe. I nie chciała tego. Żyć w zawieszeniu, spędzać czas w ukryciu z Jamesem, a potem wracać skruszona do męża, jakby nic się nie wydarzyło. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej przyszłość z Zairem jest jeszcze bardziej krucha niż ta, którą mogła mieć z Jamesem. Wiedziała, że Zaire może ją pociągnąć ze sobą na dno, a w zasadzie już to robił, a Sloane… Ona wracała. Jakby nie potrafiła zrozumieć, że może chcieć czegoś innego od życia. Że nie musi się na to wszystko zgadzać i otrzymywać od życia tylko zlepków dobrych momentów. Posmakowała codzienności, która jest prosta. W której nie ma krzyków, nie ma niepewności. Co najwyżej trochę dymu z patelni, na której spaliła jajecznicę i grzanki, ale to by było na tyle z ciemnych, burzowych chmur, które były między nimi, a które nie należały do jeszcze innych osób.
    Jeszcze chwilę temu określiła się jako „jego dziewczyna”, a teraz nie miała pojęcia, jak będzie wyglądał następny dzień. Czy już teraz nie wrócą do Nowego Jorku, bo to jednak za dużo, aby jeszcze udawać, że to właśnie nie zmierza ku końcowi. To byłoby łatwiejsze, gdyby nie wchodziły w grę uczucia, a James naprawdę był tylko chwilowym przystankiem. Kimś z kim odreaguje po kłótniach z Carterem, ale nie. James krążył w jej krwioobiegu. Był pierwszą myślą z rana i ostatnią. Był schowany w drobnych rzeczach, które ją otaczały. Jak ktoś zamawiał espresso pojawiał się w jej myślach. Kiedy widziała biegających ludzi zastanawiała się, czy on miał już swój poranny bieg. Gdy sama to robiła to odwracała się, aby sprawdzić, czy biegnie za nią. Odruchowo. Kiedy przeglądała zdjęcia z Włoch, które wrzuciła na Instagrama szukała jego, choć nie było go na żadnym. Ale na każdym jednym wiedziała, gdzie wtedy był. Wiedziała, na którym zdjęciu patrzyła na niego.
    Łzy były gorące, słone. Znaczyły jej twarz i dekolt, jego tors. Były jak ciche i bolesne przypomnienie wszystkiego, co tu miało miejsce.
    — A ty? Jesteś ze mną szczęśliwy? — Spytała cicho. Wiedziała, że przysporzyła mu sporo bólu. Dziś sama mu go zafundowała i robiła to umyślnie, aby tylko mocniej zranić. Teraz żałowała każdego słowa. Tego, jak gwałtownie zareagowała na wiadomość. Że w ogóle spojrzała na jego telefon, którego nie miała prawa dotykać. — Wyobrażam… Cały czas.
    Nie miała czym się otrzeć, więc delikatnie pociągnęła nosem, tak jak się robi odruchowo, kiedy ciało próbuje poradzić sobie z emocjami.
    — Możemy. Nic innego w życiu nie robię, tylko uciekam. I jestem bogata, więc możemy jechać, gdzie chcemy. — To nie było przechwalanie się, a fakt. — Ty też powinieneś być. Widziałam, ile ci za mnie płacili. To mogłoby zadziałać.
    Tyle, że James miał znowu cholerną rację. To nie zadziałałoby na dłuższą metę. Prędzej czy później ona by chciała wrócić, a on… On nie był człowiekiem, który ucieka, a który się konfrontuje.
    Jego słowa zabolały. To było piękniejsze wyznanie niż każde „kocham cię”, które kiedykolwiek słyszała. I w obecnej sytuacji bolało bardziej niż powinno. Sloane wzięła głębszy wdech, jakby to miało powstrzymać ją przed utopieniem się we własnych łzach.
    — Kiedy z tobą… to wszystko ma sens, wiesz? — Odpowiedziała po jego rozrywającym na strzępki wyznaniu. — I chcę tego. Tych poranków w twojej koszuli przy kawie, rozmów o wszystkim i niczym, tacos z podejrzanego foodtrucka, który okazuje się najlepszym jakie jadłam — zaśmiała się przez łzy — wiem, że to i ty… to właściwy wybór. Jedyny, który powinnam rozważać.
    Wierzchem dłoni przetarła oczy. Sama mając już dość tego, że nie może przestać.
    — Jeśli wrócimy. Wciąż możemy uciec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiła to, ale było jasne, że nie rozważa ucieczki na poważnie. Nie mogli porzucić swoich żyć. Już pomijając jej formalne zobowiązanie do Cartera. Tęskniłaby za sceną. Za śpiewaniem. Tworzeniem. Tańcem. Za wszystkim czym Sloane była.
      — Trochę chyba jestem… Wciągnęłam cię w to. I nie umiem cię wypuścić. Nie chcę cię wypuszczać.
      Każdy oddech był ciężki, przesycony bólem i potrzebą, aby z nim zostać, ale też tym, co czekało w Nowym Jorku. I żadne z tych uczuć nie mogło znaleźć ujścia. Nie mógł być aż tak wyrozumiały. Sloane przecież wiedziała co robi. Z każdym pocałunkiem, który mu dawała wiedziała, że go to powoli wyniszcza, bo nie jest w stanie mu zagwarantować przyszłości z nią. Nie teraz i nie w tym momencie.
      Rozłożyła dłoń na jego piersi, pod którą czuła bijące serce. Na ten moment zdawało się, że bije tylko dla niej. Trzymała ją tam wiele razy. Tyle samo razy kładła tam głowę i po prostu słuchała jego spokojnego oddechu.
      — Nie jesteś na przegranej pozycji… Nie w moich oczach.
      Nawet jeśliby jej nie miał fizycznie, to miał coś, czego nie dawała nikomu. Widział ją pod każdą postacią. I teraz na tym pomoście i przez te ostatnie dni miał prawdziwą Sloane. Nie dziewczynę ze sceny. Tylko dziewczynę, która nieświadomie go zbyt mocno pokochała.
      — Gdybym mogła… zostałabym tutaj z tobą. W tych dniach, gdzie byliśmy tylko my.

      sloane💔

      Usuń
  48. Ona również zamilkła.
    Nie wypowiedzieli na głos żadnego „żegnaj”, ale ta rozmowa tym właśnie była. Dziwnym, znanym tylko im pożegnaniem. Nie mogła mu teraz dać siebie tak, jak na to zasługiwał. Być tą dziewczyną, która na niego zasługiwała. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek mogłaby tą dziewczyną być. Jednak mimo tych wszystkich słów Sloane czuła, że to między nimi jeszcze nie jest skończone, a ten pomost nie jest świadkiem ich całkowitego rozstania. Być może tylko sobie to wmawiała, aby poczuć się lepiej. Nie pomagało to jej tak, jakby tego chciała. Wizja, że za rok, pół czy nawet za miesiąc mogliby do siebie wrócić i spróbować od nowa wcale nie sprawiała, że to było łatwiejsze. Wątpiła, że cokolwiek mogłoby im tę sytuację ułatwić.
    Świadomość, że jego może już nie być w jej życiu, że już nie obudzi się przy nim rano, że jej nie pocałuje na przywitanie… To przygniatało. Bardziej niż Sloane tego by chciała. Miotała się między „chcę z nim zostać”, a „muszę wracać”. Próbowała zatrzymać się w tych momentach, które nie były naznaczone jej scenicznym życiem i Carterem. Zapamiętać tylko te, kiedy byli sami i w pełni szczęśliwi, a nad nimi nie krążyła wizja powrotu i pożegnania się.
    Napięła się, kiedy ocierał z jej policzka łzy. Nie, bo chciała się zdystansować, ale żeby nie rozpłakać się przed nim jeszcze bardziej. Była już i tak bałaganem, którego łatwo się nie pozbiera.
    — Nie wiem, co zrobiłam, żeby na ciebie zasłużyć… Naprawdę, nie wiem. — Szepnęła cicho. Wtuliła twarz w jego dłoń, jakby to miało pozwolić im zatrzymać się i jeszcze chwilę nacieszyć sobą.
    Gardło miała ściśnięte, a głos cichy i drżący. Serce rozszarpywała sobie sama swoimi słowami i czynami, to samo robiła też i jemu. Przecież wiedziała już w mieszkaniu, że nie będą mieli szans przetrwać. A mimo to zgodziła się, bo wizja tych paru dni z nim była silniejsza niż rozsądek. Bo wtedy nie myślała o tym, jak bardzo oboje będą skrzywdzeni, kiedy czas powrotu nadejdzie.
    — Ona już dawno przestała wystarczać, James. Teraz… teraz będzie boleć.
    Sięgnęła dłonią do jego policzka. Robiła to setki razy, delikatnie gładziła i trzymała przy sobie, ale teraz… Teraz chciała go zapamiętać. Kujący zarost pod palcami, miękkość i ciepło jego skóry.
    — Nie, nie chcę przestać nią być. — Przyznała. Teraz nie wyobrażała sobie powrotu do tej Sloane ze sceny. Jakby ona nie istniała, ale wciąż w niej była. Cały czas. I nic nie mogłoby jej z niej wyplenić. Nie mogłaby porzucić tej części swojego życia. Nawet dla niego, bo miał rację. Gdyby przestała nią być, gdyby uciekła naprawdę to w końcu z tęsknoty za pisaniem, występowaniem zaczęłaby obwiniać jego, bo jej chciał, bo mu siebie oddała.
    — Ale świadomość nie sprawia, że jest łatwiej, racja? — Nie oczekiwała odpowiedzi. Mógł się nastawiać na to, jak to wszystko się zakończy, ale nie można było nie czuć. Przeciągnęła go przez piekło, o czym wiedział i w to wchodził. Całym sobą. Dla niej. Dla nich, aby mieli chociaż krótki moment, kiedy świat należał tylko do nich.
    Sloane tego nie zaakceptowała. Jeszcze nie. Tego rozstania i świadomości, że nie mogą mieć siebie nawzajem. Nie w sposób, który by im odpowiadał. Była samolubna, ale nie na tyle, aby prosić go o ukradkowe spotkania, które tylko rozdzierałyby ich od środka jeszcze bardziej. Gdyby to zrobili… zaczęliby nienawidzić siebie po cichu, aż w końcu z tej miłości, którą się obdarzali zostałby nic nie warty popiół.
    Obdarzyła go smutnym uśmiechem.
    Ciche kocham cię, Sloane, wchodziło głęboko w jej skórę. W każdy nerw. Zatapiało się w kościach. Osadzało się na sercu, ale nie jak coś ciężkiego, a coś, co chciała już czuć do końca życia. To kolejne słowa były trudne i bolesne.
    Kochała go, ale nie mogła zostać. Jeszcze nie.
    Spojrzała na niego odrobinę spokojniej, choć wciąż z mokrymi oczami. Wciąż dłonią lekko gładziła policzek, jakby ten gest miał załagodzić to, co nadchodziło. Co już stało w drzwiach i się o nią upominało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Kocham cię, James. — Zbliżyła się ostrożnie, składając na jego ustach pocałunek, ale nie ten, który mówił „to już ostatni raz”. Nie, to nie był na to czas. Ten pocałunek był jak przypieczętowanie jej słów, jakby chciała mu tym przekazać, jak szczera w nich jest. Nie było gwałtownych ruchów. Była tylko ona i słony posmak po łzach, które spłynęły wcześniej po jej ustach.
      — Nie jestem gotowa… aby wrócić i… I myślę, że ty też nie jesteś.
      Wiedziała, że przedłużanie pobytu przyniesie im tylko więcej bólu. Takiego, z którym może już nie będą mogli sobie w przyszłości poradzić, ale jeśli chociaż jeszcze przez chwilę mogłaby poczuć się tak, jakby nic między nimi nie stało to gotowa była przyjąć na siebie cały ten ból i rozdarcie, jeśli tylko mogłaby chociaż spędzić z nim jeszcze jeden dzień i na chwilę znów być tylko jego dziewczyną.

      sloane

      Usuń
  49. Nie oczekiwała odpowiedzi od razu. Cisza między nimi była potrzebna. Opadała ciężko między ich dwójką. Odwlekali coś, co było nieuniknione. Mogła się oszukiwać, że zostanie tu na zawsze i że nie będzie tęsknić za swoim głośnym życiem. Dopiero parę miesięcy temu wróciła z trasy, a brakowało jej tego od chwili, kiedy stanęła na scenie po raz ostatni. Oboje wiedzieli, że nie zostaną tutaj na długo. Mieli może parę dni, zanim rzeczywistość naprawdę zacznie się o nich ubiegać. Ale jeżeli była szansa na to, aby udawać chociaż przez chwilę, że tak, jak było między nimi przez te dwa dni to Sloane zamierzała się jej mocno chwycić. Bez znaczenia, jak bardzo zaboli, gdy rozstaną się na dobre.
    Westchnęła ciężko. Nieśmiały uśmiech wkradł się na jej twarz, kiedy go usłyszała.
    — Na zawsze… podoba mi się, jak to brzmi. Zostanę… jeszcze trochę zostanę, dobrze? Potem… potem zobaczymy, co będzie dalej.
    Zacisnęła lekko usta. Patrzyła na niego miękko, jak na kogoś kogo chce się zatrzymać w życiu. Pierwszy raz czuła się tak szczerze kochana. Nie za to, co może zaoferować. Nie za pieniądze, nie za ciało. Przesunęła lekko dłonią po jego policzku. Był idealny. Wkurzał ją czasami swoimi zasadami, ale nawet to w nim kochała. Był poukładany, miał konkretny plan, a ona… Ona żyła chwilą i tym co jest, a nie co będzie. Nie myślała o przyszłości. Chyba, że chodziło o karierę to wtedy każdy krok miała przemyślany, ale w życiu osobistym? Każdy dzień był zagadką. Ba, czasami każda godzina nią była.
    — Musisz mieć coś do czego chciałbyś wrócić. — Powiedziała cicho, może nawet z nadzieją, że ma coś (ale nie kogoś) do czego chce wrócić. — Dlaczego nie? Nie narozrabiałeś aż tak, aby na dobre dali ci bana i nie pozwolili wrócić…
    Może nie znała całej historii, ale z tego co James mówił to nie brzmiało to dla niej aż tak źle. Gorsze rzeczy działy się wśród policjantów i detektywów, a jakoś zatrzymywali swoje stanowiska.
    — Znaleźliby mnie… Prędzej czy później. — Westchnęła smutno. Z rezygnacją niemal, bo gdyby naprawdę zapadła się pod ziemię na dłuższy czas to w końcu nawet jej rodzice zaczęliby się martwić. — Ale teraz nikt mnie nie szuka, chyba. Nie wiem, nie dbam o to. Możemy się ukrywać, zniknąć… Tylko nasza dwójka. I Rue.
    Brzmiało to prawie jak nierealistyczny sen. Sloane i James dwójka uciekinierów przed rzeczywistością, do której żadne z nich nie chciało wracać. Miała do tego prawo. Mogła odejść i nikomu nic nie mówić, nie dawać wytłumaczenia. Ale to nie było proste, a ona nie mogła porzucić siebie na zawsze. Miesiąc, dwa owszem. Ale reszta życia? To po prostu nie wchodziło w grę.
    Objęła go delikatnie, wtulając go w siebie i trzymając blisko.
    Koniec nadchodził, choć go nie chcieli. Nie takiego zakończenia pragnęli, ale czy jakieś inne istniało? Może, gdyby nie miała męża. Może, gdyby nie było Cartera i tego, w co ją wplątał. Może, gdyby Sloane nie dała się w to wszystko wciągnąć… Może wtedy mieliby dla siebie szansę. Ale taką prawdziwą, przed którą nie można byłoby uciec.
    — Nie wiem, jak to zrobić, James. — Już nie była pewna, który raz to mówi. Wplątała się w relację, której nie rozumiała. Na początku miał być tylko miłą odskocznią. Nie planowała się w nim zakochać ani tego, aby on zakochał się w niej. Nie ustalili żadnych zasad. Nic poza „nikt nie może się dowiedzieć”. Reszta wydarzyła się sama. — Chciałabym… naprawdę bym chciała. Wracać do domu, w którym jesteś ty. Mieć ciebie każdego dnia. I nie bać się, że ktoś zobaczy, że ktoś coś sobie pomyśli… nie chcę ukrywać, co do ciebie czuję.
    Chciałaby mówić głośno, że go jego kocha.
    Nie martwić się tym, że ktoś zobaczy, jak mu okazuje czułość i przyłapie na gorącym uczynku. Doniesie Carterowi i mediom. Być jego dziewczyną tak, jak być powinna, a nie tylko w ukryciu.
    Teoretycznie to było proste. Rozwieść się, odejść od Cartera i zacząć nowe życie z nim. W praktyce Sloane nie chciała tego robić. I nie potrafiła, a myśl o rozstaniu z Carterem… czasami ją nachodziła, ale gdy stawała się zbyt realistyczna to od niej uciekała. Wracała z powrotem myślami tam, gdzie było dobrze. Gdzie chciała, aby był jej mężem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekko gładziła dłonią jego plecy. Trochę, jakby tym samym mu mówiła „kocham cię i chcę z tobą być, ale nie mogę”. Zamknęła oczy, zamykając się na wszystkie myśli zewnątrz. Na to, co dziać będzie się za parę dni czy tygodni.
      Byli tutaj i to się liczyło. Byli tutaj razem.
      Nie potrafiła odejść od żadnego z nich. Wypuścić ze swoich objęć i pozwolić, aby znaleźli szczęście w innym miejscu. Nie chciała im na to pozwolić. Doskonale wiedziała, że to nie jest w porządku i tylko będzie bardzie krzywdzić siebie oraz ich, ale odpuścić nie potrafiła.

      sloane

      Usuń
  50. Sierpień miał gorzki posmak.
    Zostawił po sobie coś brudnego i niespokojnego, coś czego nie dało się łatwo pozbyć. To uczucie było wbite pod skórę, jak tusz do tatuażu. Nie ważne, jak wiele razy drapałby się w danym miejscu to nie zdrapie z siebie tego uczucia. Skóra robiła się tylko podrażniona i zaczerwieniona, ale ślady pod nią wciąż zostawały. Były piekące i na każdym kroku o sobie przypominały.
    Starała się w jakiś sposób poukładać swoje życie, które od dawna było jednym wielkim chaosem, nad którym nie panowała. Po powrocie do Nowego Jorku sądziła, że wszystko ułoży się tak, jak sobie zaplanowała w głowie. Żegnała się z Jamesem tamtego wieczoru z ciężkim sercem, wiedząc, że wypuszcza z rąk kogoś, kto naprawdę był dla niej dobry. Być może nawet idealny, jakby zrobiony dokładnie pod nią, aby wrócić do mężczyzny, z którym przyszłość miała niestabilną i chwiejną. Ten powrót trwał może niecałe siedemdziesiąt godzin, zanim rozsypało się na dobre. Związek, o który tak zawzięcie chciała walczyć, który broniła przed każdym zakończył się tamtego poranka, kiedy Carter wyszedł po cichu z penthouse’u. Karmiła się wtedy jeszcze nadzieją, że to nie potrwa długo, że któregoś dnia te drzwi się na nowo otworzą i stanie w nich Carter z tym swoim zawadiackim uśmiechem i błyskiem w oczach i wszystko wróci na swoje miejsce.
    Spoiler. Nie wróciło.
    Sposób, w jaki wyszedł z penthouse sugerował zamknięcie rozdziału o nazwie „Sloane”. Wtedy jeszcze tego nie wiedziała, choć czuła w kościach. Cicho zamknięte drzwi były niczym zapowiedzieć końca. I być może wtedy, kiedy drzwi cicho kliknęły, a ją ogarnęła absurdalna cisza powinna była chwycić po telefon, wybrać numer do Harpera i przeprosić. Poprosić, aby dał jej szansę na odbudowanie tego, co zniszczyła nad jeziorem, kiedy mówiła, że musi wrócić do Cartera. Ale tego nie zrobiła, choć palec nieraz zawieszała nad jego numerem i powstrzymywała się, aby nie zadzwonić. Dzwoniła za to do Cartera, częściej niż wypadało, ale odbijała się za każdym razem od ściany. Potem pisała, aby rano, gdy myślała trzeźwiej usunąć te wiadomości, które w większości nie były nawet odczytane. Tym lepiej dla niej, prawda? Dość upokorzeń, jak na jeden rok.
    Mimo, że było jeszcze lato to wszystko straciło kolory i dźwięki. Miasto szumiało z boku, ale Sloane nie była zaangażowana w to, co działo się dookoła. Ona po prostu egzystowała. Mechanicznie wykonywała swoje obowiązki. Wczesnym rankiem, bo nie i tak nr potrafiła zasnąć, spacer z Rue i powrót do łóżka, w którym gniła do dwunastej. Zmuszała się, aby coś zjeść, choć głównie były to jakieś owoce albo na szybko zrobione frytki i kawa albo energetyki, których w lodówce było aż nadto. Lub wieczorami czerwone wino. Przez pierwszy tydzień nawet nie próbowała się pozbierać. Wychodziła z penthouse tylko na spacery z Rue, które były krótkie i w okolicy. Szybkie, aby jak najmniej ludzi ją widziało, aby nikt nie pytał „gdzie Carter? Czemu jesteś sama? Czemu nie nosisz obrączki?” Pytania już i tak się pojawiały. Nie byli widziani od dawna razem, nic nie wrzucali, choć nie było czasem dnia, aby nie dodali czegoś na stories. Nawet głupiego rozmazanego zdjęcia. Była tylko niepokojąca cisza. Z jednej i drugiej strony.
    Później pojawiła się Aria, która nie dała się zbyć Sloane. Pojawiła się też Clara. Telefon dzwonił. Miała zobowiązania, od których uciec nie mogła. Mimo, że najchętniej zostałaby na kanapie, bo to tam sypiała, a na puste łóżko, które dzieliła z Carterem nie mogła się patrzeć. Pod koniec tygodnia opuściła penthouse, aby wrócić do swojego mieszkania. Zostawiła tylko na lodówce przypiętą notkę:
    Jestem u siebie.
    S.

    W głupiej nadziei, że może w międzyczasie Carter wróci i że to coś zmieni. Nie zmieniło. Nałogowo sprawdzała co robi, czy coś wrzuca. Wiedziała, że zaraz zaczyna trasę i go nie będzie w mieście. Liczyła, że gdy skończy to porozmawiają. Bo wciąż nie odpisał ani nie oddzwonił, a Sloane po tygodniu przestała się dobijać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeci tydzień był lepszy i gorszy jednocześnie.
      Nie czuła się ani nie wyglądała lepiej, ale funkcjonowała bardziej jak Sloane niż duch. Wychodziła na kolację ze znajomymi, wróciła na treningi i spędzała sporo czasu w studio, choć teraz miała ochotę wyrzucić każdą piosenkę, którą kiedykolwiek napisała o Carterze, ale ją powstrzymali. Były zbyt dobre, aby się ich pozbyć i jednocześnie zbyt osobiste, aby umieścić je na albumie. Miała jeszcze krótką chwilę, aby zadecydować, czy chce całkiem zmienić koncepcję. Zostawiała te, które tworzyła z myślą o Jamesie. Były słodsze w odbiorze, poza tą jedną, która miażdżyła ją od środka, gdy pisała. Ta o tęsknocie za nim przez te miesiące, podczas, których widziała go tylko w myślach. Chociaż też nie wiedziała, czy powinna była je tam umieszczać, ale ten rok… Przez ten rok to oni grali w jej życiu głównie skrzypce. Rozbierali ją, całowali, niszczyli i zbierali w całość, widzieli jej łzy i słyszeli śmiech. Nie mogła wydać tego albumu i pozbyć się głównych inspiracji.
      Potem pojawiła się koperta, której Sloane nie musiała otwierać, aby wiedzieć co w niej jest. Zdawało się, że włożony do niej papier ważył tyle, co ołów. Dostarczona wczesnym rankiem przez kuriera i koniecznie podpisana. Już wtedy, kiedy zaspana otwierała drzwi z cichym warknięciem „czego” przeczuwała, czego może się spodziewać. Otworzyła ją w salonie, w którym nierozpakowana walizka była jedynym śladem, że uciekła z penthouse’u, w którym wszystko pachniało Carterem. Wyjęła dokumenty. Jasny papier. Czarne litery. Surowy prawny język, który brzmiał jak bełkot.
      Wnosi o rozwiązanie małżeństwa zawartego pomiędzy stronami dnia…
      Nawet nie czytała dalej. Rzuciła dokumenty na stolik. Zadzwoniła. Raz. Drugi. Wysłała wiadomość. Jedną. Drugą. Trzecią. Przez kolejne dni nie dostała odpowiedzi, nie usłyszała nic. Żadnych wyjaśnień. Za to widziała nagrania z koncertów. Była nimi zalana z każdej strony, aż w końcu odinstalowała wszystkie aplikacje na telefonie, aby nie kusiło jej do zaglądania. Reszta dnia, wieczór i noc były niejasną plamą w jej umyśle. Nie pamiętała czy płakała, czy znów do niego dzwoniła czy dzwoniła do kogoś innego – możliwe, ale nie odważyła się sprawdzić. Obudziła się z bolącą głową, zapuchniętymi oczami, dwiema pustymi butelkami po winie i pustą paczką papierosów na balkonie. I końcówkami włosów zafarbowanymi na czerwono. Karmelowe kosmyki mieszały się z ognistą czerwienią, której nie pamiętała z poprzedniego ranka. Łazienka wyglądała, jakby ktoś popełnił w niej morderstwo – farba była wszędzie. Na jej dłoniach również. I jedyną myślą było, że jej fryzjerka ją zabije przy następnej wizycie.
      Nie zaglądała do dokumentów. Nawet nie patrzyła w ich stronę przez najbliższe dni. Nikogo nie zapytała się o radę, nie płakała nikomu na ramieniu. Nie zrobiła nic, a dokumenty szybko pokryły się plamami po kubeczku z kawą, spadło jej tam jakieś żarcie. Były jak zbędny rachunek, którego zapominało się wyrzucić.
      W zasadzie sama nie wiedziała do końca, co robi, kiedy któregoś wrześniowego ranka wstała i przyszykowała się do wyjścia. Za wiele nie myślała, robiła to automatycznie. Jakby nagle uderzyła w nią myśl potrzebuję odpowiedzi. Bardziej chodziło o obecność kogoś kto nigdy jej nie oceniał i kto mógł być jedyną deską ratunku w tej pokręconej sytuacji. Nie odzywała się do Jamesa, odkąd wrócili do Nowego Jorku. Z początku, bo wybrała Cartera i wracała do męża. Później, bo ten sam mąż, do którego desperacko chciała wrócić ją zostawił, a Sloane miała w sobie jeszcze dość przyzwoitości, aby nie lecieć do Harpera sekundę po tym, jak została singielką. Jeszcze nieoficjalnie, ale to było nieuniknione, a dokumenty na stoliku były dowodem.

      Usuń
    2. Lato nie opuściło Nowego Jorku. Temperatury sięgały jeszcze niemal trzydziestu stopni. Zupełnie nie pasowało do nastroju Sloane, który był teraz wisielczy. Wyszła z domu ubrana w lniane, beżowe spodenki, krótki top na jedno ramię w głębokim brązie i białe sneakersy. Na nos wsunęła duże, przeciwsłoneczne okulary od Prady, chociaż miała boski makijaż, ale słońce wygrywało. I wolała jednak ukryć ślady swojej zbyt dużej słabości do czerwonego wina w ostatnich tygodniach.
      Miasto było głośne i kolorowe, ale w oczach Sloane to wszystko nie miało znaczenia. Zatrzymała się po drodze w swojej ulubionej kawiarni. Matcha dla niej, kawa na owsianym dla Jamesa. Nawet nie wiedziała, czy będzie u siebie – było południe i był poniedziałek. Normalni ludzie są wtedy w pracy, ale było dość jasne, że żadne z nich do tych normalnych nie należy.
      Nienawidziła jeździć sama. Głównie przez to, że nigdy nie mogła znaleźć miejsca do zaparkowania i nienawidziła parkowania, kiedy był zbyt duży ścisk. W Nowym Jorku zawsze był ścisk. Na jej szczęście obyło się bez zarysowania innych aut i było całkiem prosto. Lepiej i tak nie będzie. Powinni być wdzięczni, że nie zatrzymała się na środku ulicy, a byłaby do tego zdolna.
      Weszła do kamienicy dzięki uprzejmości jakiejś laski, która akurat wychodziła na spacer z psem. Sloane się tylko modliła, aby jej nie rozpoznała, bo trochę za długo się jej przyglądała, ale może czerwone końcówki (w dodatku krzywo zrobione) i okulary zbiły ją z tropu. Podarowała sobie windę i wdrapała się na piętro Jamesa schodami. Żałując każdego wypalonego papierosa w życiu i wypitego wina w ostatnich dniach. Była zbyt wyczerpana, aby teraz funkcjonować jak dawniej.
      Stanęła przed drzwiami do znajomego mieszkania i zastukała kilka razy. Głośno, aby na pewno ją usłyszał. Zaczynała się denerwować, kiedy schodziło mu z otworzeniem drzwi, ale w końcu usłyszała to, czego pragnęła – przekręcany zamek.
      — Cześć. — Przywitała się, zanim jeszcze zdążył powiedzieć choćby jedno słowo. — Mam dla ciebie kawę. I lepiej powiedz coś miłego o włosach. Pierwszy mnie w nich widzisz. Eksperyment. Czy coś. Nie pytaj i przesuń się. Chcę wejść.

      sloane👩🏻‍🦰

      Usuń
  51. — Nie zabrzmiało jak komplement.
    Przewróciła oczami, kiedy obok niego przechodziła. Od razu uderzył w nią znajomy zapach perfum, których używał. Na ułamek sekundy zamknęła oczy, jakby nie była przygotowana na taką bliskość z nim. Minęły trzy tygodnie, a podczas tego czasu wydarzyło się… Wiele. Trzy tygodnie od kiedy ostatni raz trzymał ja w ramionach, całował i miał blisko. Trzy tygodnie od ostatniego razu, kiedy jej życie było względnie poukładane. Nawet jeśli była to fasada to żyło się w niej zaskakująco przyjemnie. Nie czuła się gotowa, aby do tego wrócić, chociaż być może to było dokładnie to, czego Sloane potrzebowała. Albo tego odwrotnością. Sama nie wiedziała, choć nie przyszła tu tez po to, aby prosić o powrót do niego. Prawdę mówiąc sama nie do końca wiedziała, czego od Jamesa teraz chce. Odpowiedzi, ale jakich tak naprawdę? Sloane często miała plan, a kiedy nie miała to robiła wszystko, aby wyglądało jakby go miała. Tylko problem polegał na tym, ze James ja zbyt dobrze znał, aby uwierzyć w to, że nie działa spontanicznie. Z wierzchu wszystko było niby dopracowane. Odpowiedni makijaż, który lekko trzymał się na skórze. Dopasowane ubrania i dodatki. Słodkie, ale nie mdlące perfumy, przez które przebijała się nutka goryczy. Było w tym coś ironicznego, bo tak się przez większość czasu czuła.
    Od razu dostrzegła, że wygląda trochę inaczej niż ostatnim razem. Był… Sama nie wiedziała. Wydawał się być inny, chociaż nie potrafiła jeszcze dokładnie wskazać palcem dlaczego tak jest. Po prostu było inaczej.
    Weszła do środka, jak do siebie. Nie rozglądała się, a miejsce wyglądało identycznie, jak trzy tygodnie wcześniej. Jakby nic się tutaj między nimi nie wydarzyło. A jednak ścieżka prowadząca do balkonu przywoływała wspomnienia z tamtego poranka. Piła kawę, a potem pokazała mu piosenkę. Miejsce w salonie, gdzie stała i on pocałował ją albo ona jego – już nie pamiętała – było jakby zaznaczone czerwonym kółkiem.
    — Czy kiedykolwiek cie uprzedzałam, że wpadnę z wizyta? — Rzuciła lekko, jakby to był standard w ich relacji. Była tu zaledwie pare razy, ale żaden z tych razów nie był planowany.
    Oddała mu kawę, kiedy odwróciła się w jego stronę. Trzymała jeszcze okulary na twarzy, jakby w głupiej obawie, ze kiedy je zdejmie to James w jej oczach dostrzeże wszystko. Zawsze widział wszystko. Nawet zanim się odezwała. Nie była pewna, czy o rozstaniu też słyszał. Możliwe. Media milczały. Poza jakimiś pytaniami na stronach plotkarskich, czy Sloane i Zaire wciąż są razem, bo od dawna byli niewidziani, ale odpowiedzi były niejednoznaczne. James już dla niej nie pracował, więc jej team nie miał już obowiązku, aby informować go o zdarzeniach z jej życia. Komuś musiała powiedzieć. Odezwać się do prawnika, a że Sloane nie miała do tego głowy poprosiła o pomoc Clarę, a kobieta była zdolna do trzymania sekretów, wiec najpewniej nie puściła pary z ust.
    — Dobrze wyglądasz. Ćwiczyłeś więcej niż zwykle? — W końcu zsunęła okulary na czubek głowy. Była zmęczona i było to po niej widać. Żadna warstwa korektora i podkładu nie byłaby w stanie aż tak dobrze zamaskować podkrążonych oczu i wymazać śladów po niewyspaniu. Jeśli było dobrze to sypiała po cztery godziny dziennie. Z przerwami oczywiście, a przez resztę godzin marnie egzystowała, chociaż powoli już wychodziła z tego dziwnego odrętwienia. Była bliżej niż dalej, aby stanąć na nogi. Przynajmniej tak się jej wydawało.
    — Przyszłam, bo… — Urwała, bo nie do końca chciała mu się przyznać, a z drugiej strony i tak nie mogła tego dłużej ukrywać, prawda? Nie zamierzała tez wylecieć od razu z pytaniami, które będą brzmieć bardziej jak oskarżenia.
    Sloane westchnęła krótko i pociągnęła łyk napoju. Suchość w gardle nie była spowodowane odwodnieniem, a tym jak się czuła w środku. Pusta, wypluta z jakichkolwiek emocji i nijaka.
    — Chciałam zabrać obrączkę i pierścionek. Zostawiłam je tu i… Muszę je zwrócić właścicielowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zamierzała ich zatrzymać. Ani tym bardziej wyrzucić. Były po pierwsze zbyt drogie i zbyt ładne, aby tak po prostu się ich pozbyć. Wyśle kogoś do niego, aby mu je oddali. W końcu nie ona nie kupowała i nie zamierzała ich zatrzymać. Bez względu na to, jak bardzo by tego mogła chcieć. Choćby ze zwykłego przywiązania. A przywiązana do nich była. Bardziej niż się jej wydawało, chociaż od prawie miesiąca nie miała ich na sobie. W domku łatwo było jej zapomnieć o tym, ze jest czyjakolwiek żona. Tam była dziewczyna Jamesa. Przez tydzień nie nosiła nazwiska Crawford, nie należała do nikogo kto nie był Jamesem. Powinna się była wiec przyzwyczaić do tego, że już ich na sobie nie ma, a jednak… Jednak, gdy patrzyła na lewa dłoń, która była pusta i wolna od ciężaru obrączki i pierścionka zaręczynowego czuła dziwny niepokój. Taki, którego nie można było łatwo wytłumaczyć.
      Sloane, o dziwo, wcale nie oczekiwała, że James teraz się rzuci w jej stronę z pytaniami, co to dla nich oznacza. Bo tak jak jedna część blondynki chciałaby powrotu do tego co mieli, to ta druga wiedziała, że to może nie być już możliwe. Jakby za wiele się wydarzyło, aby mogli tak po prostu zacząć od nowa w miejscu, w którym to wszystko się skończyło. Zostawiła go. Patrzyła prosto w oczy, kiedy mówiła, że nie może z nim być i musi wrócić do Cartera. Widziała, że go to rozbiło chociaż próbował nie dać tego po sobie poznać. Sloane nie była jedyna, która tamten wyjazd zakończyła złamanym sercem. Była jednak za to odpowiedzialna i musiała przyjąć to na siebie. Mierzenie się z konsekwencjami własnych czynów nie przychodziło jej tak łatwo, jakby tego chciała. Zwykle ich unikała. Miała ten talent, aby uciec z każdych kłopotów, ale tym razem zawiódł. Tym razem Sloane była zdana sama na siebie. Nie mogła poprosić menadżerki o pomoc, zwalić winy na kogoś innego czy nakazać Meave czy Julie się tym zająć. Musiała ten bałagan posprzątać sama.
      — Wiem, że milczałam i… Chciałam się odezwać. Tylko nie wiedziałam, czy jeszcze mogę. — Odpowiedziała. Nie prosiła, aby ja zrozumiał. Aby dał szanse się jej wytłumaczyć, dlaczego odchodzi i wraca do miejsca, z którego James już pare razy ja ratował. To nie było coś, co Sloane mogłaby mu wytłumaczyć. Samej sobie. Nie potrafiła tego wytłumaczyć i jak niby miała oczekiwać, że inni zrozumieją jej bełkot? — Musiałam się trochę… ogarnąć. Poukładać sobie pewne rzeczy w głowie.
      Nie musiał wiedzieć, że nic sobie nie poukładała. Chociaż znając jego, to doskonale o tym wiedział. Sloane nie byłabyś pewna siebie dziewczyna. Raczej była wycofana. Milcząca bardziej niż zwykle. Niby mówiła, ale bez szczegółów i zdania były krótsze niż dłuższe. Jakby mówienie było dla niej teraz męczące. Cóż, było.
      — Jak się czujesz? — Spytała. Przyszła, bo miała sprawę, ale wciąż jej na nim zależało. I chciała usłyszeć, że ma się dobrze. Ze wszystko jest w porządku. Nawet jeśli miało to być kłamstwo.

      sloane

      Usuń
  52. Sloane przez te trzy tygodnie się nie pozbierała. Nie potrafiła tego zrobić. Jednocześnie wiedziała, że nie może dłużej tonąć w tych uczuciach, bo naprawdę w końcu zginie. Była przytłoczona odejściem Cartera i swoim od Jamesa. Nie sądziła, że zareaguje tak gwałtownie, kiedy Zaire wyśle jej papiery. Przygotowywała się na ten moment, ale zdaje się, że nie ważne jak bardzo Sloane próbowałaby się przygotować to na odejście nigdy nie będzie się gotowym. Tak, to była odpowiednia decyzja. W zasadzie cała ich trójka na tym korzystała, prawda? Carter był wolny i mógł robić co chce. Bez patrzenia na to, czy jego żona jest zadowolona czy wręcz przeciwnie. Sloane nie była już uwiązana tajemnicą. Nie musiała martwić się o jego dodatkowy biznes. To już nie było jej zmartwienie, prawda? Za to James mógł zyskać Sloane. Tak, jak tego chciał – bez obrączki, bez zobowiązań wobec innego mężczyzny. A przede wszystkim była ta świadomość, że Sloane w samotności nie będzie sięgała po żadne używki. Nie tak, jak w ciągu tego roku. I z tego powodu odetchną wszyscy.
    — Dobrze, czyli jeszcze coś ze mnie zostało. — Głos zabarwiony miała rozbawieniem, ale prawda była daleka od radości. Nie zapowiadała się, bo gdyby zrobiła to teraz to nie byłaby w stanie wydusić z siebie słowa, a tak? Miała przewagę nad nim. Chwilowo przynajmniej jeszcze, bo wciąż był zaskoczony jej pojawieniem się tutaj. Ale przecież nie będzie to trwało w nieskończość i za chwile przyzwyczaj się do obecności dziewczyny.
    Ciągnęła napój przez słomkę. Potrzebowała również zająć czymś ręce, aby nie zrobić głupoty. Bardzo łatwo się przy nim zapominała. Jakby nie potrafiła sensownie myśleć. Może i nie potrafiła. Ale jeśli mieli do siebie znaleść drogę powrotną, to Sloane postawiła sobie warunki, których miała zamiar się trzymać. Nie, aby zamierzała się nimi podzielić z Jamesem.
    — W końcu brzmisz sensownie. — Westchnęła teatralnie, jakby ten brak uwagi z jego strony naprawdę jej przeszkadzał. No dobrze, może trochę. Lubiła komplementy, a te od niego już zwłaszcza. — Inaczej jest, prawda? Nawet jak krzywo, to wygląda jakby były tak zrobione specjalne.
    Przeczesała włosy palcami. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do tego, jak obecnie wyglądała. Nie była pewna, czy to się jej podoba. Ale póki co zamierzała lecieć z vibem, który sobie narzuciła. Potrzebowała zmiany, a włosy to był dobry początek.
    Słowa o obrączce i pierścionki przesunęły się po jej gardle niczym żyletki. Chciała tego, prawda? To niby ja co teraz zaczęła narzekać? Sloane bez większego zainteresowania tematem wzruszyła ramionami. Płakać mu w ramię nie zamierzała. Wystarczająco wiele razy go do tego wykorzystywała, a opłakiwanie innego faceta na ramieniu tego, którego porzuciła… Musiała mieć w sobie dość przyzwoitości, aby tego nie zrobić.
    — Mam na myśli, że biorę rozwód.
    Parsknęła pod nosem. Była zirytowana, ale bardziej kwestia tego, że wszyscy wokół mieli racje, a ona nie chciała słuchać. Skończyło się płaczem. Dokładnie tak, jak jej przewidywano. Niby mogła się upierać, że bez tego nigdy by się nie nauczyła i nie mogą jej uchronić przed wszystkim. Musiała popełniać błędy. Wszyscy musieli. Inaczej to życie było bez sensu. Jasne, łatwiej byłoby bez nich, ale tak samo nudno.
    Patrzyła, jak po nie idzie. Były dokładnie tam, gdzie zostawiła je miesiąc temu. Zacisnęła lekko usta. Obserwując dalej jego reakcje, jakby chciała zajrzeć mu do głowy i przekonać się o czym myśli. Czy w ogóle jeszcze o niej myśli, czy może odlicza sekundy, aż Sloane opuści jego mieszkanie i zostawi go w świętym spokoju. Na moment na jej twarzy pojawił się grymas, kiedy o tym pomyślała. I ta myśl wcale się dziewczynie nie podobała, choć przecież miał prawo do tego, aby przestać zabiegać o jej uwagę. Przestać chcieć mieć ją u boku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane była problemem. Nie musiał się z tym zgadzać, mógł sprzeczać – co przecież wiele razy robił w przeszłości, ale nie zmieniało to faktu, że blondynka stanowiła problem dla każdego. Od samego początku, jeszcze zanim się urodziła tym właśnie była. Dla rodziców, dla pierwszej żony Desmonda, dla rodzeństwa i ta lista się ciągnęła i ciągnęła. Jamesowi też narobiła problemów, ale tego by jej wprost nie powiedział. Lubiła przynajmniej myśleć, że nie pozwoliłby sobie na to, aby jej to wyrzucić w twarz, a to co myślał… to już jego sprawa.
      Zawahała się przed zabraniem pierścionków.
      Kiedy palcami musnęła otwartą dłoń Jamesa lekko zadrżała. Podniosła na niego wzrok i przez pare chwil nic nie mówiła. Tylko na niego patrzyła z lekko rozchylonymi ustami i niejasnym spojrzeniem.
      — Dzięki. — Rzuciła beznamiętnie. Ważyła je przez chwile w dłoni, zanim otworzyła torebkę i wrzuciła je do mniejszej kieszonki.
      Mogła teraz wyjść i udawać, że nic jej tu już nie trzyma. Utwierdzić siebie i Jamesa w przekonaniu, że przyszła tu tylko, aby odebrać własność Cartera i tyle tylko chciała.
      — Dostałam papiery przed weekendem. Odszedł dwa dni po tym, jak wróciłam. Nie wiem, czy w ogóle chcesz o tym wiedzieć. Ale nie odzywałam się, bo… próbowałam się ogarnąć. Po nas i po nim.
      Wzruszyła ramionami, chociaż to nie było takie nic, jakie Sloane próbowała wmówić wszystkim, że jest. Zostawiła Jamesa i była tym zmiażdżona. Nie pamiętała nawet, kiedy pocałował ją po raz ostatni. Carter zostawił ją i… i gdy nazbierało się tych odejść wszystko przestało mieć znaczenie.
      Jakoś wcale nie było jej lepiej z czasem. Może gorzej, ale nauczyła się lepiej maskować ból. Za okularami i makijażem, uśmiechem, który zmyliłby każdego, tylko nie Jamesa. Nie próbowała przed nim udawać, ale też nie wylewała tu swoich uczuć. To nie było miejsce ani czas.
      James zdawał się być inny. Bardziej zdystansowany i nie mogła się dziwić, że taki jest. Doprowadziła w końcu do tego. Świadomie w dodatku, gdyby jeszcze nie była pewna co robi, ale Sloane wiedziała. Aż za dobrze wiedziała. Już wtedy w mieszkaniu powinna była stanowczo odmówić, czego nie zrobiła. Pozwoliła sobie na chwile słabości. Bo tęskniła. Bo jej uczucia do niego nie wygasły, a przez ten tydzień, który spędzili razem tylko się zwiększyły. A mimo to odeszła, bo wydawało się, że dobrze postępuje. Że wybrała właściwie.
      — Radzisz sobie. — Powtórzyła, smakując te słowa na języku. Nie kpiła z niego. Wyglądał dobrze. Zbyt dobrze. Starała się nie gapić, nie mierzyć to wzrokiem. Zachowywać tak, jakby jego obecność nie wpływała na nią w żaden sposób. — Cieszę się.
      Skoro sobie radził… To musiało być dobrze.
      Przesunęła wzrokiem po jego sylwetce, nie migać powstrzymać lekkiego uśmiechu. Dopasowana koszula, która była lekko rozpięta i wpuszczona w spodnie. Znajomy pasek w szuflach. Nawet lekko uniosła kąciki ust, ale wstrzymała się przed zagłębianiem w ten temat. Nie czas i miejsce.
      — Przyjęli cie z powrotem? — Brzmiała na zaskoczona, chociaż chyba nie powinna. Wiedziała, że tego przecież chciał. Tym razem uśmiechnęła się szerzej i szczerze. — Gratulacje, detektywie Harper. Nowy Jork może znów spać spokojnie.
      W przeciwieństwie do mnie.
      Chociaż jedno z nich dostało to, czego chciało. Po jego głosie słyszała, że się cieszy. Nie pamiętała, czy wspominał, ile czasu tam pracował, ale to bez znaczenia. Musiał czuć się dobrze z myślą, że znów jest tam, gdzie było jego miejsce.
      — Ja? Jakby mnie coś przejechało, przeżyło, wypluło, a potem przydeptało. Ale sobie poradzę.
      Wzruszyła ramionami. Ona teraz nie była najważniejsza. Nic z tego nie było ważne, jej uczucia, co robiła nocami, kiedy nie miała obok nikogo kto mógłby powstrzymać ja od głupich decyzji.
      — Nie jest miło, ale… może tego potrzebowałam.
      Sloane nie czekała na pocieszenie czy usłyszenie, że wszystko będzie w porządku. To i tak nic nie zmieni. Musiała ten czas jakoś przełknąć. Jak gorzki lek, który jeszcze długo zostawia po sobie nieprzyjemny posmak. Potem będzie lepiej. Musiało być.

      Usuń
    2. — Wiesz, co jest zabawne? W zasadzie to żałosne, ale wytrwałam dłużej niż ojciec ze swoją trzecią żoną. — Parsknęła. Tyle chociaż miała z nim wspólnego. Oboje szybko się rozwodzili.
      — Talia go rzuciła po czterech miesiącach. Ja… Ja będę dwudziestodwuletnią rozwódką po… nie wiem, ośmiu? Nie mogę się doczekać rozmów przy obowiązkowych spotkaniach. — Przewróciła oczami. Nie oczekiwała od niego odpowiedzi. Musiała to z siebie po prostu wyrzucić, a przecież miała nie poruszać z nim tego tematu.
      Westchnęła, sfrustrowana i zła sama na siebie. Odwróciła się do niego na moment plecami. Przeszła w stronę balkonu, który tez był naznaczony ich śladami. Porankiem z kawą, piosenką… Zamknęła na moment oczy, jakby to miało pomoc się jej przenieść w lepszy czas. I na chwile to zadziałało.
      — Właśnie… te głupie pierścionki to nie powód, dlaczego tu jestem. Chce się o coś zapytać, ale… Nie wiem, czy chce znać odpowiedź.
      Miała nadzieję, że się myli. Że to były tylko głupie myśli, które miała. Niewyrzucona z siebie jeszcze tego pytania. Czekała, choć nie wiedziała na co.

      sloane

      Usuń
  53. Sloane nie oczekiwała współczucia. I szczerze mówiąc to go nie chciała, bo to były problemy, które sama sobie ściągnęła na głowę. Nie potrzebowała, aby ktoś głaskał ją po plecach, mówił, jaka to nie jest biedna i że wszystko się poukłada. Zdawała sobie sprawę, że tak będzie. Tylko najpierw musiało być źle, aby potem było jeszcze gorzej i z czasem zmieniało się na lepsze. Czy jakoś tak to będzie działało. Jeszcze tego nie rozgryzła.
    Rzucała półsłówkami. Udawała, że ta sytuacja jej nie rusza. Ale nie była na to obojętna. Ani na rozwód, ani na Jamesa i to, jak było teraz między nimi. Znów dziwnie i z dystansem, którego nie chcieli, a który zdawał się być odpowiednim wyborem. Sloane sama nie wiedziała, co robi ani po co to wszystko. Mogła do niego wysłać Meave po obrączki. Uniknąć tej sytuacji i rozmowy, a jednak przyjechała sama. Była tutaj w jego mieszkaniu. Stojąc przy oknie i spoglądała przed siebie, kompletnie niezainteresowana widokiem.
    — Tak, biorę rozwód. — Westchnęła. Opuściła ramiona wraz z cichym westchnięciem. Nie sądziła, że tak to się zakończy, a jednocześnie mogła to przecież przewidzieć. — Rozstaliśmy się trzy tygodnie temu, więc… To tylko formalność.
    Nie obiecywał, że wróci. Oboje wiedzieli, że nie mógłby tego powiedzieć, bo nie zamierzał wracać. Zbyt dużo się wydarzyło, aby można było naprawić ten związek. Byli innymi ludźmi. Zbyt naiwnie myślała, że jej powrót cokolwiek zmieni. To nie była ucieczka po kłótni, jakich miała za sobą parę. W grę weszły uczucia, których nie odpychała już od siebie. Zbyt intensywne, aby o nich zapomnieć.
    Odwróciła się w jego stronę, zaskoczona tym, jak blisko był. Uniosła głowę do góry i przez chwilę milczała. Naprawdę musiał się pytać, dlaczego? Było to oczywiste, ale niektóre rzeczy trzeba było powiedzieć na głos.
    — Ponieważ wie, że byłam z tobą. Widział… Cóż, nie byliśmy szczególnie delikatni, hm? Cała byłam pokryta… tobą. — Poruszyła lekko ramieniem. To był oczywisty fakt, dlaczego ze sobą skończyli. Ale powodów było ich znacznie więcej. — Nie wiem skąd wiedział, że byłam z tobą. Poza tym… odszedł… dla mnie. Żebym odzyskała moje życie.
    Carter raczej nie sprawiał wrażenia osoby, która jest w stanie myśleć o innych. Sloane podobnie o nim myślała, jeszcze przed tym wszystkim. Ale poznała go lepiej przez te wszystkie miesiące. I chociaż był wtedy zamroczony narkotykami i alkoholem, Sloane wiedziała, że mówił szczerze. Nie podobało się jej, że odszedł, ale tak miało być lepiej. Co nie zmieniało faktu, że ten proces bolał. Nie chciała też przed Jamesem udawać niewzruszonej, a jednocześnie nie chciała mu zawracać głowy swoją osobą bardziej niż to konieczne.
    Pozwoliła sobie na to spojrzenie. Przez moment chciała poczuć się jak poprzednia wersja siebie. Brakowało jej tej Sloane, która była bardziej beztroska, a jej życie miłosne nie było tak skomplikowane. Kiedy bawiła się z innymi i te relacje były proste. Jakieś pocałunki, niezobowiązujący flirt, taniec, a czasami z kimś wychodziła. Teraz było trudniej, a uczucia… mimo, że wspaniałe to rujnowały jej życie.
    — Ciebie też chciałam zobaczyć. — Zapewniła. Spojrzenie dziewczyny zmiękło, a na ustach pojawił się rozluźniony uśmiech. Oczywiście, że chciała go zobaczyć. — Prawie zadzwoniłam. Gotowa, aby prosić, żebyś przyjechał. Ale… to nie byłoby fair, prawda? I ostatnie tygodnie nie są moimi najlepszymi. Byłabym okropnym towarzyszem, a ty niepotrzebnie byś się martwił, gdybyś zobaczył mnie wtedy, kiedy chciałam zadzwonić.
    Doprowadziła tylko mieszkanie do porządku. Okej, nie ona. Przychodziła do niej miła pani, która mówiła kiepsko po angielsku, ale sprzątała wybitnie. Sloane ją lubiła, bo nie zadawała pytań i przynosiła jej cukierki, które były świetne i niedostępne w żadnym sklepie. Nawet online ich nie mogła znaleźć.
    — Wiem. Ale nieświadomość czasami jest błogim uczuciem, wiesz? Nawet jeśli nieprawdziwym.
    Gdyby mogła to nie pytałaby o to, ale James był jej jedynym źródłem tych informacji. Mogła niby zadzwonić do Cartera, ale i tak by nie odebrał, a jego prawnik nic by jej nie powiedział. Teoretycznie to już nie była jej sprawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale nie potrafiła odpuścić. Mogła już z Carterem nie być, mógł jej wysłać dokumenty od prawnika i mogła szykować się do rozwodu, ale podpisanie dokumentów czy rozstanie nie sprawi, że Sloane przestanie zależeć. Tak samo, jak odejście od Jamesa nie sprawiło, że nagle przestało jej na nim zależeć.
      Może niepotrzebnie zaczęła ten temat. Może niepotrzebnie tutaj przyszła. Teraz… Teraz, gdy był blisko i patrzył na nią w ten wyczekujący, cierpliwy sposób nie umiała mu nie odpowiedzieć. Mimo, że słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Zaczepiały się o ścianki, mocno chwytając i nie pozwalając sobie wydostać się na wierzch. Sloane aż nazbyt wyraźnie go czuła, nie tylko perfumy, ale jego. Ciepło bijące od znajomego, męskiego ciała, od którego jeszcze nie tak dawno temu nie potrafiła się oderwać.
      — Pytam, bo… tylko ciebie o to mogę zapytać. Gdyby był ktoś inny, nie zawracałabym ci tym głowy. — Zapewniła. Tak byłoby łatwiej, gdyby pytania o Cartera mogła kierować do kogoś innego, ale James pozostawał tym łącznikiem. I teraz, jak nigdy, ale Sloane się modliła, żeby nie miał o niczym pojęcia. — Wiedziałeś o kaucji, ale… Wiedziałeś, co się tam stało? Co mu zrobili? Że wyżyli się na nim, jak na worku treningowym?
      Sloane podniosła głowę wyżej. Spojrzała mu w oczy. Nie chciała, aby umknęła jej jakakolwiek jego reakcja, a jednocześnie… Jak nigdy liczyła, że zobaczy na jego twarzy zaskoczenie. Prosiła, aby to co teraz powiedziała było dla niego nowością. Aby zaprzeczył.

      sloane

      Usuń
  54. Nie wypowiedziała tego z pretensją, ale też nie jako suchy fakt, którym rzuca się ot tak. To była prawda, że rozchodzili się, bo Carter dowiedział się prawdy o tym mężczyźnie, który nie dawał jej spokoju od miesięcy. Sloane dalej nie wiedziała skąd i być może się już nie dowie. Jej ciekawość, ale i też pewnego rodzaju obawa nie zostały zaspokojone, ale chwilowo nie mogła się tego dowiedzieć.
    Kącik ust Sloane lekko się uniosły, kiedy umysł podsunął jej jedno z wielu wspomnień z domku. Takie, od których ciało samo się napinało, jakby zaraz miało od nowa doświadczyć tego wszystkiego. Nie należało w ten sposób myśleć, a już na pewno nie teraz, kiedy Sloane tu przyszła w zupełnie innej sprawie.
    — Hej, wiesz, że to nie twoja wina, racja? Jeśli dobrze pamiętam to… Nie raz i nie dwa powiedziałam „mocniej”. Żadne z nas się wtedy nie kontrolowało. A to jeszcze nie znaczy, że mi z tym źle.
    Sloane nie wyrzucała tego z pretensją. A już tym bardziej nie uważała, aby James w jakikolwiek sposób był odpowiedzialny za to, że teraz była w trakcie rozwodu. Mogła mu odmówić i nie naciskałby na nią. Gdyby została w Nowym Jorku i wróciła do domu tak, jak należało zrobić to nie staliby tutaj teraz. Pamięć jej jeszcze nie zawodziła, a blondynka nie stawiała oporu przed pocałunkami i dotykiem, które sama wiele razy inicjowała. Zwyczajnie nie potrafiąc trzymać się od niego z daleka. Kiedy nie mieli ze sobą żadnego kontaktu Sloane zbyt często wracała myślami do tych dwóch tygodni, które spędzili we Włoszech. Była tą, która zawiniła. Miała kogoś, a bez wahania pojechała z nim i mu się oddała. Sloane nie potrafiła się tam kontrolować. Nie z jego gorącym oddechem na szyi, rozkazującym tonem głosu, z którym nie potrafiła walczyć. Dłońmi, które z taką zachłannością badały jej ciało, przyciągały do siebie i trzymały w mocnym uścisku. Wtedy zapomniała o wszystkim. James stał się jej całym światem. Na niczym, poza tym, aby byli oboje zadowoleni jej nie zależało.
    Sloane niczego nie żałowała. Tak, miało to swoje przykre konsekwencje, ale znała siebie i gdyby miała się cofnąć do tamtego poranka w jego mieszkaniu, gdy przekonywał ją, aby pojechała z nim to zrobiłaby dokładnie to samo.
    — I tak by do tego doszło, James. Prędzej czy później… ten związek od początku był spisany na straty. — Powiedziała cicho, bo jeszcze nie do końca chciała się przyznać do tego, że wszyscy mieli rację. Dopóki tylko imprezowała, a Carter był tylko odskocznią i kimś z kim może spędzić noc, potańczyć u jego boku, wypić coś i oderwać się od rzeczywistości to nikomu szczególnie nie przeszkadzało, że obraca się w jego towarzystwie. Dopiero później, gdy zaczęło robić się poważniej, a Carter miał znaczący wpływ na jej decyzje przestało się to podobać jej zespołowi. I matce, ale o jej zdanie się Sloane nie pytała. — Nie żałuję tamtego tygodnia, James. To było… to jest coś, czego nie chcę zapominać. Wiem, co robiłam. Chciałam wszystkiego, co tam się wydarzyło. I nie winię cię za to, co dzieje się teraz, jeśli tak pomyślałeś. Nie zrobiłabym tego.
    Musiał to od niej usłyszeć, bo ostatnie czego chciała, to aby miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Znała go i mógł nie dać tego po sobie poznać, ale po sposobie w jaki powiedział „przepraszam” czuła, że zaczyna się obwiniać. Jeśli ktoś był winien, to tylko ona.
    Kierowała się wtedy pragnieniem, którego nie dało się kontrolować. Uczuciami, które tłumiła w sobie od miesięcy, a kiedy pozwoliła sobie na to, aby z niej wyszły to nic ani tym bardziej nikt nie byłby w stanie jej już powstrzymać. Pozwoliła sobie na otworzenie się przed nim, odsłonięcie tej prawdy, którą skrywała głęboko w sobie, a kiedy już to zrobiła to była nie do zatrzymania. I to nie chodziło tylko o to, aby zaspokoić fizyczne potrzeby. Gdyby chodziło tylko o to, to James nie zatrzymałby się w jej umyśle na miesiące. Gdyby ten wyjazd podyktowany był tylko jednemu, Sloane nie wyznałaby mu swoich uczuć. Nie wpuściłaby go w miejsca, które trzymała szczelnie zamknięte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekała, aż odpowie z lekkim zniecierpliwieniem.
      Ciągnąca się cisza nie była odpowiedzią. Mogła się uprzeć, że jest, ale wtedy wkręciłaby sobie coś, co pewnie nie było prawdą. Wyszłaby trzaskając drzwiami, krzycząc słowa, których nigdy by mu powiedzieć nie chciała. Dlatego czekała. W milczeniu i zaskakująco spokojnie, jak na siebie. Nie pospieszała go z odpowiedzią. Mimo, że trwała ona dłużej niż blondynka tego chciała.
      Bała się też tej odpowiedzi. I żadna tak naprawdę nie była dobra, ale gdyby odpowiedział twierdząco… Skrzywiła się na tę myśl, a zaraz po tym odetchnęła głębiej, kiedy usłyszała „nie”. Z ulgą.
      — Rozumiem to, James. Ja tylko… Musiałam wiedzieć. — Wytłumaczyła się. Nie mogli zostawiać śladów po tym, co się tam działo, racja? Taka wiadomość, gdyby wyciekła i dostała się w odpowiednie ręce byłaby obciążająca.
      Miał rację w tym, aby jej nie mówić. Sloane nie odpuszczała, a gdyby dał jej te informacje to nie potrafiłaby przestać. Wtedy przekonana była, że to było zwykłe zatrzymanie. Takich, jakich wiele. I słuszne, bo przecież nie mógł nie ponieść kary za to, co zrobił. Ale w życiu nie spodziewała się, że mogłoby to eksplodować do takich rozmiarów. Bójka w klubie była jak przepustka do tego, aby wyciągnąć z niego więcej. Zaire też milczał i niespecjalnie zdradzał szczegóły tego „przesłuchania”. Jego zasinione ciało mówiło jej wystarczająco wiele.
      Pokiwała powoli głową. Jakby chciała mu dać tym znać, że rozumie i jest na tej samej stronie.
      — Nie posądzałabym cię o takie metody przesłuchań. — Powiedziała cicho. O inne, owszem. Ale to nie był odpowiedni moment, aby żartować. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Nie wiedziała, czy chce wiedzieć więcej. Ale wiedziała, że jeśli nie zapyta to te pytania będą się jej śnić po nocach. — Było… bardzo źle?
      W oczach wielu pewnie na to zasłużył. Wyżył się na Xavierze, a później ktoś zrobił to na nim. Zasmakował własnego lekarstwa, czy coś w ten deseń. Ale dla Sloane Zaire wciąż był mężem. Razem czy nie, zależało jej. Jak mogłoby jej nie zależeć, skoro spędziła z nim tyle miesięcy u swojego boku?
      — Wiem, James. Ja tylko przyspieszyłam ten proces.
      Wierzyła mu. Kiedy spoglądała w jego oczy nie widziała, aby się mieszał w swoich odpowiedziach. Może dobrze grał, ale była już grami zmęczona. Skoro mówił, że tak jest, to mu zaufała. Miała do niego pełne zaufanie, a James… Nie okłamał jej. Czasami tylko spóźniał się z prawdą. Byłaby straszną hipokrytką, gdyby miała o to do niego pretensje.
      Wzięła głębszy wdech, kiedy jej dotknął. Nie spodziewała się. Nie po tym, jak przestała się odzywać i zniknęła. Nie, gdy jednego dnia mu mówiła kocham cię, a następnego pakowała, aby wrócić do innego. Zerknęła na jego dłonie na ramionach i automatycznie zrobiła krok w jego stronę. Jeszcze do niego nie sięgała, nie wiedziała, czy może ani czy powinna. Jego bliskość była kojąca, a dystans między nimi przytłaczający.

      sloane

      Usuń
  55. Wspomnień było aż nazbyt wiele. Mogła w niech przebierać, jak w najnowszej kolekcji od ulubionego projektanta. Wracały, chociaż to był bardzo zły moment, aby się w nie zagłębiać. James był na wyciągnięcie ręki, a gdyby Sloane zrobiła jeszcze jeden krok to zderzyłaby się z jego torsem. Nie musiała tego robić, aby wiedzieć, że zderzy się z twardymi mięśniami skrytymi za materiałem koszuli. Z gorącym ciałem, które tak dobrze znała. Umysł zalewały jej wspomnienia z ich wspólnych momentów. Były one na tyle wyraźne, że wręcz czuła na skórze jego oddech, dłonie w talii, usta na szyi… Próbowała się powstrzymać, ale nie potrafiła. Wrócić jakoś do rzeczywistości tego, że byli w jego mieszkaniu, a Sloane przyszła z konkretnymi pytaniami, a nie po to, aby odbyli podróż po wspomnieniach. To było silniejsze od niej. Wystarczyła sama jego obecność, aby myśli krążyły tylko wokół niego. Sloane chciała trzymać się postawionych sobie zasad. Podejść tym razem rozsądniej do swoich wyborów, ale czy ona kiedykolwiek podejmowała rozsądne decyzje?
    — Powiedziałabym to znowu… I znowu, i znowu… — Szepnęła. Konsekwencje, które ją dopadły nie zmieniały tego, że Sloane podjęłaby tę samą decyzję. Jeśli chodziło o Jamesa, zrobiłaby wszystko dokładnie tak samo. Powtórzyłaby cały te ból, aby przez parę dni mieć go dla siebie. Udawać przed sobą i światem, że mogą być razem. Teraz udawać nie musieli, a skoro Sloane miała mieć za jakiś czas małżeństwo za sobą nie musiałaby go ukrywać. Zapędzała się znowu z myślami. Wybiegała nimi do przyszłości, która była krucha i niepewna.
    Nie powiedzieli sobie nic, czego już by nie wiedzieli. Sloane jednak już bardziej musiała pilnować swojego oddechu i tego, aby przypadkiem nie zdradzić się z tym, gdzie jej myśli teraz były. Podejrzewała jednak, że James wcale nie potrzebował jej werbalnej odpowiedzi, aby doskonale wiedzieć, gdzie utknęła teraz Sloane.
    W tamtym domku nad jeziorem, który stał się ich bezpiecznym miejscem. Szczęśliwą bańką, w której liczyli się tylko oni. Zapełnił się ich śmiechem, rozmowami do wschodu słońca. Był świadkiem tego, jak oddani sobie nawzajem byli i jak się nawzajem pragnęli. Gdyby to tylko było możliwe to przeniosłaby się tam z powrotem. Do tych momentów, kiedy wydawało się jej, że między nimi może już być tak na zawsze.
    Im dłużej patrzyła mu w oczy, tym bardziej się zatracała. Traciła kontrolę, której jeszcze się trzymała. Mimo, że palce ześlizgiwały się z niej, jakby nasmarowana była oliwą. Sądziła, że będzie ponad to, że gdy tu wejdzie to wyjdzie po kilku minutach. Tymczasem jej myśli pracowały na najwyższych obrotach. Rozmyślała nad wszystkimi za i przeciw, tych pierwszych było więcej, ale te drugie brzmiały sensowniej. Sama siebie już nie rozumiała. I był tutaj James. Z tym spojrzeniem, które łamało ją za każdym razem. Wiedziała, że nie robi tego specjalnie. Pewne rzeczy przy nich działy się same i nie można było tego zatrzymać.
    Odwróciła wzrok, gdy temat wrócił do Cartera. Był jak kubeł zimnej wody wylany na rozgrzane ciało. Właśnie po te odpowiedzi przyszła, a nie mogła dostać ich w pełni. Zacisnęła zęby, nieco zawiedzona, a jednocześnie wyrozumiała. Dopiero wrócił do pracy, gdyby ktoś się dowiedział, że zdradza jej szczegóły sprawy… Nie chciała mu stwarzać problemów.
    — Pytam, bo… To wyglądało źle, James. Wiesz, widziałam go po jakiś marnych bójkach z kumplami czy cokolwiek, ale to… Wiem, że jest święty i są ludzie, którzy by uznali, że sobie zasłużył, ale… — Urwała, bo co miała powiedzieć? Że nie powinni? I co James by zrobił? Nawet mimo wiszącego nad nią rozstania nie potrafiła się za nim nie wstawić. Już nie tyle co z przywiązania, a zwykłej empatii, a gdy go zobaczyła bez koszulki w klubie… To nie było w porządku.
    Wróciła do niego spojrzeniem, kiedy znów się odezwał. Troska w jego głosie nie była dla niej nowością, ale to jak brzmiał teraz… Miała wrażenie, że to była mieszanka opiekuńczości z ostrzeżeniem.
    — Trzymam, James. Musiałam zapytać. Dla siebie, nie dla niego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sloane nie wiedziała, jak jej przyszłość będzie wyglądała. Nie potrafiła teraz o tym myśleć. Musiała się przestawić na inny tryb życia. Znaleźć nową rutynę, nowe restauracje, bo przecież nie mogła chodzić tam, gdzie wychodziła z Carterem na kolację. Wszystko musiała w swoim życiu teraz zmienić i nie miała pojęcia od czego zacząć. Pogubiła się w tym za bardzo i nie oczekiwała z tego powodu współczucia. Była na tyle dorosła, aby wiedzieć, że czyny mają konsekwencje, ale najwyraźniej nie na tyle dojrzała, aby sobie z nimi radzić. I niezbyt sobie z nimi radziła, ale to najwyraźniej była nieodłączna część życia, której nie mogła pominąć.
      Nawet, jeśli teraz z nim zostanie i otworzy się po raz kolejny, wpuści go do swojego życia to dalej nie dawało gwarancji, że ona i James przetrwają. Sloane… Sloane niosła za sobą chaos, który nie pasował do tego spokojnego życia Jamesa. Chociaż, czy można było je nazwać spokojnym z pracą, jaką wykonywał?
      Sloane stała w miejscu. Z oczami wlepionymi w oczy Jamesa. Próbując zachować spokój na zewnątrz, ale każde jego słowo uderzało w nią z ogromną mocą. Bardziej niż chciałaby sobie na to pozwolić. Lekko zacisnęła dłonie w pięści. Z nerwów, ale i przez to, że on miał rację. Znowu.
      — Nie wiedziałam, czy wrócę… Ja… Wtedy i czułam, że robię dobrze. Że to jest to, co powinnam zrobić. Jest… był moim mężem. Poślubionym w Vegas czy nie… Złożyłam obietnicę.
      Nie chodziło o to, że kochała Jamesa mniej. Nie porównywała tych uczuć do siebie. Powrót wydawał się czymś oczywistym i nie mogła z tym walczyć. Chciała być z nim też szczera. Bez kręcenia i udawania.
      Zagryzła dolną wargę, gdy przyznał, że było mu z tym dobrze. Zakuło, a jednocześnie cieszyła się, że potrafił się po niej pozbierać. Najwyraźniej szybciej niż ona, bo Sloane do dziś się nie otrząsnęła.
      Powoli zaciągnęła się powietrzem, które pachniało nim. Jego perfumami, jego kawą. Wszystko w tym miejscu było przesiąknięte Jamesem.
      — Też o tym pomyślałam — przyznała cicho. Również się nie poruszyła. Stała wciąż w miejscu z lekko wyciągniętą do góry głową i oczami, które zsuwały się po jego twarzy. — Ale to… to faktycznie zły moment. Ale…, ale co, jeśli ten odpowiedni nie nadejdzie?
      Jeżeli ją teraz pocałuje lub ona jego, to znów będzie miała mętlik w głowie. On również. Mimo, że czuła, że ich uczucia do siebie nie osłabły. Czuła, jak osiadają jej na skórze. Ich ciężar był przyjemny i znajomy, nieprzytłaczający. Jak coś, czego jej brakowało od dawna.
      — Tacos, huh? — Uśmiechnęła się lekko, choć bardziej do siebie niż do niego. — I po tacos… co będziemy robić później?
      Sloane nie potrafiła mu się oprzeć. Przysunęła się bliżej, choć nie to planowała. Nie tego chciała. Najpierw miała sobie poukładać wszystko. Wyjść na prostą, ale on przecież nie będzie czekał w nieskończoność. Tacos i rozmowy nie będą wystarczające.
      — Nie powinnam… Naprawdę nie powinnam. Miałam cały plan na nas, jak to będzie wyglądało. Postąpić słusznie i tak, jak na to zasługujesz, ale jesteś tu i… Blisko i… nie potrafię przy tobie myśleć. Wyłączam się i… I przypominam sobie, jak dobrze całujesz.
      Zaśmiała się nerwowo na te pokręcone wyznanie.
      Jeszcze próbowała trzymać się na dystans, choć była bliżej niż przedtem. Przekonać samą siebie, aby odeszła i zostawiła to tak, jak było. Nie ruszyła się, bo nie chciała.
      — Powiedz mi, że nie powinnam… I pójdę.

      sloane

      Usuń
  56. Skinęła głową, bo go rozumiała.
    Bardziej niż mógł sobie to wyobrazić. Mogło się wydawać, że dla Sloane to wszystko to jest zabawa czy jakaś gra. Pojawia się wtedy, kiedy jej życie jest w rozsypce, a kiedy zaczyna się układać to wraca do miejsc, do których się przyzwyczaiła. James nigdy nie był dla niej opcją zapasową. Mimo, że jej ostatnie wybory pokazały, że w ten sposób go traktowała i najwyraźniej to, co robiła teraz również to udowadniało. Naprawdę nie chciała, aby to tak wyglądało.
    Przez chwilę się nie odzywała. Obecnie Sloane nie była pewna, czego tak naprawdę jej potrzeba. Już nie chodziło o to, czego chce, a o to co pomoże jej stanąć na nogi, a wskoczenie mu do łóżka… To nie rozwiąże niczego. Przywiąże ich do siebie tylko bardziej, o ile to w ogóle było możliwe. Nic tu nie było łatwe, a każde słowo zdawało się być nieodpowiednie.
    Nie chciała go zostawiać bez odpowiedzi, a jednocześnie jej milczenie było dość wymowne. Wróciła nie tylko do miasta, ale przede wszystkim do Cartera. Gdyby mogła to zatrzymałaby ich obu, ale życie tak nie działało, a chowanie się po hotelach nie było czymś czego Sloane chciała. Ani nie chciała tego dla Jamesa.
    Uciekła wzrokiem w bok. Jak zawsze, kiedy nie chciała czegoś mówić lub uciekała przed zobowiązaniem. Kiedy czuła zbyt wiele i sobie nie radziła, a nie chciała, aby ktokolwiek wiedział, jak się czuje. Nie potrafiła mu powiedzieć, że na pewno by od niego odeszła, bo tego nie wiedziała. Może za jakiś czas, a może nie zrobiłaby tego nigdy. Carter podjął decyzję za nią. Sloane musiała ją zaakceptować, bo chociaż próbowała z nim porozmawiać to ignorował ją od trzech tygodni, a Sloane naprawdę traciła już siły do dalszej walki. I może to nie miało sensu. Może naprawdę najlepszym rozwiązaniem było pójść w swoją stronę, zamknąć ten rozdział i zacząć żyć po swojemu. Z dala od siebie nawzajem.
    Lekko drgnęła, kiedy jej dotknął. Jego dotyk był ledwo wyczuwalny na skórze, a wypalał się na niej mocno i Sloane to czuła całą sobą. Przymknęła na moment oczy, chcąc lepiej zapamiętać ciepło jego dłoni. Miękkość skóry. Opuściła ramiona z cichym westchnięciem, jakby zrzucała z siebie wielki ciężar, który zbyt długo w sobie nosiła.
    — Byłoby łatwiej, gdyby chodziło tylko o to. Bez emocji, bez przywiązywania się… — Ale w ich przypadku to nie miało prawa bytu. Sloane posmakowała życia z Jamesem, jej uczucia do niego rozwinęły się w zbyt szybkim tempie. Nawet nie zwróciła uwagi na to, kiedy to się stało. I narobiła przez to takiego bałaganu, którego nie potrafiła posprzątać. Jeszcze nie teraz. Może za jakiś czas, kiedy wszystko się jakoś ustabilizuje.
    Nie zaprotestowała, kiedy ją do siebie przyciągnął. Objęła go bez słowa, chowając się w znajomych objęciach. Zamknęła oczy i znów nic nie mówiła. Dłońmi sunęła po jego plecach. Nie w prowokującym geście. Przypominał on raczej coś na kształt bezradności. Ciche przyznanie się, że Sloane naprawdę nie wie co robi ani jak ma się zabrać za naprawianie własnego życia. Gdyby coś się między nimi wydarzyło oboje byliby tylko bardziej zranieni. Wciąż nie mogła mu dać tego, na co James zasługiwał.
    — Nie wiem, co robię. Wiem, że ciągle to mówię, ale nie mam pojęcia. — Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. I niekoniecznie miała z kim o tym porozmawiać. Matka zakręciłaby rozmową tak, aby zaczęły omawiać jej problemy, jej ex męża, jej obecnego męża, a jakby się rozkręciła to Sloane poznałaby tożsamość męża numer trzy. To chyba było u niej rodzinne. Pakowanie się w relacje, które są zabronione.
    — Ale wydaje mi się, że… powinnam przez chwilę być sama. — Powiedziała cicho. Nie chodziło o to, aby urwać z nim jakikolwiek kontakt. Sloane nigdy nie była sama. Zawsze był ktoś, a teraz nagle było tych ludzi zbyt wiele. I każdemu chciała dać coś od siebie, ale nie potrafiła rozdzielić się na tyle kawałków. — Może to pomoże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uniosła głowę. Chciała na niego spojrzeć, aby upewnić się, że rozumie o co jej chodzi.
      Wysunęła jedną rękę spod jego objęć i pozwoliła sobie dotknąć policzka mężczyzny. Kąciki jej ust lekko uniosły się ku górze, kiedy poczuła pod palcami znajomą szorstkość brody. Sięgnęła palcami nieco wyżej, muskając opuszkami cienką skórę.
      — Chcę być dla ciebie lepsza, James. — Wyznała. — Więc, jeśli możesz… daj mi trochę czasu. A w międzyczasie pewnie zadzwonię o drugiej w nocy, żebyś zabrał mnie na tacos.
      Mogłaby mu oddać ciało, ale to nie znaczyło nic, jeśli myślami w stu procentach nie byłaby przy nim. Sloane nie miała pojęcia, czy jeśli skupi się na sobie to coś się zmieni. Improwizowała. Szukała rozwiązań. Coś zrobić musiała, aby nie stracić wszystkiego co było dla niej ważne w życiu.

      sloane

      Usuń
  57. Dla Sloane samo przyznanie się, że potrzebuje czasu okazało się ciężkie.
    W idealnym świecie nie musiałaby czekać na to, aż się pozbiera po otrzymaniu dokumentów od Cartera. Nie spędziłaby ostatnich tygodni będąc wrakiem i cieniem samej siebie. Podpisałaby je bez zastanowienia, odesłała do prawnika i wróciła do życia, które znała i kochała.
    Jeszcze nic nie podpisała. Dokumenty leżały na stoliku, ubrudzone i pominięte przez nią. Musiała najpierw skontaktować się z prawnikiem. Sloane wiedziała, że może dużo stracić przy tym rozwodzie i czuła się zobowiązana wobec samej siebie, aby to skonsultować z kimś kto wiedział co oznacza każdy mały druczek, który dla Sloane był zbędnym bełkotem. Należało spodziewać się wszystkiego, chociaż nie chciała iść tą drogą i wyobrażać sobie scenariusze, w których pozywają się o pieniądze i wyrywają sobie z gardeł własności. Dzielili penthouse i jego zawartość, ale nie na tym Sloane zależało. Już nie potrafiła tam mieszkać i nie potrafiłaby tego robić, gdy już będzie po wszystkim. Było w tym miejscu zbyt wiele wspomnień, które dzieliła z Carterem, a każdy kąt penthouse był naznaczony nim. Pokoje były świadkami ich relacji; wzlotów i upadków. Patrząc na głupi blat w kuchni widziała poranki, gdy walczyła z ekspresem, który nie chciał współpracować. Słyszała jego śmiech z boku, bo zapewne wyglądała komicznie klnąc pod nosem na maszynę. Wchodząc do sypialni zalana była setkami chwil, które tam spędzili. Nawet nie chodziło o to, że chce się go pozbyć na dobre ze swojego życia, bo wiedziała, że nigdy nie uda się jej zapomnieć o Carterze. Stał się zbyt znaczący w jej życiu, aby mogła wrzucić do go szufladki „byłych” i udawać, że nigdy nie istniał.
    Brała czynny udział w rozwodzie swoich rodziców, słyszała i doskonale pamiętała kłótnie o głupie wazy czy dywany, przeciągnęli siebie i ją przez piekło. Chciała tego uniknąć. Odejść po cichu, bez robienia wokół siebie zamieszania. Tak, Sloane kochała chaos i uwagę, ale nie w sytuacjach, które uwzględniały inne osoby. A rozwód… To było osobiste. Zbyt osobiste, aby dzielić się nim ze światem, choć doskonale wiedziała, że nie uniknie tego tematu. Będą się o to pytać podczas wywiadów, fani będą zadawać pytania, tworzyć teorie, wypisywać w mediach społecznościowych. Wiedziała, jak to działa. Nawet za dziesięć lat będą jej to wypominać. Na tyle na ile było to możliwe blondynka chciała rozstać się w pokoju. Bez robienia wokół siebie zamieszania większego niż to konieczne.
    Odpowiedź blondynki nie była satysfakcjonująca, ale była szczera. Mogłaby mu skłamać, że to nie ma na nią żadnego wpływu. Pocałować i zatopić się w gorących, znajomych ustach Jamesa, ale to byłaby tylko przykrywa. Pod skórą wciąż myślałaby o swoich uczuciach, pogmatwanych i zakręconych, trudnych do ujarzmienia. Płakałaby, gdy nie będzie patrzył. Lub zwalała na mało istotne rzeczy, które były powodem jej łez. Ale on by wiedział. Za każdym razem, gdyby wyłączyła się w tracie wspólnego spędzania czasu i patrzyła w pustkę przed sobą z nieobecnym wzrokiem, myślami będąc daleko to on wiedziałby, że myśli o Carterze.
    — Ciebie też nie jest łatwo wypuścić. — Odpowiedziała. Próbowała, naprawdę próbowała to przez te ostatnie miesiące zrobić. James zawsze do niej wracał. W najmniej odpowiednich momentach jego postać pojawiała się tam, gdzie go być nie powinno. Niefizycznie, choć to odczucie równie dobrze takie mogło być. Widziała go, czuła, choć nie był namacalny.
    Nie byłoby jej tutaj, gdyby chciała go wypuścić. Być może po dłuższym czasie Sloane by w końcu i o nim zapomniała. Trzymała jako miłe wspomnienie z Włoch. Myślała, jak o facecie, który dał jej wiele niezapomnianych nocy. Ale nawet, kiedy myślała, że może go puścić to tego nie robiła. Wracała do niego, prosiła o więcej i nie patrzyła na konsekwencje.
    Pochyliła się lekko do przodu. Przymknęła oczy, kiedy zetknęła się z ciepłem jego skóry. Mimo, że wiedziała, że odejście teraz będzie trudniejsze. Zawsze ciężej było się jej z nim pożegnać, kiedy tak wyraźnie go czuła. W dotyku nie było nic dwuznacznego, ale był wystarczający, aby nie chciała puszczać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła, jak jego oddech owija się wokół jej twarzy, co tylko utrudniało wyplątanie się z jego objęć i wyjście. Ale może jeszcze przez chwilę nie musiała tego robić. Zostałaby, ale jeśli to zrobi to nie osiągnie tego, na czym jej zależało. Jeszcze nie do końca rozgryzła co to tak naprawdę jest, ale musiała do tego dotrzeć sama. Poukładać sobie w głowie. Przeżyć to rozstanie, które choć spodziewane to łatwe nie było.
      Nosiła w sobie wiele obaw, którymi nie chciała się z nikim dzielić. Obciążanie Jamesa jej uczuciami wobec Cartera nie było fair, a robiła to stanowczo zbyt często. Nawet teraz, gdy prosiła o te wszystkie szczegóły, których nie potrafił jej przekazać. Nie pytała z ciekawości, a troski. Zdawała sobie sprawę, że Carter nie należy do krystalicznych osób. Interesowała się nim policja, był pod lupą, ale na koniec dnia był też mężczyzną, z którym Sloane spędziła wiele miesięcy i którego kochała. Z tymi wszystkimi wadami i problemami, które na nią ściągał. Zamykała oczy, gdy wychodził bez mówienia, dokąd się udaje. Udawała, że nie wie co robił i z kim. Jeszcze nie potrafiła przestać o nim myśleć czy zostawić za sobą bez mrugnięcia te wszystkie miesiące, które z nim dzieliła.
      — Nie zawaham się z tej oferty skorzystać. — Zapewniła. Chciała się zaśmiać, ale nie była w nastroju. Powiedziałaby, że James nie wie na co się pisze, ale doskonale przecież wiedział. Znał ją momentami lepiej niż ona siebie. Wiedział co jej podsunąć i w którym momencie. — Postaram się nie zepsuć ci za bardzo harmonogramu snu. — Obiecała za to. To, że ona nie sypiała w nocy i odsypiała w ciągu dnia jeszcze nie oznaczało, że musiała Jamesowi psuć każdą noc.
      Dla Sloane te wydarzenia były osobistym dramatem, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Miała w sobie zbyt dużo gniewu, aby teraz mogła rozpocząć coś nowego. Zależało jej na Jamesie i jeśli miała rozpocząć z nim coś nowego to w pierwszej kolejności musiała poukładać sobie to, co miała w głowie. A to nie było łatwe zadanie. Nie mogła podać mu daty. Rzucić, że do świąt będzie wersją Sloane, która zasługuje na Jamesa i która nie będzie go krzywdzić. Równie dobrze mogła nigdy się nie otrząsnąć albo przez kolejne lata żyć w dziwnym zawieszeniu, w którym nie będzie miejsca na zdrową relację. Zasługiwał na coś więcej niż strzępki Sloane, która nawet w pełni nie była sobą. W ciągu tego roku straciła samą siebie. Nie wiedziała kim jest czy postępuje słusznie. Każdy ruch zdawał się być tym niewłaściwym. Błądziła więc po omacku. Próbując się podnieść z popiołów.
      Sloane o niczym co działo się za kulisami nie miała pojęcia. Nie mogła go mieć. W jej oczach, więc wszystko co robiła z Jamesem nie było pociąganiem za sznurki, aby coś osiągnąć. I być może, gdyby wiedział, jak to wyglądało z jego strony, że ich pocałunki, zbliżenia i intymność, na którą sobie pozwalali była podszyta czymś więcej niż uczuciami, które kierował wobec niej, nie stałaby tutaj teraz. Nie obejmowałaby go i nie prosiła, aby na nią zaczekał. Aby zrozumiał, że Sloane potrzebuje chwili, aby poukładać sprawy związane z Carterem, zrozumieć swoje uczucia, a niektórym dać odejść. Nie byłaby nawet wściekła, tylko rozczarowana. Ale tego nie wiedziała, więc wciąż stała ufnie przytulona do mężczyzny, zaciągając się jego znajomymi perfumami. Rozluźniała się pod jego dotykiem ciepłych dłoni. Wcale nie chciała też wychodzić, chociaż być może właśnie to należało zrobić. Pożegnać się, powiedzieć do zobaczenia.

      Usuń
    2. Ślady po Jamesie już wyblakły. Mogła nie mieć ich na ciele, ale nosiła w umyśle. Wślizgnął się tam, jeszcze zanim pocałował ją po raz pierwszy. Był obecny, kiedy Sloane sobie z tego nie zdawała sprawy. Kiedy lekceważyła jego obecność po koncertach, w klubach – skryty gdzieś za cieniami zawsze był. Nie zawsze go widziała, ale zawsze czuła jego czujny wzrok na sobie. Rozglądała się wtedy, ale rzadko udawało się jej go dostrzec. Nie mówiła tego na głos, ale tęskniła za tym uczuciem bycia przez niego obserwowaną, ale nie będącą w stanie określić, gdzie James się znajduje. Zapędziła się myślami w miejsca, od których teraz powinna trzymać się z daleka. Nie ułatwiały jej uspokojenia chaosu, który dział się w środku.
      — Powinnam iść — szepnęła cicho, nieprzekonana i niechętna, aby to zrobić.
      Nie potrafiła się zmusić, aby wyplątać się z tych bliskich objęć i wyjść z jego mieszkania. Niezależnie od tego, co działo się w jej życiu, było jej tu dobrze. Mimo, że na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy tutaj była.
      — Naprawdę jesteś gotów, żeby zaczekać? — Spytała szeptem, który wypowiedziała bardziej do siebie niż do niego. Nie wiedziała, dlaczego pyta po raz kolejny. Nie do końca potrafiła zrozumieć, co za nim stoi. Skąd bierze w sobie cierpliwość do niej. Do tego co robiła, jak go traktowała przez te miesiące. Ciągle mówiąca mu, że chce czegoś więcej, ale nie będąca w stanie mu tego dać.

      sloane

      Usuń
  58. Podpisała dokumenty w obecności prawnika, który po raz kolejny przeszedł z nią przez każdą rubryczkę, każdy mały druczek. Wszystko się zgadzało, nie było nic czego mogłaby się obawiać. Polubowne rozwiązanie małżeństwa, bez walki o majątek, bez szarpania się miesiącami przed sądem, aby jedno wyszło na tym rozwodzie lepiej od drugiego. Ręka jej drżała, kiedy składała podpis w wyznaczonych miejscach. Wciąż nie wierząc, że naprawdę to zrobiła, a małżeństwo kończyło się za pomocą jednego podpisu, który mimo wszystko, ale złożyła starannie.
    W środku i na zewnątrz czuła się pusta. W głowie dudniły jej dalej wypowiedziane w penthousie słowa. Nie były one głośne, ale dobitne. Mocne i sprawiające, że drżała, gdy sobie o nich przypominała. O tym, jak została sama w przestronnym mieszkaniu, a drzwi zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Potrzebowała chwili, aby do siebie po tym dojść. Aby przemyśleć to, jak żałośnie się zachowała, jak go błagała… Wzdrygała się na samą myśl. Była trzeźwa. Nie mogła nawet zwalić winy na to, że cokolwiek wypiła, a te parę łyków Bourbona nie tłumaczyło jej zachowania. Była jak jedna z tych żałosnych lasek, z których zawsze się śmiała, gdy błagają faceta, aby ich nie zostawiał. I sama się stała czymś, co wyśmiewała.
    Sloane musiała wrócić do życia. Zapomnieć o tym rozdziale, który najwyraźniej był jedną wielką pomyłką. Potrzebowała planu, ale głowę miała pustą. Pracowała, przygotowywała się do premiery albumu, omijała wszelkie eventy, mimo zaproszeń. Nie czuła się gotowa, aby pokazać się wśród ludzi, chociaż wiedziała, że tego się od niej wymagało, ale nie było teraz żadnej siły, która zmusiłaby ją do tego, aby pokazać się publicznie. Musiała stopniowo wrócić do tego życia. Na ten moment wystarczyły zdjęcia paparazzi, gdy wychodziła ze studia, czy jak siedziała w restauracji z Arią czy innymi kumpelami i udawała, że jej życie wcale teraz się nie wali na milion kawałków.
    Zbliżała się osiemnasta, kiedy nagle uznała, że najwyższy czas zobaczyć Jamesa. Nie odzywała się do niego, chociaż obiecała, że to zrobi. Wciągnęła się w pracę, która teraz była tak naprawdę jedynym jej zajęciem, które pozwalało dziewczynie nie zwariować w pełni. I w dodatku… Czuła się winna. Po tym, co ostatnio zrobiła. Na jaką ofiarę się kreowała, aby tylko Zaire wziął ją z powrotem. Nie potrafiła spojrzeć samej sobie w oczy po tym, a co dopiero zrobić to Jamesowi, który przecież jej obiecał, że na nią zaczeka. Że da jej tyle, ile będzie potrzebowała czasu. I dawał. Nie wchodził w jej przestrzeń.
    Sloane dojechała do niego niecałą godzinę później. Nie brała swojego auta, poprosiła kierowcę. Najpierw musiała na niego zaczekać, a potem dobić się z SoHo do Jamesa. Miasto, jak zawsze, tonęło w korkach. Nawet nie wiedziała, czy jest u siebie. Jakie godziny pracy w ogóle detektywi mieli? To raczej nie było od ósmej do szesnastej? Nie miała bladego pojęcia. Będąc już na miejscu odesłała kierowcę, bo planowała tu trochę zostać, a gdyby chciała wracać to najpewniej James zaoferowałby, że odwiezie ją do mieszkania. Nie licząc dwóch razów, nigdy nie wróciła od niego uberem. Bez względu na okoliczności najczęściej był tym, który ją odwoził.
    Tym razem Sloane zdecydowała się na windę. Korzystając z lustra w niej poprawiła usta konturówką i błyszczykiem, rozczesała palcami włosy. Czerwień już odrobinę na nich bledła. Musiała odwiedzić Antonio przed końcem tygodnia. Za późno było na kawę, ale miała ze sobą wino. Niekoniecznie wiedziała po co jej ono było. Nie zamierzała tu spędzić nocy. W zasadzie nie miała żadnego planu na to, jak ten wieczór ma się potoczyć. Chciała go zobaczyć, chwilę porozmawiać i pewnie wrócić potem do siebie. Typowo już jak na siebie głośno i niecierpliwie zastukała do drzwi. Naprawdę musiała od niego wyciągnąć grafik, aby wiedzieć, kiedy może wpadać, aby nie pocałować za którymś razem klamki. Tym razem otworzył jej szybciej niż ostatnio.
    Uśmiechnęła się, niezbyt szeroko, ale wystarczająco, aby uwierzył, że to nie jest jeden z tych uśmiechów, który ukrywa jak naprawdę się czuje. Było źle, a nawet tragicznie, ale do przeżycia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Hej. Dobrze wyglądasz, służy ci ta siłownia. — Puściła do niego oczko i przecisnęła się obok Jamesa. Nie czekała na zaproszenie ani na jego odpowiedź. Od dawna czułą się tu, jak u siebie. Odnajdowała się w tym mieszkaniu, choć czasami miała wrażenie, że jego rzeczy są aż nazbyt idealnie poukładane. W jej mieszkaniu panował chaos. Ubrania były wszędzie, buty były wszędzie. Nawet ta biedna pani, która sprzątała u niej raz w tygodniu nie nadążała za bałaganem, który w ostatnim czasie Sloane wokół siebie robiła.
      Przechodziła kryzys za kryzysem. Miała prawo do małego bałaganu, prawda?
      Przeszła dalej, a jej szpilki zastukały o posadzkę. Nie oczekiwała, że poza nim ktoś tu będzie. Raz mu nawet marudziła, że powinien sprawić sobie psa, aby nie było tak pusto w mieszkaniu, ale kompletnie ją wtedy zignorował i nawet słowem się nie odezwał.
      — Pomyślałam, że wpadnę — powiedziała głośniej, aby ją słyszał, skoro był za nią — moglibyśmy pogadać, wypić wino i możemy… — Urwała, gdy stanęła w progu salonu. Zamrugała parę razy. Opuściła rękę, w której trzymała wino, a jej wzrok wlepiony był w siedzącą na kanapie kobietę. Zbyt ładną, jak na gust Sloane.
      Cofnęła się o pół kroku.
      — Przepraszam, nie wiedziałam, że masz gościa.
      Zmierzyła ją wzrokiem. Starając się nie być oceniającą ani terytorialną. To nie było w końcu jej miejsce. Znów się cofnęła, ale kiedy to zrobiła, czuła, jak na niego wpada. Musiał stanąć tak blisko?

      sloane

      Usuń
  59. Szybko oceniła wzrokiem otoczenie. Butelka wina. Dwa kieliszki. Poduszki miękko rzucone na kanapie, choć zwykle były ułożone niemal pod linijkę. Kobieta, która nie mogła tutaj być przez przypadek. Kobieta, której Sloane się tutaj w ogóle nie spodziewała zobaczyć. W pierwszej chwili nie była pewna, co takiego właściwie poczuła. Zazdrość? Niepewność? Traciła grunt pod nogami, który od dawna wydawał się jej być pewny. Zawsze miała tę świadomość, że James będzie dla niej, a teraz została zderzona z rzeczywistością, w której okazywało się, że poza nią jest miejsce jeszcze dla kogoś. Tak się czuł, kiedy widział ją z Carterem? Jakby tracił miejsce w jej życiu, bo wchodził ktoś inny? Ktoś ważniejszy? Konsekwencje jej własnych czynów ścigały ją szybciej niż Sloane była gotowa za nimi nadążyć.
    Powinna była się cofnąć, gdy zderzyła się z jego torsem, a tego nie zrobiła. Podniosła za to głowę wyżej, jakby chciała zaznaczyć, że ona jest tu bardziej u siebie niż kobieta, którą zastała w jego salonie, choć to równie dobrze mogła nie być prawda, ale Sloane się tym nie przejmowała. Lubiła być tą, która ma władze i kontrolę. Sloane zewnątrz była spokojna, choć w środku pojawiła się mieszanka dziwnych, skomplikowanych emocji.
    Nieprzyjemne uczucie ścisnęło ją za klatkę, ale Sloane dobrała odpowiednią minę do tej mało przyjemnej gry. Obserwowała, jak kobieta nieco zmieszana jej obecnością odstawia kieliszek na stolik. Przeszkodziła im w czymś. O nic go nie osądzała, bo nie miała do tego prawa. Mógł przecież robić co chce. Bez znaczenia, że jej mogło się to nie podobać.
    — Sloane Fletcher. — Odpowiedziała neutralnie. Nawet lekko się uśmiechnęła.
    Elisabeth Parker.
    Przeszył ją nieprzyjemny prąd. Usłyszała to imię raz, ale zapadło jej w pamięć. Była partnera Jamesa. Pani prokurator, pomyślała kąśliwie. Była ostatnią osobą, którą Sloane spodziewała się u niego zobaczyć. Nawet nie wiedziała, że wciąż są w kontakcie. James z kolei nie chwalił się jej wszystkim co działo się w jego życiu. Jakby się miała tak dłużej zastanowić… To ona go przecież tak naprawdę nawet nie znała. Nie w sposób, w jaki znał ją on. Mówiła mu o wszystkim, a na pewno o wielu sprawach. Gadała jak najęta w samochodzie, żaliła się na wszystko i wszystkich. Zmuszony był tego słuchać, ale nie zawsze odpowiadał. Nawet, kiedy się zbliżyli i otworzyli przed sobą bardziej to nie usłyszała od niego wiele. Trochę dowiedziała się o jego ojcu, ale to były strzępki informacji.
    Sloane nie zamierzała być lepszą osobą. Wtrącić, że przecież to ona wpadła niezapowiedziana, zostawić wino i pożyczyć im dobrej nocy, przeprosić za to, że przeszkodziła. Chciała, aby Lisa stąd wyszła. Jednocześnie nie chciała też zostawać teraz z Jamesem sama, bo nie ufała samej sobie. Temu, jak się zachowa i czy nie powie czegoś, co czego potem będzie żałowała.
    Sloane wślizgnęła się do salonu. Tak, jakby to teraz ona przejmowała Jamesa i jego mieszkanie. Jakby to ona była tą, z którą spędzi wieczór i resztę nocy. Nie przemawiała przez nią żadna duma. Raczej zaskoczenie, a także to, jak szybko sprawy się potoczyły, bo przez krótki moment naprawdę była gotowa stąd wyjść. Gdyby nie zapowiadała, że właśnie wychodziła to Sloane zrobiłaby to pierwsza, ale skoro tamta się zaoferowała, że wyjdzie to przecież nie będzie walczyć, prawda? Nawet było jej na rękę, że wychodziła. Nie pożegnała się. Uniosła tylko brew, gdy usłyszała o awansie. No tak, nie miała prawa wiedzieć. Nie było jej w jego życiu, nie pisała i nie dzwoniła. Była… Niedostępna. Chociaż, gdyby napisał czy zadzwonił to by odebrała. Bez względu na to, jak paskudnie mogłaby się czuć po swoich żałosnych występkach. To nie był ten czas, kiedy Sloane mogła ignorować Jamesa i oczekiwać, że wszystko będzie tak, jak dawniej. Jeśli czegoś się nauczyła to tego, że czas potrafi zabrać jej naprawdę wiele, a w ciągu tych ostatnich dwóch miesięcy straciła wszystko, na czym jej zależało. I kompletnie nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić, od czego zacząć naprawianie szkód.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przysłuchiwała się wymianie zdań, gdy otwierał jej drzwi, a Lisa wychodziła. To było już mało istotne. Została na swoim miejscu. Owijała mocno palce wokół szyjki butelki i starała się ze wszystkich sił, aby nie zacząć rzucać oskarżeniami, do których nie miała prawa.
      Ostatnio zachowywała się irracjonalnie. Jak skończona idiotka i musiała temu położyć kres. Nigdy taka nie była, a teraz robiła z siebie kogoś obcego. Dziewczynę, która awanturuje się z byle powodu. Która płacze i błaga faceta o wybaczenie. To nie była Sloane Fletcher, którą pamiętała sprzed roku. Ta dziewczyna sprzed roku zaśmiałaby się obecnej prosto w twarz, a potem kazała się ogarnąć i przestać przynosić jej wstyd. Pilnowała swojego wizerunku publicznego, jak oka w głowie. Nie chodziło o to, aby mówili o niej dla samego rozgłosu – jeśli mieli mówić, to dobre rzeczy. Chwalić ją. Chcieć być taką, jak ona. Zazdrościć. Podziwiać.
      Ostatnio tylko jej współczuli.
      — Przepraszasz za co? — Uniosła brew. — Nie byliśmy umówieni, a już tym bardziej nic sobie nie obiecywaliśmy. Możesz robić co chcesz.
      To była prawda. Nie wyznaczyli nigdy tak naprawdę żadnych granic. To ona założyła z góry, że James się z nikim nie spotyka, bo ma ją. Z kolei Sloane… Ona miała skomplikowaną sytuację. Właśnie miała, bo już jej nie było. Była wolna. Gotowa do odkrywania nowego, nieznanego świata.
      — Słyszałam. Awans. Gratulacje.
      Postawiła butelkę na stoliku. Specjalnie tuż obok tej drugiej. Pustej do połowy. Przez chwilę jeszcze spoglądała na stolik i kieliszki z winem, a potem znów na sofę i poduszki. Drażniło ją, że nie są ustawione. Trochę jakby zrobiło się między nimi za luźno.
      Opadła na fotel, zakładając nogę na nogę. Miała na sobie krótką, skórzaną spódniczkę, nogi schowane za czarnymi rajstopami z przyczepionymi do nich diamencikami, luźniejszy biały top z logiem starego, zapomnianego przez świat zespołu i skórzaną kurtkę, której rękaw luźno zwisał z jej ramienia.
      — Więc, hm… pani prokurator. — Niemal smakowała te słowa na języku. Były gorzkie. — Śliczna jest.

      sloane

      Usuń
  60. Zdjęła z siebie kurtkę, którą byle jak rzuciła na sofę.
    Nonszalancja z niej wręcz kipiała, choć to był tylko udawany element. Nie potrafiła zrozumieć skąd brały się w niej te uczucia, chociaż nie. Potrafiła, ale nie chciała się do tego przyznać. Bo kiedy patrzyła na Lisę, ubraną elegancko, a nie jakby ubierała się na szybko, w idealnych włosach i makijażu, to wyobrażała sobie zbyt wiele. Sloane była chaosem. Nie tylko w środku, ale i na zewnątrz. Nosiła co chciała, często ubrania do siebie nie pasowały, zbyt wyzywające sukienki, zbyt prześwitujący materiał, pod który nie wkładała niczego, aby ukryć się przed światem. Nawet teraz rajstopy miała w którymś miejscu już przerwane. To był niemal jej znak rozpoznawczy, jeśli jakieś na sobie miała to prawie zawsze okazywało się, że pięć minut po włożeniu je rozszarpie przypadkiem paznokciami. Miała teraz naklejone na nie jakieś kryształki, więc bardzo możliwe, że sama je nadszarpnęła i nawet tego nie zauważyła.
    — To już słyszałam. — Odpowiedziała. Brzmiała na spokojną, jakby lekceważyła w pełni jej obecność tutaj. — Chyba przerwałam całkiem miły wieczór? Porządne wino. Macie dobry gust.
    Kącik jej ust leniwie uniósł się w górę. Może właśnie tak powinien spędzać swoje wieczory. W towarzystwie kobiety, która była ułożona. Dojrzała i spokojna, a nie roztrzepana i wiecznie uganiającą się za adrenaliną. Nigdy przedtem się do nikogo nie porównywała. Nie miała takiej potrzeby, bo Sloane Fletcher była wystarczająca. Widok Jamesa z inną ją zaskoczył. Przedtem nie przeszło jej nawet przez myśl, że jakaś inna mogłaby w ogóle być. Po wcześniejszej rozmowie z nim sądziła, że nie ma z nią kontaktu. Brzmiało, jakby go nie miał, a okazuje się, że najwyraźniej byli ze sobą na tyle blisko, aby wiedziała o jego awansie i przychodziła mu pogratulować.
    — Nie uważasz, że jest śliczna? — Zapytała i przechyliła lekko głowę na bok. Wpatrywała się w niego wyczekująco. — Jesteśmy wzrokowcami, James. Nie zaczynamy się z kimś umawiać, bo ma fajny charakter. Musiała ci się najpierw spodobać z wyglądu.
    Żaden naukowy fakt, a proste stwierdzenie, którego Sloane była fanką. Uważała, że jeśli ktoś jest nieatrakcyjny w jej oczach to nie ma szans, przynajmniej na początku, aby ją zainteresować romantycznie czy fizycznie. To przychodziło z czasem. I nie mogła być jedyna w tym twierdzeniu.
    Ostatni raz to uczucie, które towarzyszyło jej teraz, pojawiło się we Włoszech. Kiedy Luna śledziła wzrokiem Jamesa. Rozbierała go i próbowała zwrócić na siebie uwagę, a potem, kiedy Julie próbowała się do niego dobrać. Wtedy podobnie się dystansowała i rzucała pochmurnymi tekstami, jakby nic i nikt nie było w stanie jej zranić ani się przez nią przebić.
    Oglądała swoje paznokcie, kiedy zbierał kieliszki. Ale kiedy się odwrócił jej wzrok poszedł za nim. Lekko się uśmiechnęła, ale tylko dlatego, że jej nie widział. Kiedy wrócił, wróciła również zobojętniała mina Sloane.
    — Ja? I oskarżenia? Pierwsze słyszę. — Prychnęła i wywróciła oczami. — Bo możesz robić co chcesz. Nie mogę ci zakazać spotykania się z… byłymi dziewczynami. Albo obecnymi. Tymczasowymi. Jak zwał tak zwał. Jesteś wolnym mężczyzną.
    Nawet jeżeli ta zaborcza strona Sloane bardzo chciała mu powiedzieć, że nie może tego robić, to ta rozsądniejsza kazała się tamtej zamknąć. I Sloane chciała czy nie, ale musiała się posłuchać, bo trochę to jednak byłoby nie fair, gdyby mu tak gadała, a sama wracała do męża. Ex męża.
    — Właśnie… Wino i plany… Ty już je miałeś. Czuję się źle, że ci je przerwałam. — Każde słowo wypowiadała powoli. Dalej grając w swoją grę. Próbując ignorować jego spojrzenie wbite w nią, jakby starał się z niej wygrzebać więcej niż mu dawała. — Mogę krzyczeć, jeśli tego chcesz. Wolisz takie rozwiązanie?
    Potrafiłaby, ale jakoś niespecjalnie miała na to ochotę. Przede wszystkim przez to, że cholernie dobrze wiedziała, że żaden krzyk nie miał teraz prawa bytu.
    — Och, podoba ci się to? — Prawie się zaśmiała. Przysunęła się trochę bliżej mężczyzny. Minęło trochę czasu, odkąd widziała go ostatni raz i miała wrażenie, że znów coś się w nim zmieniło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszyła lekko ramionami. Niby od niechcenia.
      — Muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło.
      I wiedziała, że ani trochę się jej to nie podobało. Gryzła ją myśl, że była tu inna. Że salon pachniał nieznanymi Sloane perfumami. Że siedziała w miejscu, które ona zajmowała, gdy tu przychodziła. Że była w jego przestrzeni.
      — Awans, co? — Zagadnęła. — Opowiedz mi o tym.

      sloane

      Usuń
  61. Odebrała kieliszek bez większego zaangażowania. I niemal od razu też przystawiła go do ust. Błyszczyk, różowy oczywiście, odsunął się na szkle zostawiając smugę odcisku jej ust.
    Odsunęła od siebie rękę, delikatnie poruszając nadgarstkiem i obserwowała, jak wino odbija się od ścianek kieliszka. Raz po raz. Wyglądała na zafascynowaną tym zajęciem. Jednocześnie, jakby puszczając koło uszu to, co mówił James. Starając się nie dać porwać tej fali dziwnych uczuć, które nią zawładnęły. Przyszła tu bez planu. Poniekąd, bo chciała się mu czymś pochwalić. Ot, skończonym albumem i singlem, który miał wyjść w najbliższy piątek. Jej team organizował już imprezę, oficjalne odsłuchanie z grupą parunastu osób, nic wielkiego. Może też chciała go zaprosić, jeszcze nie była pewna. Inaczej, była pewna, że chce, aby tam z nią był, ale nie była pewna, czy to odpowiedni ruch. Miało być kameralnie. Bez kamer i bez węszących ludzi wokół, ale nadal ludzie mogli gadać, a Sloane nie była jeszcze gotowa na plotki.
    — Dobrze. Marnowałbyś się przy średnio ładnej dziewczynie.
    Jej szczęka na moment się zacisnęła. Niespecjalnie zadowolona z tego, że użył słowa jest, a nie była. Sama go do tego popchnęła i pozwalała sobie na te zagrania, które do szału doprowadzały tylko ją, a Jamesa bawiły.
    Zachowywał ten swój stoicki spokój, od którego zawsze bolała ją głowa. Nie rozumiała, jak można zawsze być tak idealnie spokojnym. Parę razy tylko widziała, jak traci ten swój wewnętrzny spokój. Może medytował i jej o tym nie mówił, bo wiedział, że by go wyśmiała.
    — Sentymenty, huh? — Aż za dobrze je znała. Na usta cisnęły się jej różne pytania. Po pierwsze była ciekawska i wścibska, a James niezwykle skrytym człowiekiem. Co za osoba w XXI wieku nie ma Instagrama? Facebooka? Dobra, tego nawet ona nie miała, ale nie była już z pokolenia, które go używa. TikToka mogła mu odpuścić. Ale Instagram? Musiała to zmienić, koniecznie. — I co, wspominaliście sobie jak to było wam razem dobrze? Jakie plany mieliście, jak nazwiecie dzieci? Poszlibyście pewnie w klasykę, co? James i Elisabeth to tradycyjne imiona. Proste, ale zawsze modne.
    Mimowolnie, ale skrzywiła się na myśl o tych planach. Nie, aby ona taką przyszłość z kimkolwiek planowała. Jej cierpienia miały skończyć się wraz z nią. Przynajmniej teraz tak myślała, ale nie wybiegała myślami tak daleko w przyszłość, aby wybierać imiona dla hipotetycznych dzieci. Miała imiona wybrane, ale dla kota, którego chciała sobie sprawić.
    — Byłym. Skończyło się. Czymkolwiek ten cyrk był, jestem wolna.
    Mówiła to z lekkim przekąsem. Zirytowana wręcz, ale… Była w niej chyba też pewnego rodzaju ulga. Nie podobało się jej, że tak to się skończyło, ale chyba nie było innego wyjścia. Oficjalnie jeszcze nic od niej nie wyszło. Nie planowała zaśmiecać Instagrama pożegnalnym postem. Stosowne pismo miał ogarnąć jej team. Rozesłać informację tam, gdzie trzeba. Ona skupiała się na sobie. Na nadchodzącym albumie. Obmyślała plan na trasę, którą chciała zacząć w przyszłym roku. Była zajęta.
    — Czyli wolisz, kiedy milczę? Zapamiętam to sobie. — Jeśli chodziło o łapanie za słówka i wyciąganie błędnych wniosków to była w tym mistrzynią. Teraz robiła to specjalnie. Chciała go wkurzyć, choć nie miała tak naprawdę ku temu sensownego powodu. Bo była zazdrosna o jakąś byłą?
    Znów upiła trochę wina. Było słodkie, ale nieprzesadnie. Idealnie dostosowane do gustu Sloane. Choćby ze względu na swoje pochodzenie na winach znać się powinna, ale jedyne co wiedziała, że słodkie są w porządku, a wytrawne nadają się jedynie w potrawach. Gotowanych przez kogokolwiek kto nie jest nią.
    — Moje oczy nic nie zdradzają, a ty… Ty możesz sobie urządzać tyle wieczorków z Elisabeth, ile tylko chcesz.
    To imię na języku Sloane smakowało, jak gorzka pigułka, której nie chce się połknąć. Prawie wypowiadała je z pogardą, choć nic do kobiety nie miała. Poza tym, że tutaj była, że rozgościła się w życiu Jamesa, że poduszki, na których Sloane sypiała czasami teraz pachniały nią. Może jednak miała wiele powodów, aby być nie tyle co złą, a śmiertelnie zirytowaną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymała głowę wysoko. Ignorując to, jak James na nią patrzy. Jak przesuwa po niej spojrzeniem. Czuła to aż nazbyt dokładnie.
      — W porządku, poprawię się. — Przewróciła oczami, nieszczególnie szczęśliwa, że zwrócił jej uwagę. Była tym zainteresowana, oczywiście, że była. Chwilowo przemawiały przez nią głupie uczucia, przez które brzmiała, jak obrażona nastolatka i on to wiedział. Spojrzała na niego i tym razem uśmiechnęła się, ale bez ironii czy kpiny, tylko po prostu i dla niego. Tak, jak wiele razy w przeszłości.
      Uniosła lekko kieliszek w górę, jak do toastu.
      — Za twój awans. Zasłużony, jak mniemam. A teraz… Proszę, opowiedz mi jak to się stało, że dostałeś go tak szybko.
      Przesuwał jej granice jedna po drugiej, a ona mu ulegała, bo inaczej nie potrafiła. Chociaż nie zawsze miała na to ochotę to jemu ciężko było odmówić.
      James wcale nie musiał podjudzać jej wyobraźni. Sloane radziła sobie świetnie na własną rękę. Widziała obrazy, które tu się nie wydarzyły. Słyszała odgłosy, których nie miała prawa słyszeć. Widziała jego uśmiech, który sądziła, że zarezerwowany jest dla niej, a wyobrażała sobie, jak obdarza nim Lisę. Tutaj na tej cholernej kanapie z kieliszkiem wina w dłoni. Rozluźniony i rozbawiony, stęskniony za byłą partnerką, która według Sloane była usposobieniem perfekcjonizmu, którego jej brakowało. Z Lisą, która wizualnie pasowała do Jamesa. Z pracą, która pasowała do pana detektywa. Z oczami, które mogły mieć jego dzieci. Więc tak, radziła sobie bez jego udziału cholernie dobrze.
      Początkowo napięła mięśnie, kiedy położył na jej udzie dłoń. Dzielił ich tylko cienki materiał rajstop, a nawet i nie to. Znalazł w nich dziurę i to wykorzystał. Siedziała napięta ze wstrzymanym oddechem przez chwilę. Najpierw spojrzała na jego dłoń, a później powoli przeniosła wzrok na mężczyznę. Rozluźniała się stopniowo, zupełnie, jakby ten prosty gest rozpuszczał w niej to, co najgorsze, a jednocześnie nie pozwalał wyrzucić z głowy tych obrazów, którymi się karmiła. Siedziała, milcząca i skupiona na jego jasnych oczach i dłoni na udzie, kciuku, który zataczał małe kółka wokół nagiej skóry. Zmrużyła tylko lekko oczy, ale nic nie powiedziała. Nie przerwała, nie zapytała się „co robisz”. Tylko patrzyła.

      sloane

      Usuń
  62. Sloane przez moment poczuła się przez moment tak, jak dawniej, kiedy łączył ich niezobowiązujący flirt. Słowa podszyte dwuznacznymi tekstami, których udawali, że nie słyszą lub ciągnęli temat dalej. Było tak, jakby ktoś wcisnął przycisk przeszłość. Od tamtych beztroskich chwil naprawdę minęło już wiele czasu, zbyt wiele, aby Sloane mogła dokładnie określić, kiedy te lepsze chwile miały miejsce. Od tamtych chwil przeszła wiele zmiana i nie była tą samą dziewczyną, ale na pewno była wciąż tak samo zazdrosna i zirytowana, gdy pojawiła się w obecności Jamesa inna kobieta. Tylko, że tym razem zagrożenie było namacalne. One naprawdę tutaj była. Jego była dziewczyna, która miała dostęp do jego życia. Nieprzypadkowa dziewczyna w klubie czy na ulicy, nie baristka w kawiarni, która uśmiechała się w jego stronę zbyt prowokująco. Nie tancerka z jej zespołu, która bezwstydnie z nim flirtowała przed, w trakcie lub po występach i udawała, że Sloane nie mierzy jej wzrokiem i nie kipi ze złości.
    Tylko, że teraz było trochę inaczej.
    James nie był tylko atrakcyjnym ochroniarzem, z którym Sloane lubiła spędzać czas. Nie był facetem, który zaspokajał jej potrzeby, gdy o to poprosiła. W głowie blondynki on wciąż do niej należał. Ciągała go za sobą od miesięcy, nie dawała jasnych odpowiedzi, a dalej rościła sobie do niego jakieś urojone prawa. Mówiła, że może robić co chce i z kim chce, ale to było kłamstwo. O czym wiedział i teraz ją podjudzał tymi tekstami, których Sloane nie potrafiła brać jako żart. Raczej jako zagrożenie, które trzeba wyeliminować.
    — Plany na noc? — Powtórzyła powoli, jakby smakowała każde pojedyncze słowo, a które wychodziły z jej ust jak coś cierpkiego. Oczy się zwęziły, a przez krótką chwilę błyskał w nich gniew.
    W tej relacji to ona była tą okrutną, która bawiła się nim, ciągała za sobą w prześwitującej sukience i kazała patrzeć, siadała innym na kolanach i patrzyła mu wtedy prosto w oczy. Role się odwróciły dość niespodziewanie, a Sloane zdała sobie sprawę, że wcale jej się to nie podoba.
    — Może do niej zadzwoń? Niech wróci, ja wyjdę. Dokończycie to, co zaczęliście.
    Prawie syczała, kiedy to mówiła. Z zaciśniętym żołądkiem i cierniami wokół szyi.
    Zbyt łatwo dała się podejść. I być może, gdyby jej nie zależało to poprowadziłaby tę grę w lepszy sposób. Potrafiłaby się wyluzować, nie napinałaby się tak pod jego dotykiem. Zdawała sobie sprawę, że nie zrobiłby jej tego. Był na to zbyt porządny, a jednak udało mu się w niej zasiać ziarenko niepewności. A raczej to ona sama zrobiła. Pozwalając na to, żeby różne obrazy i dźwięki przechodziły jej przez głowę. Niebezpieczne i frustrujące obrazy, które nie miały z nią nic wspólnego. Aż za dobrze wiedziała do czego James jest zdolny. Do jakich dźwięków potrafi ją doprowadzić. Jak rozgrzewa jej skórę w ułamkach sekund i wyobrażenie, że mógłby to robić innej, szeptać jej te same słowa, które przeznaczone były tylko dla Sloane, dotykać innej tak, jak robił to z nią… Te myśli doprowadzały ją do szału.
    Owinęła palce wokół nóżki kieliszka mocniej. Jeszcze chwila i mogłaby szkło połamać, gdyby postarała się wystarczająco mocno. Nie pomagały myśli, że James się nią bawi. Testuje, kiedy będzie miała w końcu dość i to przerwie. I satysfakcji mu z tego też nie zamierzała dawać. Jeszcze nie.
    — Nie wiem co lubisz. — Wzruszyła obojętnie ramionami. — Może wolisz, jak Lisa krzyczy twoje imię. Nie taki plan na wieczór mieliście?
    Sloane nie spuszczała z niego wzroku.
    Każdy jeden zatoczony krąg na jej udzie, każde słowo, które wypowiadał w jej kierunku było, jak bolesne wspomnienie tego, co mieli zanim wszystko się posypało. I w dziwny sposób dawało też nadzieję, że następny dzień może być lepszy. Ku własnemu zaskoczeniu, Sloane nie przyszła tu po to, aby dać się przelecieć – to mógł być dodatek, ale na tyle, na ile mogła być szczera, to była tutaj, bo chciała się z nim zobaczyć i porozmawiać.
    Stęskniła się za samą jego obecnością. Za tym, jak wypełniał pokój i nie musiał nawet jej dotykać, żeby go czuła. Za to teraz, Sloane czuła go aż nazbyt dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszyła lekko ramionami, gdy jeszcze ciągnęli temat rozwodu.
      Stało się. Nie było nad czym płakać. Zrobiła to w penthousie, gdy drzwi się zamknęły. Zrobiła z siebie ofiarę, odstawiła żałosny cyrk – tyle wystarczyło.
      — Dzięki. Szarfa „świeżo rozwiedziona” jeszcze nie dotarła, ale dziewczyny już mi organizują imprezę.
      Powoli wciągnęła powietrze nosem, kiedy zabrał dłoń. Miejsce, które jeszcze przed chwilą dotykał nagle stało się zimne. Nie pozwoliła sobie na żadną reakcję. Na drżenie czy uniesienie brwi, jakby chciała mu dać znać, że jeszcze przecież nie skończył.
      Przysłuchiwała mu się uważnie. Lubiła go słuchać. Dowiadywać się o nim więcej, a kiedy już myślała, że wie dostatecznie wiele to udowadniał jej, że wcale tak nie jest.
      — W takim razie jeszcze raz, gratulacje. Pamiętam, jak mówiłeś, że chcesz wrócić. Musisz być szczęśliwy.
      Przyzwyczaiła się do tego, że James już jej nie towarzyszy podczas wyjść. Nie jest tym, który ją osłania przed paparazzi. Musiała też przyznać, że znalazł godne zastępstwo, chociaż ten nowy, no już nie taki nowy. Ryan był w porządku i przypominał jej Jamesa – był tak samo skupiony i poprawny, że to aż chwilami bolało. Ale nawet, kiedy Sloane z nudów próbowała z nim flirtować to pozostawiał obojętny. Jakby był komuś lub czemuś wierny i nie ruszały go jej zagrywki. Dobra, miała przez ten cały czas męża, ale nie robiła tego przy Carterze, a wtedy, gdy była z nim sama. I nie, nie marzył się jej kolejny romans z ochroniarzem. W zupełności wystarczył jej ten, który już miała.
      — To czym jest to „chcieli dać mi coś więcej”? — Zapytała. Pojęcia nie miała, jak to wszystko działa. — Jesteś teraz szefem czy coś? Rozumiem, że nie toniesz już w papierach, których nikt wypełniać nie chce i zrzuca się je na żółtodzioba.
      Sloane była obecna. Gdy mówił o sobie – słuchała wszystkimi uszami i wyciszała większość myśli. Co nie zmieniało faktu, że dalej przez jej głowę przechodziły myśli i obrazy, które nie były związane z jego pracą.
      Uniosła lekko brew z jego ostatnim zdaniem, które zostawiało w niej więcej pytań niż odpowiedzi. Nie wszystko kręciło się wokół niej i zwykle dobra była w ustalaniu, kiedy chodzi o nią, a kiedy nie. Teraz… Teraz mogła się uprzeć, że nie mówi o niej. Mogła tę wypowiedź podciągnąć pod jego byłą, którą w końcu stracił przez ten dramat, który rozgrywał się w pracy, ale tym wkurzyłaby samą siebie, a nie jego.
      — I co ci to życie dało w zamian, James? Rozwydrzoną małolatę, za którą trzeba biegać, aby nie rzuciła się z mostu, więcej kasy za pracę w nieprzyzwoitych warunkach czy… powrót do kogoś kto przez ten skandal zniknął z twojego życia?
      Twarz blondynki pozostawała neutralna. Jednak nie mogła się powstrzymać i musiała znów wpleść ją w rozmowę. Powinna była jej temat dawno porzucić. Zwłaszcza, że wiedziała, że to nie o Lisę się rozchodzi. A nie potrafiła. Zupełnie, jakby tymi pytaniami chciała z niego wyciągnąć więcej informacji. Jakby badała, czy ona naprawdę jest jakimś zagrożeniem, o które należy się martwić czy tylko częścią skomplikowanej przeszłości.

      sloane

      Usuń
  63. Czekała, aż zaprzeczy. Na jakiekolwiek słowa, które powiedzą jej, że nie miał z tego wieczoru żadnej przyjemności, że wcale nie chciał go w ten sposób i z Lisą spędzać. Ale nic podobnego się nie działo. Za to mówił rzeczy, które zapędzały ją w róg. Pozwalała sobie na większe wymysły, na podsycanie własnej wyobraźni i dokładanie niepotrzebnych, nieistotnych obrazów do głowy.
    Przed Jamesem udawanie od dawna przychodziło jej z trudem. Nie wiedziała, czy to jego detektywistyczne zdolności ją przed nim tak obnażały czy ona sama z własnej woli to robiła. Wielokrotnie jej udowodnił, że przy nim nie musi zakładać masek. Być silną i niezależną. Pokazał, że przy nim może pozwolić sobie na słabości. I wykorzystywała to; kiedy wściekała się na matkę, kiedy za nią tęskniła, ale była zbyt dumna, aby przyznać się, że potrzebuje rodziców, a nie kolejnych kumpli. Kiedy wszystko ją przytłaczało i nie potrafiła trzymać emocji już w sobie, więc wylewała je w niego. Chowając się w materiale jego koszuli, nieznośnie długo płacząc i drżąc.
    Teraz udawać też nie potrafiła, a chodziło o niego. O ten fakt, że spędzał czas z inną. Wieczorem. W swoim mieszkaniu. Z cholernym winem.
    — Och, czyli będzie następny raz? — Złość ścisnęła ją za gardło, a zazdrość śmiała się prosto do ucha. Nie dość, że zajmował jej głowę teraz, to jeszcze musiała przejmować się następnymi wieczorami? Ale w końcu sama powtarzała, że może robić co chce, prawda? Zupełnie, jakby sądziła, że jeśli powtórzy to wystarczającą ilość razy to zacznie w to wierzyć.
    — Ach, tak. Pracowanie z ex, zapytałabym się czy to nie będzie dla ciebie męczące, ale skoro mieliście… intensywne plany na dziś, to sądzę, że ta współpraca będzie owocna.
    Mogła uciąć ten temat. Należało go uciąć i zmienić. Zapomnieć, najlepiej, że cokolwiek tutaj widziała. Zachowywać się tak, jakby to była tylko jego jakaś koleżanka, a nie była partnerka.
    Obraz Lisy siedzącej na kanapie przewijał się przez głowę Sloane co jakiś czas. Elegancka, sprawiająca wrażenie, jakby miała życie ogarnięte. I pewnie miała. Lisa pewnie nie robiła mu scen zazdrości tak, jak Sloane. Lisa pewnie nie wciągała go w gierki. Lisa pewnie nie przyciągała go do siebie od miesięcy, aby potem odepchnąć i zniknąć na niemal pół roku i nie wracała z hukiem. Lisa pewnie nie wciągała go w miłosne dramaty.
    Sloane pozwoliła, aby te wszystko pewnie wciągnęły ją za bardzo. James tu siedział obok, pochylony w jej stronę, potwierdzający w swoich wypowiedziach, że to Sloane się mimo wszystko liczy, a ona to ignorowała. Jakby na siłę próbowała przekonać nie tylko siebie, ale przede wszystkim jego, że ta druga jest lepsza. I kompletnie nie wiedziała, dlaczego ani po co. To nie miało żadnego sensu. Zgasła, jakby na moment. Trochę za bardzo pogrążona w myślach. Niby na niego patrzyła, ale bardziej patrzyła przez mężczyznę, a nie na niego.
    — Zadzwonię następnym razem, jeśli będzie następny raz. Nie chciałabym przeszkodzić w… oczyszczaniu.
    Powinna odpuścić, a podejmowała się tego wyzwania, które jej rzucał. Chociaż aż za dobrze wiedziała, że może nie wytrzymać następnej rundy. Mogła zwalić winę na to, że przez ostatnie tygodnie nie była najlepszą wersją siebie i jeszcze nie odzyskała gruntu pod nogami, ani dawnej pewności siebie.
    — Pomyślałeś albo nie, bez znaczenia. Wiemy jaka jest prawda.
    Była roszczeniowa, stawiała na swoim, nieposłuszna. Awanturowała się i nie dawała sobie przemówić do rozsądku. Zachowywała się jak rozpieszczona, bo taka była, księżniczka, której wszystko wolno. W ostatnim czasie już być może trochę mniej, ale ta dziewczyna wciąż w Sloane siedziała. Chwilowo jakaś jej część była uśpiona.
    Zamilkła na dłuższy moment.
    Rozmyślała nad słowami, które wypowiedział. Nad tymi atutami. Zrobiła dokładnie to, co chciał i myślała. Może zbyt intensywnie. Znów zaraz zacznie wyciągać wnioski, które są wzięte z powietrza i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.
    Sloane próbowała tego nie robić, bo na dłuższą metę to nie przynosiło żadnych rezultatów. Wszystko tylko bardziej między nimi mieszało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chaos w życiu miał swoje atuty? — Zamyśliła się i prawie parsknęła. Nie sądziła, że kiedykolwiek by od niego to usłyszała. Nie, gdy pamiętała go na początku ich relacji. To jaki był skupiony na wykonywaniu zadania, nie śmiał się z żartów (nawet z tych zabawnych). Zaczął się otwierać dopiero po czasie. — No, nie bądź taki. Powiedz mi, co to za atuty.
      Wcześniej to byłoby, jak błaganie „pochwal mnie, zauważ mnie”. Teraz kompletnie nie o to chodziło. Bardziej jej zależało na tym, aby usłyszeć, po raz kolejny zresztą, że przez większość czasu było mu z nią dobrze, że nie żałuje podjętej decyzji, że gdyby miał wybierać znowu, to wybrałby ją.
      — To miłe uczucie, prawda? Być tym, który ma rację.
      Znała posmak tej chłodnej satysfakcji. Smakowała ona za każdym razem jak najlepszy szampan. W ostatnim czasie może nie doświadczała tego zbyt często, ale miała wprawę w świętowaniu takich momentów. I najlepiej smakowały w dobrym towarzystwie, co zdawało się, że James celebrował, zanim się pojawiła.
      — Czyli co, teraz wprowadzasz plan w oczyszczenia Nowego Jorku z prochów? — Uśmiechnęła się jedną stroną, sugerując, że żartuje. Choć było to tak oczywiste, że nie musiała tego mu tłumaczyć.
      Spojrzała na szpiczasty czubek czarnej szpilki. Jakby potrzebując odreagować i nie patrzeć na Jamesa. Jej powód bycia tutaj teraz zdawał się nie być ważny. Wiedział o rozwodzie, ale nie po to tu przyszła. W zasadzie dalej sama nie znała konkretnego powodu swojej wizyty. Po prostu tu była, bo chciała, bo lubiła jego towarzystwo, a jednocześnie czuła, że nie powinno jej tu być. Nie tego wieczoru. Weszła w środek czegoś, czego nie rozumiała i o czym nie chciała mieć pojęcia. Mogła wyjść, podziękować i bez słowa zniknąć, ale nie chciała tego robić.
      Dała mu już i tak zbyt wiele satysfakcji z faktu, że obecność jego byłej wytrąciła ją z równowagi i zakotwiczyła się w jej umyśle wręcz na stałe.

      sloane

      Usuń
  64. Była już wcześniej o niego zazdrosna. We Włoszech, kiedy był pod czujnym okiem Luny czy Julie, ale wtedy Sloane miała stuprocentową pewność, że James nie jest nimi zainteresowany. To jaki zobojętniały był wobec obu wiele jej mówiło. Miły, ale zdystansowany i bez przesadnych interakcji. Natomiast teraz poczuła, że jest inaczej. Lisa nie była jedną z jej koleżanek, które uważały go za atrakcyjnego. Była kobietą, którą kiedyś kochał i z którą planował życie. Po sobie doskonale wiedziała, że kogoś takiego wcale nie jest łatwo wypuścić z życia. Właśnie przez to straciła tą swoją iskierkę pewności, którą miała w sobie do momentu, aż nie weszła do salonu, a Lisa się jej nie przedstawiła. W sekundzie wszystko wtedy runęło, a Sloane zalała się setkami myśli, które równie dobrze mogły nie być prawdziwe.
    Może. Jedno krótkie słowo, a zadziałało na nią jak płachta na czerwonego byka. Nie zareagowała w żaden sposób. Nie uniosła się i nie krzyczała, choć naprawdę tego chciała, ale co by jej to dało? Znowu wyszłaby na sfrustrowaną wariatkę, która wszystko załatwia krzykiem, a rezultatów i tak nie ma. Ich spotkania były nieuniknione, ale to jeszcze nie musiało oznaczać, że Sloane się z tym zgadzała czy miała zamiar pogodzić.
    — Zawsze wiedziałam, że lubisz ten zgiełk wokół mnie. — Uśmiechnęła się lekko. Rozluźniając bardziej. Nie chciała utopić się całkiem w tych myślach o Jamesie i jego byłej partnerce. Nie było jej tutaj teraz, tak? Sloane siedziała w jego mieszkaniu. Lisa wyniosła się sama, choć nikt jej o to nie prosił. James nie próbował jej zatrzymywać. Nie słyszała, żadnego „odezwę się później”. Pożegnał się i przyszedł tutaj. Do niej. Do Sloane. To się powinno liczyć, a nie wymyślane na szybko historyjki, którymi się karmiła, aby z jakiegoś powodu dobić się bardziej.
    — Raczej nie. Jestem czysta, nie brałam nic od tamtej imprezy w klubie. — Przyznała. Nie wiedziała, dlaczego, ale czuła potrzebę, aby się tym pochwalić. Nie czekała na gratulacje i ich nie chciała, ale czuła, że James musi wiedzieć. Ten rok… Wyniszczył ją psychicznie i fizycznie. Przeciągnął przez piekło, a na koniec zostawił na rozgrzanym betonie, aby sprażyła się na słońcu. I tak, jak było wiele cudownych chwil, do których wraca z uśmiechem to miała wrażenie, że te gorsze przewyższały.
    — Wciąż to lubię.
    Ostatnie tygodnie nie pasowały do tego, aby Sloane błyszczała w towarzystwie. Wycofała się i uciekała. Wracała powoli do tego, co znała i lubiła najbardziej, ale wiedziała, że jeszcze minie sporo czasu, zanim faktycznie będzie mogła ponownie błyszczeć tak, jak kiedyś.
    — Robiłam to też po to, abyś ty nie mógł odwrócić wzroku.
    Poruszyła lekko ramieniem. Nie zawsze to robiła, a na pewno nie na początku. Dopiero potem, kiedy przestała w nim widzieć tylko ochroniarza. Kiedy przestał być jedną z wielu twarzy w jej życiu, z którymi musi pracować. Wtedy… Wtedy wszystko się zaczęło zmieniać.
    — Wszystko? — Upewniła się. Krótkie zdanie było wystarczające, aby na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Aby z ramion spadł ten dziwny ciężar, który przytłaczał ją od chwili, gdy stanęła w progu salonu.
    Przysunęła kieliszek do ust, aby dopić wino. Zostało go akurat na dwa, może trzy łyki. Nie miała żadnej potrzeby, aby się nim delektować i udawać, że rozumie jakie smaki czuje na języku. Rozróżniać rodzaje użytych winogron, czy przez słodycz napoju przebija się cierpkość. Miało smakować. Tyle.
    — Nie przyszłam, aby cię wkurzyć. Ty wkurzasz mnie. — Sprostowała go. Ty i ja twoja Lisa, ale to zachowała już dla siebie, ale nie musiała tego wypowiadać na głos, aby James i tak domyślił się, jakie słowa siedziały jej na końcu języka. — Wyglądało, że całkiem dobrze spędzałeś czas.
    Nie rozumiała, dlaczego jej przyjście miało być dla niego dobre. No, rozumiała, ale chciała to jeszcze od niego usłyszeć, aby mieć pewność, że Sloane się nie rozpędza w swoich domysłach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nachyliła się, aby odstawić pusty kieliszek na stolik. Lekko poruszała nogą w powietrzu. Wyglądała już na bardziej rozluźnioną, a jednocześnie wciąż była trochę zirytowana tym, co wcześniej miało tutaj miejsce.
      — Niech zgadnę… Pomyślałeś „o nie, znowu ona. Kolejna drama. Kolejny ryk. A miałam taki miły wieczór i znowu trzeba będzie zbierać brudy po Sloane”. — Rzuciła z przekąsem, a jednocześnie było w tym trochę prawdy. Najczęściej wpadała, bo coś się działo. Bo pojawił się kolejny kryzys, bo znów coś było nie tak, bo znowu się pokłóciła z kimś. — Popraw mnie, jeśli się mylę. I żeby cię uspokoić, nie, nie potrzebuję ratunku. Wszystko jest… Nie w porządku, ale nic nie wali mi się już na głowę. Jest stabilnie.
      Chowała się dalej za głupimi żartami. Czując też, jak atmosfera między nimi rośnie, a dystans powoli zanika. Nie ten fizyczny, ale emocjonalny, w który sama się zapędziła, bo pozwalała sobie na wyobrażanie tego, co nie istnieje.

      sloane

      Usuń
  65. — Pracowałam. I… chciałam zadzwonić. Naprawdę chciałam usłyszeć twój głos, kiedy nie mogłam spać w nocy, ale… — Urwała na moment i westchnęła ciężko. Głowa opadła jej na moment. Zacisnęła usta w cienką linijkę. Nie chciała szukać kolejnych wymówek, ale też nie chciała mu mówić o tamtej jednej nocy, kiedy poszła do Cartera. To był już zamknięty rozdział. Nie było między nią, a nim nic co można było uratować. Wiedziała też, że gdyby się przyznała, że znów do niego poszła, że prosiła to i jego by straciła. Dlatego zatrzymała to dla siebie. — …, ale nie mogłam. Tak było lepiej, James. Niekoniecznie łatwiej, ale lepiej. Dla nas obojga.
    Gdyby dzwoniła, prosiła, aby zabrał ją na wieczorny spacer do food trucka, aby był obok, bo nie może spać to to wszystko byłoby trudniejsze. Skupiła się więc na pracy, na dopracowaniu szczegółów związanych z albumem, merchem, wszystkim co miało dla niej teraz znaczenie. W tym wszystkim również był James. Tak samo ważny i potrzeby jej do oddychania, jak reszta, ale dopóki wciąż formalnie była związana z Carterem to nie chciała do niego wracać. Nie, gdy w niej tliła się ta nadzieja, że jeszcze on będzie chciał do niej wrócić.
    Podniosła głowę, aby znów na niego spojrzeć. Zaskoczona tymi słowami, że nie powinno jej tutaj być. Tak, wiedziała o tym. W drodze do jego mieszkania zastanawiała się wiele razy, czy dobrze postępuje, ale leżąca na siedzeniu obok butelka wina przekonywała, że tak właśnie ma być.
    — Nie powstrzymałabym cię, gdybyś… jeśli naprawdę chciałbyś z nią spróbować. — Powiedziała. Tym razem już bez złośliwości w głosie. Nie uśmiechało się jej wypuszczanie go z jej życia, ale Sloane wiedziała też, że na zawsze nie będzie mogła bawić się z nim w kotka i myszkę. Musiała podjąć w końcu jakąś decyzję, która nie będzie wyczerpująca dla mężczyzny psychicznie i fizycznie, a Sloane zbyt długo ciągnęła tę zabawę między nimi. Nigdy dostatecznie gotowa, nigdy pewna swoich uczuć na tyle, czy jest gotowa, aby zostawić swoje życie za sobą i zacząć nowe z Jamesem.
    Nie było w niej już tego prowokującego tonu, a cała złość gdzieś jakby wyparowała. Sloane po prostu siedziała i go słuchała. Patrzyła na niego i rozumiała, aż za dobrze to wszystko, co jej właśnie mówił.
    Wcześniej przemawiała przez nią zazdrość. Bo zobaczyła go z kimś kto nie był nią. Zobaczyła jego przeszłość i wyobraziła sobie przyszłość, którą mógłby mieć, a której Sloane może mu nie dać. Teraz, kiedy trochę się uspokoiła i nie ciskała już piorunami z oczu, dostrzegała trochę więcej. I myślała trzeźwiej. Kąciki jej ust drgnęły, kiedy mówił dalej. W dziwnej satysfakcji, że jest tą jedyną. Dostała to potwierdzenie, które tak desperacko próbowała od niego wyciągnąć.
    — Żadnych rozmów o byłej. — Zgodziła się. Przyjęła te zasadę z ulgą. Temat ją męczył, a z każdym kolejnym słowem nakręcała się coraz bardziej. Pozwalała sobie wypływać myślami dalej i dalej, a to nie zaprowadziłaby ją nigdzie. Jedynie popchnęłoby blondynkę do kłótni z Jamesem, której mieć nie chciała. I nie po to przecież tutaj przyszła, aby się z nim kłócić. — Jedyną, huh? Nie wiem… Może będę potrzebowała być przekonaną, że tak jest. Lubię być zdobywana, James.
    Nie użyłby tego tonu i takich słów, gdyby tylko próbował ją uspokoić. Sloane była jak wulkan, który wybucha w najmniej spodziewanych momentach, a James wiedział, kiedy ten pożar w niej gasić oraz w jaki sposób to zrobić.
    — Przyszłam, bo chciałam cię zobaczyć. Bo kiedy ostatni raz tutaj byłam to prosiłam, abyś na mnie zaczekał i nie dałam ci nic w zamian. Bo znowu uciekłam w milczenie, w pracę i chowanie się za wszystkim co nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o nas. Przyszłam, bo… Bo nie chcę już kolejnego dnia, kiedy tylko patrzę w telefon i zastanawiam się, czy do ciebie zadzwonić, czy jednak dać ci spokój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyrzucała z siebie słowa powoli i z ostrożnością. Chciała mu tym w swój pokręcony sposób przekazać, że dalej jej zależy i w tym kontekście nic się nie zmieniło. Chciała, aby wiedział, że nie jest tu z przypadku.
      Spojrzała na jego dłoń na swoim udzie. Przez chwilę tylko się na nią patrzyła, a miejsce na nodze w tym miejscu pulsowało przyjemnym ciepłem. Mogła ją zignorować. Mogła o tym zapomnieć, wstać i strzepać jego rękę, jakby był natrętnym owadem, bo znów wystraszyła się własnych uczuć. Tym razem po nią sięgnęła. Powoli i z namysłem wplotła swoje palce w jego, a potem podniosła się z fotela. Wciąż trzymając jego dłoń w swojej.
      — Będzie następny raz. — Powiedziała stanowczo, nie dając mu szansy na zaprzeczenie. Opadła na niego okrakiem, a materiał spódniczki podwinął się wyżej na jej uda. Nie było w tym bezczelnej prowokacji, niczego dwuznacznego. Była tylko ona. — Nie chcę już znikać, James. Czy udawać, że nie istniejesz… Wiem, że mam… problemy. Ze wszystkim i znikam, gdy robi się ciężko, ale nie chcę już tego robić. Nie chcę przed tobą dłużej uciekać.

      sloane

      Usuń
  66. Tym razem Sloane nie uważała, że bliskość cokolwiek zmieni. Wymaże jej milczenie i znikanie. Nie chciała dłużej siedzieć nadąsana w fotelu i grać z nim w tę przedziwną, dusząca i gryzącą grę. Tak naprawdę wciąż nie była pewna, czy postępuje dobrze. Czy właśnie tak powinna postąpić. Przychodzić tutaj i znowu mieszać mu w życiu, a kiedy myślała, aby go zostawić, ale tym razem na dobre… Czuła w środku dziwny uścisk. Coś, czego nie potrafiła nazwać. Jakby nagle jej płuca zapełniały się wodą, a ona nie mogła złapać tchu.
    Zakończyła pewien rozdział swojego życia. I pewnie było za szybko, aby wchodzić w nowy. W dodatku wiedząc, jak wiele emocji potrafił w niej otworzyć James. Nie wiedziała, co wydarzy się w przyszłości, ale na ten moment nie chciała wybiegać myślami aż tak daleko. Wolała skupić się na tym co jest tu i teraz. A byli oni. We dwójkę.
    — Muszę, James. Tym razem… Wiesz, że nienawidzę się tłumaczyć i wyjaśniać co robię, ale z tobą… Chciałabym spróbować czegoś innego. Nie wiem, jak to nazwać, ale wiem, że nie mogę unikać brania odpowiedzialności za to co robię innym.
    Najczęściej jakoś go zbywała. Jednym słowem czy gestem. Jasno dając do zrozumienia, że absolutnie nie ma ochoty na to, aby rozmawiać z nim czy z kimkolwiek innym. Mówić co robi ani tym bardziej po co. James nie był byle kim. Nie był kolejnym pionkiem w jej życiu, który może rzucić na bok, jeśli się jej nie spodoba coś, co robi. Wiele razy nie podobało się jej to, co robił James. I to tylko przez to, że jego czyny miały wpływ na nią; tu zabraniał zabawy, tu zabraniał kolejnego shota. Teraz jej wszystkie awantury z nim z przeszłości o te rzeczy wydawały się być głupie i dziecinne.
    — Cóż, coś się stało. Rozwiodłam się. I mnie to złamało. Mogę udawać, że jest w porządku i się tym nie przejmuję, ale… wiedziałbyś, że to kłamstwo. Jest już lepiej, ale… to po prostu nie był łatwy czas. I to też nie jest coś, co powinnam z tobą omawiać. To po prostu nie fair wobec ciebie.
    Wiele razy próbowała z nim być szczera, ale nie zawsze jej wychodziło. Teraz z tej historii również zostawiała dość istotny kawałek dla siebie, ale wypowiedzenie na głos pewnych rzeczy i tak nie miało sensu. Cartera nie było, odszedł. Sloane skupiała się na sobie. Na swoim życiu. Na karierze. Próbowała odbudować swoją reputację po tym, jak przez miesiące szurała nią po dnie. Musiała to zrobić, jeśli nie chciała stracić naprawdę wszystkiego. Wrócić do bycia it girl. Ikoną dla dziewczyn w jej wieku. Pożądaną przez miliony.
    — Przepraszam… Przysięgam, że nie wykorzystuję tego. — Zapewniła. Ułożyła drugą rękę na jego policzku. Czując pod palcami znajomy zarost. Sama na moment przymknęła oczy, rozkoszując się tym, że jest znowu tak blisko niego, że znowu może go poczuć, przytulić. Być obok tak. Ale bez udawania, że te tygodnie się nie wydarzyły. Wydarzyło się za dużo, aby Sloane mogła zepchnąć to na bok, aby zapomnieć. — Ale nie ukrywam, to, że masz do mnie słabość wiele ułatwia — dodała i zaśmiała się krótko, zanim nachyliła się, aby musnąć policzek. Błyszczyk zostawił po sobie tam ślad. Niewielki, ale jedna.
    Blondynka reagowała na niego już instynktownie. Drżała, kiedy czuła jego dotyk czy ciepły oddech na skórze. To nie było coś, co łatwo było zapomnieć. Wyrzucić z pamięci czy zostawić za sobą. Westchnęła cicho, zagrzebując się bardziej w jego objęciach.
    Przeczesywała jego włosy palcami, muskała nimi jego kark. Tak, jak tylko mogła cieszyła się z tej bliskości, którą jej dawał.
    — Hej, James — szepnęła, uśmiechając się lekko po tym specjalnym doborze słów — chcesz iść na randkę? — Wypowiedziała te słowa cicho, jakby sama nie wierzyła, że faktycznie to robi, ale jednak… Jednak to powiedziała.
    Odsunęła się lekko, gdy się podniósł, aby również na niego spojrzeć. Bez zazdrości, bez gniewu czy żalu, że był tu z inną. Za to z nadzieją, że powie tak. Że jest jeszcze w nim ta chęć, aby spróbować czegoś nowego i nieznanego razem z nią. Sprawdzić, czy warto jej zaufać i dać kolejną szansę, czy tym razem się na niej nie sparzy.

    Sloane

    OdpowiedzUsuń
  67. Sloane z kolei czuła, że coś w niej się powoli składa w całość. Nie od razu, ale kawałki układanki powoli odnajdowały w niej swoje miejsce. Sporo czasu minie zanim naprawdę będzie mogła powiedzieć, że czuje się tak, jakby wszystko było na swoim miejscu, ale to był dopiero początek. Należała do niecierpliwych osób i chciałaby mieć efekty na już, ale od Jamesa nauczyła się też cierpliwości. I Sloane gotowa była zaczekać, aby osiągnąć wymarzony efekt.
    Uśmiechnęła się ciepło, kiedy ujął jej twarz. Było w tym geście coś prostego, a jednocześnie niesamowicie mocnego. Jakby zapewniał ją tym gestem, że teraz już nie zamierza dać jej odejść. Że będzie się jej trzymał z całych sił. Chciała wierzyć, że to właśnie zrobi. Że nawet, kiedy poczuje potrzebę, aby się odciąć to jej na to nie pozwoli. Potrząśnie, złapie za ramię i zabroni uciekać. Sloane była zmęczona już tymi ucieczkami.
    — Nie chcę już tego planować, James. To wymęczające. — Zaśmiała się ponuro i westchnęła. Na moment osunęła wzrok niżej, jakby chciała od tego uciec, a kiedy się na tym przyłapała to wróciła z powrotem do jego oczu.
    Miękkich, ciepłych, znajomych.
    Uśmiechnęła się, szczerze i szeroko, kiedy się zgodził. Sloane zdawała sobie sprawę, że pokazanie się z nim publicznie może wzbudzić spore zainteresowanie. Niekoniecznie tego zdrowego rodzaju, ale… Ale nie chciała się z nim dalej ukrywać. Zaire i tak wiedział. Jej menadżerka wiedziała. Asystentki wiedziały. Reszta nie miała znaczenia. Mogli obrzucać ją błotem do woli.
    — Będziemy tam tylko my. Obiecuję. Jego już nie ma.
    Wypowiedziała to patrząc mu w oczy. Sloane naprawdę w to wierzyła, że Zaire stał się przeszłością. Taką, z której jeszcze musiała się trochę podleczyć, ale to miało przyjść z czasem. Za jakiś czas będzie jej lżej i łatwiej. Niedługo te miesiące będą tylko wspomnieniem, a nie czymś co wybudza ją ze snu.
    — Idziemy na randkę. — Powiedziała to tak, jakby niedowierzała, że się zgodził, że ona to zaproponowała. Zmarszczyła nos i przymrużyła lekko oczy, wesoła i beztroska. Świadoma tego, że zaczyna w końcu coś co będzie spokojne. I przede wszystkim tylko jej. — Randka z panem Harperem… Nie mogę się doczekać.
    Opuściła dłonie na jego szyję. Delikatnie gładziła kciukiem gładziła jego skórę, może chcąc go tym gestem zapewnić, że nigdzie się nie wybiera. Że zamierza tu z nim teraz zostać. Dzisiaj, jutro i na tyle długo, na ile tylko będzie chciał ją mieć.
    — Zawsze chciałam wrócić tutaj. Nawet, kiedy… Przekonywałam siebie, że lepiej będzie, jak naprawdę odejdę. Jak dam ci spokój, ale… Nie umiem tego zrobić i nie chcę tego robić. Przepraszam, że tyle mi zajęło, aby to zrozumieć.
    Sloane nie musiała się nawet zastanawiać. Pogłębiła pocałunek niemal natychmiast, a ciałem przylgnęła bardziej do jego torsu. Nie zmieniała tempa. Rozkoszowała się tym powolnym, namiętnym pocałunkiem, który teraz mówił im znacznie więcej niż wszystkie słowa, których mogliby użyć. Oparła jedną rękę o jego ramię, a drugą wplotła w jego włosy. Przetrzymując go tym gestem przy sobie na dłuższą chwilę, nie pozwalając im na wzięcie oddechu i złapanie równowagi. Całowała go dalej, stęskniona za smakiem jego ust. Za tym, jak jednym muśnięciem potrafił sprawić, aby jej myśli potrafiły krążyć tylko wokół niego.
    Oddychała spokojnie. Z lekko przymkniętymi oczami na moment skupiała się tylko na ich wspólnym oddechu. Sloane odsunęła się nieznacznie, kiedy się odezwał. Spoglądała na niego miękko i ciepło.
    — Przestałam już grać, James.
    To była prawda. Jeszcze siedząc na fotelu próbowała dalej wciągnąć go w jakąś rozgrywkę, ale teraz? Porzuciła to. Bo wiedziała, że i tak nigdzie ich to nie doprowadzi. Jej przemyślenia wzięte z powietrza, jej ucieczki… To tylko by ich od siebie odsunęło.
    — Jestem tutaj. Dla ciebie i twoja. I tym razem… Nie ma nikogo innego, James.

    sloane

    OdpowiedzUsuń