Though no one can go back and make a brand new startanyone can start from now and make a brand new ending

James Harper
32 lata | funkcjonariusz NYPD (obecnie zawieszony)
|
James został zawieszony po głośnej sprawie związanej z morderstwem świadka koronnego. Nielegalne przesłuchanie, zatajenie informacji przed przełożonymi, podejrzenie manipulacji dowodami – to brzmi jak klasyczny przypadek przekroczenia granic etyki. Ale Harper wie, że to nie on przekroczył granice, tylko ktoś inny je przesunął.
Za głęboko wpakował się w sprawę, która dotykała wysoko postawionych ludzi. Wiedział za dużo, zadawał niewygodne pytania, szedł tam, gdzie nikt nie chciał zaglądać. Kiedy informator zginął, to właśnie Harper został wystawiony – ktoś potrzebował kozła ofiarnego.
Dziś pracuje w prywatnej firmie ochroniarskiej – z boku, na przeczekanie. Bez odznaki, ale z tym samym zacięciem. Sumienny, dokładny, niezłomny. Uparty do bólu, jeśli wbije sobie coś do głowy, nie odpuści, choćby cały świat stał mu na drodze. W pracy był zawsze wzorowy – punktualny, metodyczny, przewidywalny. Ale pod tą warstwą obowiązku zawsze krył się gniew. Tłumiony, spokojny, ale stały – skierowany przeciwko niesprawiedliwości, układom, skorumpowanemu systemowi, który nauczył się maskować jak człowiek.
Mieszka samotnie na Brooklynie, unika dawnych kolegów z wydziału. Nosi bliznę na dłoni – pamiątkę po konfrontacji, o której nigdy nie mówi. Ma plan, którego nikomu nie zdradza – coś, co powoli układa w całość. Nie pije, nie opowiada historii, nie daje się zbliżyć. Ale słucha. Obserwuje. Analizuje.
Nie porzucił przeszłości. On ją dokładnie notuje, kawałek po kawałku. Bo plan już ma. I kiedy wróci – a wróci – nie będzie już miejsc na wątpliwości.
|
FC: Hugo Philip
Inaczej oddychało się w tym miejscu. Łatwiej było zaczerpnąć głębsze wdechy, a powietrze nie paliło w płuca. Nie była przyzwyczajona do takiej ciszy. Martwiła się, czy sobie z tym poradzi. Czy szum drzew będzie wystarczający, aby zagłuszyć kłębiące się pod czaszką myśli. Czy Sloane na pewno będzie potrafiła się wyłączyć i nie myśleć o tym wszystkim, co miało miejsce. Czy zapomni chociaż na trochę. Spojrzała na swoje dłonie, tylko krótko, ale nie widziała na nich nic. Jednie małą ranę, którą zrobiła sobie sama od paznokci na lewej dłoni.
OdpowiedzUsuńPodniosła wzrok na jezioro, które skąpane było w pomarańczowych promieniach słońca. Wyglądało jak z bajki albo jakiegoś filmu, którego Sloane dawno nie widziała, ale dobrze się jej kojarzył. Nie z domem, nie z Zairem ani nawet z Jamesem. Z jakimś spokojem, którego nie czuła w sobie od miesięcy.
— Tak, dziwnie cicho. — Przytaknęła. To było najlepsze określenie, na jakie było ją stać. — Ostatnie dni były szczególnie… głośne. Głośniejsze niż zazwyczaj. To miła odmiana, kiedy nic ani nic nie krzyczy. Tak myślę.
Wzruszyła lekko ramionami. Było to dopiero na chwilę, ale czy wytrzyma w tym stanie dłużej? Czy Sloane się na pewno odnajdzie w tej ciszy? Mając u swojego boku tylko Jamesa i psa? Oni w pustce, do której nikt więcej nie miał dostępu. Żadnych osób zewnątrz. Żadnego Zaire’a. Żadnych jego koleżanek, które uważały się za ważniejsze. Żadnego rozlewu krwi.
— Nawet się nie pytam, czy wziąłeś colę zero. — Uśmiechnęła się lekko pod nosem. Nie zdziwiłaby się, gdyby to była pierwsza rzecz, którą włożył do koszyka.
Sloane zerknęła na niego słysząc te „ja też”. Uniosła lekko brew, a potem się zaśmiała. Krótko, ale szczerze po raz pierwszy od paru dni. Mimowolnie różne obrazy pojawiły się jej przed oczami. Próbowała się przed nimi bronić, ale… Ale chyba nie chciała. Nie chciała udawać, że James dla niej nic nie znaczy, czy że to co mieli to już przeszłość. Próbowała się z tego wyleczyć od ostatniej wspólnej nocy, a jak widać bez skutku.
— Pamiętam. — Przytaknęła z lekkim uśmiechem. Przymrużyła lekko oczy, zastanawiając się, czy jego słowa to ciche zaproszenie do czegoś więcej czy luźne wspominanie tego, jak między nimi kiedyś było. Powstrzymała się przed tym, aby od razu nie przysunąć się do niego. Walczyła tak naprawdę sama ze sobą. Siedział obok niej. Nie musiałaby się bardzo ruszać, aby oprzeć się o jego klatkę i schować w znajomych sobie ramionach. — Wełny może nie, ale zostawiasz po sobie coś innego.
Ślady, których nie da się wymazać z pamięci. Dotyk, za którym się tęskni.
Chciała to wszystko dodać, ale nie była pewna, czy powinna. Czy chciała sobie mieszać w życiu jeszcze bardziej. Gdyby nie chciała mieszać w życiu bardziej to nie siedziałaby tutaj teraz. Nie zgodziłaby się, aby z nim tu przyjechać. Awanturowałaby się, żeby odwiózł ją do domu, a nie zabrał do siebie. Prawda była taka, że Sloane nie potrafiła mu odmawiać. Nie chciała mu odmawiać. Jeśli miała dostać jeszcze jeden dzień w jego towarzystwie czy nawet pół minuty to chciała to wziąć. Bez patrzenia na konsekwencje, które wiedziała, że nadejdą, ale teraz… Teraz po prostu chciała być obok niego.
— Prawda, grzejesz lepiej. Nieraz myślałam, że się przy tobie ugotuję — zaśmiała się krótko, może nawet z lekkością. Włączona klimatyzacja nie pozwalała jej na to, aby poczuć chłód, kiedy ją obejmował. Był chwilami jak piekarnik, gdy go dotykała, ale nie narzekała na to ani razu. Może tylko w żartach. — Może nie będę musiała o niego prosić i sam mnie znajdzie.
Wzruszyła lekko ramionami, jakby od niechcenia, aby mu pokazać, że wcale nie musi o nic prosić. Znał ją dość dobrze, aby wiedzieć, kiedy i czego potrzebowała.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie tęskniła za takimi chwilami. Kiedy byli tylko we dwoję, gdy zaczepiali się słowami i nic poza nimi się nie liczyło. Już nie chodziło o seks, spełnienie po nim i całą tę resztę. To był dodatek, gorący i uzależniający, ale wraz był tylko dodatkiem do tego, co mieli przed tym, gdy posmakowali swoich ust po raz pierwszy.
Cofnęłaby się do tych czasów, kiedy nic nie było skomplikowane. Do chwil, kiedy byli tylko Jamesem i Sloane. Kiedy ona była piosenkarką, a on jej ochroniarzem, który czasem pozwalał sobie na rozluźnienie i z nią żartował. Wiedziała, że to nie wróci. Nie mogli do tego wrócić. Nie, kiedy tyle między nimi się wydarzyło. Nie, kiedy Zaire był gotów zniszczyć świat, aby tylko odkryć kto krył się za uśmiechem, który czasem pojawiał się na jej twarzy. Nie, gdy ona dalej z nim była i nie potrafiła opuścić. Mimo wszystkich złych rzeczy, które się wydarzyły.
UsuńPotrząsnęła od razu przecząco głową. Niczego nie chciała kończyć.
— Nie, potrzebuję tego. Chcę tego. Nie kolejnych klubów, tequili czy prochów. Tylko… tego. Cokolwiek to jest, cokolwiek z tego będzie… Chcę tego. Tylko tego.
Spokoju, którego nie mogłaby posmakować w Nowym Jorku. Miejsce, które nazywała domem teraz brzmiało obco. Czuła się w nim obco i szukała sposobu, aby z niego uciec. I uciekła. Razem z Jamesem do jego małego świata, który otworzył tylko dla niej.
Ułożyła głowę na jego ramieniu. Nie prosiła o zgodę, nie sprawdziła, czy może. Założyła z góry, że może. Całował ją niespełna cztery godziny temu, więc mogła.
sloane
Zrobiła to odruchowo, jakby od zawsze miała do tego prawo, a minione miesiące nic między nimi nie zmieniły. Poniekąd tak się właśnie czuła. Siedząc obok niego, patrząc się na zachodzące słońce, skryta pod gryzącym kocem i opierając głowę o jego ramię, nie czuła, aby cokolwiek między nimi się zmieniło. Nie było Vegas, nie było żadnego ślubu, męża. Byli tylko oni. Wciąż byli z niewypowiedzianymi słowami, obietnicami, których nie dotrzymali, ale byli tutaj sobą. Zamknęła oczy, chociaż na chwilę chcąc przypomnieć sobie, jak było, gdy byli tylko we dwoje. I poczuła się spokojniejsza. Mimo, że nic nie było wyjaśnione to Sloane pierwszy raz od wielu dni czuła spokój. Nic nie dudniło nad głową. Nie było nigdzie zapachu papierosów. Lejącego się strumieniami alkoholu. Masek i udawania, że wszystko jest w porządku. Był za to zapach drzew i trawy, chłodny wiatr, który co jakiś czas sprawiał, że szczelniej okrywała się kocem i był James. Przede wszystkim był James.
OdpowiedzUsuń— Dobrze, nie lubię być łatwo zapomniana.
Nie była to pocieszająca myśl, ale jednak podbiła jej ego, kiedy podsumował, że ślady po niej nie schodzą. Sloane w pewnym momencie chodziło tylko o to, aby zostawić po sobie taki ślad, który nie pozwoli mu o niej nigdy zapomnieć. I tamtej nocy w klubie to zrobiła, a potem… Potem nie chciała być tylko jedną laską, która wypaliła się w pamięci. Chciała być kimś więcej, chociaż nie potrafiła tego nazwać. Nie mogła tego nazwać, bo wtedy przyznałaby się do tego, co trzymała ukryte głęboko w sekrecie. Przed samą sobą przede wszystkim.
Sloane nie drgnęła, kiedy jego palce musnęły jej włosy. Pozwoliła na to i chciała tego. Tego zwykłego dotyku, który nic nie obiecywał, ale też o nic nie prosił. Niezwykły w swojej prostocie. Odetchnęła nieco głębiej, jednocześnie wtulając się bardziej. Po cichu szukając sposobu, aby znaleźć się pod jego ramieniem, a nie na. Ale nie potrafiła o to poprosić. Może w obawie, że nie ma prawa o to prosić, a przede wszystkim, że nie powinna była chcieć tego. Nie, kiedy w Nowym Jorku zostawiła męża. Jej dłoń była dziwnie pusta bez obrączki i pierścionka, które zostawiła w mieszkaniu Jamesa.
— Dużo się wydarzyło. Za dużo. — Poruszyła lekko ramionami. To nie były łatwe tematy ani takie, które powinna poruszać z Jamesem. Ciężko byłoby nie mówić o tym wszystkim i nie wyciągać Cartera. — Ale jeśli możemy, przynajmniej dziś nie chcę o tym myśleć.
Postara się o tym nie myśleć. Nic innego nie zajmowało jej głowy. Próbowała się oderwać od tego, ale nie potrafiła. Kiedy została sama te myśli stały się zbyt natarczywe. Dopiero teraz powoli się wyciszały, gdy siedział tu razem z nią, chociaż nie był do tego zobowiązany. Nie musiał o nią dbać, przejmować się, a i tak z nią był. Może był to zwykły przypadek, skoro tam pracował, a Sloane nie wierzyła w żadne wyższe siły i przyciąganie.
— Wiesz, cieszę się, że nie dotrzymałeś swojej obietnicy. — Przyznała cicho. Uniosła lekko głowę, chcąc na niego spojrzeć. Był zbyt blisko, aby mogła się oprzeć, a jednocześnie zbyt daleko, żeby mogła zrobić coś więcej. Tak przynajmniej sobie wmawiała.
Masz męża, opamiętaj się. Miała i co z tego? On miał swoje koleżanki. Może wciąż była bez fizycznego dowodu, ale słowa tamtej huczały jej w głowie nieustannie. W trakcie też. Zawsze wtedy, kiedy przestałaś mu wystarczać. Zacisnęła zęby. Przez moment poczuła się, jakby znów znalazła się w tamtym klubie. Nie chciała się tym przejmować teraz. Martwić i rozmyślać. Nie tego wieczoru. Rozluźniła szczękę, zanim być może James cokolwiek zauważył.
Obiecała, że zostawia Nowy Jork za sobą. Chciała chociaż tej jednej dotrzymać.
— Zły glina ma ze sobą kajdanki, nie widziałam ich w twoim wyposażeniu. — Zauważyła z niepasującą do sytuacji sprzed chwili lekkością. Emocje zmieniały się u niej z prędkością światła. — Zapamiętam sobie to „chyba, że na wyraźne życzenie”. Bądź czujny.
Kąciki jej ust lekko się uniosły.
UsuńW klubie chciała dać sobie chwilę zapomnienia, ale topienie smutków w tequili niczego dobrego jej nie przyniosło. Obudziła się rano z kacem, który ciągnął się za nią do tej pory, ale był chociaż znośny. Jednocześnie… Boże, jak ona nie chciała, aby James był tylko chwilą zapomnienia. Nigdy nie był kimś na chwilę, chociaż pewnie tak właśnie się przy niej czuł. Wykorzystała, zabawiła się i wróciła do byłego, z którym okazało się, że przypadkowo wzięła ślub w Vegas.
Wodziła wzrokiem po jego twarzy. Oddychała wolniej. Walcząc z własnymi myślami, które teraz biegały, jak szalone. Poczuła impuls, aby przysunąć swoją twarz bliżej jego. Sprawdzić, czy dalej smakuje tak, jak parę godzin wcześniej w jego mieszkaniu. Przekonać się, że dalej całuje tak dobrze, jak to zapamiętała. Dla celów naukowych, czy coś takiego.
Westchnęła, kiedy Rue wepchnęła się między nich.
— Nie dość, że ruda to jeszcze wredna — mruknęła pod nosem. Niepewna czy zirytowana była na psa czy własne niezdecydowanie. Może jedno i drugie. — Ciężko cię wygryźć. Poza tym, jestem pewna, że zrobiła to po to, aby być bliżej ciebie — dodała i mrugnęła do mężczyzny.
Uśmiechnęła się lekko, a potem odstawiła kubeczek z herbatą na swoje kolano. Osunęła rękę, aby pogłaskać Rue, a potem coś zaszeleściło w krzakach. Rude uszy Rue podniosły się momentalnie, a suczka całym swoim trzykilogramowym ciałem poderwała się do góry. Przebiegła jej po kolanach wytrącając kubek, a jego zawartość rozlała się po kocu.
— Cholera — syknęła — Rue! Wracaj!
W oddali widziała tylko biały ogon machający na wszystkie strony świata, a jej ujadanie rozniosło się echem po okolicy.
— Przepraszam — westchnęła. Cały koc był mokry.
sloane
Chwilami sama nie wiedziała, którą wersją siebie jest. Stworzyła ich tak wiele, że zaczynała się w nich porządnie gubić. Ale teraz chyba była tą, która jeszcze nie sięgnęła dna w pełni. Która potrafiła pozwolić sobie na więcej luzu, który nie był spowodowany narkotycznym czy alkoholowym upojeniem.
OdpowiedzUsuńOcknęła się z tej dziwnej chwili, kiedy był za blisko. Pocałunek to było dużo, nie należało do tego dopuścić. Flirtowała z nim, a jednocześnie mówiła sobie, że to nic. Że ona już tak ma, ot taka osobowość. Czy była ponad tymi uczuciami, których jednak nie pogrzebała w pełni? Czy mogła je kontrolować i udawać, że to będzie tylko weekend dwójki… Co? Znajomych? Kiedy wcześniej mówiła, że nie chce być jego przyjaciółką? Bo nie potrafiłaby tego znieść? Cokolwiek miało się zadziać, Rue okazała się być dobrym rozproszeniem. Sloane spojrzała za nią, ale zniknęła jej między krzakami. Wciąż ujadała.
— Nie ma tu żadnych… nie wiem, wilków czy coś? Nie chcę, żeby ją coś zeżarło. — Mruknęła. Nie była przewrażliwiona, ale jednak to był miejski piesek, który zaskakująco dobrze odnajdywał się w takim miejscu.
Obserwowała w ciszy, jak zabiera koc i strzepuje z niego resztki herbaty, a potem wiesza przez barierkę. Było w tym coś tak… Domowego. Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Sloane nawet nie udawała, że mu się nie przygląda. Robiła to z pełną premedytacją, ale nie w wyzywający sposób. Nie było, jeszcze, w jej oczach błysku, który serwowała mu na chwilę przed powiedzeniem czegoś, co go zmiękczało i powalało.
— Hej, tym razem to nie moja wina. To Rue — obroniła się z lekkim uśmiechem. — Nie masz spokoju od żadnej z nas.
Wciągnęła powietrze przez nos, kiedy usiadł z powrotem obok niej. Próbowała, samej sobie przede wszystkim, wmówić, że jego obecność nic nie znaczy. Że zrobiło mu się jej po prostu żal, bo znalazł ją pijaną w klubie i z litości zabrał, że tamten pocałunek też nic nie znaczył. Nie dlatego, że chciała go upchnąć w tył pamięci. Tak będzie lepiej. Kiedy nie zacznie wyobrażać sobie niestworzonych rzeczy. Mogłaby zacząć od niepatrzenia na niego tak, jakby zaraz miała mu się zaoferować na tej ławce.
Zerknęła na jego rękę, ale nic nie powiedziała. Nie chciała, aby ją zabierał. Przeszył ją lekki dreszcz. Znajome uczucie, które poznała po raz pierwszy w Amalfi. Kiedy spojrzenia, które sobie posyłali były znajome tylko dla nich. Uśmiechy, które tylko oni rozumieli. Ogarnij się, Sloane. Tyle by było z jej niewyobrażania sobie za wiele.
— Odkupię cię. — Nie musiała, a chciała. W końcu to z jej winy wszystko się stało. Jej pies rozlał herbatę i zrobił chaos, kiedy na moment wszystko przycichło. Ale ten rodzaj chaosu Sloane chętniej przyjmowała.
Zdjęcie koszulki przyszło mu tak naturalnie, a dla niej było zaskoczeniem. Nawet wczoraj, gdy u niego była i przyszedł do łóżka jakąś na sobie miał. Przyłapała się na tym, jak się gapi. Z lekko rozchylonymi ustami, jakby po raz pierwszy widziała półnagiego mężczyznę. Jakby jego widziała po raz pierwszy. Sunęła wzrokiem po znajomej krzywiźnie ciała. Mięśniach, których drganie doskonale znała. Wszystko wokół zamarło lub tylko się jej wydawało. Mogła przysiąc, że czuła ciepło bijące z jego ciała. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak daleko.
— Tak, dobry pomysł. — Przytknęła. Czuła, jak policzki się jej rumienią, choć nie powinny. Sama zwróciła głowę w inną stronę.
Musiała czymś się zająć. Czymkolwiek.
Rozglądała się z uporem, aby znaleźć sobie jakieś zajęcie. I dotarła do torby z zakupami. Świetnie.
— Wezmę rzeczy do środka. — Zaoferowała. Przynajmniej nie będzie siedzieć bezczynnie. — Idź, przyprowadź mi psa. A jak coś będzie za wami gonić to krzycz głośno, żebym mogła zdążyć dobiec do auta. Zaczekam trzydzieści sekund, ale jak nie dobiegniecie to będzie zdani na siebie.
Poderwała się z miejsca i podeszła do zostawionej przez Jamesa torby z zakupami, która teraz była jak ratunek przed… No właśnie, czym?
sloane
Nie dbała kompletnie o nierozpakowane zakupy. Wiedziała, że nie będzie musiała tu nawet kiwnąć palcem, a James podstawi jej pod nos wszystko. Może nawet nie dlatego, że chciał, a zdawał sobie sprawę, że Sloane inaczej się zagłodzi. Jej umiejętności w kuchni kończyły się na zrobieniu herbaty i włączeniu ekspresu. Lodówka w mieszkaniu wyposażona była w alkohol i kawałek sera, który do niczego nie był jej potrzebny, ale i tak się w niej znajdował. Musiała się czymś zająć, aby nie zwariować i nie dać się ponieść emocjom, od których przecież chciała się odciąć. Taki był plan, prawda? Zapomnieć o tym, co wydarzyło się w Nowym Jorku. Oni też się tam wydarzyli.
OdpowiedzUsuń— Biega szybciej od ciebie. I tak ma przewagę. — Rzuciła kąśliwie, jakby to miało rozluźnić w niej cokolwiek. Nie zadziałało.
Sloane taka nie była. Nie przejmowała się przecież takimi rzeczami. Facetami bez koszulek ani ich bliskością. Nie powinna się nimi przejmować, a potem pojawił się on. Wtedy zaczęła się przejmować. Wżynał się jej pod skórę tym swoim spojrzeniem i spokojnym tonem głosu, który jej nie uspokajał, a rozjuszał. Na każdym kroku przypominała sobie o chwilach, które razem spędzili. Wracały do niej w najmniej odpowiednich momentach. Drżącymi dłońmi wzięła torbę i zniknęła w środku. Nie zabrała się za rozpakowywanie. Stała w kuchni, oparta o blat z zamkniętymi oczami, biorąc głębokie wdechy. Tylko na nią spojrzał, tylko siedział obok i dotknął ramienia. Nic więcej. Jasne, padły jakieś podteksty, ale tacy byli już dawniej. Zdjął cholerną koszulkę. Myśli się kotłowały. Nachodziły na siebie. Nie tworzyły żadnego sensu. Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na sufit z nadzieją, że tam znajdzie jakieś odpowiedzi. Nieskutecznie. Odwróciła się tyłem do blatu i oparła o niego.
— To tylko w twojej głowie — szepnęła próbując się przekonać. Ale na pewno? Pocałował w mieszkaniu. Odpowiedziała na ten pocałunek. Chętnie. W drodze dotykał jej uda, a ona go nie odepchnęła. Minęły miesiące, a on nadal patrzył na nią w ten sam sposób. Został z nią zeszłej nocy, chociaż mógł wygonić ją na kanapę albo siebie, a jednak przyszedł do łóżka. Obejmował ją całą noc. Obudził się razem z nią. Nie wyszedł i nie udawał, że to nie miało miejsca. — Wariuję. Otoczyłam się drzewami i wariuję.
Musiała przestać do siebie mówić. Przede wszystkim, aby zaraz się nie okazało, że James stoi obok i wszystko słyszy. Dużo o niej wiedział, ale akurat tego małego złamania widzieć nie musiał. Tej wewnętrznej walki, jak próbowała wmówić sobie, że między nimi nic nie ma. Nie pomagały myśli, że jest mężatką, a w Nowym Jorku czeka – chyba – Zaire. Niczego już pewna nie była. Ani tego, czy ma do czego wracać i czy wtedy w klubie wszystkiego jednak nie skończyła i nie pchnęła go w ramiona innej.
Podeszła do drzwi, aby sprawdzić, czy wracają. Akurat chwilę później pojawił się z Rue. Kucnęła, gdy ta do niej podbiegła.
— Koniec tych wariacji na dziś, co? — Przesunęła dłonią po jedwabistej sierści. Niepewna, czy mówiła do niej czy do siebie. Z rzuconego na stolik plecaka psa wyjęła jej ulubioną zabawkę i rzuciła na podłogę, aby czymś się zajęła i zapomniała o tej przeklętej wiewiórce. — Może dorwie ją innym razem — dodała, nie chcąc kompletnie ignorować Jamesa. Podświadomie to właśnie chciała zrobić. Odciąć się i zniknąć. Wyznaczyć granicę, ale nie potrafiła się nawet do tego zmusić, a myśl o tym przychodziła z trudem. Kogo jak kogo, ale odcinać się od niego? Znowu? Nie potrafiła.
Wróciła do torby. Chcąc jeszcze przez chwilę poudawać, że cokolwiek kontroluje. Nawet głupie zakupy, o które nie dbała. Wyjmowała byle jak pojedyncze przedmioty. Nie zwracała na nie uwagi. Ustawiała je bez większego ładu. Robiąc pewnie większy nieporządek niż jakby ustawiała je do szafek.
Udawała, że go obok nie ma. Bo wciąż był bez koszulki i ją tym rozpraszał. Jej brakiem, umięśnionym brzuchem i całym sobą. Nie powinno jej to obchodzić. Nie powinna się tym przejmować ani tym bardziej zwracać uwagi.
Uśmiechnęła się lekko na widok coli. I sięgnęła po nią, jak po jedyną rzecz, która teraz mogłaby uratować ją przed katastrofą, a przynajmniej tak myślała, dopóki i James nie sięgnął po coś z torby. Zaczepiła paznokciami i opuszkami palców o jego dłoń. Nie cofnęła własnej. Zastygła w miejscu, a ciepło jego dłoni przechodziło na jej. Wyczuła na sobie jego wzrok, ale go nie odwzajemniła. Chociaż widziała go kątem oka. W obawie przed tym, że jeśli spojrzy to zrobi coś, czego potem mogłaby żałować.
Usuń— Nie szkodzi — powiedziała cicho. Głos by ją zdradził, gdyby odezwała się głośniej. Gardło się zacisnęło. Zachowywała się jak nastolatka w obecności chłopaka, w którym się zakochała. Może i nie było jej daleko do nastoletnich lat, ale potrafiła radzić sobie z facetami. Na pewno z tymi, na których jej nie zależało. Flirt z nimi był łatwy, przychodził naturalnie, bo wiedziała, że do niczego nie doprowadzi. Tutaj nie miała tej pewności.
Przymknęła powieki, gdy jego palce musnęły nadgarstek. Powoli oddychała przez usta, dalej unikając jego spojrzenia. Wszędzie, ale nie w jego oczy. Ich dłonie, prawie splecione w uścisku. Stał zbyt blisko. Za blisko, aby mówić o jakimkolwiek przypadku.
Sloane go nie powstrzymała, gdy sięgnął ręką wyżej. Próbowała wmówić sobie, że nie potrzebuje tego dotyku, że go nie chce, ale… Chciała bardziej niż gotowa była przyznać. Drgnęła niespokojnie, kiedy jego palce musnęły jej szyję. Tego również nie powstrzymała. Dotyk był elektryzujący. Niespieszny, zostawiający po sobie coś, czego nie dało się w żaden sposób pozbyć. Dłużej nie mogła uciekać przed jego spojrzeniem. Nie, kiedy skierował na siebie jej twarz.
Spoglądała na niego spod rzęs. Prawdopodobnie pierwszy raz tak niepewna, co ma z nim zrobić. Na co pozwolić sobie i jemu. Powoli zamrugała, jeszcze przez chwilę walcząc z własnymi demonami.
Zwilżyła delikatnie usta, zanim się odezwała.
— Nie przestawaj — poprosiła cicho. Niespiesznie dotknęła dłonią jego torsu. Sprawdzając, czy na pewno może, czy on nie powie „dość”. Rwała się do niego cała. Już od zeszłej nocy, gdy wykłócała się z nim na tyłach klubu, aż po, teraz gdy miała go przed sobą.
Zrobiła pół kroku, zmniejszając już i tak nieistniejący dystans między nimi. Nie pytała, nie prosiła. Zrobiła. Sięgnęła ręką do jego karku. Powoli, nie chciała się spieszyć. Zrobić z tego nocy jednej z wielu. Powoli przyciągnęła go do siebie. Ale nie pocałowała od razu, zatrzymała się na milimetry od jego ust. Może dając sobie jeszcze ostatnią szansę na zrezygnowanie albo jemu na opamiętanie się. Stało się jasne, że żadne z nich nie chce niczego zatrzymywać. Nie pocałowała go gwałtownie, zrobiła to delikatnie, jakby robiła to po raz pierwszy i nie była pewna, jak się za to zabrać. Drugą rękę położyła na jego boku, a sobą przylgnęła do odkrytego torsu.
sloane