They said I’d be nothin’.
So I became everything
ZAIRE
Carter Zaire Crawford
|
Jeszcze kilka lat temu Carter Crawford, znany dziś jako ZAIRE, pracował jako barman, a nocami nagrywał kawałki w prowizorycznym studio zbudowanym z kartonów i materacy. Dziś ma 28 lat, na jego koncerty przychodzą dziesiątki tysięcy fanów, a jego wizerunek widnieje na billboardach w Los Angeles i Tokio. Popularność wywróciła jego życie do góry nogami. Wraz z sukcesem przyszły pieniądze, sława i nowi znajomi. ZAIRE zaczął pojawiać się na imprezach z celebrytami, otoczony ludźmi z branży, których intencje często budziły wątpliwości. Wizerunek charyzmatycznego buntownika budował świadomie – ekstrawaganckie stroje, drogie samochody, nocne życie i burzliwe związki, które kończyły się równie spektakularnie, jak się zaczynały, tylko podsycały zainteresowanie mediów. Choć jego kariera muzyczna rozwija się dynamicznie, życie osobiste ZAIRE’a pozostaje niespokojne. Liczne skandale, zmieniające się twarze w jego otoczeniu i rosnące ego sprawiają, że coraz częściej mówi się o nim nie jako o artyście, lecz o postaci ze świata plotek. Za fasadą blichtru wciąż jednak kryje się chłopak z Bronxu – utalentowany, ale niedojrzały emocjonalnie, zagubiony w świecie, w którym wszystko przychodzi zbyt szybko. Bo choć jego utwory biją rekordy, a fanbase rośnie z dnia na dzień, to jedno pozostaje niepewne: czy ZAIRE będzie potrafił przetrwać nie tylko na scenie, ale i poza nią. Jego historia to klasyczny przykład amerykańskiego snu, ale też przestroga przed tym, co może się wydarzyć, gdy ten sen staje się rzeczywistością. Zachłysnął się sławą jak dziecko dymem – nie wiedząc, że zaczyna się dusić.
|
Próbowała się skupić na tym, wydawałoby się, że prostym zadaniu, a jednak obecność Cartera w mieszkaniu była odrobinę przytłaczająca. Wyobrażała sobie to tak wiele razy, a kiedy go tu miała to nie wiedziała, jak się ma zachować. Sądziła, że znajdą się tu w nieco innych warunkach, ale nie zamierzała narzekać. Wystarczył jej sam fakt, że Carter tu był i nie uciekał, że z nią żartował, chociaż wiedziała, że w jego głowie jeszcze panował chaos i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Długa rozmowa teraz nie była tym czego potrzebował. Namiastka normalności była teraz bardziej potrzebna niż prowadzenie rozmów i próby wyciągnięcia z nich czegoś sensownego.
OdpowiedzUsuńPo tym wszystkim co przeszło i co Sloane mu zrobiła nie powinien chcieć spędzać czasu teraz w jej towarzystwie, a mimo to był tutaj i nie uciekał.
— Wiesz, że to mnie martwi bardziej niż gdybyś wyciągnął teraz kolejną działkę i mi ją podsunął pod nos? — Zaśmiała się. Pozmieniało się najwyraźniej więcej niż się spodziewała. W normalnych warunkach po takich wieczorach czymś się uspokajali, ale na pewno nie zielonymi warzywami. — Zamówić ci trochę zielonego? Żeby organizm nie dostał szoku. — Śmiała się dalej. — Zmielę ci to wszystko, wleje wódki dla zachowania balansu i wszyscy będą zadowoleni.
Takie smoothie to mogłaby nawet Sloane wypić. Może to był znak, aby Sloane zaczęła trzymać w mieszkaniu więcej warzyw i w kryzysowych sytuacjach mogła zrobić smoothie? Musiała się nad tym poważnie zastanowić. Treningi po takiej dawce mogłyby być całkiem interesujące.
— „Usługi terapeutyczne u Sloane Fletcher”. — Roześmiała się. To było po prostu śmieszne. — Trzecia sesja gratis. — Dodała i puściła mu oczko. Jedną już mieli, a druga zdawało się, że wisi w powietrzu. Trzecia mogła pojawić się tuż za moment.
— Za to najlepszy. Znajdziesz drugiego takiego z tak pokręconym życiem?
Było to bardzo wątpliwe. Chociaż może, gdyby tak dobrze poszukać to gdzieś w Hollywood czy na Broadwayu znalazłby się jeszcze taki, który miał równie pokręconą sytuacje w życiu. Sloane nie wątpiła, że gdyby tak oboje zabrali wszystkie rzeczy, które działy się w ich życiach, czy to wspólnych, czy osobnych to stworzyliby z tego całkiem niezły komediodramat z elementami kryminału, grozy i musicalu.
— Ręczniki znajdziesz w szafce przy łazience. Częstuj się tam czym tymi chcesz. Nie będę wyliczała co do milimetrów, ile ubyło. — Posłała mu lekki uśmiech. Sama powinna również z tego skorzystać i zmyć z siebie cały ten wieczór, który był naprawdę ciężki i trochę przytłaczający. Pozbyć się z włosów zapachu papierosów. — Spa ci się marzy? Boże, Carter nie poznaję cię.
Naprawdę wiele się pozmieniało, a Sloane ominęła więcej niż sądziła. Nie spodziewała się tylko, że te zmiany będą aż tak ogromne. I wcale nie miała na myśli tego, że Carterowi marzyła się maseczka na twarz i płatki pod oczy. Należało się pozbyć tych rzeczy i przestać trzymać przeszłości, ale nie potrafiła. Sam fakt, że wciąż je miała znaczył wiele i mówił więcej niż Sloane mogłaby sama wypowiedzieć. Takie ciche „ja wciąż o tobie myślę i dalej jesteś dla mnie ważny”. Może ubrania nie mówiły tego aż tak głośno, ale czy oni potrzebowali samego krzyku, żeby coś zrozumieć?
— Jak widać mnie też ciągnie do złego. — Uśmiechnęła się lekko. Ciągnęło nie tyle do złego, a do niego i Carter o tym wiedział. — Hm, jedno z nas kradnie, a drugie prowadzi nielegalny biznes. — Przewróciła oczami i zaśmiała się pod nosem. Wydawać by się mogło, że tworzyliby idealną parę.
— Nie zaprzeczę. Świetnie w nich wyglądam. — Przyznała z tą rozbrajającą szczerością, w której nie było słychać pychy. Sloane po prostu wiedziała, że dobrze na niej leżały te ciuchy.
Musiała się sama zmobilizować do tego, aby zmyć tę długą noc z siebie. Zamierzała dać najpierw Carterowi chwilę, której naprawdę potrzebował.
UsuńPrzewróciła oczami, kiedy Carter zmniejszył temperaturę w piekarniku. Nie znała się na gotowaniu i wydawało się jej, że będzie to odpowiednie.
— Dobra, szefie kuchni. Od kiedy jesteś takim znawcą, co? — Mruknęła i pokręciła głową. Kiedy próbowała coś robić w kuchni kończyło się katastrofą. Nawet nie byłaby zaskoczona, gdyby spaliła ją na wiór. — Idź, bo jeszcze zmienię zdanie i wepchnę się przed Ciebie, a dobrze wiesz, że mi się schodzi pół wieku w łazience.
Odprowadziła go wzrokiem. Pozwalając sobie zaiwaniać na nim oko na dłuższą chwilę. Uniosła wzrok, kiedy Carter odwrócił się przez ramię.
— Żaden problem. — Odpowiedziała. Nie mówiła tego, bo tak wypadało, a to naprawdę nie był dla niej żaden problem. Właściwie to cieszyła się, że go tutaj ma. Mogła go przypilnować i upewnić się, że coś zje, nikt nie będzie w niego wciskał kolejnych prochów i zyska trochę spokoju. Przynajmniej przez parę godzin, bo rano mogło być różnie, kiedy się obudzi i naprawdę zorientuje, gdzie jest.
Sloane dopiła swoją colę, jakby jej zawartość miała w sobie alkohol, a ona potrzebowała się napić na odwagę. Miała wrażenie, że to wszystko się jej śni. Carter był w jej domu. Stał teraz pod jej prysznicem. Słyszała szum wody. Raz mu coś spadło i towarzyszyło temu przekleństwo. To było aż nazbyt znajome. Sloane w tej samej chwili przypomniała sobie, że nie dała mu ubrań. Poszła do garderoby. Miała tam mała półkę, która w myślach nazywała „półką Cartera”. Zabrała z niej bluzę, bluzkę i nawet trafiła na spodnie dresowe. Nie myślała wtedy za dużo, kiedy wyprowadzała się z ich penthouse. Brała jak leci i nie miała za bardzo serca, aby się pozbyć tych rzeczy.
— Carter? — Stanęła przy drzwiach, a plecami opierała się o ścianę za sobą. — Zapomniałam ci dać ubrania.
Dziwnie. Bardzo dziwnie. Przedtem po prostu by weszła bez zawracania sobie głowy co tam akurat robił. W pierwszej chwili nawet miała ochotę na to, aby wejść do środka, Ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Teraz już nie miała do tego prawa.
sloane🎄
Niemal przewróciła oczami na jego odpowiedź. Mogła się spodziewać skąd te magiczne zmiany w nim się wzięły. Obiecała sobie, że nie będzie bezpośrednio poruszała tematu i najwyraźniej krążenie wokół tego mu pomagało, więc Sloane również trzymała się bezpiecznych odpowiedzi.
OdpowiedzUsuń— Rzadko wierzę na słowo. Rano widzę cię w fartuszku z babeczkami. — Zażyczyła sobie. Nie uwierzy, dopóki nie zobaczy i Carter był tego świadom. Problem był w tym, że prawdopodobnie Sloane nie miała tutaj nic co mogłoby się nadawać do pieczenia. Jeśli miała na coś ochotę to zwyczajnie zamawiała słodkości, a nie bawiła się w cukiernika czy piekarkę. Nawe nie była w stu procentach pewna kto tak naprawdę odpowiada za te wszystkie słodkie wytwory. Nie musiała wiedzieć. Miała ten przywilej, że niemal nic nie musiała i korzystała z niego od samego początku.
— Czy ja wiem… Food truck z przykrywką. Za dnia słodkie babeczki, a wieczorem opychasz gorzki cukier puder.
Wybrzmiało to tak luźno i jak plan na życie. Przyjemniej w każdym razie to brzmiało. Jak miał odmiana od tego, co obecnie oboje znali. Sloane na moment się zamyśliła, a potem na niego zerknęła. Blisko niej, ale w bezpiecznej odległości. Mogła przysiąc, że naprawdę krążą wokół siebie i oboje nie potrafią zachować się w swoim towarzystwie. Czy to możliwe, że minęło aż tak wiele czasu i nie potrafili już się w pełni rozluźnić?
— Wiesz, to mógłby być dobry PR… Zaire, skandaliczny raper otworzył food trucka z babeczkami. Laski by na to poleciały. I faceci też. — Kolejki jak nic ustawiałby się aż po samo Times Square. Sloane stałaby na początku tej kolejki, oczywiście w kolejce VIP, którą sama by sobie stworzyła. — Przemyśl to, ale chcę 30% od dochodów. Za podsunięcie pomysłu.
Nie byłby z tym pierwszy ani ostatni, a na pewno mogłoby to ocieplić mu wizerunek. Co prawda teraz chyba tego nie potrzebował, a większe dramy się go nie trzymały. Przynajmniej nic w życiu zawodowym, a te w prywatnym były dobrze chowane i skoro media milczały to najwyraźniej nikt nie podłapał, że w tym tęczowym świecie Cartera i Sophii nagle pojawiły się burzowe chmury. I bardzo dobrze. Carter nie potrzebował teraz takich rzeczy. Widziała po nim, jak bardzo musi odpocząć i jak potrzebuje chociaż tych paru godzin, kiedy nie musi nikogo ani niczego udawać. Takiego miejsca, w którym może być sobą. Sloane mu je dawała. Nie naciskała na rozmowę. Żartowała o gorzkim cukrze pudrze, jego zdolnościach kulinarnych i było tak trochę dziwne, ale zwyczajnie. Prawie jakby cofnęli się w czasie o kilka miesięcy.
— Everything shower? — Uniosła brew w wyraźnym zaskoczeniu, że takie słowa padają z jego ust. Roześmiała się zaraz po nim, bo ten śmiech, tak kojący i znajomy był dokładnie tym czego brakowało jej przez te wszystkie miesiące. Nie awantur, nie rzucania kieliszkami o ścianę, ale tej prostoty, którą potrafili z siebie wyciągnąć. — Niech ci będzie. Eveything shower… Cholera, rozpieszczony się zrobiłeś.
Pokręciła lekko głową, zaskoczona. Była w niej jednak również ulga, bo jednak mimo wszystko, ale Carter wciąż potrafił mieć w sobie ten zwykły, beztroski ton. Nawet, jeśli nie pojawiał się on od razu to wychodził po chwili i tego właśnie najbardziej od niego teraz chciała.
Jego obecność w tym mieszkaniu była subtelna. Sloane nie potrafiła wyrzucić wszystkiego. Mimo, że gdzieś tam w środku wiedziała, że powinna. Miała jego ubrania, jakąś butelkę perfum, którą zostawił tu jeszcze na samym początku. Nie przyznawała się do tego, ale zbierała takie rzeczy. Jak bolesne pamiątki do których czasem się wracało. Prawda była taka, że gdyby Carter kiedyś zdecydował, że chce wrócić to miałby tutaj wszystko na rozpoczęcie nowego początku z nią. Może to była obsesja z jej strony, może miłość. Nie wnikała. Chciała tylko mieć coś co będzie tutaj dla niego zawsze. Drzwi otworzyłaby mu bez względu na to, czy pojawi się w środku nocy czy w południe. Był jedną z tych osób, którym Sloane odmówić by nie potrafiła. I często miała nadzieję, że prędzej czy później, ale Carter do niej wróci i będą mogli spróbować na nowo.
Jeszcze nie była pewna, czy może ten wieczór tak traktować. Dawała sobie już zbyt wiele nadziei. Myślała o tych Karaibach. O nim w jej łazience. O tych wszystkich słowach, które między nimi padły. O każdym małym geście, którym się obdarzyli. To wszystko było przypadkowe czy celowe? Wiedzieli co robią czy wręcz przeciwnie?
UsuńStojąc przy drzwiach niewiele myślała. Ubrania przerzucone miała przez przedramię i czekała, aż otworzy. Weźmie je i zniknie z powrotem, czy… I w tym momencie otworzył drzwi. Ciepła para uderzyła w nią niemal od razu, ale pierwsze co zarejestrowała to i tak był on. Z cieknącą po torsie wodą, mokrymi włosami i niedbale zawiniętym ręcznikiem wokół ciała. Nawet, gdyby chciała to nie potrafiłaby nie spojrzeć.
— Nie ma problemu.
Podała mu je bez dodatkowych słów, a jednak nie cofnęła ręki, kiedy ich dłonie się ze sobą zetknęły. Przeszył ją przyjemny i znajomy dreszcz, którego nie wiedziała, czy jeszcze ma prawo czuć. Na moment chyba nawet wstrzymała oddech, czując się, jak nastolatka, która pierwszy raz znajduje się w towarzystwie chłopaka, który się jej podoba. Nieświadomie, a może celowo zrobiła krok w jego stronę. Od ciała Cartera biło ciepło po wodzie i intensywny zapach wiśni, który tak dobrze znała.
Podniosła na Cartera wzrok. Uważny i cichy, jakby sprawdzała, czy zaraz nie zamknie jej drzwi z hukiem przed nosem.
— Mam iść? — Pytanie padło między nimi cicho i nie potrzebowało odpowiedzi słownej. Wystarczyłby jeden ruch, jedno spojrzenie. Jej palce sięgnęły mocniej po jego dłoń. Jeszcze nie w zaborczym geście, ale jakby sprawdzała, czy dobrze myśli, czy w ogóle może sobie na to pozwolić. Trochę niepewna, badająca grunt pod nogami, który mimo, że znajomy to miał w sobie coś nowego, czego jeszcze nie znała.
sloane
Patrzyła na niego uważnie. Tymi dużymi, piwnymi oczami, w których nie było hałasu, który zwykle jej towarzyszył, kiedy się czegoś nabrała. Te wszystkie wewnętrzne demony milczały teraz z jednego powodu. Carter był tuż na wyciągnięcie ręki. Nie tysiące mil dalej, nie tylko w jej wyobrażeniach – fizycznie stał przed nią. Tak blisko, że od jego obecności mogła się niemal dławić. Spychała pragnienie o nim na bok. Próbując wmówić sobie, że on już nic nie znaczy, że nie musi za nim tak ciągle biegać, że każde z nich udało się już dawno temu w swoją stronę, a jednocześnie nie potrafiła przestać. Nie, kiedy widziała chociaż małą szansę, a ten wieczór dał jej ich aż nazbyt wiele. Może tylko złudnych, nieprawdziwych, ale dał jej nadzieję, że naprawdę mogliby spróbować jeszcze raz. Nawet, jeśli miała tę świadomość, że w jego obecnym życiu Sloane jest tą drugą. Słyszała przecież w jaki sposób mówił o Sophii. Wiedziała również, że ta dziewczyna nie opuściła jego głowy. Nie tak w pełni, że on wciąż za nią tęsknił i że gdyby mógł, to zmieniłby i oddał wszystko za to, aby jeszcze z nim była. Sloane wślizgnęła się prawie niepostrzeżenie. Wykorzystując w nim te elementy, które były połamane i potrzebowały opieki. To nie było fair ani tym bardziej poprawne, ale ona rzadko kiedy grała według zasad. Układała sobie własne, a to, co działo się między nimi nigdy nie wpisywało się w znane innym schematy.
OdpowiedzUsuńWyobrażała sobie zbyt wiele razy ten moment.
Żadna z tych myśli nie zakrywała o to, że będą w jej mieszkaniu. Oboje naćpani, czekając na pizzę, która Bóg jeden wie, czy się nie spali. Stojący w drzwiach do łazienki, z której wciąż unosiła się ciężka, ciepła para. W jej myślach Carter kojarzył się z chaosem i tego oczekiwała. Nie spokoju i ciszy. Zawieszonego między nimi pytania, którego z jednej strony zadawać nie musiała. Wystarczyło sięgnąć, a Carter wcale nie musiał nic więcej robić. Mógł przytaknąć w milczeniu. Mógł też zatrzasnąć jej drzwi przed nosem, ale nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Carter odwzajemniał jej spojrzenie w milczeniu, które nie był ciężkie ani bolesne.
Usta Sloane uniosły się w lekkim uśmiechu.
— Mhm. — Przytaknęła i skinęła głową. Chciała zostać i być blisko. Może potrzebowała sobie uświadomić, że Carter nie był żadną fatamorganą, która rozwieje się, kiedy na moment straci go z oczu. Mogła słyszeć szum z łazienki i mieć świadomość, że on wciąż w jej mieszkaniu jest, ale… Ale nie tylko chciała, ale potrzebowała go widzieć na własne oczy.
— Też się chcę wykąpać. Nie tylko ty masz do zrobienia everything shower. — Rzuciła tym swoim luźnym, ale miękkim i trochę zaczepnym tonem. Mogła poprowadzić tę rozmowę inaczej lub nie mówić już niczego więcej. Pospiech nie był jej teraz potrzebny. Ani Carterowi. Teraz… Teraz może nawet lepiej było się nie spieszyć. Tylko wejść w ten stary rytm na nowo. Stary, a jednocześnie… Dziwnie znajomy, bo choć to nie było tak, że wrócili do miejsca, które znali jak własną kieszeń, to odnajdowali się w nim bez błądzenia po omacku. Może trochę niepewnie, ale nie robili nic na ślepo.
— Strasznie długo tu siedziałeś. — Mogło, ale nie zabrzmiało to z wyrzutem. Zresztą, miała drugą łazienkę, gdyby naprawdę potrzebowała wskoczyć pod prysznic tu i teraz. — A skoro już mi nagrzałeś łazienkę… To chyba mogę skorzystać?
Nie, aby tego potrzebowała. Podłogi były ocieplane. W całym mieszkaniu utrzymywała się nieco wyższa temperatura, która przyjemnie grzała, kiedy za oknem sypał śnieg, a temperatury zbliżały się do zera lub schodziły poniżej.
— Nie krępuj się. Nie będę podglądać. — Dodała z lekko łobuzerskim uśmiechem i błyskiem w oku, który mógł sugerować, że raz czy dwa może zerknie w lustro i że absolutnie niczego nie będzie żałowała.
Prześlizgnęła się obok niego. Nie pytała już dalej czy może, działała. Tak, jak tysiące razy w przeszłości. Jeszcze nim podeszła do umywalki i lustra wiązała włosy, które spięła leżącą na blacie brązową spinką z jakimiś diamencikami. Póki jeszcze miała siłę chciała się ogarnąć, bo wiedziała, że jak tylko usiądzie na łóżku lub sofie – to już się nie podniesie.
To była jak scenka z przeszłości. Sloane ogarniająca się przy lustrze. Zmywająca makijaż olejkami, wacikami i wodą, domywająca jakąś pianką lub żelem. Carter gdzieś w zasięgu wzroku, który teraz miała trochę rozmyty przez olejek i piankę. Wystarczyło jej, że go słyszała, że wcale nie uciekł i nie zaczął wyrzucać z siebie przekleństw z szybkością karabinu maszynowego. Jakby to było zwykłe zakończenie trudnej nocy, przez którą przebrnęli razem mimo tego, że nic nie wskazywało na to, aby miało się to w ten sposób zakończyć.
Usuńsloane
To był bardzo zły pomysł i Sloane doskonale o tym wiedziała. Problem polegał na tym, choć ona tego w ten sposób nie widziała, że była mistrzynią w podejmowaniu złych decyzji. Takich, których często się żałowało i które ciągnęły się za człowiekiem przez tygodnie, jak nie miesiące. Mogła mu podać ubrania, odwrócić się i z powrotem znaleźć w kuchni, gdzie pilnowałaby tej pizzy, ale nie chciała udawać, że to jest dla niej ważniejsze. Ten grzejący się w piekarniku placek był teraz nieistotny.
OdpowiedzUsuń— Dzięki. — Rzuciła. Była u siebie, więc technicznie mogła wchodzić wszędzie i nie pytać się o pozwolenie, a z drugiej strony był tutaj Carter i chwilami Sloane nie była pewna, jak ma się zachować. Czy może przekroczyć jakąś granicę między nimi czy lepiej jednak będzie stać na baczność i w zniecierpliwieniu oczekiwać na zmianę sytuacji?
Ruchy miała mechaniczne, ale nie bezmyślne. Wykonywała tę czynność niemal codziennie i miała każdy ruch zapisany w mięśniach. Bez patrzenia wiedziała po co ma sięgnąć, kiedy odkręcić kran. Włosy spięte miała byle jak, a jednak odsłaniały kark. Ten, na którym wciąż widniał tatuaż, który Carter zakrył. Mogłaby się uczepić tylko motylka na ramieniu, który wiedziała, że Sophia również ma. Było coś ironicznego w tym, że Carter pozbył się Sloane ze swojej skóry, a mimo to po miesiącach nadal stał z nią w łazience owinięty jedynie ręcznikiem w biodrach. Mimo, że nic się nie wydarzyło. Przynajmniej tutaj, ale tych pocałunków i dotyku w klubie nie można było liczyć. Nie, gdy on wtedy sam nie miał tak na dobrą sprawę pojęcia kto siedzi mu na kolanach. Dzielnie z nim łazienki było intymniejsze od jakichkolwiek pocałunków. Wspólne mycie zębów nie było tej nocy na liście rzeczy do zrobienia. To był niemal powrót do przeszłości, kiedy jeszcze nic nie było tak skomplikowane. Pamiętała te wszystkie wieczory, które podobnie wyglądały. Zbyt zmęczeni, aby myśleć o czymkolwiek, ale wciąż niepotrafiący zostawić się w spokoju nawet na pięć minut. Ona pod prysznicem, Carter przy umywalce lub na odwrót. Częściej do kabiny wchodzili razem. Tym razem było jednak inaczej. To nie był niekomfortowy dystans, a raczej świadomy. Wystarczyła jedna decyzja, a wszystko się zmieni i Sloane może chciała tej zmiany, ale jeszcze nie teraz. Jeszcze zdawało się, że jest za wcześnie.
— Widziałam już wszystko, Carter. — Puściła mu oczko lekko odwracając głowę w jego stronę. — I naprawdę, nie masz się czego wstydzić.
Mówiąc to przesunęła wzrokiem po jego torsie, ale zrobiła to w odbiciu lustra. Przez moment naprawdę wyglądali jak zwykli ludzie. Wracający po zbyt długiej nocy i starający się ogarnąć na tyle, na ile pozwalały im zmęczone ciała i otępione umysły.
Sloane dobrze wiedziała, że wystarczy jeden ruch i będzie po wszystkim. Wystarczyłoby, żeby odwróciła się do niego bokiem i rzuciła do umywalki trzymane w ręku przedmioty. Objęła go i przyciągnęła do siebie, ale nie zrobiła tego. Wcale nie dlatego, że była lepszym człowiekiem. Nie, ona wciąż w środku była dokładnie tak samo zepsuta, jak dawniej. Tylko teraz rozumiała więcej, a pospiech nie zawsze był odpowiedzią na wszystko. I chciała w tym momencie zaczepić się na trochę dłużej. Na jego obecności obok. Cieple, które biło od jego ciała i w spokojnym głosie, który potrafił koić i jednocześnie wzniecać pożary.
Czuła to napięcie między nimi. Sama je budowała robiąc wszystko, aby jej kolejny ruch nie był przewidziany. Pocałuje go? Dotknie? Czy będzie udawać, że nic jej to nie obchodzi?
— Prawie jak stare, dobre małżeństwo, co? — Zaśmiała się pod nosem. Jeszcze trochę i mieliby za sobą rocznicę, gdyby tak wytrzymali jeszcze kilka tygodni… Ale nie wytrzymają. Gdzieś w środku o tym wiedziała, ale nie pozwoliła, aby te myśli teraz przejęły nad nią jakąś kontrolę, aby zaczęła się martwić tym, że ich wspólny czas był ograniczony.
Cisza, która zapadła przerwana była jedynie przez bzyczenie szczoteczki Sloane. Zwykły wieczór, zwykła para, zwykłe czynności w zwykłej łazience. Ale nic w tym zwykłego tak naprawdę nie było.
Zsunęła z siebie sukienkę w ciszy. Zostawiając ją na podłodze razem z innymi rzeczami. Mały bałagan, który niemal ją symbolizował. Weszła do kabiny prysznicowej w ciszy i bez odwracania się w stronę Cartera. Może zerknęła tylko raz, ale przez parę, która się unosiła i zakroploną szybę nie była pewna, czy spojrzał. Chciała, aby to zrobił. Jednak zamiast skupiać się na nim, skupiła się na cieplej, prawie gorącej wodzie. Umyła włosy, palcami wczesała w nie jakąś odżywkę. Bez pospiechu, ale nie ociągała się też jakoś wybitnie. Zakręciła w końcu kran, odcisnęła nadmiar wody z włosów i wyszła z kabiny. Stała na macie przed kabiną, bez cienia skrępowania. Owinęła ciało różowym ręcznikiem, a potem to samo zrobiła z włosami.
Usuń— Dalej masz ochotę na maseczkę? — Spytała podłapując jego wzrok. Kąciki jej ust lekko się uniosły, ale nie w triumfie, a raczej… Raczej jak u kogoś kto wie, że właśnie ma w tej chwili coś dobrego i zrobi wszystko, aby tego nie popsuć.
Sloane otworzyła szufladę i wyjęła z niej pierwsze dwie maseczki, które znalazła, a także pudełeczko z płatkami pod oczy. W innej sytuacji w ogóle nie uwierzyłaby w to, co się działo. To było zbyt… zwykłe. Zbyt niepasujące do nich. Do tej Sloane i Cartera, którzy zrywali z siebie ubrania w szale i całowali tak, jakby jutra miało nie być, a tymczasem, mimo że nie dzieliły ich żadne warstwy, byli tak blisko to żadne nie robiło tego ostatecznego kroku. Przynajmniej jeszcze nie.
— Chodź tutaj. — Poprosiła odkręcając pudełeczko. Wzięła do ręki małą plastikową szpatułkę, którą wyjęła pierwszy płatek. — Przydadzą się nam po tej nocy.
sloane
Siedział na jej wannie, okręcony jej ręcznikiem i za chwilę miał na sobie mieć jej płatki pod oczy i jej maseczkę. To nie była normalna sytuacja i oboje musieli się z tym zgodzić. Takie noce kończyły się dawniej w zupełnie inny sposób. Namiętny, pełen pasji i urwanych oddechów zmieszanych z szeptaniem nawzajem swoich imion. Wciąż mogło się tak skończyć. Sloane tego nie wykluczała, ale też niczego nie przyspieszała. Pozwoliła, aby sprawy potoczyły się własnym rytmem. Bez zbędnego naciskania. Nie musieli się bardziej starać. Atmosfera stworzyła się w zasadzie sama, a oni w niej próbowali się jeszcze odnaleźć. To nie była chwila w klubie. Coś, co działo się pod wpływem emocji, alkoholu i tęsknoty, którą ciężko było im ukryć. Tutaj wychodziło na wierzch zaufanie. Świadomość, że znają się lepiej niż oboje byli gotowi przyznać. Że czasami to Sloane lepiej wiedziała co będzie dla Cartera lepsze. Nawet, jeśli on sam się przed tym bronił. I może maseczka wcale nie odmieni jego życia o sto osiemdziesiąt stopni, ale była zdecydowanie lepszym rozwiązaniem niż faszerowanie się kolejną dawką koki czy wypaleniem całej paczki papierosów na tarasie.
OdpowiedzUsuń— Zapalić mogę ci dać później. — Obiecała. To nie byłby pierwszy raz, jak po całej nocy skończą z kolejnym jointem w dłoniach. Mogli, a może nawet powinni po niego później sięgnąć. W końcu po niczym tak dobrze im się nie będzie spało, nie?
Podeszła do niego bliżej. Niemal stojąc między jego nogami, uważnie przykładając pierwszy płatek pod oko. Poprawiła go, gdy trochę zsunął się po jego skórze. Sloane uśmiechała się delikatnie. Niemal czule. Było w tym coś zabawnego, ale i rozbrajającego. Patrzyła na to, jak mężczyzna, którego kochała z całego serca siedzi bezbronnie i nie walczy z różowymi płatkami pod oczy.
— Pasują ci. — Powiedziała, kiedy i drugi znalazł się na swoim miejscu. Sięgnęła po maseczkę, rozerwała opakowanie i wyjęła materiałową maseczkę, która miała w sobie trochę zbyt wiele esencji, ale nie był to problem. — Będzie chłodna. — Ostrzegła. W międzyczasie rozłożyła ją w dłoniach i dopiero, gdy była gotowa przyłożyła ją do twarzy Cartera. Pasowała idealnie. Wygładziła ją na policzkach i czole, a każdy jej ruch był delikatny, jakby nie chciała o spłoszyć. Ale jeszcze nie skończyła. Z opakowania udało się jej wycisnąć nadmiar produktu, który rozprowadziła w dłoniach, a następnie po jego szyi. Bez pytania czy może. Skórę miał ciepłą, ale już nie wiedziała, czy to od wody czy taki po prostu był. Nie, Carter zawsze, a na pewno często, był ciepły. Nieraz się śmiała, że nie może przy nim spać, bo się czuje, jakby spała z grzejnikiem, a on wtedy tylko mocniej ją do siebie przyciągał i nie wypuszczał z objęć. Może tej nocy też tak będzie, bo przecież nie wygoni go do salonu, a ten dodatkowy pokój, który miała był zagracony i nie było szans, że Carter spędzi tam noc.
Prawdę mówiąc nie sądziła, że po tym wszystkim co razem przeszli jeszcze kiedyś będą mogli spędzić w ten sposób czas. Parę tygodni temu Sloane była pewna, że ich jedyne interakcje to będą kłótnie, wrzaski i rzucanie szklankami o ścianę, chaotyczna namiętność, której nie potrafili z siebie strząsnąć, a tymczasem… Tymczasem było między nimi intymnie i cicho. Żadnych złośliwych tekstów. Żadnego podjudzania się nawzajem. Tylko gram zaufania i potrzeba bliskości, której oboju brakowało. Sloane tęskniła za bliskością z nim, a Carter… Carter pewnie tęsknił za kimś innym. Za kimś kogo imienia wypowiadać między nimi tej nocy nie chciała. I powinno jej to przeszkadzać, ale tak wcale nie było. Chciała być obecna. Chciała dać mu to, czego nie mogła dać przez tak wiele miesięcy, kiedy byli razem.
— Nikomu nie powiem, że dałeś sobie włożyć różowe płatki pod oczy i maseczkę, która pachnie jak wata cukrowa. — Obiecała z lekkim śmiechem. — Chociaż… mała seria na TikToku „Skincare with Zaire” miałaby miliony wyświetleń.
Gdyby nie to, że ich fani znali aż nazbyt dobrze łazienkę Sloane mogliby nagrać to tu i teraz, ale wywołałoby to zbyt wiele zamieszania. I Sloane nie chciała się też dzielić Carterem z nikim innym. To był jej moment.
UsuńIch moment.
Może jeszcze nie wiedzieli, dokąd ich to zaprowadzi i czy to początek czegoś nowego czy tylko… Krótka chwila przed prawdziwym końcem, ale było to też bez większego znaczenia. Cieszyła się tym, że po prostu przy niej jest.
Zauważyła, że jej dłonie są na jego szyi i ramionach zbyt długo. Już dawno cały produkt, który z opakowania maseczki wycisnęła wsiąknął w jego ciało, a jeszcze nie zmusiła się do tego, aby je zabrać. Przez moment tylko patrzyła mu w oczy. Te znajome czekoladowe tęczówki, które chyba pierwszy raz od dawna się wyciszyły i nie było w nich tego przykrego hałasu, który nie pozwalał mu na odprężenie się.
— Czujesz się trochę lepiej? — Zapytała cicho, jakby nie chciała psuć tej chwili między nimi, ale też musiała wiedzieć, czy to cokolwiek dało, czy oboje jednak udawali.
sloane
Słowa teraz w zasadzie między nimi były zbędne. Wszystko co potrzebowali sobie powiedzieć mogli zrobić za pomocą jednego spojrzenie, które niosło za sobą więcej niż jakiekolwiek słowa mogłyby pomieścić. Uwielbiała to w nich, że milczeniem potrafili się porozumieć. Sloane nawet nie musiała się pytać, czy na pewno jest mu lepiej. Widziała to po jego oczach, które były spokojniejsze i znosiły lżej to, co się wokół działo.
OdpowiedzUsuń— Pamiętam też, jak podkradałeś mi krem nawilżający. — Mruknęła w odpowiedzi, a kąciki jej ust zadrżały jakby unosiły się do uśmiechu. — Jakoś wybitnie szybko mi się kończył. — Zaśmiała się. Próbowała. Naprawdę próbowała go przekonać, że od odrobiny kremu nic mu nie będzie, a poczuje się lepiej i przestanie mieć taką szorstką skórę. Nie zliczy, ile razy mu groziła, że przestanie go całować, jak dalej będzie się ocierała twarzą o jego szorstką skórę. Wziął sobie chyba do serca jej ostrzeżenie, bo po tym częściej znikał jej krem. Dla Sloane to było zwycięstwo. Nawet, jeśli Carter nie zamierzał się przyznać, że to był on i wolał zwalić winę na nią, że używa w chorej ilości i nie pamięta, ile sobie sama kładzie tego na twarz.
Nie zareagowała, kiedy jego opuszek muskał zewnętrzną stronę jej uda. Mimo tego, jak delikatny był to dotyk to Sloane go wyraźnie czuła. Subtelne muskanie, które nie było prowokujące, chociaż w tej chwili to miała wrażenie, że wszystko mogłoby ją sprowokować do zrobienia czegoś głupiego. Miała go tuż pod sobą. Wystarczyło się nachylić, ale zamiast tego cieszyła się tym delikatnym dotykiem i faktem, że ich ciała nieznacznie się ze sobą stykały. Tak delikatnie, że było to niemal niewyczuwalne. Pozwoliła sobie na moment przymknąć oczy. Nie chciała pozwolić sobie na to, aby zbyt mocno zadziałała jej wyobraźnia. Nie chciała dawać sobie tym żadnej nadziei, bo to nie miało sensu, kiedy doskonale wiedziała, że to się niedługo najpewniej skończy. Jedna noc. Jedna znacząca dla niej zbyt wiele noc, ale wciąż to było tylko parę godzin. Może jakimś cudem będzie chciał zostać dłużej, jeśli Sloane nie zrobi niczego, co go odstraszy, a mogła. Miała do tego wybitny talent, aby rozpieprzać to, co dobre i niewinne, a wszystko co między nimi teraz się działo takie właśnie było. Niewinne. Żadnej agresji, którą oboje znali i w której się czasem topili. Tylko ich dwójka. Skupiona na tych płatkach i własnej bliskości, której łaknęli, ale tym razem nie brali jej w garściach, a na spokojnie. Jakby jeszcze sprawdzali, jak wiele mogą od siebie wziąć i jak wiele chcą dać.
— Jeszcze jakieś życzenia, księżniczko? Malinowy balsam do ust? Wiśniowy do ciała? Maseczkę na dłonie i stopy? — Zaśmiała się. I to wszystko by mu dała. Carter o tym musiał doskonale wiedzieć. Teraz… Teraz Sloane gotowa była spełnić każde jego marzenie. Nawet te najbardziej odklejone.
Nie ściągnęła dłoni z jego szyi. Przeciągnęła je za to na ramiona. Delikatnie naciskając, a kiedy wyczuła w nich opór nawet nie była zaskoczona. Mięśnie zawsze miał spięte, a tym razem sama jej obecność nie wystarczy, aby się rozluźnił. Ponowiła nacisk, ale nie na tyle, aby sprawić mu ból. Chciała go tym chociaż minimalnie odprężyć. Mimo, że wiedziała, że to pewnie nie da zbyt wiele, ale może chociaż na moment na ulgę, której po prostu potrzebował.
— Spięty jesteś. — Westchnęła bez oskarżania. Zrobiła krok bliżej, bo tak było jej wygodnie i tym samym otarła się swoimi udami o jego. Dłonią sięgnęła głębiej na jego ramionach. Zaczepiając palcami o łopatki. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie ten wieczór. Oni w jednej łazience. Jedynie w ręcznikach, które najpewniej trzymały się już tylko na słowo honoru, a przynajmniej jej. Carter był w znacznie lepszej pozycji, bo nawet, gdyby mu się rozsunął to mógłby go sprawnie poprawić. Jej natomiast w sekundy spadłby na podłogę, a nawet, gdyby się tak stało to Sloane raczej nieszczególnie by się przejęła.
— Cieszę się. — Powiedziała cicho. Tego właśnie dla niego chciała, kiedy zabierała go z klubu. Aby się wyciszył i nie szukał adrenaliny, która tylko na bardzo krótki moment da mu ulgę, której tak bardzo potrzebował.
Sloane nie zawsze to rozumiała, ale ulga nie zawsze przychodziła z tego co głośne. Czasami… Czasami należało posiedzieć ze swoimi demonami, aby je oswoić. Albo przynajmniej spróbować zrozumieć, jak działają, aby nie dać się im pożreć w całości. Nie wiedziała, czy Carter to właśnie robił czy tylko pozwalał sobie na oderwanie od rzeczywistości, a kiedy do niej wróci to wrócą wszystkie męczące go myśli. Pewnie tak właśnie będzie, ale teraz i w tej chwili, liczyło się, że pozwolił sobie na odpoczynek.
Usuń— Dobrze, niedawno wymieniałam drzwi. Nigdzie ich już nie można dostać, jakbyś je rozjebał to nie wiem, czym musiałbyś mnie urobić. — Rzuciła to ze śmiechem i w formie żartu, ale w środku naprawdę cieszyła się, że Carter nie miał potrzeby, aby zrywać się i szukać ulgi w przemocy.
Jej palce nie przestawały działać. Wciąż tak samo próbowały dać mu ulgę, jak jeszcze przed chwilą. Robiła to, bo nie czuła z jego strony oporu. Nie zdejmował jej dłoni, nie wzdrygał się i nie odsuwał.
— Byłoby wygodniej, gdybyś leżał. — Pamiętała, jak te momenty wyglądały dawniej. On na brzuchu, ona siedząca na nim z olejkiem na dłoniach, który rozprowadzała mu po ciele próbując rozmasować spięte i twarde mięśnie, które nie ustępowały. Ale jeszcze nie zaproponowała zmiany miejsca. Póki co, ale tutaj było dobrze. Cicho, ciepło i intymnie. Z jej dłońmi na jego ramionach, jego palcami, które wciąż nie przestawały muskać skóry jej nóg. Po prostu z nimi. Obecnymi i słuchającymi.
sloane
Czasami trzeba było odpuścić. Pozwolić, aby to ta druga osoba przejęła kontrolę. Tak. Jak robiła to Sloane w tej chwili. Nie pytała się, czy może, bo wtedy mógł jej odmówić. Cartera czasem lepiej było postawić przed faktem dokonanym niż prosić o pozwolenie. Łatwiej było przeprosić niż potem żałować, że czegoś się nie zrobiło. Sloane nie chciała żałować tego, że nie wykorzystała w pełni czasu z Carterem. Nie chodziło o fizyczność, a o samą obecność. Nie miała pojęcia, kiedy znów będzie miała go obok i czy w ogóle taki moment nadejdzie, a tracenie z nim teraz nawet paru minut zdawało się być czystą głupotą.
OdpowiedzUsuń— I bardzo ładnie się wtedy posłuchałeś. — Uśmiechnęła się. Mogła się na nim teraz nachylić i pocałować tuż pod uchem, gdzie kończyła się maseczka, a skóra była odsłonięta. Ale tego nie zrobiła. Nie chciała przekraczać tej granicy zbyt wcześnie. Nie chciała być tylko ucieczką dla niego, choć gdzieś w środku wiedziała, że najpewniej właśnie tylko tym jest i poniekąd była z tą myślą pogodzona. — A z tego co ja pamiętam… To bardzo ładnie ci to wtedy wynagrodziłam. — Dodała z pełną świadomością, jak to może zabrzmieć. Nie chciała w nim rozbudzić wspomnień, a po prostu… Dać wszystko. Nie tylko samą obecność, ale poczucie, że to wcale nie musi kończyć się tutaj. Składanie sobie nawzajem teraz obietnic nie miało sensu. Sloane nie chciała tego robić, bo żadne z nich nie było dobre w dotrzymywaniu ich, ale mogła dać mu teraz całą siebie.
— I miałam rację, prawda? Że będzie ci lepiej? — Czekała na jego odpowiedź, której nawet nie musiał jej dawać. Niewielkie opakowanie kremu, a potrafiło człowiekowi poprawić humor i sprawić, że wszystko zdawało się być lepsze. Nawet, jeśli to było ulotne.
Sloane uśmiechnęła się pod nosem na jego pytanie.
— Nie wiem, Carter. To ty mnie najlepiej znasz. Wymyśliłbyś coś.
Spoglądała na niego z góry i czuła, naprawdę cholernie mocno czuła, jak ciągnie ją do niego jeszcze bardziej. Wystarczyłby jeden ruch, aby zerwać mu maseczkę z twarzy i sięgnąć do pełnych ust, których kształt znała na pamięć. Jedno szarpnięcie z jego strony, aby ręcznik znalazł się na podłodze. Wystarczyło, żeby jedno z nich zrobiło ten dodatkowy krok, aby przestali się cofać przed sobą nawzajem.
Westchnęła niemal bezgłośnie w odpowiedzi na jego dotyk, który tak przyjemnie koił i jednocześnie rozpalał w niej to wszystko, co było znajome i czego już od dawna nie powinna była chcieć. Blondynka na moment przymknęła oczy, a jej palce mocniej wbiły się w ramię. Jakby tym próbowała utrzymać samą siebie w pionie przed tym, co może wydarzyć się później. Nigdy nie była rozsądna, a już na pewno nie wtedy, kiedy chodziło o Cartera. Przy nim wyłączała się kompletnie. Przy nim wszystko inne przestawało mieć znacznie. Trwała w tym zawieszeniu może przez parę chwil, dopóki się nie ocknęła. Nie cofnęła się, nie kazała mu przestać. Nie chciała, żeby się to kończyło i Carter to również wiedział. Sloane była tego dotyku głodna. Tej bliskości, której nie znalazła już po nim. Próbowała, ale za każdym razem trafiała na ślepy zaułek. Zdawała sobie sprawę, że to ulotna chwila. Że niedługo się pewnie skończy, ale póki trwała, to zamierzała się nią cieszyć w pełni.
Znała go na tyle, aby wiedzieć, kiedy udaje, a kiedy na trochę odpływa. Teraz nie udawał obojętności. Wyczułaby to w jego ruchach, a jego dłonie wciąż jej dotykały. Niemal z uwagą, jakby próbował zapamiętać każdy skrawek jej skóry, choć swego czasu znał ją na pamięć. Może tylko przypominał sobie, a może… Może Sloane wcale nie uciekła z jego głowy, jak myślała wiele razy.
— I myślisz, że na to nie zasługujesz? — Westchnęła. Uścisk jej dłoni zelżał. Teraz tylko nimi delikatnie sunęła po jego ramionach, wchodząc bardziej na łopatki. Zrobiła tak kilka razy. W górę i w dół, po ramionach i z powrotem do szyi, a potem wracała tą samą wyznaczoną przez siebie ścieżką. — Ale masz, leżenie w moim łóżku z czystą pościelą, kwiatowym zapachem i waniliową świecą to jest luksus. — Zaśmiała się krótko, aby odwrócić jego uwagę od myśli, które zaczynały go znów łapać.
Mogła włożyć swoją grzeczną piżamę i udawać, że wcale nie chciałaby, aby Carter był nad nią lub pod nią, że nie chce znów splątać się z jego ciałem jak dawniej. Zapomnieć o całym świecie, bo trzyma ją w swoich objęciach. Zaprowadziłaby go do sypialni, wpakowała do łóżka i nakarmiła. Zgasiła światło i dla świętego spokoju przyniosła drugą kołdrę, aby nie szukali siebie nawzajem pod jedną. Ale póki co, jeszcze mogli tutaj przez jakiś czas zostać.
Usuń— W końcu położyć się będziesz musiał. — Zauważyła. — Nie spędzimy tu całej nocy, a ja cię stąd nie wypuszczę, dopóki nie prześpisz przynajmniej kilku godzin. Albo chociaż nie poleżysz przez chwilę.
Musiał odpocząć. Nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim to jego głowa musiała odpocząć. Wyłączyć się i przynajmniej spróbować poskładać się na nowo. Sloane objęła jego szyję palcami, a kciuki ułożyła pod jego brodą i jednym ruchem wymusiła, aby podniósł głowę.
— Pozwól sobie zostać, Carter… Jeszcze przez chwilę, dobrze?
Nie dodała „dla mnie”, bo to nie o nią chodziło. Mimo, że sama była w równie wielkiej rozsypce. To dla niego się starała. Dla niego się teraz uśmiechała i przywoływała wspomnienia, choć fakt, że Carter nie był już jej i tylko tyle miała – wspomnienia – ściskał ją za gardło. Chciała mu dać coś więcej poza byciem kolejnym ciałem, przy którym może zapomnieć. Chciała mu dać obecność, a to więcej niż ktokolwiek z jego towarzystwa mógł zrobić.
sloane
Błaganie teraz niewiele by dało. Nigdy nie dawało, a Carter… Carter nie był tym, który rozdaje litość. Gdyby tak było zostałby z nią już dawno temu. Ten jeden raz Sloane nie chciała o niego błagać. Nie musiała tego robić tej nocy. Nawet, jeśli zostawał, bo nie miał co innego ze sobą zrobić. To było bez znaczenia, a Sloane nie chciała się zastanawiać, co jest prawdziwym powodem tego, że Carter jeszcze tutaj siedzi i pozwala się jej dotykać, że on ją dotyka. Nawet, kiedy ich dłonie nie miały w sobie tego żaru pożądania to nie dało się go w pełni ukryć. W tej chwili nie był on po prostu na pierwszym miejscu, a Sloane wiedziała jedno, że gdyby sobie pozwolili to nic by ich nie powstrzymało. Jej na pewno nic by nie powstrzymało. Żaden telefon, żadne dobijanie się do drzwi. Nie, gdyby miałaby go w pełni dla siebie. I naprawdę, nie chodziło o seks sam w sobie, ale o niego. O to, że byłby blisko i to tak, jak od dawna nie był. Pozwalała, aby sytuacja między nimi rozwijała się w wolnym, luźnym tempie. Takim, które im pasowało. Bez nacisków, które teraz zwyczajnie były zbędne.
OdpowiedzUsuń— Dobrze, że potrafisz to chociaż przyznać. — Mruknęła, a kąciki jej ust lekko drgnęły. Poprawiła palcem delikatnie maseczkę na jego twarzy, kiedy ta trochę się ześlizgnęła. — Może nie zawsze i nie we wszystkim…, ale w tym jednym miałam. — Dodała. Ona też się myliła. W dodatku częściej niż była skłonna to przyznać.
Jego palce ją rozpraszały. Płynące z ich ciepło przenikało przez skórę i wchodziło głęboko. Zaczepiało się dokładnie o to miejsca, które były od dawna przez nikogo nieruszane. Tylko Carter potrafił tam dotrzeć. Może tylko jemu pozwalała tam dotrzeć. Stojąc tak przed nim, okryta tylko ręcznikiem nie potrafiła udawać, że za nim nie tęskni. Każdego dnia tęskniła. Raz mocniej, innym razem nie. Teraz te uczucia były tylko spotęgowane. Mógł to dostrzec w jej oczach, w których była nie tylko troska, ale przede wszystkim on i przede wszystkim to, jak dobrze jej teraz przy nim było. Miała świadomość, że to tylko chwilowe. A może? Co, jeśli to nie tylko na chwilę? Co, jeśli to był tak naprawdę dopiero początek? Nowa szansa na zaczęcie lepszego, wspólnego życia? Bez awantur, bez imion innych mężczyzn i kobiet? Bez przeszłości, która ich rozbijała na kawałeczki? Tylko Sloane i Carter. Dający sobie szansę od nowa? Małymi krokami i bez pospiechu, ale próbujący odnaleźć się na nowo w rzeczywistości?
— Mhm, pewnie zabrałbyś mnie na Bora Bora czy do Polinezji Francuskiej, abym przestała jęczeć. — Mruknęła rozbawiona. Zawahała się na moment, a potem się roześmiała do własnych myśli. — Chociaż nie wiem, czy tam bym tego nie robiła. — Dodała nie mogąc się powstrzymać, a raczej oboje dobrze wiedzieli, jak taki wyjazd by się skończył.
I wcale nie miałaby nic przeciwko temu, aby uciec do miejsca, w którym byłoby ciepło i przyjemnie. Sloane lubiła każdą porę roku, a zima w Nowym Jorku była zawsze miła, ale nic nie mogło przebić grzania się na ciepłym piasku. Gdyby tak ich naszło, aby jednak uciec z miasta to naprawdę nie miałaby nic przeciwko, a jednocześnie dobrze wiedziała, że to byłby głupi pomysł.
— W dodatku w łóżku topowa piosenkarka, to dodatkowo podbija efekt. — Dodała z rozbawieniem i wyjątkowo tym razem nie miała na myśli nic niegrzecznego. — Nie każdy może się pochwalić takim combo. Doceniaj, Crawford. — Puściła mu oczko rozbawiona tym, jak ta rozmowa się toczyła. Cóż, jej też można było zazdrościć, że miała w swojej łazience Zaire’a, który pozwalał jej na robienie ze sobą wszystkiego, a ona to wykorzystywała w najlepszy z możliwych sposobów i kładła mu na twarz maseczkę z kokosem i różowe płatki pod oczy.
Delikatnie przygryzła dolną wargę, kiedy sięgnął dłońmi dalej. Zamknęła znów oczy i westchnęła bezgłośnie. Każde miejsce, które dotykał delikatnie mrowiło od środka. W tej przyjemny sposób. Chciałaby umieć się od niego oderwać i przestać być tak przywiązaną, ale nie potrafiła. Wciąż… Wciąż był dla niej tak samo ważny, a może nawet bardziej, kiedy już wiedziała, jak smakuje jego strata.
— Chcesz już to zdjąć? — Spytała, a jej opuszki lekko musnęły odstający materiał przy żuchwie. Uśmiechnęła się lekko kącikiem ust. Mogła mówić o maseczce i płatkach, a może o ręcznikach, które na sobie mieli. Nie było tak naprawdę żadnej pewności.
UsuńZostał. Bez obietnicy na jutro i na przyszłość, ale na ten moment to było wystarczające i Sloane więcej nie potrzebowała niż tego, że po prostu Carter teraz tutaj jeszcze przez jakiś czas będzie przy niej. Może zniknie rano, a może zostanie jeszcze do południa czy na parę dni, dopóki już faktycznie nie uzna, że dostał już wystarczająco dużo uwagi i może teraz sobie radzić sam bez pomocy Sloane.
Skinęła lekko głową, kiedy to powiedział, bo odetchnęła z ulgą. Nie w widoczny sposób, ale dość, że było widać, że jest jej po prostu lżej, że nie ucieka i nie próbuje znaleźć wymówki dla siebie, aby uciekać z jej mieszkania.
— Carter… — Zaczęła, ale nie dokończyła myśli. Sama nie była pewna, co właściwie chciała mu powiedzieć. — Cieszę się, że jesteś.
sloane
Sloane nie była chyba do końca pewna, co tak naprawdę robią. Czy tylko… Czy tylko pomogła mu się ogarnąć po ciężkiej nocy czy może między nimi właśnie zachodziło coś większego? Nie chciała karmić się złudzeniami, bo to nigdy do niczego nie prowadziło. Wolała też najbrutalniejszą prawdę od przyjemnych wizji. Nawet, kiedy sobie z nią nie radziła i robiła głupoty, które równie dobrze mogły kosztować ją życie. Teraz z kolei nie była pewna do czego to wszystko tak naprawdę zmierza. Gdzie się znajdą po tym wieczorze i czy to jeszcze coś znaczy.
OdpowiedzUsuń— Och, tak. Klejący się piasek. Jak można to lubić. — Mruknęła przewracając oczami. Pozwoliła, aby ten temat między nimi cichł. Nie chodziło o piasek, a ona nie musiała wskazywać dokładnie o co chodziło. Oboje wiedzieli, tyle wystarczyło. I gdyby Carter chciał to za chwilę mogliby się zbierać na lotnisko. Ucieczka z Nowego Jorku, a może i ze Stanów dobrze by im zrobiła. Albo pogmatwałaby sprawy między nimi jeszcze bardziej. Ciężko było tak naprawdę stwierdzić. W jednej chwili się kochali, a w drugiej nienawidzili. Nie można było przewidzieć, jak będzie za chwilę, choć na ten moment nic nie wskazywało na to, że mogliby chcieć czegoś innego niż odrobiny spokoju, który płynął z tej chwili.
Sloane nie do końca przemyślała swoje słowa. Z tym, że w tej chwili naprawdę nie myślała o tym, że nie był jedynym, który ją w ten sposób miał. Że Sloane… Że dzieliła się sobą z innym, kiedy była z Carterem. W tej chwili, kiedy jego dłonie sunęły po jej udach i zaciskał palce z tą znajomą pewnością, był jedynym mężczyzną, który pojawiał się w jej głowie. Żadnego byłego ochroniarza, żadnego byłego chłopaka nie było. Był tylko i wyłącznie Carter. Ten siedzący na brzegu jej wanny z maseczką i płatkami pod oczami. Z ciężkim spojrzeniem po nocy i mocnym uściskiem. Ze wszystkim co Sloane dobrze pamiętała z przeszłości, a do czego nie miała już prawa, a po co i tak sięgała wbrew wszystkiemu.
Zajęło jej wiele czasu, zbyt wiele, aby zrozumieć, że to co Carter w sobie uważał za złamane wcale takie nie było. Że można go kochać mimo tej ciemności, którą za sobą niósł. A może, że można go kochać właśnie z nią. Nie oddzielać tego, jaki był za zamkniętymi drzwiami i brać go w całości. Tak, jak był namalowany. Bez rozdzielania i kochania tylko tego, co dobre i przyjemne. Gdzieś w środku wiedziała, że już na to jest za późno, że zbyt późno się tego nauczyła.
— Pytałam o maseczkę… Ale wszystko inne też można zdjąć. — Odpowiedziała cicho. Bez nacisku, bez jakiejś próby płaszczenia się przed nim i proszenia, aby wziął więcej niż robił to teraz. Wciąż siedział z dłońmi na jej udach, przesuwając je co jakiś czas w górę, a jednak w tym dotyku było coś innego. Jakby nie tylko wypełniony był pożądaniem, ale przede wszystkim… Potrzebą bycia blisko.
Zdawało się jej, że na moment wstrzymała oddech, kiedy dostrzegła jego spojrzenie. Mówiło jej więcej niż mógłby słowami, Zsunęła materiałową maseczkę z jego twarzy, którą bez odrywania wzroku od jego oczu rzuciła do umywalki niedaleko. Skóra lśniła mu od nałożonego kosmetyku. Opuszkami lekko musnęła jego policzki, chcąc w ten sposób rozprowadzić resztki produktu po jego twarzy, a potem zdjęła płatki, które były już trochę wyschnięte. One również trafiły do zlewu.
Napięła się delikatnie, kiedy palcami zatoczył na jej skórze kółka. Bardziej z oczekiwania na to, co dalej niż z nerwów. Znała ich, wiedziała czego się spodziewać, ale tej nocy wszystko było inne od tego co znane. Może z większym znaczeniem. Nie wiedziała. Nie chciała zagłębiać się w szczegóły. Palce blondynki z twarzy zsunęły się niżej. Najpierw po jego szyi i ramionach, a potem na tors, ale ostrożnie, jakby badała, czy na pewno może sobie na to pozwolić.
Odchyliła głowę do tyłu i poruszyła nią kilka razy, aby ręcznik z jej głowy spadł na podłogę. Włosy miała poplątane, ale teraz to było bez znaczenia, a kiedy jej głowa opadła z powrotem na dół od razu trafiła na spojrzenie Cartera.
Nie potrzebowała kolejnego zapewnienia. Następne pytanie nie musiało już paść.
Oderwała jedną dłoń od skóry mężczyzny. Wystarczyło jedno, niewielkie pociągnięcie za ręcznik, aby różowy materiał osunął się po jej ciele. Bez żadnej pewności, czy za chwile Carter się nie ocknie, ale teraz to zdawało się już być dla niej bez znaczenia. Miała przez moment wrażenie, że cisza, która zapadła dłuży się i staje się zbyt ciężka w utrzymaniu. Czuła, jak serce rozbija się jej w klatce piersiowej uderzając zbyt mocno i zbyt szybko o żebra. Nie chodziło o wstyd, a raczej o fakt, że widział ją tak pierwszy raz od miesięcy. Mogła coś powiedzieć, mogła zaczekać na jego ruch lub jakieś słowo, ale zamiast tego ujęła jego twarz w swoje dłonie. Nie po to, aby na nią nie patrzył, tego chciała i tęskniła za sposobem w jaki się na nią patrzył. Nachyliła się nad mężczyzną i najpierw niepewnie, niemal jakby robiła to pierwszy raz w życiu musnęła jego usta. Bez tej żarliwej namiętności, która zwykle kończyła się rozbitymi na kafelkach produktami. Kiedy nie wyczuła z jego strony oporu, a palce na udach zacisnęły się mocniej pogłębiła pocałunek. Tym razem pewniej i śmielej, jakby już nic nie stało jej na przeszkodzie.
Usuńsloane
Nie miała pojęcia, czy właśnie nie popełniają kolejnego błędu, ale jakie to miało teraz znaczenie? Był tutaj i nie uciekał, a Sloane tylko o to w duszy prosiła. Sama obecność by jej wystarczyła. To, że z nią zostanie na noc i nie ucieknie do znajomych schematów, które bardziej go tylko wyniszczały. Wystarczyłoby, żeby zasnął na jej łóżku i po prostu był bezpieczny. Z dala od ludzi, którzy oferowali mu kolejne narkotyki. Z dala od kobiet, które widziały w nim portfel i przepustkę do lepszego życia. Z dala od wszystkiego co było dla niego nieodpowiednie. Dostała więcej niż prosiła i chciała to dobrze wykorzystać.
OdpowiedzUsuń— Czasem robię…, ale nie, kiedy cię składam z powrotem w całość. — Odparła. Wtedy przykładała się, jak nigdy do niczego. Bo nie wystarczyło być tylko obecną, gdyby milczała to Carter pogrążyłby się w swoich myślach i nie dotarliby do miejsca, w którym są teraz. Wcale nie miała na myśli tego, że stałaby przed nim nago i go całowała. Ale o to, że nie znalazłby spokoju, który może nie potrwa długo, ale był obecny teraz i to było najważniejsze.
Kiedy zrozumiała, że go kocha – tak naprawdę, a nie tylko przez prochy, bo wtedy kochała cały świat – poczuła, ten nagły, ogromny przypływ uczuć, z którymi człowiek sobie nie radzi, kiedy pojawiają się na raz. To było w jakiś przypadkowy dzień, kiedy siedzieli w penthousie. Uczucia były już wcześniej, ale dopiero się rozwijały. Pamiętała, że siedziała z nogami przerzuconymi przez jego uda, Carter coś przeglądał w telefonie i czasem się uśmiechał do siebie. Cichy dźwięk grał z jego telefonu, jakieś śmieszne filmiki, a kiedy na niego wtedy spojrzała uderzyło ją znienacka. I od tamtej pory to uczucie nie zniknęło. Nigdy w pełni. Czasem się wyciszało, kiedy się kłócili, kiedy uciekła w objęcia innych, ale… Ale nigdy na dobre nie zniknęło. Teraz to wszystko do niej wracało, ale ze zdwojoną siłą. Miesiące ciszy i przerwy swoje zrobiły. Ostatnie spotkanie, które zakończyło się kłótnią. To wszystko do niej wracało i popychało w jego objęcia tylko mocniej, a Sloane z tym nawet nie walczyła.
Nie miała żadnej pewności, że jej nie wyśmieje. Nie rzuci, że znów próbuje go przekonać i wkupić się w jego łaski. Tymczasem on… On patrzył na nią tak, jak dawniej. Jakby tamte miesiące wcale się nie wydarzyły. Sloane zadrżała, już nie tylko od jego ciepła i dotyku, ale i spojrzenia oraz uczuć, które się pojawiły. Nie tylko między nimi, ale również w niej samej. Sloane pragnęła, aby Carter był z nią od miesięcy. Na początku sądziła, że dobrze robią. Zamiast tego, może należało iść na pieprzoną terapię małżeńską i spróbować od nowa. Teraz to było już bez znaczenia, bo tutaj był. Może na chwilę, a może jednak na zawsze. Przekonają się.
Znów zadrżała, kiedy wypowiedział jej imię. W ten sposób, który nie pozostawiał już żadnych wątpliwości. Blondynka nie potrzebowała dodatkowego zapewnienia, bo gdy odwzajemnił pocałunek i przyciągnął ją bliżej – ona wiedziała już wszystko. Wszelkie wątpliwości odeszły na bok, a ona nie myślała już o tym, co może się wydarzyć tylko o tym, co właśnie się działo, a to było ważniejsze niż wszystkie, „a co, jeśli”.
Przylgnęła do jego ciała w prosty sposób. Znajomy. Tak, jak wiele razy przedtem, a jednak było w nich teraz coś innego. Może byli bardziej świadomi. Bardziej doświadczeni przez życie. Ten pocałunek różnił się od tego w klubie. Nie był tak władczy, nie próbowali nad sobą górować. Tutaj oboje byli na tym samym poziomie. Dwójka ludzi, którzy za sobą tęsknili. Ludzie, którzy zbyt długo wokół siebie krążyli. Zbyt dumni, aby przyznać się do prawdy. Zbyt zajęci innymi ludźmi, żeby móc spojrzeć prawdzie prosto w oczy.
Sloane niemal opadła na jego kolana. Obejmowała go jedną dłonią za kark, a drugą trzymała na jego ramieniu. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej przyjemny dreszcz, który wstrząsnął niemal całym ciałem. Dokładnie w tych samym miejscu, które przed chwilą dotykał Carter. To było niemal nierealne. Jak coś, co być może, ale nie powinno było się wydarzyć.
Ich oddechy zdążyły się ze sobą już wymieszać. Usta przypomnieć sobie swój smak, a ciała dopasować na wąskiej ramie wanny. Było jej gorąco, nie tylko od pożądania i jego spojrzenia, ale przede wszystkim od tego, co z nią robił w środku. W głowie przyjemnie pulsowało, a ciało… Ono już należało w pełni do Cartera. Do tego co mógłby chcieć z nią zrobić. Poddałaby mu się bez zastanowienia.
UsuńOdsunęła się. Minimalnie, ale wystarczająco, aby móc spojrzeć mu w oczy.
— Tęskniłam, Carter. — Powtórzyła po nim cicho. Nie jako ślepe zapewnienie. Każdego dnia. Każdej nocy. Za każdym razem, kiedy budziła się w środku nocy i go szukała, a łóżko było puste rozbijało ją to mocniej niż skłonna była przyznać.
Nie tęskniła za seksem. Za pocałunkami. Nie w pierwszej kolejności. Tęskniła przede wszystkim za nim. Za swoim mężem, choć teraz już byłym. Za przyjacielem, bo był tak naprawdę jedynym, jakiego miała. Tęskniła za nim. Nie za tym, jak ją kochał i jaka przy nim była. Za tym jakim był człowiekiem. Bez znaczenia, czy rzucał wtedy przekleństwami, a za paskiem spodni nosił broń czy gdy uśmiechał się miękko rano nad kubkiem kawy i całował ją w czubek głowy, kiedy była jeszcze nieprzytomna. Tęskniła za wszystkim co mieli.
Objęła go mocniej za kark, jakby chciała się upewnić, że jej nie ucieknie, że przynajmniej tej nocy nie będzie musiała już tęsknić.
— Mocno tęskniłam. — Przyznała, nim musnęła jego usta. Najpierw lekko, jak na ciche potwierdzenie swoich słów, a dopiero po chwili pozwoliła sobie na mocniejszy pocałunek. Pewny i przepełniony tą całą tęsknotą, którą nosiła w sobie od miesięcy. Dłoń zsunęła z karku na plecy, a tę z ramienia na jego bok. Rozchyliła jego usta językiem. Wchodziła, jak na znajomy grunt, a jednocześnie poznawała go od nowa.
sloane
To nie działo się naprawdę.
OdpowiedzUsuńUmysł blondynki nie chciał w pełni zarejestrować tego, że to była rzeczywistość, a nie kolejny wytwór jej wyobraźni. Była zbyt wiele razy na haju wyobrażając sobie, że Carter jest obok niej. Zbyt wiele razy budziła się w środku nocy z jego imieniem zastygającym na jej ustach, a gdy wołała w ciemność odpowiadała jej cisza. Czuła go wyraźnie pod sobą i na swoich ustach, plecach – na całym ciele. Carter naprawdę tutaj był, a tym razem Sloane nie musiała sobie go wyobrażać. Nie był kolejnym snem, z którego nie chciała się budzić. Nawet, jeśli to wszystko wyglądało, jak sen, a rano mogło nie być po nich już śladu, to teraz było bez znaczenia.
Było w nich coś innego. Może to było spowodowane przerwą, a może tym, że teraz byli bardziej świadomi tego, czego od siebie chcą. Nie pustego zaspokojenia potrzeb. Chodziło o bliskość, której oboje byli spragnieni i której brakowało im z różnych powodów. Sloane nie kwestionowała tego, co ich popychało dalej. To było już nieistotne. Jedyne i najważniejsze miała tuż pod sobą. Czuła na swoich ustach i pod dłońmi, które wciąż z tą samą uwagą śledziły skórę na jego ciele. Nie bezmyślnie dla samego dotyku, a jakby chciała sobie go przypomnieć. Bo owszem, znała każdy najmniejszy skrawek jego ciała. Jego blizny i ich historię. Wyczuwała jednak w nim coś innego. Coś, czego nie potrafiła teraz nazwać, ale wiedziała, że przedtem nie dostała tego od niego w pełni. Cokolwiek to było, cieszyła się, że ma to teraz dla siebie.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś będą mieli dla siebie czas.
Taki niezakłócony niczym innym. Bez pochopnych decyzji i bez udawania, że nie potrzebują siebie nawzajem. Była pewna, że już kolejnej szansy nie będzie, a nawet teraz nie miała stuprocentowej pewności, czy to wypali, czy to nie jest tylko jedna noc, którą spędzą w swoich objęciach.
Westchnęła bezgłośnie, kiedy przyciągnął ją bliżej. Zderzyła się swoim nagim ciałem z jego torsem, przylegała do niego tak, jakby od tego teraz zależała cała jej przyszłość. Jednocześnie nie próbowała się pospieszać ani jego. Nie było sensu, a Sloane chciała zwyczajnie nacieszyć się tym, że był obok. Jego spokojnym, ale pewnym dotykiem. Tym, że mimo, iż mógł ją odepchnąć to tego nie zrobił.
Wsiąkała w ich pocałunki coraz bardziej, a może w to, że nie było w nich pospiechu. Nic i nikt nie wisiało im nad głowami mówiąc, że muszą się pospieszyć. Nikt nagle nie zapuka do drzwi, a nawet jeśli – z przyjemnością to zignoruje. Od jego dotyku drżała i już nawet nie próbowała ukrywać tego, jak te delikatne muśnięcia na nią wpływają.
— Carter… — Szepnęła miękko między jednym, a drugim pocałunkiem. Musiała upewnić się, że jest prawdziwy. Że nie jest tylko jej kolejnym wymysłem podsuwanym przez zmęczony umysł, który do niego wracał za każdym razem. — Boże, naprawdę tu jesteś.
Wydała z siebie cichy dźwięk, który przypominał śmiech zmieszany z ulgą i niedowierzaniem, że po tym wszystkim co mu zrobiła, jak nawzajem się traktowali on wciąż tutaj był. Nie wrócił dla niej i nie do niej, ale tu był i teraz to było tak naprawdę najważniejsze.
Głos jej drżał od nadmiaru emocji, a z tym nigdy sobie nie radziła. Teraz nawet nie próbowała udawać, że ma nad nimi jakąkolwiek kontrolę. Wystarczyło, że na moment zsunął usta z jej na szyję, a jej już brakowało tchu. Odchyliła ją delikatnie na bok, jakby chciała dać mu więcej przestrzeni i lepszy dostęp do tych bardziej ukrytych fragmentów skóry. Palcami zaczepiła się mocniej o jego bok, musząc upewnić się, że on naprawdę istnieje. Wydawało się to być zbyt… Zbyt wymarzone, aby było prawdziwe. Sloane mogła spełnić wszystkie swoje zachcianki w przeciągu dnia, ale to, czego naprawdę pragnęła nie można było kupić żadnymi pieniędzmi na świecie. I właśnie to otrzymywała. Nie pocałunki, ale bliskość Cartera i jego na wyłączność. Jakby to było jedyne, czego mogłaby potrzebować, aby zacząć oddychać pełniej.
Z jej ust nie padały żadne deklaracje ani obietnice. Przyjmowała je niemalże z podziękowaniem, że jeszcze jej nie zrzucił i nie kazał się opamiętać. Że on tu wciąż był, a to znaczyło dla niej więcej niż jakiekolwiek słowa kiedykolwiek by mogły.
UsuńSięgnęła dłońmi po jego twarz, choć odrywanie jego ust od swojego ciała wydawało się teraz być niepoprawnie złym pomysłem, ale musiała. Spojrzeć mu chociaż przez moment w twarz i upewnić się, po raz kolejny, że to nie jest jej wyobraźnia ani żaden sen, który zaraz wyrwie ją z tego momentu. Przybliżyła się ostrożnie, jakby nie chciała go spłoszyć. Ten pocałunek był równie powolny i delikatny, ale nie brakowało w nim uczucia i siły, pewności, że przynajmniej na teraz Carter jest tylko jej.
— Znam lepsze miejsce niż wanna. — Wymruczała między ich ustami. Zupełnie niegotowa, aby się stąd przenieść, a jednocześnie pewna, że gdy stąd wyjdą i przejdą do sypialni nic więcej nie stanie między nimi.
sloane
Do Sloane jeszcze nie docierało w pełni co właściwie między nimi właśnie ma miejsce. Carter naprawdę tutaj był i to nie był żaden jej wymysł ani sen. Mimo, że to właśnie takie sprawiało wrażenie, jakby to wszystko to był tylko sen, z którego blondynka lada moment się wybudzi, a gdy to się wydarzy to okaże się, że jest kompletnie sama w mieszkaniu. Pragnęła tego tak wiele razy – samej obecności mężczyzny w tym samym pomieszczeniu. Tego, aby chociaż przez moment nie patrzył na nią, jak na byłą żonę i na kobietę, która go skrzywdziła, ale jak na Sloane. Jak na dziewczynę, którą Carter znał najlepiej na świecie. Jak na dziewczynę, która swego czasu była jego przyjaciółką i której nie bał się powiedzieć niczego, a ona zawsze by wysłuchała.
OdpowiedzUsuńOd jego wyznania przez ciało blondynki przebiegł krótki dreszcz, którego nie dało się nie zauważyć. Nie było żadnej obietnicy jutra ani przyszłości, mimo, że poniekąd naprawdę pragnęła od niego wyciągnąć chociaż jedną obietnicę. Przynajmniej jedno „nie zniknę, Sloane”, ale tego nie zrobiła. W ich przypadku składanie takich obietnic nigdy nie kończyło się dobrze. Było tu i teraz. I to musiało, póki co, wystarczyć.
— Za późno już na odwrót, Crawford. — Mruknęła, niemal w ostrzeżeniu, bo skoro już go tutaj miała to nie zamierzała wypuścić ze swojego mieszkania zbyt szybko.
Mogła przysiąc, że od jego pocałunków całe jej ciało wręcz płonie. Zostawiał na skórze mokre ślady, a miejsce, które przed chwilą całował wręcz krzyczało, aby do niego wrócił i walczyło z kolejnym, któremu teraz poświęcał uwagę. Nie sądziła, że jeszcze kiedyś na to zasłuży. Na niego. Na te znajome pocałunki, które zostawiał na jej skórze. Na ciepłe, pewne i mocne uściski jego dłoni, które doskonale wiedziały, gdzie jej dotknąć, a przede wszystkim w jaki sposób. Nie cofali się w czasie do tych wszystkich chwil między nimi, nie. Odkrywali coś zupełnie nowego, a jednocześnie jakby podążali dobrze znaną sobie ścieżką.
Jej dłonie wciąż z tą samą uwagą, choć teraz może nieco chaotyczną, szukały jego skóry. Palce muskały jego ciało, jak dobrze znaną sobie mapę. Znała tu każdą bliznę, którą wyczuwała pod opuszkami, każdy tusz pod skórą miała wykuty w pamięci. Wszystko o nim stało się teraz żywe i prawdziwe, a nie jedynie wspomnieniem, które czasami próbowała upchnąć w głębi swojej głowy, aby przestało boleć to, jak bardzo za nim tęskniła. Teraz nie musiała. Teraz miała go przy sobie. Przynajmniej tej nocy.
Sloane przymknęła oczy słysząc jego oddech tuż przy swoim uchu. Ciepły, miętowy otulał jej twarz. Jej własny był teraz krótki i urywany, serce rozbijało się w piersi, jakby jeszcze nie nadążało za tym, co się działo. Blondynka uśmiechnęła się rozmarzona po jego słowach, a śmiech Cartera wywołał w niej kolejne dreszcze. Tak bardzo znajomy. Tak bardzo jego. Ich.
— Wiem. — Mruknęła w odpowiedzi. Beztrosko pewna siebie i świadoma, że wcale nie musieli stąd wychodzić. — Ale nie będę klęczała na płytkach. To cholernie niewygodne. — Wymruczała przekręcając głowę tak, aby móc dosięgnąć jego ucha. Jej oczy na samą myśl się rozpaliły tym błyskiem, który tylko Carter był w stanie z niej wyciągnąć, który istniał tylko dla niego.
Niechętnie, ale zsunęła się z jego kolan. Włosy miała poplątane, a policzki ciepłe i rumiane, jednak nie ze wstydu, bo stoi przed nim bez niczego. Nie, Sloane uparcie patrzyła mu w oczy, choć jego wzrok ślizgał się po jej ciele. Tyle wystarczyło, aby drgnęła w niespokojnym oczekiwaniu. Zrobiła krok do tyłu, może jakby chciała mu tym samym dać na siebie lepszy obraz. Bo uwielbiała, gdy patrzył. Nie ważne, czy było to z podziwem czy pożądaniem, chciała jego wzroku. Wszystkiego, co tej nocy mógł jej podarować. Sięgnęła po jego dłoń, chcąc go zmusić do wstania.
Sloane roześmiała się po jego słowach. Prosty, niewymuszonym śmiechem.
— I fotel… przy ścianie też było miło. — Dokończyła za niego, a lista nie ograniczała się do tych paru mebli. Byli kreatywni, a ze sobą… Rzadko się wstrzymywali.
Drogi do sypialni nie zarejestrowała. Jeszcze w łazience przylgnęła swoim ciałem do Cartera i odszukała jego usta. Może ją tam przeniósł, może przeszli tam na oślep, a drogę znali przecież na pamięć. Nie miała pojęcia i jej to teraz nie obchodziło. W sypialni panował półmrok, który tylko podkręcał atmosferę. Oddychała ciężko, jeszcze chyba nie do końca ogarniając, że faktycznie są tutaj. Przeciągnęła opuszkami palców wzdłuż jego torsu, jakby sprawdzała, czy jest prawdziwy. Patrzyła na niego z lekko rozchylonymi ustami, ale już nie zastanawiała się, jakim cudem się tu znaleźli. Szarpnęła za ręcznik, który ledwo, ale jeszcze trzymał się na jego biodrach. Materiał miękko i w ciszy opadł na puchaty dywan pod ich stopami. Sloane westchnęła bezgłośnie, kiedy znów przyciągnął ją do siebie.
Usuń— Mhm, dobry wieczór. — Wymruczała w skórę jego ramienia, kiedy dłoń wsunęła między ich ciała. Docierając nią tam, gdzie najbardziej chciała. Pospiech był tu zbędny, a tym razem Sloane chciała się nim nacieszyć w pełni. Bo mimo wszystko, ale nie wiedziała, czy to nie była ostatnia noc, czy nad ranem nie wrócą do rzeczywistości, którą znali. Złożyła kilka pocałunków na jego ramieniu, przesuwała się z nimi na jego tors. W składanych przez nią pocałunkach była odrobina chaosu, którego nigdy nie mogła się pozbyć, ale również tęsknota. Zdawało się, że były one uważniejsze niż ostatnim razem, bo ostatnim razem… Ostatnim razem Sloane była przekonana, że będą kolejne. Teraz nawet nie pamiętała, kiedy był ten ostatni raz. Nie potrafiła sobie przypomnieć. Osuwała się przed nim bez pospiechu, a po sobie zostawiała ścieżkę pocałunków. W niektórych miejscach przygryzała skórę, zostawiając na niej drobne ślady po zębach, których za godzinę już najpewniej nie będzie. Dłonie ułożone miała na jego bokach, nie mogąc przestać go nie dotykać. Chciała czuć go nie tylko pod ustami, ale i pod dłońmi, wszędzie, gdzie to tylko było możliwe. Zadarła głowę do góry, kiedy znalazła się dokładnie w miejscu, w którym chciała być. I jeszcze bardziej chciała zobaczyć, jak Carter na nią będzie patrzył. Obłęd zmieszany z pożądaniem w oczach, rozpalone spojrzenie i pełna świadomość, że tej nocy należą tylko i wyłącznie do siebie.
sloane
Poza nimi nic więcej się już nie liczyło. Świat w pełni skurczył się do tej sypialni, która z każdą kolejną chwilą wypełniała się urywanymi oddechami i kolejnymi westchnięciami. Sloane, mimo, że już go miała, a jej usta i język dokładnie przypominały sobie smak skóry mężczyzny, wciąż pragnęła więcej niż dawała od siebie w obecnej chwili. Każdy ruch był znajomy, nie wyćwiczony na pamięć, a świadomy. Pamiętała które miejsce pocałować, aby wprawić jego ciało w drżenie, gdzie przesunąć paznokciami mocniej, a gdzie na skórze je wbić. Sposób w jaki na nią reagował, to jak głos mu się łamał od jej pieszczot czy wplątujące się mocniej we włosy palce– to się nie zmieniło, wciąż robił to dokładnie tak, jak zapamiętała. Bez zbędnej słodkiej czułości, którą oboje okazywali sobie na zupełnie inne sposoby, bez delikatności, jakby zaraz miała się rozpaść, jeśli mocniej szarpnie za włosy, czy gdy mocniej ją do siebie przyciśnie. Jedną dłoń opierała o jego udo, palce drugiej zaczepiła o biodro dla dodatkowej stabilizacji, bo miała wrażenie, że od tego, jak właśnie szumiało jej w głowie i sercu może utracić równowagę. Nie miała w sobie tej desperackiej potrzeby, aby zrobić wszystko co możliwe, żeby Carter jeszcze na moment został. Teraz była tylko ta niemal bezczelna pewność siebie, która niejednego potrafiła doprowadzić do szaleństwa, ale nie jego. Miała tę świadomość, że Carter to właśnie w niej lubił, kiedy brała bez pytania i robiła bez bycia prowadzoną, kiedy na moment to ona przejmowała kontrolę nad tempem i sytuacją. Nie, gdy chowała się za włosami czy uciekała wzrokiem, jakby zrobiła coś niepoprawnego.
OdpowiedzUsuńWystarczyło jej jedno spojrzenie na mężczyznę, aby wiedziała, że w tym momencie poza nimi nie liczy się już absolutnie nic więcej, że w jego głowie jest tylko jedna myśl – Sloane. Nie było już żadnych cieni przeszłości ani teraźniejszości. Wszystko co dręczyło go tej nocy i przez ostatnie tygodnie, miesiące, a nawet lata zostało daleko za drzwiami i do ich małego świata, który sobie właśnie tworzyli nie miały wstępu.
Odsunęła się na moment w krótkiej potrzebie zaczerpnięcia powietrza, zaledwie na dwie sekundy. Językiem przesunęła po całej długości, nim ponownie wsunęła go w usta. Powoli, drażniąc się, jakby sprawdzała, ile minie zanim Carter zacznie mieć dość i chwyci ją tak, aby samemu nadać tempo. Sloane nie pozostawała obojętna, a choć to na nim się skupiała przede wszystkim, to nie dało się zignorować nacisku w podbrzuszu, ciepła rozlewającego się w jej ciele. Wierciła się w miejscu przed nim w napięciu.
Uwaga blondynki poświęcona była tylko jemu. Nie przypominała sobie dawnych chwil, tworzyła nową. Nie potrzebowała tym razem wracać do wspomnień, kiedy miała go w pełni dla siebie. Tym razem miała go naprawdę przy sobie. W tym całym szaleństwie, które ich ogarnęło i któremu ciężko było się oprzeć. Jak mogła, gdy patrzył na nią w ten sposób? Jakby była jedyną kobietą na świecie, która ma dla niego znaczenie? Jedyną, która potrafi wyciągnąć go z tak ciemnego miejsca w jakim się znalazł. Od tej świadomości z jej ust wyrwał się kolejny pomruk, a oczy przymknęła kompletnie zatracając się w momencie między nimi. W tym, jak blisko go miała i że bez konsekwencji mogła zrobić teraz wszystko na co miała ochotę, a Carter po prostu by się temu poddał. Bez kwestionowania jej decyzji i ruchów.
Drgnęła od tego w jaki sposób wypowiedział jej imię, a w następnej sekundzie wydusiła z siebie zduszony jęk, kiedy jego palce wplątały się między jej włosy, a on mocniej ją przetrzymał. Nawet nie próbowała się od niego odsunąć, wciąż w ten sam sposób co przed chwilą pieszcząc go ustami i językiem, jedynie dłoń mocniej zacisnęła gdzieś na jego ciele, ale sama w tej chwili nie była już pewna, gdzie właściwie. Jej dłonie były już wszędzie; przy biodrach i udach, na brzuchu.
Nie była delikatna, ale nie szarpała się też z nim w pospiechu. Nic w niej nawet nie wskazywałoby przez chociaż ułamek sekundy, że chce skończyć szybko i mieć z głowy. Nie, Sloane była uważna, reagowała na jego westchnięcia i jęki, kiedy przyspieszyć, a kiedy zwolnić. W której chwili mocniej objąć go ustami, wsunąć głębiej. Znała jego ciało lepiej niż własne, potrzeby Cartera stawiała często ponad swoimi, choć bywała samolubna, ale tylko wtedy, kiedy chwila była odpowiednia.
UsuńPod dłońmi czuła jak ciało Cartera się napina. Nie próbowała wstrzymać tego uśmiechu, który próbował wkraść się na jej twarz. Wiedziała, że jest blisko, ale nie pozwoliła mu na to, aby ją od siebie odsunął. Jeszcze nie teraz. Pogłębiła tylko ruch ust i dłoni, która objęła go u nasady dla pogłębienia doznań. Ona sama drżała z napięcia i oczekiwania. W głowie miała istny mętlik, którego nie potrafiła uporządkować. Wydarzyło się więcej niż tej nocy oczekiwała. Miała na nich inny plan. Spokojniejszy, bo zdawało się jej, że tego właśnie potrzebował, że go stamtąd zabierze – może z awanturą i wrzaskami, a gdy już to zrobi to była pewna, że położy go do łóżka i da odpocząć, ale na pewno nie brała pod uwagę tego, że zakończy tę noc klęcząc przed mężczyzną, którego od miesięcy nie potrafiła wybić sobie z głowy.
sloane
Wszystko przestało mieć znaczenie. Nawet przez moment nie przemknęła jej myśl o ich przeszłości. Żadne krzywdy się nie wydarzyły, żadne inne imiona nie padały. Była teraz tylko Sloane i Carter, w tej samej formie, którą oboje najlepiej znali i w której odnajdowali się z łatwością. Bez zastanawiania się nad tym, czy kogoś teraz nie skrzywdzą, bo cała reszta przestała istnieć. Żadnych byłych dziewczyn i facetów, żadnych ludzi, którym byli coś winni. Sloane niemalże z uwielbieniem wpatrywała się w Cartera, jak rozpada się pod jej palcami i ustami, jak w tym stanie jest tylko dla niej i dzięki niej. W tej chwili nie potrzebowała już niczego więcej.
OdpowiedzUsuńOdsunęła się z rozleniwionym uśmiechem na ustach, które przetarła wierzchem dłoni. Opadła na pięty, a plecy oparła o brzeg łóżka. Wpatrywała się w Cartera z lekkim uśmiechem, Patrzyła, jak łapie oddech i powoli wraca do siebie.
— Zawsze co? — Mruknęła, bo wyłapała to dopiero po chwili, że coś powiedział, ale była na nim zbyt skupiona, żeby tym się przejąć wcześniej. Mogłaby dokończyć sama. Może chciał powiedzieć, że zawsze jej chce, że zawsze to tak powinno wyglądać. Tylko ona i on, bez żadnego nadchodzącego lipca.
Zmarszczyła lekko czoło, kiedy się odezwał znowu. Sama tego wcześniej nie wyczuła, ale kiedy powiedział o dymie – poczuła to. Tak wyraźnie, że aż przeszyło ją na wskroś.
— Kurwa. — Jęknęła i dźwignęła się z podłogi. Rozejrzała się szybko po pomieszczeniu w poszukiwaniu szlafroka, który leżał metr dalej na łóżku. Sięgnęła po niego i na siebie szybko narzuciła.
Skrzywiła się, kiedy alarm zaczął wyć. Poza alarmem zaczął wyć również pies, który, jak tylko Sloane otworzyła drzwi do sypialni to wpadła do środka. W korytarzu unosił się szarawy dym.
— Ja pierdolę. — Mruknęła pod nosem. — Nie udaj, że ci było źle. — Rzuciła odwracając się przez ramię do Cartera i posłała mu lekki uśmiech. Raczej żadne z nich nie narzekało, a spalona pizza była niewielką ceną, którą Sloane była gotowa zapłacić. Ba, gdyby Carter tego nie wyczuł to pewnie dopiero ten alarm by ją ocucił.
Wyszła z sypialni machając ręką w dymie. Nie było go jakoś szczególnie wiele, ale wystarczająco, żeby szczypało w oczy i było nieprzyjemne. Sloane pierwsze co zrobiła to wyłączyła piekarnik, a potem otworzyła okno w kuchni. Nawet nie chciała zaglądać do piekarnika i widzieć, jak ta pizza wygląda. Musiała być spalona już na wiór. Alarm wciąż wył, jak głupi. Nawet nie wiedziała, jak się go wyłącza i czy da się go wyłączyć, czy będą musieli poczekać, aż się wywietrzy i dym zniknie z mieszkania. Przeszła jeszcze do salonu, żeby otworzyć drzwi balkonowe. Może w ten sposób szybciej się tego pozbędzie.
Mruczała pod nosem dalej przekleństwa. W takim momencie, naprawdę? Akurat, kiedy byli, poza tym całym światem zewnętrznym musiał się włączyć ten przeklęty alarm? Jakby ta pizza nie mogła wytrzymać jeszcze z pół godziny, a może trochę dłużej… Albo najlepiej jakby ten piekarnik wyłączył się sam w odpowiednim momencie. Dlaczego nie było takiej opcji wbudowanej? A może była, ale skoro Sloane z niego nie korzystała to nie wiedziała?
— Kolacja zniszczyła się sama. — Rzuciła, kiedy usłyszała, że wszedł do kuchni zaraz za nią. Odwróciła się w stronę Cartera, a jej twarz rozświetlił uśmiech. Lekko kpiący, trochę prowokujący, bo nawet z zepsutą kolacją nie umiała się powstrzymać. — A ciebie… z tobą jeszcze nie skończyłam. — Mruknęła wskazując na Cartera palcem. Jeśli myślał, że jakaś głupia pizza im przerwie noc, to był w błędzie.
Oparła się o blat. Alarm jeszcze wył, a Sloane… Sloane się po prostu roześmiała. Bo ze wszystkich rzeczy, które się między nimi działy tej jednej nie spodziewała się wcale. Choć właśnie powinna, bo już w chwili, gdy stała przy łazience po prostu wiedziała, że jak tam wejdzie to zapomni o całym świecie i miała rację. Zapomniała nie tylko o tej pizzy, ale o wszystkim wokół, a w głowie miała już tylko Cartera i wciąż się go z niej nie pozbyła.
sloane
Była wściekła, ale nie w ten typowy sposób, który sprawiał, że roznosiła świat wokół siebie. Kierowała nią raczej irytacja niż faktyczna złość na przedmioty martwe. Jeszcze w sypialni sądziła, że z niej nie wyjdą aż do rana. Naprawdę zapomniała o tej pizzy, którą mieli zjeść. Upierała się tak bardzo, że Carter musi coś zjeść, a sama go od tego odciągnęła. I absolutnie niczego nie żałowała. Sloane bawiła się świetnie, a gdyby mogła to powtórzyłaby to wszystko po raz kolejny i jeszcze raz, a potem dla pewności jeszcze dwa razy, aby na pewno dobrze sobie ją zapamiętał.
OdpowiedzUsuńStała przy tym blacie, śmiejąc się, jak wariatka ze spalonej pizzy. W powietrzu zapach spalenizny był nieznośny, ale powoli ustępował przez otwarte okna i balkon. W mieszkaniu zrobiło się znacząco chłodniej. Kiedy otwierała okna zorientowała się, że znów sypie śnieg. I pewnie nasypie się do środka, ale to teraz było nieistotne. Chciała pozbyć się tego smrodu z mieszkania, który może nie był już tak uporczywy, ale do najprzyjemniejszych wcale nie należał.
Uspokoiła się dopiero po chwili. Jej wzrok z powrotem spoczął na Carterze, który miał na sobie ten przeklęty ręcznik, który bezwstydnie zwisał mu na biodrach. Zbyt nisko, aby mogła skupić się na czymś innym. Kiedy mówiła, że z nim nie skończyła – mówiła poważnie. Nie pozwolą sobie przecież, aby taki mały incydent im cokolwiek przerwał, prawda? Wystarczyło jedno spojrzenie na Cartera, aby Sloane zwyczajnie wiedziała, że coś już wymyślił w swojej głowie i tego planu będzie się trzymał. Znała to spojrzenie. Sposób w jaki na nią patrzył rozgrzewał mocniej niż cokolwiek czy ktokolwiek mógłby. Od samego patrzenia na niego brakowało jej tchu, a kiedy język przesunął po dolnej wardze – już wtedy wiedziała, że nawet, gdyby przyszło jej do głowy, aby przed nim uciekać to była na przegranej pozycji. I nie miała, dokąd uciec. Za sobą miała kuchenny blat, którego częściej używała do przyjemniejszych aktywności już faktycznego gotowania, a przed sobą Cartera, który swoją postawą blokował wyjście z kuchni.
— Och… — Rzuciła krótko w odpowiedzi, a reszta słów gdzieś zniknęła. Palce zacisnęła na brzegach blatu. Zlustrowała mężczyznę wzrokiem, a kąciki jej ust lekko się uniosły. — W zasadzie… to zaczęłam ja. Ty jeszcze nic nie zrobiłeś.
Powiedziała to specjalnie z prowokacją. Delikatnie przygryzła dolną wargę, wiedząc, że to na niego działa i czasem doprowadza do szału, a innym razem wkurwia, choć nigdy nie rozumiała, dlaczego.
Sloane nie wstrzymała uśmiechu, kiedy Carter do niej podchodził. Zbliżał się z aurą drapieżnika, który właśnie trafił na godnego sobie przeciwnika, a ona zamiast uciekać to ochoczo czekała na to, co wydarzy się za chwilę. Westchnęła krótko, kiedy objął ją za talię i sprawnie uniósł sadzając na blacie. Zadrżała krótko od chłodu, nie tylko tego płynącego z blatu, ale i z zewnątrz, ale wystarczyło spojrzeć mu w oczy, aby przestać o tych wszystkich prozaicznych rzeczach myśleć. Szlafrok miała przywiązany byle jak i zdążył się już zsunąć z jej ramienia, a blondynka dodatkowo jeszcze pociągnęła za sznurek, żeby materiał rozsunął się na boki jej ciała. Przed Carterem teraz nie chciała się chować, wręcz przeciwnie. Miała ochotę mu się pokazać cała. Pragnęła wręcz jego spojrzenia, od którego robiło się jej gorąco od środka. Tęskniła za tym, jak samym spojrzeniem był w stanie zrobić z nią co tylko chciał. Posłusznie dała mu rozsunąć nogi, nawet grama sprzeciwu nie było z jej strony.
Mogli od siebie uciekać wiele razy, popełniać błędy z innymi ludźmi, ale znajdowali drogę do siebie z powrotem. Zawsze im się to udawało. To, ile razy kazała mu się wynosić, a potem prosiła, żeby wrócił – tego nawet nie zliczy. Westchnęła krótko w odpowiedzi na to, jak złapał jej wargę w swoje usta. Dłońmi przesunęła po umięśnionych ramionach, które tak dobrze przecież znała. Dłonie nieznacznie jej drżały. Od wszystkiego. Zniecierpliwienia, nadmiaru emocji i ekscytacji.
— Smakuję lepiej niż ta pizza. — Mruknęła w odpowiedzi i krótko się zaśmiała. — I ty również…
Pisnęła krótko, kiedy przyciągnął ją na sam brzeg blatu. Złapała go mocniej za ramiona, nawet przez chwilę nie pomyślała, że spadnie. Dała mu ze sobą robić, co chciał. Dłonie ułożyła po chwili płasko na blacie, wcześniej zsuwając materiał szlafroka z drugiego ramienia, chcąc przed nim odsłonić jeszcze więcej. Mogła przysiąc, że więcej niż tego wzroku wypełnionego pożądaniem od niego nie potrzebowała. Zapiekło ją od tego w klatce, a mięśnie spięły się w nerwowym oczekiwaniu.
Usuń— Brzmi groźnie. — Rzuciła zaczepnie. Dobrze znała ten ton głosu, w którym nie było miejsca już na żarty. Oczy miał ciemne i błyszczące, takie, jakie Sloane uwielbiała najbardziej. Nie zdążyła dodać już nic więcej. Odpowiedziała na pocałunek bez chwili zawahania, ręką obejmując go za biceps. Sloane nie wstrzymała tego lekkiego drgnięcia, kiedy jego dłoń wsunęła się między uda. Jęknęła między kolejnymi pocałunkami, palce wbijając mocniej w jego skórę.
Boże, jak ona za nim tęskniła. Niemal każdego dnia miała nadzieję, że wróci. Starała się o nim myśleć tak rzadko, jak to możliwe. Bo z jednej strony wiedziała, że skończyli się już dawno, a potem wydarzyło się to i teraz już nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek będzie potrafiła się od niego uwolnić.
Głowa blondynki opadła do tyłu, oparła ją o szafkę za sobą, a w odpowiedzi na każdy pocałunek, który Carter zostawiał wzdłuż jej ciała, cicho mruczała. Chciała to wszystko dobrze zapamiętać. Każde jedno muśnięcie, które po sobie zostawiał. Dłoń zsunęła się z jego ramienia z powrotem na blat, którego musiała się mocniej przetrzymać.
— Carter… — Jego imię spadło z jej ust cichym jękiem, którego nawet nie próbowała powstrzymać. Był tu i cały dla niej. Dłuższe westchnięcie wyrwało się z jej piersi, kiedy przylgnął do niej ustami. Odnalazła dłońmi jego głowę niemal od razu, jednak nie w kontroli, a dla potrzeby, aby go dotknąć. Przeciągnęła jedną, gdzieś na jego przedramię. Nie patrzyła na niego. Głowę wciąż miała odchyloną w tył, a oczy przymknięte z rozkoszy. Znał jej ciało i potrzeby lepiej niż ktokolwiek inny. I wykorzystywał to w najlepszy z możliwych sposobów. Bardziej oddać już mu się nie mogła.
Oddech blondynki był urywany, szybki. Policzki miała rozgrzane i czerwone, a kiedy się odsunął niemal desperacko zaczęła go szukać z powrotem. Ciało delikatnie drżało od rozkoszy, którą jej podarował, a i tak było jej mało. Jej myśli były teraz porozrzucane dookoła. Jedyne co miało sens to Carter.
Obraz przed sobą miała zamglony, ale jego sylwetkę widziała wyraźnie. Kiedy przyległ do niej ponownie bez słowa objęła go nogami w pasie, zamykając go w tym pewnym uścisku. Ten pierwszy ruch wystarczył, aby z jej płuc wyrwać krótki krzyk; bo tęskniła, bo zbyt wiele razy sobie to wyobrażała, bo Carter tutaj był i w końcu go miała. Po tych wszystkich miesiącach znów był jej. Trzymał ją pewnie, uniemożliwiając większość ruchów.
— Carter — zajęczała wprost w usta mężczyzny. Paznokcie wbijała mu w ramiona, a biodra same wyrywały się mocniej w jego stronę. Złożyła niedbały pocałunek na jego ramieniu. Kolejne dźwięki, które padały były mieszanką jego imienia z westchnięciami i urwanymi jękami. — Tęskniłam za tobą… — Głos jej drżał, kiedy to powiedziała. Była już na skraju nie tylko fizycznego, ale i emocjonalnego wyczerpania. Ten wieczór, wszystko – potoczyło się inaczej niż się spodziewała.
— Boże, jak ja tęskniłam. — Załkała cicho, ale nim mógł jej odpowiedzieć podniosła głowę bez słów prosząc o kolejny pocałunek.
sloane
Zacisnęła palce mocniej na jego ramieniu, kiedy powiedział do niej „kochanie”. Nie słyszała tego od miesięcy, a w tej sytuacji, kiedy był w niej, a jej nogi owinięte były wokół jego bioder, to miało większe znaczenie niż w klubie po kresce. Carter nie musiał jej niczego przypominać, bo Sloane doskonale wiedziała za czym tęskniła. Myślała o tym intensywnie prawie każdego dnia i nie spodziewała się, że kiedykolwiek znów miałaby z nim szansę. Nawet tę minimalną, a teraz wszystko wskazywało na to, że nadszedł jej czas. Bo Carter tutaj był. Poświęcając jej całą swoją uwagę i obecność, skupiając się na niej i nie na jej potrzebach, ale na ich. Na tym, co między nimi było i jak bardzo nawzajem się potrzebowali po tych wszystkich miesiącach przerwy. Zbędnych i nijakich, bo tak właśnie jej życie wyglądało w ostatnim czasie. Było nijakie. Straciła zainteresowanie niemal wszystkim. Nawet własnej pracy nie potrafiła wziąć na poważnie i przejąć się tym, że przez swoje zachowanie może stracić dosłownie wszystko. To było bez znaczenia, bo miała Cartera, bo był tu z nią i trzymał ją przy sobie mocno nie pozwalając odsunąć się nawet na chwilę.
OdpowiedzUsuńNie potrzebowała delikatności i jej nie chciała. Nie tej nocy.
Sloane odpowiadała mu z tą samą intensywnością, na ile tylko mogła się na tym cholernym blacie ruszyć. Trzymał ją pewnie za biodra w miejscu. Całował z siłą, której nie znalazła u nikogo innego. Mimo, że próbowała i chociaż ci wszyscy mężczyźni, z którymi była – zawrotna liczba dwóch – byli wspaniali, wiedzieli, jak się nią zająć i Sloane nie miała na co narzekać to… Nie byli Carterem. To jego zawsze i we wszystkich szukała, kiedy wszczynała kłótnie, a zamiast warknięcia w odpowiedzi otrzymywała spokój miała ochotę roztrzaskać coś o ścianę. Carter potrafił jej dać wszystko. I jeszcze więcej zabrać, a ona i tak nie umiała odejść i o nim zapomnieć. Po tym wszystkim co razem przeszli ona również do niego cały czas wracała.
— Zawsze. — Powtórzyła po nim, ale nie w ślepy sposób, wręcz przeciwnie. Sloane również tego była świadoma, że niezależnie od tego co się działo ona zawsze wracała do niego. Do mężczyzny, którego kochała od tak długiego czasu, a który wymykał się jej z rąk raz po raz. Przez błędy, które to Sloane robiła i powtarzała je co jakiś czas, jakby nie nauczyła się za pierwszym razem.
Jęknęła cicho, kiedy jego palce na jej karku i w pasie zacisnęły się mocniej. Swoje własne wbiła w jego ramię, a nogami mocniej ścisnęła, jakby to miało ją zapewnić, że Carter jej się nie wymknie. Nie tym razem.
— Przeznaczanie… czy przekleństwo? — Mruknęła cicho. Sama nie była pewna, on zapewne też nie. Przeznaczone przekleństwo. Ciągle wracać do siebie, choć po drodze pojawiły się osoby, które ten ciężar z nich mogły zdjąć. Pokazać lepsze życie, bo nie było co ukrywać, że Sloane i Carter częściej ciągnęli się w dół niż w górę. Były takie momenty, jak dziś, kiedy wyciągała go z dna, ale nie było żadnej pewności, jak długo to potrwa. I oboje byli tego świadomi. — Przeprosiłabym, ale… kłamałabym, a nie chcę tego już więcej robić.
Nie było jej przykro, że to właśnie z nią kończył. Bez względu na to, jak wiele razy się kłócili to znajdowali drogę do siebie z powrotem. Bez patrzenia na to, jak toksyczne i niepoprawne to było. Jak okrutnie się przy tym nawzajem krzywdzili. Z pewnych ludzi nie można było tak po prostu zrezygnować.
Zamruczała krótko, jak jeszcze na moment jego dłonie przesuwały się po jej ciele. Niemal jak w próbie wyciszenia jej po tym, co z nią zrobił. Serce wciąż waliło jej w środku, jak oszalałe, a oddech się nie wyrównał. Ciało i serce wciąż o niego prosiło.
Westchnęła ciężko, kiedy się od niej odsunął. Głowę odchyliła do tyłu, opierając ją o szafkę za sobą. Nogi luźno zwisały jej z blatu, a ciało jeszcze nie doszło do siebie. Wciąż czuła jego dotyk, mimo, że Carter zdążył się od niej odsunąć. Przymknęła na moment oczy. Bez sił, aby przyciągnąć go do siebie z powrotem na jeszcze chociaż parę sekund, aby przez jeszcze moment poczuć, że on naprawdę jest obok.
Wzrok Sloane przesuwał się po sylwetce mężczyzny.
Usuń— Mogłabym się do tego na nowo przyzwyczaić. — Westchnęła. Nie prosiła, aby wrócił. Dała mu szansę, aby przemyślał, czy chce i czy zamierza, czy to tylko jednorazowa sytuacja, która się więcej nie powtórzy. Musiała rozważyć też i tę opcję, chociaż wcale nie chciała.
Zmarszczyła czoło, kiedy wyrwał jej niemal szlafrok. Sloane roześmiała się, kiedy go wkładał. Żadnego przekomarzania się, że jej go rozciągnie. Carter w różowym, pluszowym szlafroku to dopiero był widok wart wszystkiego.
Przewróciła oczami na jego komentarz.
— Dostaniesz tę pizzę. Bez spalonego spodu i góry. — Obiecała z krótkim śmiechem. — I wiesz… patrząc na nas wcześniej to owszem, można żyć samym seksem. — Zaśmiała się ponownie i pokręciła lekko głową.
Siedziała jeszcze chwilę na blacie. Potrzebowała dwóch minut, zanim się z niego ześlizgnęła. Wróciła do sypialni, aby coś na siebie włożyć i odnaleźć swój telefon. Zamówiła to, co zawsze i duże pudełko skrzydełek z ostrym sosem. I colę zero, bo inaczej nie potrafiła. Włosy rozczesała i spięła spinką. Skorzystała z drugiej łazienki, aby szybko się ogarnąć i kiedy wróciła w mieszkaniu było lodowato. Zamknęła więc okna i podkręciła ogrzewanie, aby szybciej się zagrzało. Słyszała go jeszcze w łazience i to było… Przedziwne. Świadomość, że Carter wciąż był w jej mieszkaniu, a na dodatek w jej szlafroku.
— Będzie za piętnaście minut! — Zawołała, ale bez pospieszania go.
Ze szklanką coli poszła do salonu, gdzie usiadła na sofie i wciągnęła Rue na kolana. Jeszcze nie wierzyła, że to się naprawdę wydarzyło. Wsunęła słomkę między usta i pociągnęła spory łyk.
— Co, piesku? — Spytała cicho. Rue liznęła jej policzek i zaszczekała. — Tak… ja też się cieszę, że wrócił. Może już zostanie, co? — Rozmawiała z nią jeszcze przez chwilę, jednocześnie nasłuchując czy nie wyszedł z łazienki, bo tej rozmowy akurat, jeszcze, słyszeć nie musiał.
sloane
Kiedy była w łazience próbowała doprowadzić się do porządku, ale nie była w stanie. Mogła zmyć z siebie tę cienką, lepką warstwę potu, ale nie zmyła uczuć. A te były teraz wszędzie i Sloane sama już nie wiedziała, jak ma się zachowywać ani co myśleć. Po raz kolejny nie chciała być tą dziewczyną, która go o cokolwiek błaga, a wiedziała, że mogłaby znów się nią stać. Prosić Cartera o to, aby został przy niej i więcej nie odchodził, aby dał jej jeszcze jedną szansę na bycie lepszą dziewczyną, narzeczoną i żoną – kimkolwiek by chciał, aby dla niego była. I wiedziała, że to żałosne. Tak za nim biegać i domagać się bliskości, ale inaczej nie potrafiła. Carter… Carter miał specjalne miejsce w jej życiu. Takie, którego nigdy nikomu nie odda. Nawet, gdyby na dobre wypisał się z niego i zostawił ją daleko za sobą. To miejsce zawsze będzie na niego czekało. Niezależnie czy wróciłby za pięć lat czy pięć dekad. Ona i tak będzie czekała. Przynajmniej tak myślała w tej chwili, bo nie chciała już więcej zasmakować życia bez niego. Wystarczyły jej te miesiące, aby wiedzieć, że po raz kolejny nie chce być bez niego.
OdpowiedzUsuńSiedziała z Rue, wciąż mówiąc o Carterze. Ciesząc się, że wrócił i Rue również się cieszyła. Nie widziała go od miesięcy, a swego czasu był przecież dla niej całym światem. Psy z jakiegoś powodu do niego lgnęły. Nawet te, które nigdy do niego nie należały, a przynajmniej nie prawnie. Rue się zakochała w Carterze szybciej niż Sloane i też chyba nie umiała sobie go odpuścić.
Nie zachowywała się, jakby nic się nie wydarzyło, ale też nie zamierzała tego roztrząsać. Żadnych pytań „to co teraz z nami będzie?”. Żadne z nich nie potrafiłoby dać teraz sensownej odpowiedzi. Było zbyt wcześnie, emocje jeszcze nie opadły w pełni.
Podniosła głowę, kiedy Carter wszedł do salonu i delikatnie się uśmiechnęła. Zmęczenie już powoli ją łapało, głowa sama już opadała na oparcie kanapy, ale trzymała się. Dla tej pizzy, którą miała do odebrania i dla niego, bo przede wszystkim, ale Cartera nie mogła zostawić samego z myślami.
— Zawsze cię obgaduje z Rue. — Odpowiedziała z bezczelną szczerością. Z kim miała to robić, jak nie z nią? Jedyna nie puści pary z pyszczka i nie będzie jej oceniać, chociaż czasem miała wrażenie, że ją ocenia. I to gorzej niż niejeden człowiek.
Zlustrowała go wzrokiem, kiedy skierował się do nich na kanapę.
Odblokowała telefon, aby sprawdzić, gdzie jest pizza i ku jej zaskoczeniu kurier był niecałe siedem minut od apartamentu. Idealnie. Sloane westchnęła, kiedy Rue przeniosła się na kolana Cartera. Oczywiście. Nawet nie była tym zaskoczona. Ani trochę.
— Za parę minut będzie. — Powiedziała i odłożyła telefon z powrotem. Ignorując wszystkie powiadomienia, które mogły zaburzyć jej ten wewnętrzny spokój, który właśnie w sobie miała. — Mhm, dobrze wiedzieć. Będziesz miał ochotę na dokładkę? — Siadła do niego bokiem, a pytanie było na tyle bezczelne, że rozbawiło ją samą.
Oparła się łokciem o zagłówek, a głowę opierała do dłoń. Była szczęśliwa. Pierwszy raz od dawna ogarnęło ją zwykłe szczęście, które było dla blondynki luksusem nie do osiągnięcia. Nie wiedziała, na ile ono się utrzyma, ale… To bez znaczenia w sumie. Cieszyła się tym, póki było. Tym, że jeszcze żadne ciemne i ciężkie myśli jej nie nachodziły. Że Carter był obok i siedział wyluzowany, bez napięcia w ramionach. Tak, jak wiele razy przed tym, gdy wszystko się między nimi popsuło. Zerknęła na jego dłoń, która wylądowała na jej udzie i znów się lekko uśmiechnęła. Zwykły gest, a tęskniła i za tym. Jak tak niedbale jej dotykał, niby przypadkiem, niby z przyzwyczajenia, ale cholera, naprawdę za tym wszystkim tęskniła i to o wiele bardziej niż się spodziewała. Myślała, że ma to pod kontrolą, ale najwyraźniej nic nie miała. Carter zburzył jej ten względny spokój, a Sloane wcale nie była o to zła.
— Nie widziałam go, kiedy do ciebie przyszłam. — Odparła. Inaczej zabrałaby go ze sobą, ale nie leżał na stoliku, nie miał go w kieszeni. — Może został w aucie? Albo nie zabierałeś o wcale. Czasem ci się zapominało zabrać go ze sobą.
Zwłaszcza, kiedy wychodził w pospiechu lub coś go drażniło i potrzebował resetu. Mogła napisać do jego ochroniarza, bo wciąż miała numer, aby sprawdzał i go poszukał albo do kogoś innego kto pilnował porządku przy loży Cartera w klubie i odpędzał nieproszonych gości. Gdzieś na pewno ten telefon był. Ale to chyba nie było jego główne zmartwienie teraz.
UsuńSloane spokojnie na niego patrzyła. Jak powoli zaczyna i jego odcinać od rzeczywistości, a jak trzyma go przy świadomości jeszcze wizja o pizzy. Sloane zmarszczyła lekko nos, kiedy się odezwał.
— Wesołych… O Boże, są święta? — Zaśmiała się krótko. Wręcz zaskoczona, bo nie pilnowała tego w kalendarzu. — Wow… Wesołych świąt, kochanie. — Powtórzyła po nim i przybliżyła się lekko, aby musnąć jego policzek ustami. Ignorowała świąteczne ozdoby, nie miała choinki ani żadnej nawet świątecznej świeczki. Nie przepadała za tym okresem. Zeszły rok spędziła z Carterem. Gdzieś na Karaibach, a może byli w Meksyku. Bez znaczenia. Daleko stąd. Ona z tequilą, a on z whisky.
— Można uznać, że prezentami się wymieniliśmy. — Mruknęła. Opuściła głowę, aby czołem oprzeć się o ramię mężczyzny. Wyciągnęła rękę i pogłaskała Rue. Było to tak… Zwykłe i miłe, że aż ciężko było w to uwierzyć.
Minutę później rozległ się dzwonek do drzwi.
— Świąteczne potrawy przyjechały.
Dźwignęła się z sofy, aby odebrać jedzenie. Szybko i bez zbędnego dogadywania. Wcisnęła napiwek typowi, aby jak najszybciej się zmył i wróciła do salonu. Zapach pizzy i skrzydełek rozniósł się od razu.
— A w ramach świątecznego cudu… Zapomnisz o tamtej wpadce z piekarnikiem.
sloane
To bez wątpienia były najdziwniejsze święta w ciągu ostatnich kilku lat. Oni z powrotem w jej salonie, który nieraz był świadkiem wyznań miłości, jak i nienawiści. Teraz znów mógł obserwować, jak tworzy się między nimi coś, czego jeszcze nie byli w stanie nazwać. Może to wcale nie potrzebowało nazwy. Może jeszcze było za wcześnie, aby decydować o tym, co będzie dalej.
OdpowiedzUsuń— Gdyby nie ten dym, to bylibyśmy dalej w sypialni i tam działyby się podobne rzeczy. — Mruknęła w odpowiedzi, ale w pełni przekonana, że tak właśnie będzie. Sloane naprawdę myślała wtedy przez chwilę, że Carter ją rzuci na łóżko, a zamiast tego… Zamiast tego paliła się pizza w piekarniku. Musiała ją wyrzucić, zanim o niej zapomni na dobre i zgnije w tym piekarniku, ale to było zadanie na później. Teraz cieszyła się tym, że mogła spędzić czas z Carterem. Według jego życzenia włączyła również kiczowaty, świąteczny film. Pierwszy, który wyskoczył jej na Netflixie, kiedy odpaliła apkę. To było takie przyziemne spędzanie czasu. Coś, czego się kompletnie nie spodziewała, a czym była bez granic teraz zauroczona. — Ale masz rację, po tym zdecydowanie pizza smakuje lepiej.
Zaśmiała się i sięgnęła po kolejny kawałek. Nawet nie zauważyła, kiedy pizza zniknęła i skrzydełka, a połowa filmu była już za nimi. Była już prawie czwarta nad ranem, kiedy pudełka były puste, a po coli nie zostało już zbyt wiele. Sloane niewiele mówiła. Tylko działała. Zabrała go z salon, gasząc wszystko po drodze. W ciszy i bez kuszenia, bez dwuznacznych tekstów. Wrócili do łóżka, aby odespać tę noc. Przespać się z myślami, których oboje teraz mieli w sobie aż nazbyt wiele. Chciała dać mu przestrzeń i nie wciskać się od razu pod jego ramię. Ułożyła się na boku tak, jak zwykle, kiedy była sama. Z nim pierwsze co robiła to wtulenie się w mężczyznę, ale być może to byłoby już zbyt wiele, jak na fakt, że przespali się ze sobą i zrobili to dość niespodziewanie. Sloane tego nie planowała. Nie myślała, że to się wydarzy w tym życiu. A jednak… Jednak mimo upływu czasu czuła jeszcze jego skórę na swojej, gorący oddech nie był tylko wspomnieniem, bo właśnie poczuła go na karku, kiedy się do niej przytulił. Nie powiedziała niczego, poza cichym „dobranoc”. Odnalazła dłoń Cartera i jak wiele razy przedtem wsunęła swoje palce między jego. Zasypiała tak setki razy w przeszłości i tym razem. Tym razem to nie była noc, którą znała z przeszłości. Mimo, że magiczna i miała w sobie to za czym Sloane tęskniła, była równie trudna. Nie dało się jej łatwo udźwignąć. Ciężko było jej zasnąć. Nie odwracała się do Cartera. Nie pytała, czy wszystko w porządku. Znała jego oddech na pamięć i wiedziała, że nie śpi. Myśli. Zbyt intensywnie, ale nie odważyła się odwrócić. Ona również myślała. Nad wszystkim, co się między nimi wydarzyło. Nad ich przeszłością i ewentualną przyszłością. Nad rzeczami, które jeszcze mogły się wydarzyć.
Sloane nie była naiwna, choć bardzo teraz tego chciała. Tydzień temu był z Sophią, a teraz w łóżku z nią. Tydzień temu świętował zaręczyny, a teraz kochał się z nią w jej mieszkaniu. Miał dzieciaka w drodze, na litość… Miał życie, którego Sloane nigdy by mu nie dała. Nie, bo nie wierzyła, że by sobie poradził, ale bo sama takiego nie chciała. Nie nadawała się do tego, co dawała mu Sophia. Nawet, jeśli teraz to blondynkę chciał i po nią sięgał. To wciąż nie byłaby w stanie dać mu tego, co dawała mu tamta.
Mogła się przekonywać, że ta noc zmieni wszystko. Mogła zmienić, owszem. Tylko niekoniecznie na lepsze dla niej. Carter mógł się zorientować, że to nie ze Sloane chce dzielić życie, a to, co między nimi się wydarzyło to domknięcie jakiegoś starego rozdziału, który nie dawał o sobie zapomnieć. Sama nie wiedziała. Miała zbyt gęsto w głowie, aby móc wyciągnąć teraz jakieś sensowne myśli i poukładać je logicznie.
Sen nadszedł później niż się spodziewała. Było koło piątej, kiedy w końcu zasnęła. Przez sen odwróciła się w stronę Cartera, nogę przerzucając mu przez biodra. Rozpychała się dokładnie tak, jak przedtem. Nawet we śnie zaskoczona, że łóżko stało się nagle zbyt małe, a kołdrę ktoś jej podkrada. Śniły się jej wspólne wspomnienia. Nie tylko te dobre, ale i gorsze również. To było jak oglądanie filmu, który ktoś puszczał na przyspieszeniu, a potem nie było przez długi czas już nic. Musiało wybić południe, kiedy zaczęła się wiercić na łóżku i powoli przebudzać. Koszulkę podciągniętą miała pod same piersi, włosy były wszędzie – na podusze, na jej twarzy i twarzy Cartera.
UsuńCarter…
Zamrugała gwałtownie. To nie był sen.
Nie wyobraziła sobie tego. Kiedy przekręciła się na bok natrafiła na jego plecy. Znajoma ciemna skóra. Powoli unosząca się klatka piersiowa w rytmicznym tempie. Był tutaj… Nie wyobraziła sobie tego. Wspomnienia z nocy wróciły. Oni w łazience. Ona klęcząca tutaj. Kuchnia. Spalona pizza. Blat. Carter. Ona. W głowie jej zaszumiało. Usiadła na łóżku zbyt gwałtownie. Niemal zrywając kołdrę z siebie i mężczyzny. Niczego nie żałowała, oczywiście, że nie, ale… Ale pierwszy raz nie wiedziała, jak ma się zachować. Opadła z krótkim westchnięciem z powrotem na poduszki. Jeszcze się nie poruszył. Może wciąż spał, a może ignorował ją. Może nie zdążył uciec, a może odwróci się w jej stronę, pocałuje na dzień dobry i wszystko będzie tak, jak powinno.
sloane
Wsłuchiwała się w jego spokojny oddech. Był to dźwięk, którego brakowało jej od miesięcy. Dźwięk, do którego nie sądziła, że jeszcze ma prawo. Cartera tutaj nie powinno było być, a to, co zrobili nie powinno było się wydarzyć. Sloane absolutnie niczego nie żałowała i powtórzyłaby wszystko jeszcze raz bez żadnego zawahania. Miała w sobie tę bolesną świadomość, że ta noc najpewniej nie wydarzyłaby się, gdyby oboje byli trzeźwi. Gdyby myśleli o czymś więcej niż o samych sobie. Zamknęła oczy, chcąc jeszcze się nacieszyć tym, że Carter po prostu jest obok. Nawet jeśli jeszcze tylko przez chwile. Leżała na plecach patrząc się w sufit i zastanawiając nad tym wszystkim. Sumienie powinna mieć czyste, więc dlaczego, do cholery, coś ją gryzło? Jakby nagle pojawił się jakiś powód, który nie pozwalał się jej tym momentem z Carterem w pełni nacieszyć. Powód nie miał żadnego imienia, a przynajmniej nie nosił takiego, które dla Sloane coś by znaczyło.
UsuńPrzekręciła się na bok w stronę Cartera. Od jego ciska biło przyjemne ciepło, za którym tęskniła. Carter był jak przenośny grzejnik. Teraz najchętniej wsunęłaby swoje stopy między jego łydki i ogrzała się dodatkowo. Nic nie stało jej w zasadzie na przeszkodzie, aby to zrobić. Ułożyła ręce pod głową i wpatrywała się w tył głowy Carters. Czekając sama nie wiedziała na co. Poruszył się dopiero po chwili. Zrobił to leniwie i bez pośpiechu, aż przewrócił się na plecy.
— Nie uciekłeś, bo nie zdążyłeś czy nie chciałeś? — Rzuciła cicho i posłała mu lekki uśmiech. Nie wymagała tak naprawdę odpowiedzi. Wiedziała, że gdyby Carter chciał to zniknąłby stąd niezauważalny.
Sloane wpatrywała się w niego w ciszy. Bez jakiegokolwiek nacisku na rozmowę, której nie potrzebowali tak na dobrą sprawę. Niektórych rzeczy sobie mówić po prostu nie musieli. Uśmiechnęła się nieco szerzej, bez tej dwuznaczności z nocy, a raczej z czymś co przypominać mogło wdzięczność za to, że został. Carter nie zdawał sobie sprawy z tego, ile dla niej znaczyło, że tu był. Nawet jeśli tylko tymczasowo.
— Nasze kryzysy zawsze dobrze wyglądają. — Mruknęła w odpowiedzi i zaśmiała się krótko pod nosem. — Ale chyba warto było spalić tę pizzę, co? Ta zamówiona była o nieeeebo lepsza. — Puściła mu oczko, a było jasne, że nie o smak pizzy jej tak naprawdę chodziło.
Przymknęła oczy, kiedy Carter dotknął jej ramienia i automatycznie przysunęła się bliżej. Wciskając jednak stoły między jego łydki, aby się trochę ogrzać. Dłonie i stopy zawsze miała zimne, ale nie martwiła się tym wystarczająco, żeby się przebadać. To w końcu nic takiego.
— Zapomniałam, jaki ciepły bywasz. — Westchnęła, kiedy lekko się wzdrygnął od chłodu, który za sobą niosła. Wyjęła rękę spod głowy, aby położyć ja na ramieniu mężczyzny. Jakby sprawdzała, czy tutaj również jest ciepły. I był. — Boże to nie fair, że jesteś taki ciepły prawie cały czas. — Mruknęła pod nosem. Przysunęłaby się bliżej, Ale czuła, że już przekracza jakieś granice, które może starał się wyznaczyć.
— Możemy spróbować. Mi też by się przydała.
Nie była w aż tak kiepskim stanie, aby jej potrzebować, ale dla towarzystwa nie zaszkodzi i postawi ja szybciej na nogi niż kawa. Sloane podniosła się i oparła dłońmi o poduszki, nachylając nad Carterem, bo z jego strony na szafce leżał telefon. Włosy musnęły jego klatkę i twarz, a kiedy chwyciła telefon opadła z powrotem na poduszki. Wpisała szybką wiadomości, bo nie zamierzała dzwonić. Zwykle to wystarczyło, Ale skoro były święta… Najwyraźniej nawet święta nie powstrzymywały prywatnych lekarzy od ratowania upadających gwiazd muzyki.
— Będzie za pół godziny. — Oznajmiła i mogła przysiąc, że oboje poczuli ulgę. Może to nie był wymarzony świąteczny poranek, ale lepszy taki niż gdyby jednak umierali faktycznie. W zasadzie to brzmiało dość podobnie. Ciężki poranek, kroplówka i oni starający się nie umrzeć, a jakoś ogarnąć do życia. — Więc masz czas na prysznic, a potem poskładamy Cię znów w całość. — Dodała.
Sloane uśmiechnęła się słabo, a potem westchnęła opuszczając ramiona. Miała nadzieję, że te pół godziny zleci szybko. Mogli tam zawsze iść razem, Ale Sloane wolała nie przesadzać. Jeszcze faktycznie jej stąd ucieknie.
UsuńByła padnięta. Nie tak, ja on, ale wychodziło z niej całe zmęczenie. Wszystkie te ostatnie imprezy, mała ilość dni i cały koktajl narkotyków, które w siebie wciskała. Miała już tego dosyć, Ale tak łatwo przestać tez nie potrafiła. Nie, gdy Carter zaglądał jej do głowy.
— Naprawdę masz życzenia, jak księżniczka. — Westchnęła przewracając oczami. Zaśmiała się i przekręciła na bok z powrotem. — Zobaczymy. Ciekawe czy w ogóle coś dziś jest otwarte. — Mruknęła pod nosem. Może jakimś cudem jakikolwiek sklep, w którym można było dorwać iPhone będzie działał.
— Za dużo się ruszam, jak na tak wczesną porę. — Mruknęła pod nosem. Nawet klikanie w telefon było teraz trudne. Przynajmniej nie musiała lecieć do drzwi, gdzie miała intercom, aby z nim porozmawiać. Rozmowa była krótka i konkretna, a mężczyzna obiecał, że postara się zrobić wszystko, aby dostarczyć nowego iPhone jak najszybciej.
Kochała być bogatą. Wystarczył jeden telefon i wszystko miała załatwione. Mogła zadzwonić co prawda do Meave, Ale obiecała jej w święta wolne i nie chciała truć jej tyłka. Zresztą, już truła przeprowadzka do LA. Clary i Julie mogła się pozbyć, Ale nie Meave, która znała każdy wstydliwy sekret i ratowała ziołem, kiedy Sloane nic przy sobie nie miała.
Sloane również leżała bokiem do Cartera. Wzrokiem śledziła jego twarz. Zmęczone oczy, pełne usta. I znowu oczy. Westchnęła bezgłośnie, a po chwili opuszkami przesunęła po jego policzku, który nie był tak suchy jak zeszłej nocy. Maseczka zrobiła swoje.
— O czym myślisz? — spytała cicho. Zawsze chciała znać jego myśli, a szczególnie teraz, kiedy mogła i pewnie była ich powodem.
sloane
Sloane nie była pewna, na jak wiele obecnie może sobie pozwolić. Nie zamierzała jednak się niepotrzebnie stresować i tworzyć między nimi jakiegoś dystansu. Po wszystkim co nawzajem sobie robili zeszłej nocy to było akurat zbędne. Jasne, nie była w stu procentach pewna, jak to dalej będzie wyglądało, ale udawać przed nim też nie zamierzała, że nie chce jego bliskości. Carter nie potrzebował z jej strony słów, aby wiedzieć, że jej zależy i w przeciągu sekundy mogłaby wskoczyć na nowo w rolę dziewczyny. Z całą tą świadomością, że parę dni temu jeszcze miał narzeczoną. Może nadal ją miał. Pojęcia nie miała jak to teraz między nimi wyglądało.
OdpowiedzUsuń— Upieczona czy zjedzona? — Mruknęła z cichym prychnięciem pod nosem. W obu przypadkach byłaby zadowolona, bez wątpienia. Nie było potrzeby, aby rozkładać ich wczorajszą noc na czynniki pierwsze i zastanawiać się teraz nad przyszłością, która z obu stron była niepewna. Sloane miała swoje zobowiązania, a Carter swoje i to po prostu mogło nie wyjść. Póki co lepszym rozwiązaniem chyba będzie po prostu nacieszenie się tym, że nigdzie nie muszą się spieszyć.
— Mam nadzieję, że nie liczysz na własnoręcznie przygotowane śniadanie. Jeszcze się okaże, że nie obejdzie się bez wizyty straży. — Przewróciła oczami. Straszne był wymagający. Najgorsze było to, że Sloane nie miała nic przygotowane. Nawet małej głupiej rzeczy nie mogła mu dać. Oddawanie skradzionych ubrań niezbyt wliczało się w świąteczny nastrój, nie? Miała dziś ograniczone pole manewru, ale mogła zorganizować śniadanie, a potem nawet obiad i kolację. Tego jednego jej odebrać nie mogli.
Po jej udzie rozlało się ciepło, gdy go dotknął. Niby od niechcenia, a jednak zrobił to tak, jak wiele razy przedtem. Starała się nie odbierać każdego gestu zbyt osobiście, a jednocześnie nie potrafiła nie myśleć o tym, że to może znaczyć coś więcej i nie jest to tylko przyzwyczajenie z jego strony. Przebywanie z Carterem od rozstania było zawsze bolesne. Teraz również czuła w klatce ten znajomy ścisk, który towarzyszył jej tamtego dnia, kiedy zdecydował, że ją zostawia. Miał wrócić. W swoich słowach nie żegnał się z nią na zawsze, a tylko na krótki czas. Mieli sobie poukładać wszystko w głowach, a potem do siebie wrócić. Tylko zamiast tego dostała papiery rozwodowe, a on już nigdy do niej nie wrócił. Poza tą nocą. Tej nocy miała go tak, jak dawniej.
Sloane zaśmiała się cicho w odpowiedzi na jego słowa.
— Nie wiem, czy jakieś serce mi jeszcze zostało. — Westchnęła bezgłośnie. Może tylko coś pusto dudniło jej w piersi i jedynie imitowało serce. Po tych wszystkich sytuacjach, w które się Sloane wpakowała była zaskoczona, że cokolwiek tam jeszcze bije i jest w niej. — Ale może zdarzy się świąteczny cud i mi wróci.
Słyszała zmęczenie płynące z jego głosu. Znała je z tych wszystkich dni, które spędzali razem po zbyt mocnych kłótniach, kiedy nie wiedzieli, czy jeszcze mają czego u siebie szukać. Zagubieni w życiu i w samych sobie. Porozumiewali się w zasadzie bez słów. To, co chcieli sobie przekazać słowami zastępowali spojrzeniem, które mówiło znacznie więcej.
Czy obudzić się obok byłej żony, mogła za niego dokończyć, choć równie dobrze mógł powiedzieć dziesięć tysięcy innych rzeczy. Sloane specjalnie się nie odzywała, aby nie otworzyć jakiejś puszki Pandory między nimi.
— Są gorsze sposoby na spędzanie świąt, Carter. Nie wszyscy mogą paradować w różowym szlafroku. — Zaśmiała się. Pasował mu. Ledwo mieścił mu się w barkach co prawda, ale pasował mu ten szlafrok. — Życie huh…
Mogłaby się od razu zapytać czym leczyć złamane serce, ale wątpiła, że miałby cokolwiek w swojej podręcznej apteczce co mogłoby im nawzajem pomóc. Z jednej strony naprawdę chciałaby się z niego wyleczyć, ale nie chciała. Nie, gdy widziała chociaż zalążek nadziei, a w ich przypadku ta nadzieja chyba zawsze będzie. Mogły pojawić się różne osoby, ale między sobą mieli tę nic porozumienia, którą ciężko byłoby znaleźć z kimś innym.
— Nie musisz mi dziękować. — Zapewniła. Nie chciała jego podziękować. Lubiła myśleć, że gdyby potrzebowała to Carter również by ją ogarnął. Gdyby oczywiście wiedział, że coś się dzieje. Sloane sama już nie wiedziała, ile informacji o niej do niego docierało, a ile ignorował, bo nie chciał mieć z nią już nic wspólnego. — Pewnie w mieszkaniu jakiejś tlenionej blondyny, która narobiłaby tysiące selfie, o których nawet byś nie wiedział i dopiero wtedy miałbyś przejebane. — Mruknęła półżartem, półserio. Jakoś wątpiła, że kumple by go powstrzymali, gdyby wychodził z jakąś laską.
Usuńsloane
Sloane chciała ten moment dobrze zapamiętać. Samo to, że on po prostu był w jej mieszkaniu i sięgał po jej różowy szlafrok bez zawahania. Jeszcze chwilę nacieszyć się tym, że miała go dla siebie na kilka dodatkowych chwil, dopóki nie będzie zmuszony przez samego siebie wrócić do życia, które prowadził bez Sloane. Wiedziała przecież, że prędzej czy później wróci do swojej codzienności, a ona będzie musiała wrócić do swojej. Miała nadzieję, że będą mieli dla siebie jeszcze ten dzień. Były w końcu święta, a było też jasne, że żadne z nich nie ma z kim spędzić tego dnia. Wychodziło na to, że nawet, jeśli nie mieli nikogo to zawsze mogli liczyć na siebie.
OdpowiedzUsuń— Będziemy mogli udawać, że spędziłam cały ranek gotując, a nie śliniąc ci się na ramię przez sen. — Zaśmiała się pod nosem. Sloane do kuchni się nie nadawała, ale potrafiła zamówić najlepsze żarcie w całym Nowy Jorku, a to umiejętność, której jej absolutnie nikt nie odbierze. Nawet w święta, kiedy tak na dobrą sprawę wszystko co dobre będzie zamknięte, ale to było nieistotne w tej chwili.
Każdy ruch i gest między nimi nie tylko zdawał się być, ale był naturalny. Może to przyzwyczajenie przez nich przemawiało, ale Sloane nie chciała o nich myśleć w ten sposób, że byli do siebie przyzwyczajeni, więc im wychodziło. Spędzili miesiące osobno. Długie, długie miesiące, które ich od siebie odsuwały, a nie zbliżały. Byli zupełnie innymi ludźmi niż pół roku temu, a jednak i tak zachowywali się momentami, jakby nic się między nimi nie zmieniło.
— Czyli nic nowego. — Mruknęła. Carter dobrze ją podsumował. Wtedy, kiedy należało je odsłonić to robiła wszystko, aby je zakryć, a gdy najodpowiedniejsze co mogła zrobić to je schować – Sloane podawała je ludziom jak na dłoni.
— Obiecuję, że nikomu o tym szlafroku nie powiem. — Nie powie, bo to był widok dla niej. To było między nimi. Coś czym Sloane ze światem nie mogła i nie chciała się dzielić. — Twój wizerunek jest bezpieczny. Dalej będziesz tym groźnym i bezwzględnym. — Dodała i puściła mu oczko. Bywał taki, ale to nie była główna cecha jego osobowości. Wychodził na wierzch tylko wtedy, kiedy musiał.
Potrafiła sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby z taką jednak wylądował. Nie chodziło o koszmar w mediach, a raczej o to, jak Carter później czułby się sam ze sobą. Znów bez kogoś komu może zaufać i Sloane może nie była najlepszą osobą do obdarzenia zaufaniem, ale nigdy nie pozwoliłaby na to, aby pod wpływem i w takim stanie się pogrążył. Właśnie, dlatego go stamtąd zabrała, bo potrzebował odpoczynku, a nie kolejnego spektaklu. Sloane mogła mu to zaoferować, a to, że między nimi wydarzyło się, co się wydarzyło to była już inna kwestia. Pewnych rzeczy nie można było zatrzymać, choćby się chciało. Atmosfera zbudowała się sama, a między nimi napięcie było zawsze. Nie opuszczało ich. Tym razem najwyraźniej nie było też niczego, co kazałby się Carterowi zatrzymać, a Sloane to wykorzystała. Mogłaby mieć wyrzuty sumienia, ale gdyby Carter nie chciał to mógłby ją odrzucić. Kazać się ogarnąć i zniknąłby zanim blondynka zdążyłaby powiedzieć chociaż jedno słowo, a on został. I wcale nie spieszyło mu się do powrotu.
Kiedy Carter zniknął w łazience, Sloane jeszcze przez chwilę leżała zagrzebana w pościeli. Nie sama, bo przyszła do niej Rue, która ułożyła się na miejscu Cartera i zawinęła w kulkę. Blondynka podniosła się dopiero po kilku minutach. Wzięła parę świeżych ubrań z garderoby i skorzystała z drugiej łazienki, aby się doprowadzić w miarę do porządku. Nic szczególnego, ale przynajmniej umyła twarz i zęby, trochę się wyciszyła też. Po wyjściu zamówiła dla nich jedzenie. Wzięła już jak leciało. Coś na śniadanie i później na obiad, choć nie miała pojęcia, czy Carter zostanie na resztę dnia, czy nie zmyje się po chwili, ale póki co jeszcze o tym nie myślała. Wolała się pobawić w szczęśliwy dom, dopóki jeszcze miała na to okazję. Z nimi wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, a równie dobrze za pół godziny mogło go tutaj już nie być.
Żadne pytania nie padły, kiedy w końcu zjawił się lekarz. Znał Sloane i znał również Cartera. Nie pytał. Zrobił co trzeba, a potem w milczeniu wyszedł. Kroplówka pomogła i postawiła na nogi szybciej niż kawa, której chyba oboje musieliby wypić litry, aby zadziałała. Tego właśnie był im trzeba. Szybkiej akcji ratunkowej, a nie dnia spędzonego na moralnym i fizycznym kacu. Było lepiej. Zdecydowanie. Oboje też wyglądali lepiej, choć tego zmęczenia nie dało się niczym zakryć.
UsuńDała mu chwilę, kiedy portier zapukał z nowym iPhonem do drzwi. Sloane była zaskoczona, jak szybko udało mu się go zorganizować, ale nie zadawała żadnych pytań. Jakaś premia świąteczna mu się za to zdecydowanie należała. Potem się tym zajmie. Sloane w tym czasie grzebała w swoim. Ignorując, wciąż, wszystkie powiadomienia, które nie były teraz dla niej istotne. Wiedziała jedno – ma przejebane, ale teraz miała święta, których nawet nie obchodziła i to na nich zamierzała się skupić. Przechodząc obok Cartera nie spodziewała się, że akurat trafi na jego zdjęcie z Sophią na tapecie. Poczuła, jak ściska ją coś w środku. Powinna była się spodziewać. Wtedy wróciła też myśl – oni mieli mieć dziecko. Carter… Jej Carter z jakąś obcą dziewczyną. Cóż, nie taką obcą. Zacisnęła lekko zęby, a palce mocniej wokół własnego telefonu. Dawniej to ją miał na tapecie, a teraz jej miejsce zajmowała Sophia. Ale nie tego dnia. Dzisiaj to Sloane go miała, a co będzie potem to jeszcze się okaże.
Miała już odchodzić, ale ją powstrzymał. Sloane uśmiechnęła się pod nosem, gdy opadła obok niego. Podwinęła nogi pod siebie, na których miała miękkie, ciepłe skarpetki naciągnięte na legginsy.
— W drodze. — Odparła. — Wzięłam jakiś świąteczny zestaw śniadaniowy. Tosty francuskie z jakimś kremem, bekon, cynamonki i takie tam. Same dobre rzeczy. — Zapewniła. Wybór będą mieli to na pewno. — A na obiad, jeśli zostaniesz, będą żeberka w miodzie, puree ziemniaczane i coś jeszcze. Już nie pamiętam, ale wszystko brzmi miło.
Podniosła głowę, aby na niego spojrzeć, a kiedy zapytał, czy wyjdą zapalić tylko skinęła głową.
— Jasne. — Nigdy nie odmawiała. I ona również nie chciała być sama. Jeszcze na samotność było za wcześnie. —Weź szlafrok, żebyś mi nie zamarzł. — Dodała, a na usta wślizgnął się jej lekki, zadziorny uśmiech. Nikt go w nim nie zobaczy, zbyt wysoko mieszkała, aby z dołu ktokolwiek mógł Cartera rozpoznać.
sloane
Niby żartowała, ale pod tymi słowami kryła się też troska. Znała go i nie dziwiło jej, kiedy wychodził na zewnątrz tylko w samym krótkim rękawku czy cienkiej bluzie. Ona wcale teraz lepsza nie była, ale sobą się nie przejmowała tak bardzo, jak nim. Poza tym, ten szlafrok naprawdę mu pasował. Jeszcze się okaże, że jej go zabierze, ale chyba nawet nie będzie o to zła.
OdpowiedzUsuńSloane nie wiedziała co z nich będzie. Wolała nie myśleć, bo gdy zaczynała to złe rzeczy działy się jej w głowie, a ostatnio nie należała do najstabilniej emocjonalnie osób. Ostatnie czego potrzebowali to zaryczana Sloane, a łatwo było jej do tego stanu ostatnio przejść. Z tym, że to wcale nie było urocze płakanie i jedna łezka, która spływa po policzku, więc takiego cyrku zdecydowanie Carterowi zamierzała oszczędzić, a przynajmniej się postara. Z jednej strony byłoby łatwiej, gdyby miała wszystkie odpowiedzi podane na tacy. Kim teraz dla siebie są? Co to znaczyło? I czy zostanie już na zawsze. Tylko wiedziała, że na żadne z tych pytań Carter nie będzie mógł jej odpowiedzieć, bo on sam nie wiedział. Lub nie chciał odpowiadać, a Sloane była tylko ucieczką. Poniekąd była, bo gdyby nie ona to jakaś inna, która nie zabrałaby go, bo chciała się nim zaopiekować, a pochwalić tym, że wyrwała Zaire’a.
Odebrała od niego w milczeniu papierosa. Już odpalony z tlącym się dymem. Zaciągnęła się nim. Trucizna, którą karmiła swoje płuca każdego dnia, choć co chwilę obiecywała sobie, że rzuci. A potem działo się coś, co sprawiało, że rzucić nie mogła. Takie błędne koło, które donikąd nie prowadziło.
Nie wiedziała, ile jest stopni na zewnątrz, ale wiedziała, że piździ i wcale się jej to nie podobało. Mogła wrócić do LA w każdej chwili, musiała tam wrócić. W Los Angeles nie było tak zimno, ale tam czekały kłopoty. Duże kłopoty. Jednak jeszcze nie chciała o tym myśleć. Śnieg delikatne prószył osiadając jej na włosach i na ich ubraniach. Dłonie zdążyły już zmarznąć, a policzki zrobiły się jej czerwone od chłodu. Wpatrywała się w miasto przed sobą, które zdawało się być teraz spokojniejsze. Zawsze miała wrażenie, że w tym okresie Nowy Jork cichł. Ludzie siedzieli w domach z bliskimi, jedli wspólne posiłki i otwierali prezenty, a wśród tych wszystkich ludzi byli również oni. Niemający pojęcia, gdzie ich to wszystko zaprowadzi.
— Hm? — Mruknęła tylko cicho, ale bez protestu przylgnęła do Cartera. Westchnęła cicho, niemalże z ulgą, kiedy wtuliła się w jego ciepłe ciało. Tak, tutaj było o wiele lepiej. Wsunęła dłoń na jego bok, który był teraz tak przyjemnie ciepły i kontrastujący z tym co działo się na zewnątrz. Jej palce delikatnie sunęły po jego boku, sama chyba do końca nie wierzyła, że Carter naprawdę tutaj jest obok niej. Raz po raz faktycznie sprawdzała, czy jest obecny czy tylko sobie to wymyśliła, ale nie, on naprawdę tutaj był.
— Bo jesteś. — Odparła i uśmiechnęła się delikatnie. — Nawet nie wiesz, jak bardzo grzejesz. — Zaśmiała się cicho. Był najlepszy, jeśli chodziło o dodatkowe grzanie. Sloane nie dokończyła papierosa do końca. Dopaliła go do połowy, a potem odłożyła do popielniczki i schowała się bardziej w Carterze. Objęła go delikatnie, już bez sprawdzania czy może. Po prostu brała, bo gdyby jej nie chciał – nawet na chwilę – to nie pozwoliłby jej na tę bliskość.
W odróżnieniu od niego, Sloane wiedziała, że tego właśnie chciała. Powrotu do ich codzienności, którą oboje tak dobrze znali. Tak się jej przynajmniej wydawało, bo Sloane nie miała żadnej pewności, jak to będzie wyglądało, gdyby wrócili do siebie. Może znów popełnialiby te same błędy, choć w to nie chciało się jej wierzyć. Wydawało się jej, że tym razem nie byłaby dla niego tak okrutna. Nie chciała taka dla niego być. Teraz traktowałaby go lepiej. Tak, jak zasługiwał i jak powinna była robić od samego początku.
Spokoju nie dawały jej jednak myśli o Sophii. O tym, że miała coś z czym Sloane nie mogła walczyć. Przewagę, której się blondynka nie spodziewała. Carter nie był okrutny, jeśli nie musiał, a jej… Jej się nie chciało wierzyć, że mógłby tę dziewczynę zostawić samą. Szczególnie, że była w ciąży i to… To było po prostu absurdalne. Carter miał zostać ojcem, a przynajmniej taki, chyba, mieli plan. Nie zamierzała zaczynać tego tematu, chociaż była ciekawa o co im poszło, bo było jasne, że zerwali. Westchnęła, jakby tym odrzuciła od siebie te wszystkie uporczywe myśli i mocniej się w niego wtuliła,
UsuńOdwróciła się od tych wszystkich myśli. Skupiła za to na Carterze i jego ciepłym ciele. Na zapachu jego skóry, który mieszał się teraz z jej wiśniową pianką do kąpieli. Naprawdę mogłaby się do tego przyzwyczaić. Jego obecność na nowo tutaj albo w nowym miejscu, które sobie wybiorą. Dzielenie się przestrzenią. Wspólne poranki i wieczory. Po prostu wspólne życie, za którym tęskniła.
— Skończyłeś? — Spytała cicho. Mimo, że była otulona jego ramionami i szlafrokiem to wciąż było jej zimno. — Bo nie wiem, czy zaraz nie przymarznę do płytek. — Zaśmiała się. Zeszłej nocy była naćpana i było jej obojętne, a teraz, gdy organizm był mimo wszystko osłabiony czuła ten chłód wyraźniej. — Śniadanie niedługo też powinno być.
sloane
Byłoby łatwiej, gdyby już go nie kochała. Gdyby nie było w niej żadnych uczuć, które Carter mógłby rozbudzić tym, że po prostu jest obok. Powtarzała mu stanowczo zbyt wiele razy, że się go boi, a teraz, jak na ironię, to przy nim czuła się bezpiecznie. Było coś kojącego w tym, jak ją obejmował i nie pozwalał, aby chłód zbyt mocno jej przeszkadzał. Jak całował ją w czubek głowy, choć ten gest dawno powinien między nimi być zakazany. Nie doceniła go wcześniej. Wzięła za kogoś kto zawsze będzie obok, bo mimo całego syfu, który się dział oni do siebie wracali. Z tym, że teraz mogło być za późno. Wydarzyło się po prostu zbyt wiele.
OdpowiedzUsuń— Mhm, jeszcze ci brakuje w kartotece. — Mruknęła pod nosem, a tę miał dość… Barwnie wypełnioną. Nie spodziewała się, że ją podniesie. Sloane się zaśmiała, tak beztrosko i bez chociaż grama martwienia w głosie. Od razu go objęła, a twarz schowała w zagłębieniu jego szyi. — Wiesz, wolałabym cię oskarżać o przegrzanie. Mógłbyś się tym zająć. — Rzuciła zaczepnie, bo nie widziała sensu w tym, aby stwarzać między nimi mur, choć ten i tak był. Nawet, jeśli Sloane próbowała udawać, że go nie ma – to był. Bo oboje nosili w sobie zbyt wiele ciężaru, aby tak po prostu móc się go pozbyć.
Myślała, że zostanie z nią w salonie. Ale kiedy już siedziała wygodnie na sofie, okryta kocem i grzejąc się od nowa, przeczuwała wręcz, że za moment wyjdzie. Niechętnie wysunęła się też z jego objęć, o wiele bardziej wolała myśl, że Carter zostanie z nią, ale też to rozumiała. Jej również było ciężko poradzić sobie z tym wszystkim. Zrozumieć na czym stoją i czy w ogóle na czymś stali, czy może… Czy może za chwilę grunt pod ich nogami się zapadnie, a oni wrócą w znajome stare miejsca.
— O wiele lepiej. — Przyznała i uśmiechnęła się lekko do mężczyzny. — Ale byłoby lepiej, jakbyś mi nie uciekał. — Dodała unosząc lekko brew. Nie próbowała go na siłę przy sobie zatrzymać. To by nic akurat teraz nie dało, ale subtelnie również zamierzała dać mu znać, że wcale ta ucieczka się jej nie podoba. — Ledwo dwanaście godzin minęło, a już masz mnie dosyć? — Niby rzuciła to w formie żartu, ale chyba też sprawdzała jego nastawienie do niej. Czy faktycznie ma jej już dość, czy myśli o Sophii są zbyt uporczywe, aby mógł dalej siedzieć obok niej, gładzić jej uda i zachowywać się tak, jakby te miesiące wcale się nie wydarzyły.
Sloane zakopała się bardziej w kocu, kiedy wyszedł. Sięgnęła po swój telefon, choć wcale nie była ciekawa co tam znajdzie. Potrzebowała zajęcia, aby nie podreptać za nim do kuchni. Naprawdę chciała, ale to byłby błąd, którego popełniać nie zamierzała. Wolała, aby uporał się z myślami tam, a potem wrócił do niej. Jeszcze przez jakiś czas mogła udawać, że Carter jest tu w pełni dla niej. Że wcale nie ma tej drugiej, choć, czy to nie Sloane była teraz tą drugą dziewczyną? Scrollowała Instagrama, ale nie interesowały jej fotki ze świąt znajomych ani innych ludzi. Śmieszne reelsy nie były teraz zabawne, a niektóre uderzały zbyt mocno w punkt. Telefon wiedział, że znów przechodziła kryzys i że ten kryzys łaził teraz w jej różowym szlafroku. Zablokowała telefon i położyła na stoliku przed sobą. Setki nieprzeczytanych wiadomości, dziesiątki nieodebranych połączeń. Wszystko pewnie poszło się jebać, a ona może nie miała do czego w tym Los Angeles wracać. Teraz nie była pewna, czy chce, czy dobrze zrobiła. Trudno, przekona się po nowym roku. Chyba. Jeszcze nie wiedziała, kiedy tam wróci, ale w końcu musiała. Tylko jeszcze nie teraz. Dopiero za jakiś czas.
— Myślisz, że jedząc z tobą śniadanie nie wzięłabym extra, extra, extra bekonu? — Uniosła brew, gdy do niej wrócił i uśmiechnęła się kącikiem ust. — Nie będziesz mi tym razem kradł z talerza. — Przewróciła oczami. Dobrze znała zapędy Cartera wobec bekonu. Swojej porcji będzie pilnowała. — Nie, nie. Zostań w nim. Dobrze ci w nim. Róż podkreśla ci kolor oczu.
Odwinęła koc robiąc mu miejsce.
— I wracaj. Jeszcze mi jednak zimno.
Uśmiechnęła się. Trochę zbyt bezczelnie, jak na sytuację, ale inaczej nie potrafiła. Mogłaby się wycofać, rzucić jakimś głupim komentarzem, ale tak naprawdę to pragnęła tylko Cartera. Jeszcze przez chwilę, krótki moment. Dopóki nie wróci rzeczywistość. Teraz miała swój mały świąteczny cud, a to, że nie potrwa on długo… To inna kwestia.
Usuńsloane
To był taki zwykły widok. Carter z puszkami coli, lekko uśmiechnięty, ale bez przesady i z tym zmęczeniem w oczach, które w zasadzie wcale go nie opuszczało. Sloane naprawdę mogłaby i chciałaby się znów do tego przyzwyczaić. Mieć go na co dzień to było coś czego wtedy nie doceniała. I żałowała, że tak późno to zrozumiała, że musiało się wydarzyć tak wiele, aby zobaczyła, jak wiele ten mężczyzna dla niej znaczy.
OdpowiedzUsuń— Dokładnie. Mam swoje sposoby, aby zatrzymać faceta w mieszkaniu. — Rzuciła w odpowiedzi wciąż utrzymując ten luźny ton, który miał wskazywać na swobodę, ale tak naprawdę było jej do tego daleko. Carter o tym wiedział, ale podobnie, jak Sloane o pewnych rzeczach po prostu nie mówił.
Nie była pewna, czy się wahał, ale w końcu usiadł obok. Sloane przysunęła się bliżej. Nie potrafiła zrezygnować z jego bliskości. W porównaniu do jej, jego dłonie były przyjemnie ciepłe. Kojące wręcz. Położyła głowę na jego ramieniu, a jedną z dłoni na torsie. Nie musiała mówić zbyt wiele, aby zdał sobie sprawę z tego, jak istotna dla niej była ta chwila.
— Już nie tak bardzo. — Powiedziała cicho. To była w zasadzie wymówka. Mogła zagrzać się pod kocem bez jego pomocy, ale nie chciała. Z nim było przyjemniej i bezpieczniej. Z Carterem obok wszystko nabierało sensu. Nawet najgłupsze rzeczy.
Delikatnie uderzyła go w pierś, kiedy to powiedział i mruknęła cicho w proteście.
— Okropny jesteś. — Mruknęła lekko kręcąc głową. Niech zostanie do czternastej, szesnastej, a najlepiej na zawsze. Ta opcja zadowoliłaby ją najbardziej, ale nie ośmieliła się prosić. Kolejnego błagania nie było, ono i tak niewiele by teraz wniosło. Była za to cisza, która potrafiła być głośniejsza niż jakiekolwiek słowa, które Sloane kiedykolwiek wyrzuciła w jego kierunku. — Dobrze wiedzieć, że ten bekon cię tak przekonał, a nie moja cudowna osobowość.
To co ich tak do siebie ciągnęło było niewytłumaczalne. Oni to rozumieli, choć nie potrafili tego nazwać. Inni ludzie nie potrafili zrozumieć. Niejeden zarzuciłby im toksyczność i na pewno coś w tym było, bo niejeden raz doszli do wniosku, że tacy właśnie dla siebie są. Z tym, że Sloane teraz ciągle próbowała przekonać się, że gdyby dali sobie szansę od nowa to wyglądałoby to zupełnie inaczej. Wiedzieli już lepiej. Rozmawiali ze sobą też w inny sposób. Aż tyle szklanek w ostatnich miesiącach nie pobili co przez całość trwania ich związku. Po prostu chciałaby, żeby im wyszło. Jednocześnie cały czas myślała o tym, co powiedział jej w klubie. Gdyby wciągnęła jeszcze jedną kreskę, wzięła molly czy cokolwiek innego pewnie by o tym zapomniała. Ale nie potrafiła. Lipiec do niej wracał raz po raz. Zdjęcie Sophii i Cartera na tapecie również do niej wracało. Mógł je zmienić na szarą tapetę, ale to jeszcze nic nie oznaczało. To było nieistotne, kiedy miało się świadomość, że te zdjęcia wciąż w galerii istnieją, a przede wszystkim, że istnieją one w głowie. Że nie pozbył się jej z serca. I nie oczekiwała, że zrobi to tego popołudnia. Czy nawet za miesiąc. Ba, może i jej wcale nie będzie potrafił się pozbyć. Jak mógłby? Nie pytała, choć chciała. Wiele pytań teraz między nimi wisiało, na które nie byli gotowi. To nie był ten czas. Dzisiaj Sloane chciała być tą dziewczyną, która spędza czas ze swoim… Cóż, byłym mężem. Wciąż w nim zakochana, wciąż go potrzebująca.
Palce blondynki kreśliły małe kółka na jego torsie. Patrzyła na swoją dłoń. Cieplejszą niż przed chwilą. Ozdobioną długimi paznokciami w odcieniu krwistej czerwieni. Jak zawsze, bo inne kolory do niej nie przemawiały.
— Wiem, że to nie są idealne święta, ale… cieszę się, że spędzam je z tobą. — Odezwała się cicho. Byłaby wtedy sama, gdyby nie on. I Carter to wiedział. — Może bez choinki i całej reszty, ale… wciąż jest dobrze. — Wtuliła policzek mocniej w jego ramię, jakby chciała uciec przed światem, a tylko on mógł jej to schronienie dać.
sloane
To nie było prawdziwe.
OdpowiedzUsuńSloane dobrze o tym wiedziała, ale tak desperacko próbowała trzymać się tej wizji, że to co tworzą może im dać szansę na przyszłość. To było błędne koło, bo Sloane się nakręcała na to, co było w jej głowie, a co nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. Słowa Cartera sprzed miesięcy wcale nie zgasły. Wciąż pamiętała, jak mówił, że nie potrafi jej już kochać tak, jak dawniej. Kiedy patrzyła mu w oczy widziała, że to prawda. Natomiast teraz, kiedy zaglądała mu czasem w oczy nie potrafiła dostrzec już tego, co dawniej. Ten błysk, który był zarezerwowany tylko dla niej już dawno zgasł. Mogła wciąż coś dla niego znaczyć, ale już nigdy, a na pewno nie w obecnym czasie, nie będzie znaczyła tyle, co Sophia. Sloane przestała być jego pierwszym wyborem. I była tego boleśnie świadoma, ale wciąż nie potrafiła z niego zrezygnować. Nawet, jeśli wiedziała, że to właśnie należało zrobić.
W jego głosie nie słyszała przekonania. Nie musiało go być, a Carter nie musiał starać się jej zapewniać, że właśnie tak chciałby, aby wyglądały jego święta. Będąc na jego miejscu też, raczej, wolałaby być z tym kogo kochała i z kim planowała przyszłość, a nie z osobą, z którą nie łączyło ją nic poza wspólną przeszłością.
To wszystko było zbyt skomplikowane. Zbyt poplątane i popieprzone, aby można było to łatwo ogarnąć. Nie wiedziała, jak ma to znosić. Ile uda się jej znieść, ale wiedziała jedno – że ten dzień wykorzysta w pełni. Nawet nie dla samej siebie, ale dla Cartera, bo jeśli zostanie sam na moment to znów się rozpadnie. Sloane, co prawda, nie mogła z nim zostać na dłużej. Nie, bo nie chciała, ale on w końcu sam uzna, że musi wrócić do siebie. Do życia, które prowadził. I na nią również czekała nowa codzienność, z którą będzie musiała sobie poradzić.
Przesiedzieli tak może jeszcze kilka minut, zanim nie rozległ się dźwięk dzwonka.
— Żarcie. — Oznajmiła krótko i podniosła się, aby odebrać je od kuriera. Potrzebowali tych sekund też w osobności, a Sloane zamierzała dać mu jeszcze więcej, bo po prostu wiedziała, że minuta dłużej i rozwyje się na jego piersi, a to dopiero wszystko zjebie.
Przyniosła pachnące pudełka do salonu. Były eleganckie, ale nieprzesadnie. Żadna podrzędna knajpa, w której jakość jedzenia była wątpliwa. Pachniało intensywnie. Słodko, ale nieprzesadnie. Druga tura miała pojawić się później, a Sloane wolała nie ryzykować ogrzewaniem jedzenia. Wczoraj mieli dowód, jak to się kończy. I nie kończyło się dobrze.
— Lepiej, żebyś był głodny i ten extra, extra, extra bekon się nie zmarnował. — Wskazała na niego palcem i uśmiechnęła się w ten swój sposób, który zawsze maskował to, jak naprawdę się czuła. Nie było potrzeby, aby teraz rozgrzebywali jej uczucia i rozkładali je na czynniki pierwsze. — Nie czekaj na mnie, zaraz wrócę.
Już nie patrzyła mu w oczy, kiedy to powiedziała. Odwróciła się na pięcie i zniknęła na korytarzu. Na moment zamknęła się w łazience. Odkręciła wodę w umywalce i oparła się o nią dłońmi, pochylając nad umywalką. Potrzebowała… Sama nie wiedziała, czego. Nie chciała, aby to wszystko było kłamstwem, ale nim było. Carter to wiedział i Sloane to wiedziała. Oboje udawali. Nie było żadnej przyszłości. Żadnego jutra. Było tylko dziś. I to cholernie bolało. Bo ona już wszystko straciła. Nie dzisiaj, ale miesiące temu, kiedy podjęła decyzję, która rozpieprzyła wszystko czego teraz tak bardzo pragnęła, a nie mogła mieć. Kiedy uniosła głowę napotkała swoje odbicie. Z czerwonymi, błyszczącymi oczami i drżącymi ustami. Carter tutaj był, ale nie był jej. Mogła sobie wmawiać, że jest, ale w środku wiedziała, jaka jest prawda i to nie była ta wymarzona prawda, którą Sloane sobie wciskała od miesięcy do gardła. Którą powtarzała każdemu kto chciał jej posłuchać.
Ochlapała twarz zimną wodą. Zrobiła to kilka razy, jakby to miało pomóc jej pozbyć się z twarzy i oczy emocji. Odrobinę pomogło. Nie tak, jakby tego chciała, więc wzięła korektor, którym chociaż trochę miała nadzieję, że zakryje to, jak przed momentem się w ciszy rozpadła, choć dobrze wiedziała, że Carter się domyśli. Nawet, jeśli nie zapyta i będzie grał w jej grę – będzie wiedział. Wyglądała już odrobinę lepiej niż przed kilkudziesięcioma minutami. Poprawiła włosy, które spryskała perfumami do włosów i ciało również, bo dlaczego nie? Dobry zapach zawsze poprawiał jej nastrój. I dopiero wtedy wyszła. Wróciła z uśmiechem, bo nie planowała się przy nim nad sobą użalać.
Usuń— Extra, extra, extra bekon jeszcze został, czy zjedliście wszystko na spółkę, a mi został jakiś marny kawałek? — Rzuciła z tą udawaną wesołością w głosie. Rue opierała się łapkami o udo Cartera prosząc ślepiami o kawałek bekonu, pancacke czy czegokolwiek co nie było dla psów przeznaczone.
— Dałeś jej już coś czy dzielnie walczysz z tymi brązowymi ślepiami? — Zapytała. Rue nie ustępowała, jeśli chodziło o proszenie. Gdy na salony wjeżdżał bekon to cała tresura tego psa znikała.
sloane
Mogła udawać, ile chciała, ale w rzeczywistości nie da się pozbyć tak naprawdę wszystkich uczuć, które w sobie miała. Tej przykrej świadomości, że cokolwiek się między nimi działo – było tylko na parę godzin. Sloane pewnie teraz by usłyszała, że daje mu od siebie więcej niż zasłużył. Że po tym wszystkim co jej zrobił – w co ją wciągnął – Carter nie zasługiwał na to, żeby blondynka robiła dla niego cokolwiek. Ona chciała to robić i wcale nie chodziło o odkupienie win za to, jak ona go potraktowała. Nie trzymała go w swoim mieszkaniu tak uparcie, bo chciała go w ten sposób przeprosić za te wszystkie miesiące, kiedy myślała o Jamesie, za tamten tydzień, kiedy z nim zniknęła, a gdy wróciła to nosiła na ciele i w duszy ślady innego mężczyzny. To była przeszłość, owszem. Może nie taka, którą w pełni rozwiązali, ale należała już do przeszłości. Nie była częścią ich życia teraz. Nic z tego co działo się w przeszłości nie było już częścią życia Sloane. Teraz miała nowe problemy, choć zdawało się, że one wciąż są takie same, jak dawniej. Mimo tego, jak jego obecność bolała to chciała, aby tutaj był. Mogła powtarzać sobie, że jest jej tego dnia, ale w głębi wiedziała, że Carter dawno temu przestał być jej, a te wszystkie momenty, kiedy myślała, że jest były tylko zlepkiem urwanych chwil i niczego więcej. Żadną przepustką do przyszłości. Żadnym… „ich” już nie było. Wiedziała to wszystko, a i tak nie potrafiła sobie go odpuścić. Chyba nawet przestała widzieć już szansę na przyszłość, a wciąż trwała.
OdpowiedzUsuńWróciła do salonu z uśmiechem, który do niej po prostu nie pasował. Sloane nie była tym rodzajem człowieka, który uśmiecha się często i bez powodu. Przy odpowiedniej osobie owszem, ale nawet wtedy przebijało się przez nią to wszystko co trzymała w środku, a o czym nie mówiła na głos. To nie były tylko rozterki sercowe. To było wszystko z czym sobie nie radziła w życiu. Każda osoba, która ją zawiodła, a która bezwarunkowo powinna być przy niej i ją kochać, nawet kiedy, a może szczególnie, kiedy popełniała błędy. Były to też wszystkie osoby, które ona zawiodła. Kreowała się na tę silną, która nikogo nie potrzebuje, ale tak naprawdę, kiedy gasły wszystkie światła, a Sloane zostawała sama tylko ona wiedziała, że to wszystko to akt, który zapijała tequilą albo brała kolejną kreskę, aby wyciszyć własną głowę i odciąć się od bałaganu, który narobiła sobie sama.
Sloane prychnęła widząc, jak daje jej kawałek bekonu. Próbowała być tą odpowiednią psią mamą i nie karmić jej ludzkim jedzeniem, ale nie wychodziło. Rue miała dar przekonywania.
— Całe szczęście, że nie potrafi mówić, bo oboje poszlibyśmy z torbami. — Rzuciła w odpowiedzi. Jak nic była tak samo rozpuszczona, jak Sloane. Serio, który pies pije tylko filtrowaną wodę i ma dla siebie zgrzewkę wody Fiji? I absolutnie niczego nie żałowała. — Kreski zostawmy nam, a dla niej będą te kaloryczne smaczki o wątpliwym pochodzeniu. — Zaśmiała się pod nosem. Skoro oni mieli fast foody, to Rue czasem też się należały chamskie smaczki, które uwielbiała, prawda? Idealny balans między zdrową żywnością, a małym cheat day.
Wolała, aby nie pytał. Niech się domyśla, niech czyta z jej twarzy co chce, ale niech nie pyta. Nie była gotowa na wyznanie mu prawdy. Na rozklejenie się, znowu, przy nim. Wolała to zrobić, gdy Carter zdecyduje, że dość się nasiedział i pora wrócić do siebie. Nawet, jeśli Sloane wcale nie była pewna, kiedy to będzie miało miejsce. Najchętniej – jak najpóźniej. Teraz po prostu chciała się jego obecnością jeszcze nacieszyć. Mimo, że to właśnie przez niego była w takim, a nie innym stanie. A raczej przez siebie, bo nie potrafiła z niego zrezygnować.
Delikatnie drgnęła, kiedy dłonie Cartera wsunęły się na jej talię. Bezgłośnie westchnęła w odpowiedzi na pocałunek. Tyle wystarczyło, aby Sloane zrobiła się miękka i odrobinę rozluźniona. Prawie tak, jakby nic między nimi się nie zmieniło, a mimo to w pocałunku wszystko krzyczało, że nie jest on taki, jak dawniej. Jakby czegoś w nim brakowało.
— Hm? — Mruknęła cicho pozwalając na to, aby odwrócił ją w swoją stronę. Nie uciekała przed nim wzrokiem, choć dobrze wiedziała, że teraz nie będzie miała już jak ani gdzie uciec, kiedy Carter zobaczy… Cóż, wszystko tak naprawdę. Objęła go delikatnie, bo nie potrafiłaby być obojętna i chciała tej bliskości, a w zasadzie to jej wręcz potrzebowała. Przez chwilę zastanawiała się, jak ma mu odpowiedzieć. Jego ciepłe dłonie dotykały jej twarzy, a Sloane za każdym razem miała wrażenie, że samym dotykiem jest w stanie czytać z niej emocje. Przez chwilę nic po prostu nie mówiła, tylko patrzyła mu w oczy bez uciekania na bok. Kiedy dłonie Cartera zsunęły się po jej ciele, Sloane sama automatycznie do niego przylgnęła, jakby już wiedziała, że to długo nie potrwa.
Usuń— Zależy o co pytasz, Carter.
Bo nie, nic nie było w porządku. Wszystko się posypało, a ona już nie wiedziała, jak ma to ratować i czy da radę cokolwiek uratować. Czy nie okłamywała samej siebie od miesięcy i przy okazji wszystkich dookoła. Mogła go okłamać, ale on by wiedział. I bez pytania o to znał prawdę.
Zamknęła oczy pozwalając sobie na to, aby wtulić się do niego bez żadnej już granicy między nimi. Jeszcze przez moment udawać, że wszystko może być między nimi w porządku, że to jedne z wielu świąt, które mają przed sobą, a nie jeden z być może ostatnich momentów.
Zaśmiała się, kiedy to powiedział, ale było w tym śmiechu coś przykrego czego nie mogła ukryć. Nawet, gdyby chciała to nie potrafiła tego ukryć.
— Wolę to niż kreskę. — Przyznała szczerze. Przynajmniej po tym nie będzie aż tak rozjebana, chociaż teraz sama nie wiedziała. Po tych świętach będzie potrzebowała dużo czasu, aby dojść do siebie.
Ona również się nie odsunęła. Nawet nie próbowała, bo wiedziała, że gdyby to zrobiła to przerwałaby między nimi tę nić porozumienia i te teraz naprawdę potrzebowała, aby mieć go przy sobie jeszcze przez chwilę.
sloane
Carter objął ją mocniej, jakby te dwadzieścia sekund naprawdę miało być jakimś magicznym minimum, którego trzeba się trzymać, żeby nie rozsypać się całkiem. Stał tak z brodą opartą o jej włosy, wciągając w płuca zapach perfum i dymu papierosa, ten dziwnie znajomy miks, który zawsze oznaczał Sloane. Czuł, jak jej ciało delikatnie drży, nie z zimna, tylko z napięcia, którego nawet nie próbowała już przed nim ukrywać. Nie odpowiedział od razu. Bo gdyby się odezwał, musiałby powiedzieć coś prawdziwego, a prawda była taka, że on sam nie był „w porządku” w żadnym sensie tego słowa. Trzymał ją więc w ramionach trochę dłużej, niż wypadało, trochę dłużej, niż było bezpieczne. Jakby chciał zapamiętać dokładnie ten moment: jej ciężar, sposób, w jaki wtulała się w niego bez pytania o pozwolenie, jakby to nadal było oczywiste. Carter czuł, jak jej ciało dopasowuje się do jego z tą dawną, bolesną naturalnością. Znał to napięcie w jej ramionach, to ledwie zauważalne drżenie, które zawsze oznaczało, że trzyma się resztkami sił. Wiedział też, że jej śmiech sprzed chwili był tylko kolejną warstwą ochronną. Jedną z wielu. Tak samo jak jego żarty. Mogła się śmiać, żartować, rzucać tekstami o bekonie i serotoninach, ale oboje wiedzieli, że to tylko cienka warstwa ochronna. Pod spodem było to samo stare bagno, z którego żadne z nich nigdy do końca nie wyszło. Nie obiecywał niczego. Nie kłamał słowami. Trwał tylko w tym uścisku, pozwalając sobie na tę jedną, krótką iluzję bezpieczeństwa, wiedząc, że to chwila, że to dziś, że jutro znów będzie musiał zmierzyć się z tym, co stracił. Czuł ulgę i rozpacz jednocześnie, mieszankę, od której robiło mu się niedobrze. A jednak… to właśnie Sloane trzymała go teraz przy życiu. Dosłownie. Gdyby nie ona, gdyby nie to mieszkanie, ten zapach, ten śmieszny różowy szlafrok i jej dłonie na jego plecach, prawdopodobnie zrobiłby coś głupiego. Coś nieodwracalnego. Wiedział, że ona czuje, że coś jest nie tak. Zawsze czuła. Przesunął dłonią po jej plecach, wolno, uspokajająco, jakby głaskał dzikie zwierzę, które może się spłoszyć przy zbyt gwałtownym ruchu. Bo Sloane była jedyną osobą, przy której jeszcze oddychał bez bólu w płucach. Jedyną, która nie patrzyła na niego jak na projekt do naprawy albo problem do rozwiązania. Nie pytała co dalej. Była tu. Teraz. W końcu westchnął ciężko, niemal niewidocznie.
OdpowiedzUsuń— Dwadzieścia sekund jeszcze nie minęło — rzucił w końcu cicho, próbując wrócić do żartu, choć głos miał niższy, cięższy. — Dajmy serotoninie szansę. — Przyciągnął ją jeszcze bliżej, tak że niemal całkiem zniknęła w jego ramionach. — Jak już idziemy w tę całą naturalną terapię… — dodał po chwili, próbując wrócić do lżejszego tonu, choć głos miał chropowaty. — …to chyba trzeba to zrobić porządnie.
Przymknął oczy. Trzymał ją dalej, świadomy, że to krucha chwila. Tymczasowa. Że prędzej czy później rzeczywistość ich dogoni. Ale nie teraz. Teraz pozwolił sobie na luksus bycia człowiekiem, który nie myśli, nie decyduje, nie wybiera. Człowiekiem, który po prostu stoi i oddycha z kobietą, która, niezależnie od wszystkiego, wciąż potrafiła go utrzymać na powierzchni. Nie puszczał jej. Jeszcze nie. Bo w tej jednej chwili, w tym przytuleniu, była jedyną rzeczą, która trzymała go w pionie. Nawet jeśli oboje wiedzieli, że to nie jest rozwiązanie. Nawet jeśli to było tylko na teraz.
— Na przykład… — mruknął w końcu, cicho, bez ironii. — Dlaczego wydzwania do ciebie Creighton?
Zacisną usta w wąską linię. Skierował temat na inne tory ztego głupiego, egoistycznego instynktu. Bo bał się, że jeśli zacznie mówić o nim, o nich, to wszystko się rozsypie. Że jeśli pozwoli jej powiedzieć prawdę, będzie musiał odpowiedzieć swoją. A jego prawda była brudna, poszarpana i pełna imion, których nie chciał dziś wypowiadać.
OdpowiedzUsuń– Wspominałaś mi wczoraj coś o LA, czy to mój naćpany mózg coś sobie wyobraził? – zapytał cicho, niemal od niechcenia, jakby chciał tylko zmienić temat, zanim ona zdąży się rozpaść, a on razem z nią. Zabrzmiało to lekko, prawie żartobliwie. Zrobił to dokładnie w tym momencie, kiedy znów przyciągnął ją mocniej do siebie i oparł brodę na czubku jej głowy. Nie chciał, żeby odsunęła się od niego ani ciałem, ani słowem, ale wiedział, że potrzebują tej rozmowy. Choćby tylko jako chwilowego zajęcia, które ukryje wszystko to, czego żadne z nich nie potrafiło powiedzieć wprost.
Carter
Dwadzieścia sekund równie dobrze mogło trwać dwadzieścia minut, a i tak nic by to nie zmieniło. Nie, kiedy oboje doskonale wiedzieli, że to między nimi jest tymczasowe i trzymają się tak blisko, aby nie rozpaść się całkiem na małe kawałeczki. I to pomagało. Było bolesne, ale pomagało utrzymać się w pionie. Nawet, jeśli jutro miała rozpaść się na dobre to jeszcze dzisiaj będzie się trzymała tego co Carter jej dawał, bo nic innego już tak naprawdę nie miała. Odstraszyła od siebie każdą osobę, która kiedykolwiek coś do niej czuła. Nawet Cartera, ale różnica polegała na tym, że między nimi była ta nić porozumienia, której nie dało się wytłumaczyć sensownie. Byli od siebie uzależnieni, potrzebowali siebie nawzajem, aby jakoś przetrwać najczarniejszy okres. Carter się teraz w takim znajdował. Udawała, że tego nie widzi, ale było jasne, że gdy tylko ekran jego nowego telefonu się rozświetlał to miał nadzieję, że to jest Sophia. Zmiana tapety była tylko rozwiązaniem tymczasowym. Niczym co pomoże mu naprawdę zapomnieć, a poza tym… Poza tym był ten cholerny lipiec, który go gonił.
OdpowiedzUsuńSloane trwała dalej w tym uścisku. Mocnym i pewnym. Trzymał ją tak wiele razy w przeszłości, kiedy rozpadała się przez coś na co nie miała wpływu. Znajdował zawsze rozwiązanie, aby pomóc jej się poskładać. Miało być na odwrót. To ona jego miała składać, a nie Carter ją. Szukała jego, bo wiedziała, że sam zrobi coś głupiego i miała rację. Z tamtymi dziewczynami w klubie… To nie był Carter, którego należało zostawić w samotności. To był facet, który potrzebował pomocy, ale nie od byle kogo. I Sloane wiedziała też, że nie jest dziewczyną, której naprawdę potrzebował i chciał, ale jedyną jaką mógł na ten moment dostać.
— Od kiedy wierzysz w naturalne leczenie, hm? — Mruknęła z leniwym, wymuszonym uśmiechem. Po tej ilości prochów, którą w siebie oboje wrzucali nie było szans, aby coś naturalnego pomogło. — Ale nie przestawaj. Jeszcze nie.
Dla Sloane to była tak naprawdę jedyna szansa, aby mieć Cartera blisko. Jeszcze przez dzień nacieszyć się jego obecnością. Lepiej zapamiętać zapach, choć teraz pachniał tak, jak ona. Wiśnią i tytoniem. Przymknęła oczy, niemal rozkoszując się tym, jak blisko siebie go miała. To naprawdę było wszystko, czego Sloane mogłaby chcieć od życia w tym momencie. Tylko, że coraz trudniej było jej udawać, że ten spokój między nimi nie jest niczym zakłócony. W powietrzu wisiały imiona, których się nie wypowiadało, sytuacje, o których woleli zapomnieć. Wszystko to, czego nie chcieli się teraz dotykać, bo to byłoby zbyt intensywne, gdyby zaczęli opowiadać o tych rzeczach, które ich bolały, które spieprzyli i na które wciąż mieli nadzieję.
— Zmieniasz się w terapeutę? — Uniosła lekko brew, choć to nie było możliwe, aby to zobaczył. Ale być może poczuł. Nie domyśliła się, w którym kierunku temat pójdzie, a kiedy padło nazwisko Ezry, Sloane wcale się nie spięła. Była tylko zaskoczona, że to wiedział. — Skąd to wiesz?
Zostawiła telefon, więc może w międzyczasie Ezra się dobijał? Nawet nie sprawdziła. Nie była zainteresowana dziś biznesowymi sprawami. W zasadzie to od kilku dni się nimi nie interesowała. W poniedziałek było to spotkanie, ale nie dotarła, bo była już w Nowym Jorku. Potem olała wszystko całkowicie.
— Wspominałam. — Przytaknęła. — Podobno teraz tam mieszkam.
Sloane westchnęła, ale nie odsunęła się od Cartera. Nie myślała nad tym, jak zareaguje i czy się wkurzy. To było w zasadzie bez znaczenia, bo… Bo to nie była jego sprawa co i z kim robiła. Jej kariera nie była jego sprawą. To nie było coś, co z nim będzie omawiać z kim może, a z kim nie nawiązywać współprac.
— Pozmieniało się trochę, Carter. — Wzruszyła lekko ramionami. Nie tylko u niej, ale i u niego również. — Przeszłam do jego wytwórni jakiś czas temu, ale to raczej już przeszłość. Nie pojawiłam się na spotkaniu z zespołem i… I chyba zabiłam swoją karierę na amen.
W poniedziałek masz spotkanie z zespołem. Jeśli do niego nie dojdzie, nie będzie żadnych tras. Żadnych klipów. Żadnych umów. Nikogo więcej do grania w twoją legendę.
UsuńSłyszała niemalże jego głos w głowie, kiedy o nim wspomniała Carterowi. Wszystko się skończyło, bo wróciła do Nowego Jorku. I mogła żałować. Mogła się wkurwiać, ale sama podjęła taką decyzję. Sama chciała wrócić do Nowego Jorku i do Cartera, więc… Do kogo miała mieć pretensje? Carter jej o nic nie prosił. Ba, pewnie nawet nie chciał, żeby Sloane go znalazła, ale za późno, a oni byli tutaj.
— Więc, chyba ci wystawię fakturę za terapię wczoraj. — Zażartowała, jakby faktycznie zaraz miała zacząć się martwić tym, że jej konto się wykruszy, a ona zostanie bez niczego.
sloane
Mogła na taką brzmieć, ale wcale nie była pogodzona z wizją, że wszystko na co pracowała przez ostatnie dni padło. Nie była bez wyjścia. Miała powiązania. Mogła zrobić maślane oczy do ojca i załatwiłby jej nową wytwórnię. Sloane nie była całkiem zdana na siebie, ale to było też ostatnie co chciała zrobić. Ostateczność, po którą sięgnie, jeśli nie będzie miała już innego wyjścia. Sloane chciała zrobić coś po swojemu, a Ezra dawał jej fałszywe poczucie, że to ona ma najwięcej do powiedzenia w tej relacji. Mimo, że wiedziała, że to tak naprawdę on pociąga za sznurki. A raczej udawała, że nie widzi, bo robił to tak umiejętnie, że Sloane naprawdę przymykała na różne rzeczy oko. Obiecywał jej miłe rzeczy, a jednocześnie nic co nie byłoby osiągalne.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem, czy to duma, Carter. — Czymkolwiek to było ciężko było blondynce to nazwać. Raczej nie duma. Ostatnio nie miała z czego być dumna. Nawet jeśli bardzo chciała to nie potrafiła się z żadnych, małych czy dużych, osiągnięć cieszyć. — Potrzebowałam zmiany, Carter. Nowych ludzi, kogoś… kto nie będzie mnie trzymał w miejscu ani próbował stworzyć ze mnie kogoś kim nie umiem i nie chce być.
Sloane nie była pewna, czy Carter śledził jej karierę i to co działo się w ciągu ostatnich miesięcy. Ale mimo albumu, teledysków i trasy nie była w pełni sobą. Bardziej jakby nosiła maskę, która należała do innej osoby. Grzeczna piosenkarka, która stała się przykładem dla młodych dziewczyn, a nie kimś kogo należy unikać za wszelką cenę. Sama już nie wiedziała co robi ze swoim życiem. Prywatnym i zawodowym. Nie chciała nic robić, bo nic i tak na koniec nie miało sensu.
Przez moment po prostu milczała, a kiedy powiedział to „wiedziałem” wzruszyła ramionami. Nie uważała, aby zrobiła coś złego ani nie czuła się zmuszona. Carter jej o to nie prosił i siebie akurat obwiniać nie mógł.
— Przyleciałam od razu, jak się dowiedziałam o aresztowaniu. — Powiedziała bez mówienia o rozmowie z Sophią. Wspominanie jej teraz nie przyniesie żadnego sensu. I nie o niej rozmawiali. — W niedzielę doleczyłam kaca i szukałam Ciebie. Dopiero wczoraj mi się to udało. Ciężko cie namierzyć czasami, wiesz? Pierwsze co to zajrzałam tutaj, nawet u Ciebie byłam, Ale portier nie chciał mi powiedzieć, czy jesteś w domu. — Zaśmiała się pod nosem. Próbowała, czego mogła. Może to była desperacja, a może po prostu troska. Ciężko było w ich przypadku stwierdzić.
Sloane zrobiła to, co uważała za słuszne. A słusznym było znalezienie Cartera. Siebie postawiła na ostatnim miejscu i nie żałowała absolutnie niczego.
— Musiałam Carter… — Jakby próbowała wytłumaczyć, dlaczego tutaj w ogóle jest. Wiedziała, że zrozumie. Nie musiała mówić więcej ani rzucać wyznaniami, że wciąż go kocha i jej zależy.
Dłoń blondynki powoli sunęła po plecach mężczyzny, kiedy tak stali w tym uścisku, z którego żadne nie chciało zrezygnować.
— To wyszło przypadkiem. — Nie chciała, aby pomyślał, że robiła coś za jego plecami i w ten sposób próbowała… sama nie wiedziała co mógłby sobie pomyśleć. — Byliśmy po prostu na tej samej imprezie w LA. A ja byłam w beznadziejnym miejscu i potrzebowałam zmiany, a on się zaoferował. Warunki były spoko, umowa też, a ja nic do stracenia.
Może tak się jej tylko wydawało. Może w rzeczywistości miała wiele do stracenia, ale Sloane już o tym nie myślała. Pasował jej powrót do Los Angeles i zmiana zespołu. Całego swojego życia tak naprawdę. Nie mówiła, że chciała odciąć się od Nowego Jorku, bo Carter tu był i to mogło jej pomóc zapomnieć. Mogła podjąć decyzje zbyt szybko. Pozbyła się starego zespołu momentalnie i teraz tak dobrą sprawę była skazana na Ezrę, ale nawet, gdyby miała naprawdę zostac bez niczego to sobie przecież poradzi. Prędzej czy później znów stanie na nogi, a tak przynajmniej sobie wmawiała.
— Nie chciałam ci robić na złość, Carter. — Westchnęła cicho, bo musiała się wytłumaczyć z tego. Nie pytał się o to, a ona i tak mówiła. — Nie chodziło o Ciebie czy o nas. Potrzebowałam tej zmiany. Może jej pożałuje, może się to wszystko rozjebie. Zobaczymy.
UsuńMusiała przekonać się o tym sama. Bez bycia prowadzona za rękę, choć czasem naprawdę tego potrzebowała i kiedy nikt nie próbował tego robić żałosne traciła grunt pod nogami.
— Uważam. Staram się przynajmniej.
Nie była głupia, aby ślepo ufać we wszystko. Starała się być ostrożną w tej relacji. Pewnie popełni błędy, ale może nie będą one tak straszne. Wszystko przed nią.
— Zresztą, to raczej nieaktualne już i tak.
Ostrzegał, co sie stanie, jeśli Sloane się nie zjawi, a od czterech dni ignorowała każdy telefon, sms i e-maila. Udawała, że nie istnieje, więc równie dobrze mogła wrócić do niczego w tym Los Angeles.
sloane
Nie za bardzo wiedziała, jak ma z nim o tym porozmawiać. Zwłaszcza, że to był dla niej nowy temat, którego jeszcze sama nie do końca potrafiła ogarnąć. Sloane była też dziwnie pewna, że jej powrót do Los Angeles będzie się równał z końcem tej współpracy z Ezrą. Mogła się tym stresować, ale dopóki była tutaj to nie chciała się tym jeszcze przejmować. To był problem na nowy rok albo na poniedziałek. Sama nie wiedziała, kiedy się tym zajmie. Kiedyś w końcu się zabierze za te rzeczy, Ale póki co jeszcze musiała poczekać.
OdpowiedzUsuń— Wiem, ale chciałam, żebyś wiedział. — Odpowiedziała. Palcami przesunęła po jego plecach, jakby chciała się uczepić go mocniej. — To tak mogło wyglądać. Wiem, że macie wspólną przeszłość, a teraz to wyszło… — Wzruszyła ramionami. Wiedziała, że Carter nie jest z tych, którzy by właśnie w ten sposób myśleli. Zależało jej, aby było między wszystko jasne. — Zrobiłam to z myślą o sobie, Carter. Dopiero się przekonam, czy warto.
Jeszcze żadne oficjalne informacje o przeniesieniu się do wytwórni Ezry nie wyciekły do mediów. To była co prawda kwestia czasu, ale na ten moment panowała cisza. Pojawiły się jakieś plotki, bo była jednak widywana w towarzystwie Ezry w tym miesiącu, ale raczej nikt nie podejrzewał, że chodzić może o przeniesienie się do jego wytwórni. Kilka spotkań przecież nie musiało jeszcze nic oznaczać, prawda? O przeniesieniu wiedziała zaledwie garstka osób. Jedynie ci, którzy w sprawę byli zaangażowani. Sloane nie miała bliskich znajomych, którym mogłaby o tej sprawie powiedzieć. Carter w zasadzie był pierwszą osobą, której cokolwiek powiedziała na ten temat
— Carter, ja sama nie wiem czego szukam. — Westchnęła ciężko. Nie chciała się zagłębiać w ten temat zbyt mocno. Sloane była pogubiona na każdej płaszczyźnie swojego życia. Pogubiona była zawodowo i prywatnie. Nie wiedziała, jak dalej będzie wyglądała jej przyszłość. Nie musiała Carterowi zbyt wiele mówić, bo on to wiedział i bez jej udziału, że Sloane znów znalazła się w jakimś ciemnym miejscu, z którego nie było łatwego wyjścia. — Wiem za to, że gdybym została to, gdzie byłam… To bardzo szybko bym się skończyła.
I Sloane nie miała na myśli tylko swojej kariery, która w ostatnim czasie wisiała już na włosku. Skończyłoby się wszystko co do tej pory znała, a na to nie mogła sobie pozwolić. Nie chciała sobie na to pozwolić. Może Ezra tylko ją do czegoś wykorzystywał i nie widział w niej tego wszystkiego, co Sloane wmawiała sobie, że widzi. To było właściwie bez znaczenia w tej chwili.
— Przypadkiem. Nie miało mnie tam nawet być, Clara mnie wysłała. — Wzruszyła ramionami. Dla Sloane to był przypadek, chociaż dobrze wiedziała, że w tym świecie nic nie dzieje się przypadkiem. — Albo to przeznaczenie lub zaplanowana z góry akcja, kto wie. — Westchnęła, ale nie brzmiała na taką, która przejęła się tym, że zamiary Ezry mogą nie być w stu procentach szczere. Niczyje zamiary nie były szczere. Zawsze ktoś miał jakieś zamiary. Jeśli Ezra zamierzał wykorzystać Sloane to nie był pierwszy ani ostatni. Zresztą, Sloane charytatywnie nic nie robiła i sama miała swój cel w tym, aby coś od Ezry wyciągnąć.
Podniosła głowę, żeby na Cartera spojrzeć, kiedy powiedział, że ma wiele do stracenia. Była tego świadoma.
— To co było najważniejsze już straciłam.
Ciebie.
Nie musiała tego dodawać, aby wiedział. Jednocześnie to było wręcz żałosne, że całe swoje życie uzależniła od jednego mężczyzny, który już jej nie chciał. Musiała się ogarnąć i najlepiej, jak najszybciej, ale chwilowo to było niemożliwe. Carter nie był już mężczyzną, do którego Sloane mogła rościć sobie jakiekolwiek prawo. Od wielu miesięcy nie należał już do niej i nadszedł czas, aby pogodziła się z tym, że to inna teraz go ma. Lub miała. Ciężko było stwierdzić, skoro nic jej nie mówił, bo ona nie zadawała pytań. Nie zachowywała się jak ona i wiedziała, że to wina tego jak się właśnie czuła, a czuła się beznadziejnie ze świadomością, że Carter należał już do innej i w dodatku miał zostać ojcem. Boże, to naprawdę się działo.
Poruszyła ramionami, kiedy Carter się odsunął. Jego brak obecności był jak kubeł zimnej wody wylany prosto na głowę. Potrzebowała tego i jednocześnie chciała odsunąć od siebie ten temat. Najlepiej najdalej, jak to tylko możliwe.
Usuń— Skąd pomysł, że mnie kontroluje? — Uniosła brew i opadła tyłkiem na stół. Carter dobrze wiedział, że Sloane tego nienawidzi. Być kontrolowaną. — Albo że chce to robić? Moja współpraca z nim, a twoja to dwie różne rzeczy.
Nie wiedziała co między nimi poszło i jak ta współpraca wyglądała konkretnie, ale raczej między nią, a Ezrą było trochę inaczej. Działali na pewno na innych zasadach niż z Carterem. Sięgnęła do pudełka po bekon, ten potrójnie extra, i ugryzła kawałek. Nie czuła głodu, a raczej irytację na wszystko dookoła.
— I jak mnie źle potraktuje to będziesz moim księciem z bajki? — Zapytała nachylając się nad Carterem. — Twój Kopciuszek nie będzie miał nic przeciwko temu?
To było jak pogrywanie z drzemiącym niedźwiedziem. Sloane o tym doskonale wiedziała.
— Doceniam to, Carter. I to że się martwisz, ale… Ale chyba wiem, co robię. I nie rezygnuje przez Ciebie z czegokolwiek. — Zapewniła. Chciała, aby Carter był tego świadom. — Nie byłoby mnie tutaj, gdybym tego nie chciała. Wybrałam, żeby tutaj być.
Uśmiechnęła się pod nosem, bo owszem była dobrana powrotach. Z tym, że teraz nie wyglądało na to, aby taki powrót był możliwy. Prawdopodobnie nie, a może… Może był tylko jeszcze nie widziała tego światełka w tunelu.
— Opowiedz mi coś o nim. — Wsunęła się głębiej na stół. — Zdradź jakieś sekrety, coś czego nie znajdę w Googlach. Spędziłeś z nim pare lat, musisz coś wiedzieć. Pomóż… koleżance po fachu. — Uśmiechnęła się jedną stroną ust. Jeśli ktoś miał coś wiedzieć to Carter. — Możesz zacząć od tego, dlaczego włączył ci się tryb ochronny i nie chcesz, a widzę, że nie chcesz, abym z nim pracowała.
sloane
Mogła udawać, że najważniejsza dla niej jest kariera. Poniekąd tak właśnie było, a muzyka stanowiła ogromną część życia blondynki i wcale nie chciała z tego rezygnować, choć zdawało się, że właśnie robi wszystko, żeby pozbyć się tej części swojej życia, na którą pracowała od naprawdę wielu lat. Mimo, że wiele osób by uznało, że miała podaną karierę na tacy i Sloane nie mogła temu zaprzeczyć. Jej start był ułatwiony w przeciwieństwie do wielu innych ludzi, którzy nawet nie będą mieli takiej szansy, jak ona. Ale taka była prawda - Carter był najważniejszym co miała i to straciła, a to wszystko na własne życzenie, bo nie potrafiła być mu wierna. Pretensje mogła naprawdę mieć tylko i wyłącznie do samej siebie.
OdpowiedzUsuń— Tak myślisz? — Spytała. Wbiła w niego uważne spojrzenie, jakby nie chciała ominąć nawet jednej miny, która mogłaby jej powiedzieć, że w Carterze jest jeszcze coś, czego będzie mogła się uczepić i go sprowadzić z powrotem do siebie. Dobrze wiedziała, co Carter miał na myśli i że miał rację w tym, co powiedział. Nie musiał jej pocieszać i próbować sprawić, aby poczuła się lepiej, bo zdarzyło się jej popłakać w łazience i nieudolnie zatuszować to tuszem i korektorem.
— Masz na myśli mój romans. — Wtrąciła. Równie dobrze mogli nazwać rzeczy po imieniu. Nie chodziło o to, że rzuciła w niego szklanką, bo się kłócili. Tylko o to, że za jego plecami pieprzyła się z innym. I to z facetem, który trzymał go w zasadzie na muszce od bardzo długiego czasu.
— Ale to było wtedy. Jesteśmy innymi ludźmi, Carter. Od popełniamy już tych samych błędów. — Powiedziała. Nie patrzyła na Cartera wyzywająco, bo nie chodziło jej o to, aby go sobą zirytować czy wejść na pole minowe. — I mózg tym razem to poprowadzić inaczej. A raczej moglibyśmy… Ale masz trochę inne zobowiązania, nie? — Uniosła lekko brew. Pojawiły się teraz nowe wyzwania na ich drodze. Carter z dzieckiem, Sloane i umowa z Ezrą. Było zbyt wiele nowych rzeczy, aby mogli przez nie tak po prostu przeskoczyć. — Też żałuję wielu rzeczy, Carter. I żałuję, że nie mogę cofnąć rzeczy, które powiedziałam czy zrobiłam.
Tylko, że to teraz było bez znaczenia tak na dobrą sprawę. Mogła żałować i prosić, ale to już naprawdę było bez znaczenia. Żałowała i niewiele to zmieniało. Carter zdążył poukładać sobie życie z kimś innym, a Sloane nie potrafiła tego zaakceptować.
— Podobno ludzie się zmieniają. — Powiedziała i wzruszyła ramionami. Jeśli Carter próbował ją odstraszyć to mu się to nie uda. Sloane nie zamierzała uciec, bo Carter miał straszne historyjki o Ezrze. — Poza tym, wiesz to co mi Ezra zaoferował było lepsze niż to, co miałam do tej pory. Może mnie wykorzystuje i może manipuluje… Nie ważne, bez znaczenia. Też coś z tego mam, Carter, a przynajmniej miałam mieć.
Teraz nie była pewna, jak będzie to wyglądało w przyszłości. Musiała tam najpierw wrócić i przekonać się, czy jeszcze miała pracę czy może jednak będzie zbierała swoje graty sprzed tej luksusowej willi, w której przyszło jej przez parę dni mieszkać.
Skinęła głową, kiedy powiedział, że to było niepotrzebne. Owszem, mogła sobie to darować i ugryźć w język zanim powiedziała pewne rzeczy. Ale też nie żałowała tego co powiedziała. Jego reakcja mówiła jej więcej niż mógł podejrzewać.
— Wiem, strasznie głupie. Olewać nowe życie dla faceta, który Cię nie chce i tęsknym wzrokiem gapi się w ekran licząc, że jego ciężarna ex narzeczona się w końcu odezwie.
Uniosła brew wiedząc, że go tym wkurwi. Bardziej nawet niż wkurwi. To była taka informacja, którą Carter bez dwóch zdań chciał zachować dla siebie, a ona rzuciła mu prosto w twarz, że wie o ciąży i nie zawahała się przed użyciem tego.
— I wiesz co jest w tym najgorsze? Że przejrzałabym każdą pierdoloną spelunę w tym mieście, aby cię znaleźć. — Wymawiała każde słowo uważnie i spokojnie, patrząc mu przy tym w oczy. Bez choćby chwili zawahania. — Zawaliła każde spotkanie, pominęła pogrzeb babci i wszystko inne. Tylko po to, aby się upewnić, że jesteś bezpieczny. I wygląda na to, że obecnie jestem jedyną osobą, której jeszcze zależy na tym, czy wrócisz żywy do domu.
UsuńNie spuszczała wzroku z Cartera, kiedy do niej podchodził. Wstrzymała oddech na moment, jakby za moment coś miało się wydarzyć między nimi, choć dobrze wiedziała, że tym razem nie wydarzy się absolutnie nic.
— Zawsze mówiłeś, że lubisz tę bardziej przypieczone. Takie właśnie ci zostawiam. — Odparła z rozbrajającym uśmiechem. — Jest jeszcze drugie pudełko, skarbie. Właśnie z tego powodu brałam extra, extra, extraaa bekon.
Sięgnęła po ciemne pudełko, w którym powinien być dodatkowy bekon. I bingo - trafiła. Podsunęła je w stronę Cartera.
— Proszę, dowodów, że o Ciebie dbam. Przynajmniej teraz.
Westchnęła krótko, kiedy Carter na moment zamilkł. Chciała wiedzieć więcej o mężczyźnie, z którym przyszło jej pracować. Sloane znów westchnęła, niemal w irytacji, bo nie takich rzeczy chciała się dowiadywać. Oczywiście to co Carter mówił było istotne.
— Brzmi jak 99% ludzi w tej branży, Carter. Przestajesz być użyteczny = znikasz albo zastępują cię kimś innym. Młodszym, lepszym, pewniejszym siebie i tak dalej i dalej… i dalej.
Sloane tego chciała uniknąć. Bała się tego, że będzie zastąpiona. Że ktoś inny wejdzie na jej miejsce i przerażało ją to aż do kości.
— Myślisz, że popełniłam błąd? Podpisując z nim tę umowę? — Zapytała. Często pytała się Cartera co dalej ma robić i czy to, co jej proponowano było w porządku. Tym razem opierał się tylko na prawnikach, dla których umowa była w porządku, a jeśli ktoś naprawdę mógł jej doradzić to tylko on.
sloane
Wciąż siedziała na stoliku i czasem machała nogami, jak dziecko siedzące na ławce, ale nie sięga nogami do ziemi, więc z nudów nimi machało. z tym, że Sloane wcale się teraz nie nudziła, a potrzebowała zajęcia, żeby nie zwariować w pełni. Carter robił jej sieczkę z mózgu, choć nic takiego jeszcze nie powiedział. Wystarczyło samo to, że po prostu był obok. Więcej Sloane nie potrzebowała, żeby zacząć tracić rozum przy tym mężczyźnie. Zagryzła dolną wargę kiedy Carter mówił. Pamiętała, jak wyglądał, kiedy znalazła go na parkingu. To był pierwszy raz, kiedy widziała go w takim stanie i tak rozbitego. Wtedy szczerze po raz pierwszy zobaczyła co z nim zrobiła i do czego doprowadziła swoim zachowaniem i wyborami.
OdpowiedzUsuń— Powinieneś powiedzieć, że to ja coś w tobie wtedy złamałam. — Poprawiła go. Nie potrafiła tego w pełni żałować, ale teraz, gdyby mogła to naprawdę cofnęłaby wszystko i wróciła do tego, jak było między nimi, kiedy nic jeszcze nie stanęło im na przeszkodzie. — Nigdy tego dla Ciebie nie chciałam. Ja… Nie myślałam wtedy o konsekwencjach. Tych dla mnie i dla Ciebie.
Zdawała sobie sprawę z tego, że to nie jest żadna wymówka. Nie mogła się w ten sposób tłumaczyć, bo to niczego nie zmieniało. W tamtym czasie przez moment chciała znaleźć się daleko od chaosu, który niósł za sobą Carter. Był on wtedy zbyt obciążający.
— Chcesz wiedzieć czemu? — Uniosła brew, jeszcze zastanawiając się, czy na pewno chce mu to wszystko powiedzieć. Czy w ogóle jest jakiś sens w tym, aby to mówiła. — Nie byłam wtedy gotowa, Carter i bałam się własnych myśli i wyobrażeń, Ale nigdy Ciebie. — Kącik jej ust lekko drgnął. — I myśli, że mógłbyś nie wrócić do domu. Za każdym razem, kiedy mi opowiadałeś historię, która kryje się za Twoimi bliznami, wszystkie te postrzały, cięcia nożem… zastanawiałam się, kiedy do domu wrócisz z kolejną. Czasem czy w ogóle do niego wrócisz.
Zsunęła się ze stołu, aby stanąć przed nim. Nie zrównać się z nim wzrostem, bo to było niemożliwe. Wciąż musiała lekko zadzierać głowę do góry, choć sięgała mu do ramienia, a w odpowiednio wysokich szpilkach dorównywała mu wzrostem. Tym razem stopy miała otulone tylko miękkimi skarpetkami i nie było szans, aby stali na równo.
— Wiem, że już jest za późno. — Westchnęła i pokręciła lekko głowa. — Ale wiem, że teraz byłabym lepsza.
Mogła przekonywać go, ile chciała, Ale znała go. Carter już podjął decyzje i nie zamierzał jej zmienić. Carter i Sloane to była historia, która się skończyła, a dziś mieli jeszcze przez chwile czas, aby udawać, że mogą stworzyć normalny związek.
— Dzięki. Chyba. — Uśmiechnęła się jedną stroną. Pojęcia nie miała, jak to będzie dalej wyglądało, Ale zawsze to był już jakiś początek. Tylko napięte musiała ogarnąć syf, który stworzyła. To później. Dzisiaj jeszcze był dzień dla Cartera i dla niej. Resztki godzin karmienia swoich urojeń i wizji, które już nigdy się nie spełnia.
Wzruszyła ramionami, kiedy Carter przyznał, że za dużo gada. Owszem, rozwiązywał mu się język momentalnie, kiedy poczuł się komfortowo, a przy niej czuł się tak dość często. Zwłaszcza po prochach.
— Nie pomyślałam sobie tego. — Przyznała szczerze i zgodnie z prawdą. Właściwie w ogóle o tym nie pomyślała. — Wystarczyło na Ciebie spojrzeć w klubie, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. — Znała go lepiej niż mógł sobie wyobrazić. — Wtedy, kiedy Cię pocałowałam… Odepchnąłeś mnie. Może nie od razu, ale to zrobiłeś i wróciłeś do niej, przynajmniej tak myślę. A w nocy…Cóż, szczęśliwy narzeczony nie pozwala, aby jego była żona przed nim klęczała, prawda?
Widziała na odległość, że między Carterem, a Sophią coś się wydarzyło. Wtedy jeszcze nie wiedziała co takiego i w zasadzie dalej nie była pewna co Carter zrobił, że go zostawiła. Dawał wyraźne znaki, że to on zjebał, ale nie mówił na głos co takiego się wydarzyło.
— To tak nie działa, Carter. — Pokręciła głową, ale nie było w tym dezaprobaty. Raczej coś na kształt ostrzeżenia. — Razem czy nie, jeśli się dowie, że ze mną spałeś będzie zraniona.
Nie musiała mu tłumaczyć, jak uczucia działają. Był tego świadom i dobrze wiedział, że bywają one przewrotne. Sloane nie umiała sobie wyobrazić, jak to jest, kiedy w grę wchodzą jeszcze hormony, nad którymi nie ma jak zapanować. To wciąż mogło być odebrane, jako zdrada. Nawet jeśli nią nie było. Mózgi ciężarnych w końcu działały inaczej, prawda?
Usuń— Więc to prawda…? Tak na poważnie? — Spytała. Do samego końca liczyła, że Carter pieprzył głupoty i coś sobie wymyślił. Naprawdę tego pragnęła, ale najwyraźniej te pragnienie musiała sobie odpuścić. — Będziesz tatusiem? — Prawie się roześmiała, kiedy wypowiedziała te dwa słowa. Brzmiały absurdalnie. Naprawdę. W życiu by o nim w ten sposób nie pomyślała.
Zacisnęła usta i na moment spuściła wzrok. Myślała o wszystkim. Jego teraźniejszości i przyszłości, o jego dzieciństwie. Beznadziejnej sytuacji, w jakiej dorastał i problemach potem. Jak szybko trafił w te chujowe towarzystwo.
— Mogę zapytać… jak się z tym czujesz? — Podniosła wzrok na mężczyznę. Nie była pewna, czy ktoś już go o to zapytał. Jakie w ogóle pytania powinny były paść w tej sytuacji?
Sloane wzruszyła ramionami. Owszem to wszystko było pojebane, a ona naprawdę gotowa do tego, aby zajrzeć do każdej dziury w tym mieście. Wyciągnęłaby go z każdej meliny, gdyby musiała.
— Nigdy nie kreowałam się na normalną. — Uśmiechnęła się blado, a potem krótko westchnęła. — To chyba się nazywa uzależnienie, Carter. Albo miłość. Czasami trudno odróżnić jedno od drugiego.
Zwłaszcza w ich przypadku, ale nie dodała już tego. Wolała zachować to dla siebie. Przynajmniej teraz.
— Nie mogłam tego zignorować. Udawać, że nic nie wiem i dalej się świetnie bawić. — Powiedziała. Zapewne rozumiał co Sloane miała na myśli. — Chciałam się upewnić, że jeszcze oddychasz. No i się okazuje, że płuca masz jeszcze sprawne. — Zaśmiała się krótko, choć wcale nie było jej do śmiechu w tej sytuacji. Potrzebowała się czymś zająć, a mały żart mógł być całkiem dobrym przerywnikiem.
Pokiwała lekko głową. Teraz było za późno, żeby się wycofać z tej umowy. Może i straciła wszystko, a może jeszcze wiele zyska. Carter jej z tego uratować już nie mógł i może gdyby rozmawiali ze sobą jak ludzie to przyszłaby do niego po radę, ale zbyt późno zaczęli, a właściwie to wcale nie zaczęli się przyjaźnić. Wciąż balansowali na tej dziwnej granicy między dawnym przywiązaniem, a nowymi obowiązkami.
— Hm, dominująca Sloane, co? — Mruknęła i uśmiechnęła się kącikiem ust. — Dzięki, zapamiętam to sobie. Wiesz, ja wciąż nie wiem czy dobrze zrobiłam. Może jeszcze będę płakać za Clarą i wiecznie wkurwionym spojrzeniem Julie, ale… Naprawdę odetchnęłam, kiedy się tam znalazłam. Może nie będzie tak źle, co?
Wzruszyła lekko ramionami, a potem słonia musnęła jego palce. Delikatnie i bez dwuznaczności, a raczej jak ktoś kto chce jeszcze zobaczyć, czy może.
— A dasz mi jakieś soczyste plotki? Wiesz, że takie lubię najbardziej. — Zaśmiała się i lekko pociągnęła go za dłoń, jakby to miało go zmusić do odpowiedzi.
sloane