
Nathaniel Park
Właściwie 박나진 (Park Najin) • urodzony 2 września 1996 roku w Busan, Korea Południowa • syn koreańskiego neurochirurga i amerykańskiej paleoantropolożki • Nate, Nat, Nathie – jak kto woli • od 20 lat mieszka w Nowym Jorku • model, ambasador marki Calvin Klein i Bvlgari • od roku wychowuje dobermana imieniem Baram 바람 • jedynak, od zawsze marzący o rodzeństwie • od kilku miesięcy prowadzi live'y, na których gotuje, sprząta, robi zakupy, pranie, chodzi na piesze wycieczki, gada głupoty, a raz nawet zdarzyło mu się zasnąć • ambiwertyk • miłośnik nocnych spacerów i nocnego trybu życia • od dziecka idzie własną drogą, nie uwzględniając zdania innych • hobbystycznie trenuje boks i taniec • szczęście w pracy, brak szczęścia w miłości • właściwie dobre, spokojne życie • duma porażka rodziców • powiązania
Na początku był dzieckiem idealnym. Taki egzemplarz z instrukcją obsługi: mówił, kiedy trzeba, chodził, gdzie kazali, sam wiązał buty i nie rozlewał soku na dywan. Uczył się jak szalony, w weekendy przegrywał z Chopinem na pianinie, a w poniedziałki potrafił przekląć po angielsku i francusku, choć oczywiście nigdy by tego nie zrobił – w końcu był chodzącą perfekcją. Nie pyszczył, nie kwestionował, wykonywał polecenia zanim jeszcze zostały wydane. I uśmiechał się. Zawsze.
A potem przyszła refleksja: A niby po co? Po co się uśmiechać, gdy w środku człowiek ma ochotę przewracać oczami? Po co być miłym dla cioci, której życiowym hobby jest wnikliwa analiza cudzych porażek? Po co mówić to, czego się nie myśli, tylko po to, by nikt się nie obraził?
I tak się zaczęło. Pierwszy tatuaż – rodzice nie odzywali się miesiąc. Rezygnacja z medycyny na rzecz… no cóż, czegokolwiek innego – cisza przez rok. Widzą go na okładkach? Odwracają wzrok. W jego mieszkaniu byli dwa razy. Ostatni raz, kiedy uprzejmie, acz stanowczo odmówił randki z córką koleżanki mamy.
Samotność? Trochę bolała. Brak rodzinnego wsparcia, porad z kategorii “Ja w twoim wieku…”, brak życzeń świątecznych i urodzinowych – to wszystko czasem uwierało bardziej niż zbyt ciasne nowe buty. Mieszkanie było za duże, za puste, zupełnie niepasujące do kogoś, kto z natury nosił w sobie słońce.
Więc sprawił sobie psa. I nagle życie stało się bardziej kolorowe. Zyskał czteronogiego współlokatora, który nigdy nie oceniał i zawsze cieszył się na jego widok. Poza tym były jeszcze live’y i rozmowy z obserwującymi, którzy śmiali się z jego żartów i kibicowali mu w codziennych bitwach z rzeczywistością.
Ale gdzieś w głębi nadal zastanawiał się, jakby to było – zakochać się tak naprawdę.
A potem przyszła refleksja: A niby po co? Po co się uśmiechać, gdy w środku człowiek ma ochotę przewracać oczami? Po co być miłym dla cioci, której życiowym hobby jest wnikliwa analiza cudzych porażek? Po co mówić to, czego się nie myśli, tylko po to, by nikt się nie obraził?
I tak się zaczęło. Pierwszy tatuaż – rodzice nie odzywali się miesiąc. Rezygnacja z medycyny na rzecz… no cóż, czegokolwiek innego – cisza przez rok. Widzą go na okładkach? Odwracają wzrok. W jego mieszkaniu byli dwa razy. Ostatni raz, kiedy uprzejmie, acz stanowczo odmówił randki z córką koleżanki mamy.
Samotność? Trochę bolała. Brak rodzinnego wsparcia, porad z kategorii “Ja w twoim wieku…”, brak życzeń świątecznych i urodzinowych – to wszystko czasem uwierało bardziej niż zbyt ciasne nowe buty. Mieszkanie było za duże, za puste, zupełnie niepasujące do kogoś, kto z natury nosił w sobie słońce.
Więc sprawił sobie psa. I nagle życie stało się bardziej kolorowe. Zyskał czteronogiego współlokatora, który nigdy nie oceniał i zawsze cieszył się na jego widok. Poza tym były jeszcze live’y i rozmowy z obserwującymi, którzy śmiali się z jego żartów i kibicowali mu w codziennych bitwach z rzeczywistością.
Ale gdzieś w głębi nadal zastanawiał się, jakby to było – zakochać się tak naprawdę.
Hej! Na blogach nie było mnie już parę lat, ale dobrze tu wrócić! Witam się wraz z promyczkiem!Mam nadzieję, że przyjmiecie go ciepło. Zapraszam do wątków - szukamy właściwie wszystkeigo!
Kartę sponsoruje Jeon Jungkook. Mordką i piosenką Somebody.
Kartę sponsoruje Jeon Jungkook. Mordką i piosenką Somebody.
[Hej!
OdpowiedzUsuńNathaniel jest idealnym przeciwieństwem mojej Naomi. Zdecydowanie miał więcej odwagi, by sprzeciwić się oczekiwaniom rodziny. Mam nadzieję, że ta odwaga będzie towarzyszyła mu cały czas ;)
Muszę oczywiście pochwalić za wybór wizerunku, siedzę w świecie BTS od 2014 :D
Mam też pewien pomysł na wątek, więc od razu zapraszam na maila, jeśli jesteś zainteresowana i są chęci :D
W międzyczasie życzę udanej zabawy!]
Naomi Kim
[Cześć, cześć, cześć! *podskakuje z radości* Jak fajnie widzieć Cię u nas z powrotem! *podskakuje nadal* Momentalnie przypomniał mi się wątek pomiędzy Nayą, a Jeromem i to, jak dobrze bawiłam się w trakcie jego pisania :) Na fali tego sentymentu, ale nie tylko, zachwycam się także Nathanielem :) Bardzo fajny Ci on wyszedł, taki właśnie promyczek do lubienia. Cieszę się, że choć w pewnym momencie w jego życiu zrobiło się ponuro, to Nate rozgonił czarne chmury i bez wątpienia pomógł mu w tym Baram :)
OdpowiedzUsuńŻyczę udanej zabawy i wątków, które nie dają spać po nocach, a także tego, żebyś po tym powrocie została z nami na długo 💙 W razie chęci zapraszam do któregoś z moich panów, choć pewnie jakiś punkt zaczepienia łatwiej będzie znaleźć z Ianem, niż z Chrisem :)]
IAN HUNT & CHRISTIAN RIGGS
[Gdybym zobaczyła Nayę, to na pewno bym się rozpłynęła 💙 Ano zmiany, zmiany, ponieważ tak jak piszesz, czasu upłynęło sporo :) Jeromek znalazł dla siebie zasłużone miejsce w blogowej Galerii Sław, a jego historia skończyła się po takim czasie i w takim momencie, że jestem nią w pełni usatysfakcjonowana :)
OdpowiedzUsuńMiałam ochotę właśnie na taką postać jak Ian - szarego moralnie bohatera, którego można popchnąć w różnym kierunku :) A co do wątku, to pomysł mi się podoba, ALE że Ian nie jest takim słoneczkiem jak Nate, to musiałabym się zastanowić, co zrobić, żeby Ian zbyt szybko Nathaniela nie spławił. Co nieco świta mi już w głowie, ale muszę się z tym przespać... ;) Mogę w razie czego odezwać się na mailu albo czacie Google? :) Tam już na spokojnie byśmy sobie wszystko przegadały.]
IAN HUNT
[Jestem tu niecały rok tak na stałe, więc nie miałam przyjemności zapoznać się z Tobą i Twoimi poprzednimi postaciami, jednak po przeczytaniu karty Nate, jestem pewna, że przed odejściem Twoje promyczki były równie zachwycające, jak on! Ma tak wiele wspólnego z moimi dziewczynami - Natalie zrozumiałaby go, bo może nie jest porażką rodziców, ale największym rozczarowaniem matki. Też nie poszła w stronę medycyny jak Park. Z kolei Vanessa ma szczęście w pracy, a wielkie nieszczęście w miłości, może to również przez to, że nikogo do siebie nie dopuszcza na poważnie, chociaż ostatnio i zawodowo u niej się nie układa. Dlatego Nate jest mi wyjątkowy bliski, łączy się z moimi dziewczynami pod wieloma względami ^^ Kroczy tak dumnie, nie gra ideału dla kogoś, jest idealny dla siebie, a przecież o to w życiu chodzi, by być sobą i jednak spełniać własne, a nie cudze oczekiwania! Może jest szansa na wątek między nami?
OdpowiedzUsuńSukcesów na blogu ;D]
NATALIE HARLOW i VANESSA KERR
[ Za kpop i Koreę w tej karcie ukochuję, bo choć byłam zawsze człowiekiem, który Chiny i wszystko co chińskie kocha nad życie, to ostatnio fascynuje mnie również Korea, kdramy i powoli kpop :D
OdpowiedzUsuńUkochuję też za kolejnego członka azjatyckiej bandy, który pojawił się w NYC; szczególnie, że jest postacią barwną. Astrid nie jest porażką rodziców, a wręcz to ona w domu rodzicem się stała, ale bardzo długo obracała się w towarzystwie pewnego Koreańczyka, dla którego rodziców nigdy nie była wystarczająco dobra, więc co nieco wie, o zakazach wyższych sfer, do których jego rodzina ewidentnie należy :)
W razie chęci zapraszam na burzę mózgów - coś wymyślimy z Astrid i Nathanielem :) ]
Astrid Chen
[Cześć! Tak pomyślałam, że absolutnie zdarłaś tą krótką kartą chyba wszystkie sztuczne wyrazy pozornej dorosłości z twarzy większości jego rówieśników. Bo można mieć swoje życie- karierę, popisy, hobby, pasje, zajęcia, a i tak jak jest człowiek sam to tych rodziców brak (nawet jeśli się szarpią, szturchają i krzyczą).
OdpowiedzUsuńWłaściwie dobre, spokojne życie przemawia do mnie baaaardzooo! Piekna gra blasków i cieni, pokazałaś zwyczajnego człowieka, którego chce się poznać. I jakby co, to ja chętnie podrzucę którąś z dziewczyn, żeby sobie tak czasami razem usiedli i pogadali, że nie jest źle, mogłoby być lepiej, ale dobrze, że nie dzieje się gorzej. :) Trzymam kciuki, aby jednak znalazł trochę szczęścia i w miłości i w ogóle!
Dobrej zabawy!]
Lily & Emma
[O cześć! Przychodzę tutaj z niemałym opóźnieniem, ale dobrze widzieć Cię z powrotem w gronie autorów! ;-) Mam nadzieję, że zadomowisz się tutaj z Nathanialem, a w razie chęci to zapraszam na live'a, w który podczas spaceru wciągniecie do akcji patrolującą policjantkę! :D Debbie się ucieszy, bo u mojej Liv już trochę tłok się zrobił. Bawcie się dobrze! ♥]
OdpowiedzUsuńDebbie Grayson & Olivia Fitzgerald
[No witam. Kopę lat! ;) ]
OdpowiedzUsuńNico & Max
[O tak, koniecznie napiszmy coś! ☺️
OdpowiedzUsuńLily mogła być akurat w czasie, kiedy też pisałaś, bo teraz to nasze drugie podejście, więc całkiem możliwe , że ją kojarzysz. Nie mam chyba żadnych konkretnych potrzeb, obydwie są takie trochę nieszczęśliwe i do utulenia i każda dogada z Twoim panem, bo to miłe istoty są. Lily to taka iskierka, wszystkich kocha i chce być kochana, wskoczy z niezapowiedzianą wizytą i rozrusza człowieka, jak za bardzo smęci. A Emma jest wycofana i wystraszona własnego cienia, ale dba o ludzi. Zależy czy potrzebujecie tajfunu, czy wyciszenia, to z tym przyjdziemy ❤️
Hmm, tak pomyślałam, że niezaleznie od postaci, to można by którąś dziewczynę niechcący wrzucić w kadr, jak gdzieś w parku czy na ulicy Nate kręcił live'a i komentarze pytające o jego 'koleżankę' zasugerują mu aby ją odszukał i zaprosił do kolejnego, bo sobie mógł wymyślić że ugotuje (cokolwiek skomplikowanego) w towarzystwie 😅]
Emka/Lily
Spoglądała na swoje odbicie w lustrze, dokładnie analizując każdy centymetr swojej kreacji. Czuła się pięknie, choć tragicznie. Lubiła satynę — ten elegancki, miękki materiał, który tak często wybierała na specjalne okazje, był niezwykle elegancki. Problemem nie był jednak materiale, a kolorze… Szaleństwo. Gina, jej ukochana przyjaciółka, rzeczywiście była znana ze swojego temperamentu, który nieraz przysparzał problemów jej rodzicom. Ci, w przeciweństwie do rodziców Naomi, ogromnie cenili sobie swoje koreańskie pochodzenie i rodzinne tradycje. A jednak Gina wyraźnie odstawała od normy — może właśnie dlatego wybór intensywnej czerwieni dla jej druhen był pewnego rodzaju pieczęcią osobliwości jej charakteru. Tylko że… Cóż, Naomi wcale nie czuła się w tej kreacji dobrze. Owszem, suknia była piękna – długa, o syrenim kroju, elegancko opływała jej drobną sylwetkę. Delikatne marszczenia w talii dodawały jej uroku, podobnie jak opuszczone, miękko opadające ramiączka, odsłaniające filigranowe, niemal porcelanowe ramiona Naomi. Jej szyję zdobił subtelny, diamentowy naszyjnik, a w uszach połyskiwały dopasowane kolczyki. Włosy rozpuściła, układając je w grube, eleganckie fale, które lekko opadały na plecy, a usta zdobiła bordowa szminka (wedle życzenia panny młodej). Wszystko prezentowało się pięknie. Tylko ta czerwień... Gdyby to chociaż był stonowany, głęboki bordowy odcień, wszystko byłoby w porządku. Ale to była chamska, krzykliwa czerwień – dokładnie taka, jakiej nigdy nie nosiła.
OdpowiedzUsuńWestchnęła, ściągając ramiona w geście rezygnacji, jakby chciała ochronić własne serce. Bo przecież wiedziała, że nie chodzi o tę przeklętą czerwień. Chodziło o to, że znowu szła sama. Wciąż czuła palące wypieki na twarzy, gdy powiedziała Ginie i Jay’owi, że pojawi się bez osoby towarzyszącej. Oboje przecież wiedzieli, że Naomi od prawie roku spotyka się z Jamesem Kangiem, właścicielem prestiżowej kancelarii prawniczej. Mieli nawet okazję go poznać, kiedy wspólnie odwiedzali ich w apartamencie na Upper East Side, w którym sama od roku mieszkała, porzucając swoje dotychczasowe mieszkanie w urokliwej kamienicy na West Village. I sama nie wiedziała, co było gorsze — ten ciężar na sercu, gdy wypowiedziała słowo sama, czy może ta ulga, która zamigotała na twarzy Jay’a, kiedy to usłyszał. Bo, niestety, prawie-mąż jej przyjaciółki i James raczej nie znaleźli wspólnego języka. Niezależnie jednak od wzajemnej sympatii — lub jej braku — Naomi bolało serce na myśl, że znowu miała gdzieś pojawić się sama. James był przecież cudownym człowiekiem. Czułym, troskliwym, dobrym. Tak, był introwertyczny, zupełnie jak ona, ale wesela jej przyjaciół nie zdarzały się co weekend. Ani nawet przyjęcia urodzinowe. Dlaczego więc tak trudno było mu choć na chwilę oderwać się od pracy i zrobić wyjątek od własnych reguł?
Z tym pytaniem dotarła do apartamentu na Manhattanie, gdzie trwały przygotowania Giny jeszcze-Han. Wyglądała przepięknie w swojej koronkowej, syreniej sukni ślubnej. Prezentowała się równie olśniewająco w drodze do miejsca, gdzie miała odbyć się ceremonia. W limuzynie druhny wiwatowały szczerze i radośnie, ciesząc się zbliżającym się ślubem. Naomi natomiast była tam tylko ciałem, doskonale wtapiając się w tło. Dzięki Bogu nie była świadkową — w tej roli wypadłaby tragicznie, z tym żenującym pytaniem wciąż rozbrzmiewającym w głowie. Starała się jednak usprawiedliwić przed samą sobą. Miała przecież dwadzieścia dziewięć lat, a pierścionka na serdecznym palcu jak nie było, tak nie ma.
Gdy jednak dotarła na miejsce, postanowiła, że nie będzie myśleć o Jamesie. Co więcej — miała zamiar być perfekcyjną druhną, a potem bawić się przednio (i oczywiście złapać bukiet w trakcie oczepin). Sęk w tym, że choć to jakże żenujące pytanie o samotność na chwilę zniknęło z jej umysłu, absolutnie nic nie przygotowało jej na to, co — a raczej kogo — zobaczyła już na samym starcie, kiedy wraz z pozostałymi druhnami stanęła w pobliżu ślubnego kobierca.
UsuńNathaniel Park, w całej swojej przystojnej okazałości, kroczył po jasnym dywanie rozłożonym aż do samego kobierca, po czym stanął obok pozostałych drużbów. I wszystko byłoby pięknie — dosłownie luz-blues — gdyby nie fakt, że dla niej Nathaniel Park nie był tylko znanym modelem i twarzą Calvina Kleina (co, swoją drogą, sprawiło, że Agnes, jedna z druhen, niemal pisnęła na jego widok).
Nathaniel był jej byłym.
Byłym, którego w przypływie irracjonalnego strachu rzuciła. Byłym, którego, na swoje nieszczęście, niegdyś kochała jak postrzelona.
W ułamku sekundy jej umysł zaczął gorączkowo analizować ostatnie miesiące. Czy Gina o tym wiedziała? Oczywiście, że wiedziała, Nate to przecież temat, który omawiały nie raz. Ale… kiedy to było? Czy mówiła jej wszystko? Pamiętałaby przecież! A może jednak nie? W głowie miała pustkę. Czy naprawdę mogła przeoczyć tak kluczową informację? Zaczęła zastanawiać się, czy strużki potu nie rozpuściły już jej starannie wykonanego makijażu — i czy w ogóle miał on jakiekolwiek szanse przetrwać całą ceremonię. A przy okazji torturowała się myślą, czy Nathaniel zauważył ją w drodze do kobierca? A jeśli tak, to czy ją rozpoznał? Nie żeby zmieniła się szczególnie przez ostatnie lata, ale bywa różnie, prawda?
Gdy dotarli na salę weselną, jej umysł zdążył już zupełnie zapomnieć o Jamesie Kangu. Naomi myślała wyłącznie o swoim byłym, kalkulując i rozważając każdy możliwy scenariusz. Nie pamiętała nawet, co mówiła do pozostałych druhen podczas ustalania planu wydarzeń po ceremonii. Wszystko, co krążyło jej po głowie, to pytanie czy powinna udawać, że go nie zna, podejść i się przywitać, a może po prostu kiwnąć głową z daleka, jakby nic się nie stało? Ach, jakież to było krępujące! Owszem, widywała go na różnych luksusowych galach, gdzie — oczywiście — pojawiała się sama, ale tam ginęli w tłumie. Nawet nie mieli okazji na siebie wpaść. A tutaj? Cóż, będąc uczciwą wobec siebie, musiała przyznać, że to wesele było ogromne. Sala mieściła prawie trzystu gości — i to już coś.
Równie dobrze możesz wcale na niego nie trafić w tym tłumie — pocieszała się w myślach, gdy kroczyła w stronę swojego stolika numer trzy. Dziękowała w duchu Ginie, że uparła się, aby druhny nie siedziały przy jednym stole z drużbami, bo wtedy to byłaby już istna katastrofa. Wtedy, to…
— O Boże Święty! — wydukała, gwałtownie zatrzymując się i zaciskając palce na materiale satynowej sukienki. Zamrugała kilka razy, nerwowo przenosząc wzrok z winietki z napisem Naomi Kim na tę tuż obok. Serce zabiło jej mocniej. Miała ochotę przekląć swoją ukochaną przyjaciółkę, bo już była pewna, że szanowna pani Gina już-Choi miała w tym wszystkim swój diabelski plan. Wyprostowała się, po raz ostatni spoglądając na kartonik.
Nathaniel Park.
Opadła na krzesło, pierwsza zasiadając przy okrągłym stole, gdzie znajdowało się jeszcze pięć pustych miejsc — a jedno z nich już za chwilę miał zająć właśnie Nate. Miała ochotę schować twarz w dłoniach – i prawie to zrobiła, kiedy nagle poczuła, że ktoś stanął tuż za nią. Poczuła unoszący się zapach eleganckich perfum i od razu wiedziała, kto znajduje się za jej plecami. Odwróciła się powoli. I, oczywiście, nie pomyliła się.
— Nathaniel — wykrztusiła, wlepiając w niego swoje duże, brązowe oczy — Kurczę, ale niespodzianka, co? — wymamrotała, nerwowo kładąc dłoń na diamentowym naszyjniku, a po chwili z jej ust wyrwał się cichy, zdenerwowany śmiech.
your awkward ex
Vanessę charakteryzowało wiele niepoprawności — pierwszą był niewyparzony język, drugą chęć ciągłego zwiększania adrenaliny, trzecią na pewno to, że nie marzyła o małżeństwie, a jedynie o tym, żeby nieustannie być spełnieniem marzeń dla cudzych partnerów. Miała w sobie jeszcze mnóstwo niepoprawności, ale nie lubiła rzucać na stół wszystkich kart podczas pierwszej rozgrywki, ponieważ z niej nie dało się czytać, jak z otwartej księgi.
OdpowiedzUsuńPrzeszła przez osobiste piekło. Niemożliwością było wymazanie z pamięci każdego krzyku ojca, dźwięku uderzenia, przekleństw rzucanych co drugie lub trzecie słowo, bo już wtedy zauważyła, że Anthony nie umie budować takich zdań, jak pani przedszkolanka, rodzice koleżanek i kolegów czy sprzedawczyni, u której kupowała drożdżówkę lub ciemną bułkę z sałatą, żółtym serem, ogórkiem kiszonym i pomidorem. Oni wszyscy mówili ładnie i ich ton głosu był tak samo delikatny, jak głos babci, do której razem z braćmi uciekała w największych chwilach kryzysu, a gdy przyszło jej siedzieć w domu, musiała liczyć się z tym, że nic jej nie ucieszy. Chodziła zlękniona po wysłużonym parkiecie podłogowym, nie chcąc narazić się ani matce, ani ojcu. Bała się, że weźmie ją w końcu za cel, jak to często robił z Isobel, Zanem czy Jaxem. Jej rówieśniczki były księżniczkami tatusiów i widziała wielokrotnie, jak ojcowie biorą je czule w swoje ramiona. U Vanessy było inaczej — nigdy nie została nazwana skarbem, szczęściem czy właśnie księżniczką, ona wyjątkowo dla swoich rodziców była chodzącym i oddychającym problemem.
Stojąc dzisiaj przed budynkiem, w którym adopcyjni rodzice kupili jej kawalerkę, strzepnęła popiół z papierosa, wsuwając go pomiędzy wargi i prawie w stu procentach była dumną z tego, co osiągnęła, mimo pochodzenia z najprawdziwszej patologicznej rodziny. Wiedziała, że przeklinała zbyt wiele, paliła, piła, wchodziła tylko w niezobowiązujące relacje i przynosiła im trochę wstydu, bo reprezentowała swoim podejściem do życia czarną owcę rodziny Kerr, ale Marybeth i Sergius musieli liczyć się z tym, iż Vanessa nigdy nie będzie idealną córeczką.
W jej żyłach płynęła krew alkoholików i narkomanów nieprzystosowanych do życia. Dzień w dzień przypominała sobie o tym boleśnie i wracając teraz z pracy, również myślała o prawdziwym pochodzeniu z rodu Maddoxów. Z kłującym bólem w klatce piersiowej, wbiła odpowiedni kod na domofonie i trzymając wielorazową torbę z zakupami, ugryzła kawałek jabłka, czując nagłe zawroty w głowie. Nie pamiętała, kiedy upadła. Usłyszała huk. Pewnie potłukła słoik z marynowaną papryką. Drżącą dłonią próbowała chwycić się poręczy, ale był to zbyt wielki wysiłek. Czy czekała ją noc spędzona na półpiętrze schodów? Zanosząc się kaszlem, próbowała bezskutecznie złapać głębszy oddech. Wyraźnie usłyszała krzyk ojca, przeraźliwy płacz matki. Jak to możliwe? On siedział w więzieniu, a ona spoczywała na cmentarzu. Mrugnęła kilkukrotnie i znowu stała się małą Vanessą Maddox. Córką Anthony’ego i Isobel. Młodszą siostrą dwóch braci. Poczuła, jak ojciec łapie ją przeraźliwie suchą dłonią za szyję i wtedy zsunęła się ze stopnia w dół.
— Odejdź! Boję się! Nie rób mi krzywdy…
Wykrzyczała zlękniona i dopiero teraz dotarło do niej, że nie ma do czynienia z potworem. Przed nią klękał nieznany mężczyzna. Kim był? Najprędzej sąsiadem, bo Vanessa znała jedynie sąsiadkę z naprzeciwka i sąsiada, który mieszkał nad nią, a w kamienicy oprócz jej i dwóch mieszkań z przypisanymi znajomymi twarzami właścicielami, było jeszcze dziewiętnaście lokali.
— Tak, słyszę. Wszystko w porządku. Nie mogę po prostu wstać. Ścięło mnie z nóg i nie jestem pijana, wracam z pracy, to pewnie zwykłe przemęczenie.
Vanessa Kerr
Nawet nie wiesz, jak bardzo, odpowiedziała mu w duchu, wciąż trzymając smukłe palce na subtelnym naszyjniku zdobiącym jej dekolt. Na jej twarzy wciąż malował się ten serdeczny, uprzejmy uśmiech — nakładała go jak najlepszej jakości makijaż, dokładnie wtedy, gdy stres przejmował stery, a serce biło dwa razy szybciej, niż powinno. I wciąż nie wiedziała, co było gorsze — to, że ludzie zawsze się na to nabierali, czy świadomość, że Nate, chcąc nie chcąc, tego nie zrobi.
OdpowiedzUsuń— Ależ skąd, to tylko ta cała ceremonia tak na mnie działa… — wyjaśniła miękko, czując, jak z każdą kolejną minutą serce zaczyna bić jej coraz mocniej, gdy tylko czuła na sobie ciężar jego ciemnego spojrzenia. Mimowolnie opuściła wzrok i odchrząknęła, a jej palce nadal tańczyły nerwowo na diamentowym naszyjniku. Jak tak dalej pójdzie, nawet one nie wytrzymają presji jej dłoni. Oblizała koniuszkiem języka swoją górną wargę, po czym wzięła głębszy oddech i znów spojrzała na Nathaniela. Na krótką chwilę zyskała odrobinę pewności siebie — i utraciła ją równie szybko.
— Dziękuję, niestety dziś nie piję. Jestem na lekach — odparła cicho, marszcząc lekko brwi. Nie kłamała. Ten dzień kosztował ją zbyt wiele emocji, a tam, gdzie emocje, tam i jej znienawidzona towarzyszka, migrena. A teraz, to już w ogóle było to gwarantowane… Przez krótką chwilę zastanowiła się, czy pamiętał. Minęło przecież tyle lat… Mógł zapomnieć o tym, że zmagała się z przewlekłymi migrenami. Tak samo jak o tym, że nienawidziła nosić krwistoczerwonych sukienek, nawet jeśli wyglądała w nich obłędnie. Chciała uwierzyć, że po prostu o tym nie pamiętał. Ale każda komórka jej ciała szeptała jej, że było odwrotnie, bo i ona pamiętała o nim wszystko. Nie zatarło tego nawet kilka długich lat rozłąki, notabene z jej własnej głupoty. Inaczej przecież nazwać tego nie mogła…
A wszystko zaczęło się wtedy, gdy poszła na studia. To właśnie wtedy na jej drodze pojawił się Nathaniel Park — i podbił nie tylko jej rzeczywistość, ale i serce. Zakochała się w nim po uszy. Nathaniel był wspaniały. Jako jej chłopak pomagał jej odnaleźć siebie, zrozumieć to, co działo się nie tylko w jej sercu, ale i głowie. Nie był przelotnym romansem ani przygodą dla rozrywki — takich rzeczy Naomi Kim nigdy nie miała w swoim repertuarze. Nie sama decyzja o studiach, a właśnie Nathaniel Park był jej jedynym, jak dotąd, prawdziwym aktem nieposłuszeństwa. To właśnie on wspierał ją, gdy zmieniała kierunek studiów, a tym samym kierunek swojego życia. Był przy niej, gdy uczyła się stawiać pierwsze kroki we własnej niezależności, chociaż czasem się chwiała, potykała i upadała. Zawsze jednak parła dalej. A parła dzięki niemu.
Nikt jednak o nim nie wiedział. No, może poza Giną Han... I paroma innymi przyjaciółkami. Najważniejsze jednak było to, że już na pewno nie wiedzieli jej rodzice, którzy pewnie wydziedziczyliby ją na samą wieść o tym związku. Wtedy myślała, że da sobie z tym radę. Szybko jednak zrozumiała, jak bardzo się myliła… Bo to właśnie dlatego przekreśliła dwa lata tego wyjątkowego związku.
Rozstanie z Natem było mimo to największą głupotą jej życia. To nie tak, że James był zły — wręcz przeciwnie, był przecież cudowny. Ale nie był Nathanielem. James był i wciąż jest ucieleśnieniem życia, od którego, jak sądziła, nigdy nie będzie mogła uciec. Życia pełnego oczekiwań, presji i nieustannego dążenia do perfekcji. James nie głaszcze jej dłoni tak, jak robił to Nate. Nie składa czułych pocałunków z taką czułością, ani nie obejmuje jej tak, by poczuła ciepło jego serca. To robił tylko on. I jeśli miałaby wskazać jeden moment w życiu, kiedy poczuła się naprawdę ważna, a nie jako ta druga, to było właśnie przy nim. Tylko Nathaniel Park dał jej smak tego uczucia.
A teraz siedziała skrępowana przy jednym stole z mężczyzną, któremu kiedyś oddała całe swoje serce. To z nim przeżyła swoją pierwszą wielką miłość, pierwsze motyle w brzuchu, pierwszy pocałunek i ten rozczulający pierwszy raz. Jak więc powinna się teraz zachować, skoro to ona sama poprowadziła ich drogi w zupełnie innych kierunkach? To przecież niemożliwe, by tak po prostu bawić się na weselu i udawać, że nic się nie wydarzyło.
Usuń— Mówisz, że nic się nie zmieniłam, ale to samo mogę powiedzieć o tobie — zaśmiała się cicho, gdy wrócił z kieliszkiem szampana i usiadł tuż obok niej. Co zabawne, jej palce wciąż błądziły po tym nieszczęsnym naszyjniku. Drugą dłoń ułożyła pod brodą, wspierając łokieć o blat stołu, i spojrzała na niego z pewną nieśmiałością. Boże, ależ on wyprzystojniał! To wcale nie ułatwiało niczego. Nie pomagał też zapach jego perfum ani to, jak ten czarny, perfekcyjnie skrojony garnitur leżał na jego sylwetce… I nagle odchrząknęła, prostująć się jak poparzona. Poczuła, jak jej policzki zaczynają płonąć, bo przecież wpatrywała się w niego jak rozkojarzona smarkula.
— Co u ciebie? Czym się zajmujesz ostatnio? — spytała, chcąc choć na chwilę odciągnąć myśli od tego, jak blisko siedział — Widziałam twoje ostatnie kampanie modelingowe. Rewelacja, naprawdę. Cieszę się, że branża tak cię docenia. Mam tylko nadzieję, że mimo wszystko znajdujesz czas na odpoczynek… Moja znajoma działała kiedyś w tym świecie. Może ją znasz… Avery Reeves? Kojarzysz? Nie? No tak, to było już kilka lat temu. Zrezygnowała, bo nie radziła sobie z presją. Teraz pracuje jako fotograf w jednym z manhattańskich studiów. Psie sesje. Bardzo się cieszę, bo to… — urwała, kiedy dotarło do niej, jaką lawinę słów właśnie wypuściła — … to dobrze. Dla niej, oczywiście — poprawiła się, nerwowo pociągając nosem i zaciskając palce na tym samym naszyjniku. Jeśli Nate rzeczywiście pamiętał o niej tyle, ile myślała, że pamięta, to z całą pewnością pamiętał też jej niekontrolowane słowotoki, które pojawiały się zawsze wtedy, gdy osiągała szczyt skrępowania. A tutaj, to zdawało się być nieuniknione. Och, Gina, niech cię szlag, babo…
Naomi
[Myślę, że taka zaczepka na pieska to dobry pomysł. Debbie kocha pieski, więc pewnie da nam to możliwość pociągnięcia tego poza służbowe tematy. Pozwolę sobie na dniach coś zacząć. :D]
OdpowiedzUsuńDebbie
Ian nie musiał jeździć Uberem, żeby się utrzymać. Pieniądze z handlu narkotykami wystarczały mu na życie z nawiązką. Potrzebował jednak przykrywki i tą przykrywką było bycie kierowcą Ubera. Zajęcie jak każde inne, a w dzisiejszych czasach zupełnie się nie wyróżniające. Chyba że było się kierowcą Ubera takim, jak Ian, który jeździł najnowszym modelem Cadillaca, którego pierwszą serię wyprodukowano w limitowanej ilości i na który to model nigdy nie powinno było być go stać. Zatem jakkolwiek zwyczajne zajęcie wybrał sobie Hunt, tak sam pozostawał w nim zupełnie niezwyczajny i co więcej, nic sobie z tego nie robił. Dobre, luksusowe samochody były jedną z jego nielicznych słabości, a że życie go nie rozpieszczało, to kiedy w końcu było go na to stać, Ian postanowił rozpieścić sam siebie. Stąd swoich klientów – tych korzystających z aplikacji z logiem w postaci czarnego kwadratu i białym napisem – woził robiącym wrażenie czarnym Cadillaciem CT5V Blackwing.
OdpowiedzUsuńTego wieczora nie miał do roboty nic ciekawszego, niż udanie się do pracy. Towar z najnowszej dostawy od Marcusa był podzielony, stali klienci Iana obsłużeni, Debbie pełniła służbę, a Zane był zajęty swoimi sprawami. Stąd Ian zszedł do samochodu, włączył aplikację i po kilkunastu minutach oczekiwania potwierdził pierwszy kurs. Na jeżdżeniu po mieście spędził kilka kolejnych godzin i nie przejmował się tym, że wymagało to poruszania się z jednego końca Nowego Jorku na drugi. Miał czas i nic innego nie wymagało jego uwagi, a jazda samochodem sprawiała mu przyjemność, nawet kiedy miejsce na tylnej kanapie zajmował pasażer. Odprężył się, a przez to miał stosunkowo dobry humor.
I nie podejrzewał, że to właśnie dziś ukochany Cadillac złamie mu serce.
Dochodziła pierwsza, kiedy potwierdził ostatni na tę noc kurs. Na wskazany w aplikacji adres dotarł po kilkunastu minutach, znalazłszy się w tętniącej życiem części miasta. Nie bez powodu mówiło się, że Nowy Jork to miasto, które nigdy nie zasypia – nawet o najbardziej absurdalnej porze ktoś gdzieś robił coś, sam albo z kimś. Nie było chyba takiej godziny i takiej części miasta, o której i gdzie można było wyjść z mieszkania i nie natknąć się na nikogo w promieniu stu metrów. Z jednej strony potrafiło to być upierdliwe. Z drugiej metropolia taka, jak Wielkie Jabłko umożliwiała pozostanie cudownie anonimowym.
Jadąc powoli wzdłuż chodnika, Ian wypatrywał osoby, która żywiej zareaguje na widok jego samochodu. W końcu dostrzegł młodego mężczyznę, który przestał rozglądać się na boki dokładnie w tym samym momencie, w którym jego wzrok padł na Cadillaca. Hunt podjechał bliżej i zatrzymał się w taki sposób, że tyle drzwi znalazły się dokładnie na wysokości stojącego przy krawężniku nieznajomego o imieniu Nathaniel, co Ian wiedział dzięki aplikacji.
IAN HUNT
Przeklinała siebie w myślach. Mogła przecież machnąć ręką na leki – alkohol zadziałałby równie dobrze, prawda? Przeklęta migrena, jakby nie mogła wybrać sobie lepszego momentu. Dlaczego akurat teraz? No dobrze, może alkohol nie byłby aż tak skuteczny jak tabletki na receptę, ale za to pomógłby jej się rozluźnić, a przede wszystkim – przetrwać tę noc z Nathanielem, wychodząc z tego bez szwanku.
OdpowiedzUsuń— Niestety — westchnęła, przytakując lekko głową, po czym rozejrzała się po sali, zyskując chwilę na zebranie myśli. W rzeczywistości niewiele obchodziło ją, kto znajduje się na weselu. Liczył się tylko Nate. To on przyciągał jej uwagę, sprawiał, że serce biło szybciej, a policzki piekły rumieńcem. Było w tym coś niemal absurdalnego – nie była już przecież dwudziestolatką, a kobietą, która stała u progu trzydziestki, próbującą ułożyć sobie życie z kimś innym. Ach tak, cholerny James. Niech to szlag. Gdyby tu był, wszystko stałoby się łatwiejsze. A może wręcz przeciwnie? Może lepiej, że była sama… Może…
Poderwała się lekko, słysząc odpowiedź Nate’a. Zmienił się? Młodzieńczy tłuszczyk? Przyjrzała mu się jeszcze raz, tym razem uważniej. Czy źle ją zrozumiał? Zaśmiał się, więc niewątpliwie próbował rozładować atmosferę. Albo po prostu zażartować. Sęk w tym, że Naomi nie zawsze potrafiła czytać ludzkie emocje i reakcje – co było zabawne, biorąc pod uwagę, ile czasu spędzała wśród ludzi. Bywała nieporadna w kontaktach, czasem brała rzeczy zbyt dosłownie albo zbyt osobiście, a innym razem kompletnie ignorowała to, co powinna zauważyć. Może właśnie taki był jej urok? Nie wiedziała. Na szczęście nie odbierało jej to inteligencji, więc ostatecznie zawsze potrafiła wrócić na właściwe tory.
— Oczywiście, oboje w pewnym stopniu się zmieniliśmy… — przyznała z uśmiechem, pośpiesznie przytakując głową. Pamiętała doskonale, jak wyglądał Nate, gdy jeszcze byli razem. Wówczas ceniła jego oddanie i wnikliwość ponad wszystko. Nathaniel zawsze dbał o nią z niebywałą troską, a fakt, że starał się być dla niej lepszym człowiekiem pod każdym względem, czynił go jeszcze wspanialszym partnerem. Tylko że… No cóż. Z perspektywy czasu Naomi miała wrażenie, że nie zasługiwała na to wszystko. Kochała go, ale nigdy nie potrafiła wygrać z przeciwnościami, których tak kurczowo się trzymała. A przecież Nate zasługiwał na kogoś, kto rzuciłby mu pod nogi cały świat, kto podporządkowałby wszystko – nawet wszechświat. I choć zrozumiała to dopiero później, gdzieś w głębi serca wciąż czuła żal, że to nie ona była tą osobą.
Teraz jednak obok niego siedziała zupełnie inna Naomi. Jej twarz nabrała subtelnej dojrzałości – rysy wyostrzyły się, a żuchwa stała się bardziej zaznaczona, jak gdyby lata dźwigania ciężaru własnych decyzji wyrzeźbiły ją na nowo. Skóra, choć wciąż gładka i nieskazitelna, nosiła teraz delikatne ślady zmęczenia i ledwo widoczne cienie pod oczami, które zdradzały, że sen nie zawsze przychodził łatwo… Smukłe palce, które dawniej nie zdradzały żadnych oznak nerwowości, teraz zdawały się szukać czegoś do zajęcia – naszyjnika, materiału sukni, czegokolwiek, co mogłoby dać jej chwilowe poczucie kontroli. Tylko jej włosy pozostały tak samo długie i czarne, jakby czas ich nie dotknął. Tylko oczy przygasły, a uśmiech nie był już tak promienny. Może dlatego, że choć jej osobowość nie zmieniła się diametralnie, to stała się bardziej wrażliwa. Bardziej delikatna. Krucha. Wydawało się, że zamiast iść do przodu i wyrywać się z tej skorupy, którą zbudowali wokół niej jej rodzice, czyniła ją jeszcze grubszą. Zamiast pielęgnować asertywność, którą odkrył w niej Nathaniel Park, porzuciła ją gdzieś w odmętach zapomnienia. Zastanawiała się więc, jak wyglądałoby jej dziś, gdyby te sześć lat temu nie odeszła.
Z rozmyślań wyrwały ją słowa Nate’a. Momentalnie poczuła, jak policzki płoną jeszcze bardziej. Jej dłoń niemal instynktownie oderwała się od diamentowego naszyjnika na dekolcie, by nerwowo wygładzić niewidzialne fałdy czerwonej sukni. Zrobiła to pośpiesznie kilka razy. Skupiła wzrok na materiale, unikając spojrzenia bruneta.
Usuń— Och, ja… Hm… — zająknęła się, unosząc brew i nerwowo się śmiejąc. Rzuciła mu szybkie, ukradkowe spojrzenie — Rzeczywiście, wciąż nie przepadam za taką czerwienią — przyznała, poprawiając dekolt sukienki. W końcu zebrała się na odwagę i spojrzała mu w oczy, choć świadomość, że pamiętał takie szczegóły, niemal ją przytłoczyła. Poczuła, jak serce na moment zatrzymuje się w piersi, zanim wydusiła z siebie kolejne słowa:
— Gdybym mogła, założyłabym inny kolor. Ale to Gina chciała… Niemniej suknia jest piękna i oczywiście bardzo mi się podoba.
Wzięła głęboki oddech. Raz. I drugi. I trzeci. I kolejny. Nie wiedziała, dlaczego obecność Nathaniela aż tak na nią działała. Minęło przecież tyle lat, widywała go na galach, na czerwonych dywanach, na których z jakiegoś powodu również się znajdowała. Widziała go nawet na billboardach… A jednak spotkanie w takiej okoliczności to zupełnie inny świat niż oglądanie go jak gdyby zza szkła. Ładunek emocji, który jej towarzyszył, zdawał się przytłaczający – na tyle, że po raz kolejny tego wieczoru przeklinała siebie w myślach. Teraz już tym bardziej przydałby jej się kieliszek szampana.
Gdy usłyszała, że zaadoptował psa, uśmiechnęła się szerzej. To była piękna wiadomość – każdy zasługiwał na czteronożnego przyjaciela. Nie wiedziała, kiedy przyjdzie na nią czas, ale czuła, że gdzieś w przyszłości było jej to pisane… James nie chciał teraz zwierzęcia, a Naomi rozumiała dlaczego. A ona sama? Cóż, ona sama nie wiedziała, czego chce. Spojrzała na Nathaniela, zastanawiając się, czy zaadoptował go sam, czy może z kimś.
— To cudowna wiadomość, Nate — powiedziała, opierając dłoń o policzek i wpatrując się w niego uważnie. Wciąż walczyła z poczuciem zakłopotania — Myślę, że Avery bardzo chętnie wykonałaby tę sesję. Podam ci później do niej namiary — zaproponowała, choć w głowie zaczęła kiełkować jej myśl, czy nie zaprowadzić go tam osobiście. Avery zapewne byłaby wdzięczna za takiego klienta, a Naomi… Cóż, jaka byłaby z tego jej korzyść? Bała się przyznać prawdę przed sobą.
Ocknęła się, skupiając się na odpowiedzi Nate’a.
— Oczywiście, bardzo chętnie z tobą zatańczę. Sprawdzimy twoje taneczne efekty — powiedziała, pozwalając sobie na żart, na co mimowolnie się zaśmiała. Przerzuciła nogę na nogę, odwracając się bardziej w jego kierunku, jak gdyby szykowała się na to, że usłyszy więcej o jego ostatnich latach. Prawdą jednak było, że sześciu lat nie da się nadrobić w kilkuminutowej rozmowie, a nawet w takiej, która miała trwać całą noc. A mimo to jej brwi uniosły się w zaskoczeniu, gdy usłyszała pytanie swojego byłego chłopaka. Siłą rzeczy mogła się domyślić, że prędzej czy później o to zapyta. Sęk w tym, że nie wiedziała, co chce mu odpowiedzieć.
— Cóż, hm… Zajmuję się kuratorstwem dzieł sztuki w Sotheby’s. Idzie mi to chyba całkiem nieźle — odpowiedziała i uśmiechnęła się — A poza pracą, to… — urwała, gdy zauważyła, że spojrzał na jej dłoń. Instynktownie wyprostowała się — Poza pracą po prostu staram się jakoś żyć — zaśmiała się i wzruszyła ramionami.
Sama nie wiedziała, dlaczego nie wspomniała o Jamesie… A może wiedziała, tylko nie chciała tego przed sobą przyznać.
Naomi
Odchodząc jako siedmioletnia dziewczynka z rodzinnego domu do placówki, w której wychowywały się porzucone, zaniedbane, często chore, ale i też w pełni osierocone dzieci, bała się dojrzeć nawet własnego cienia. Z przerażeniem wpatrywała się w oświetlony przez małą lampkę sufit i spała na dwupiętrowym łóżku, zajmując górną część ze względu na to, że koleżanka z pokoju była od niej młodsza i utykała na lewą nogę. Vanessę ogarniał tam na górze smutek — chciała spać z bratem, z ukochanym dla niej Zane’em, ale rozdzielono ich i wiedziała, że już nigdy nie będzie tak, jak przed tragiczną śmiercią matki, której ani ona, ani obaj bracia nie traktowali jak rodzicielki. Bojąc się nie tyle, co o siebie, a o tylko jednego z braci, nie mogła spać, przesuwając między palcami guziki od kołderki w lalki albo zwierzątka.
OdpowiedzUsuńTo wszystko miało wpływ na całokształt dorastania Nessy. Dziś, gdyby nie bolesna przeszłość związana z rodzicami upijającymi się wielokrotnie do nieprzytomności, którzy na dodatek, jakby było za mało, ćpali te swoje ukochane białe proszki i tym, że ojciec zadźgał matkę w dniu urodzin Vanessy, nie przeżywałaby tak silnych ataków paniki. Nachodziły ją w najmniej oczekiwanych momentach i męczyły bezlitośnie i tak słaby organizm dwudziestodwuletniej dziewczyny.
Dlatego teraz bezsilna na schodach, po których powinna jak każdego dnia wejść swobodnie, kierując się do drzwi, gdzie mieściła się kawalerka państwa Kerr, w której nie przepadając za samotnością, doceniała ją po wzmożonym kontakcie z klientami w salonie jubilerskim. Tu chciała pobyć sama, ale nie na tyle, żeby nie mieć komu otworzyć drzwi — za każdym razem ją porzucano. Jej kontakt z adopcyjnymi rodzicami stanowczo szedł ku oziębieniu, a nie ociepleniu, najbliższe przyjaciółki były zajęte sobą i własnymi problemami, więc znowu, już kolejny raz Vanessie przyszło być na tym świecie bez nikogo.
— Nie pójdę nigdzie. Nie jestem w stanie.
Dłonią zaczęła rozmasowywać klatkę piersiową w okolicach serca. Z trudem uchyliła przezroczystą z drobinkami brokatu obudowę od telefonu do góry, wyciągając zza niej złożony banknot. Nie lubiła się z noszeniem przy sobie pieniędzy. Wszędzie płaciła kartą lub blikiem. Banknot otrzymała od koleżanki z pracy, której przedwczoraj opłaciła zakupy, gdy obie prosto z salonu jubilerskiego, ruszyły do pobliskiego marketu. Kiedy starsza o trzynaście lat dziewczyna odkryła, że nie wzięła z domu portfela, bez wahania zapłaciła za swoje i jej sprawunki, więc teraz starczy Nessie na dobrą potrawę zapakowaną na wynos.
— Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę prosić nieznajomego człowieka o przysługę. Faktycznie, jestem bardzo głodna. Mógłbyś mi kupić coś z tej knajpki?
Przytrzymując się jego ramienia, wstała i czuła jak na trzęsących się nogach nie jest w stanie stabilnie stać — jak dziecko, które uczone przez rodziców stawia pierwsze kroki i jest trzymane za obie dłonie. Dzisiaj chciałaby otrzymać tak konkretne wsparcie, ale nigdy nie miała tego, co potrzeba, bo nawet chodzenia uczył ją brat, a nie matka czy ojciec.
Vanessa Kerr
Lily nie do końca wiedziała, jak to możliwe, że w ciągu jednego miesiąca w jej życiu pojawiły się aż dwie sprzyjające wycieczkom/campingom/wybyciu z cywilizacji okazje i że w ogóle się na niego zgodziła! Musiała to przyznać, okrutny psikus losu ją dopadł, ale nie narzekała, bo zgodziła się ze względu nie na miejsce docelowe, ale towarzystwo, od którego wypłyneła propozycja. Była mieszczuchem, lalunią, może nie taką przesadną, ale ostatni raz na terenie niezabetonowanym przebywała dłużej niż cztery dni za czasów szkolnych na szkolnej kolonii! Nawet jej narwany brat wiedział, że jeśli ma się dobrze bawić, to owszem, na łonie natury, ale z zapewnionym noclegiem w jakimś uroczym pensjonacie, czy coś. Jednak prysznic, czysta łazienka i wygodne łózko były priorytetem, aby czuła się komfortowo i bezpiecznie, a goły las czegoś takiego nie zapewniał! No chyba że od kiedy ostatni raz była w lesie, doszło do takich usprawnień , no to wtedy sorki, mogła na to iść. No ale najpierw się zgodziła na wycieczkę, nie do końca pewna, czy dobrze to rozumie, a póżniej zaczęła się martwić i mieć wątpliwości. I oczywiście o niczym Nathanielowi nie powie, bo nie chciała być niemiła i żeby ją miał za niewdzięcznicę!
OdpowiedzUsuńLily lubiła dobrze pospać, wyleżeć się w sobotę do prawie dziesiątej na ulubionych, miękkich poduszkach i w weekendy pooszukiwać samą siebie, udając dziewczynę fit - bo ubierała dres i zamawiała pizzę z dowozem z podwójnym serem. Była niekonsekwentna i zawsze jakoś tak zbyt dużo rzeczy na raz ją interesowała, aby trzymała się jednej. Miała rozmaite zainteresowania, próbowała różnych diet, wszędzie było jej pełno, ale przynajmniej próbowała w życiu niemal wszystkiego i ceniła każde doświadczenie.
Jednym z takich doświadczeń była wizyta w polecanej siłowni na dolnym Manhattanie, gdzie właśnie poznała Nathaniela. Było to żenujące i totalnie zawstydzające, gdy próbując bez rozgrzewki unieść drążek z ciężarami na biodrach, się zakleszczyła i utknęła i do dzisiaj paliły ją policzki, gdy to wspominała. On się okazał bohaterem, a ona idiotką, ale cóż... przynajmniej się zakolegowała z kimś fajnym! W jej życiu pełno było takich głupstw, ale wychodziła z nich obronną ręką.
Nie do końca była pewna, czy to rozsądne z jej strony, jechać z prawie obcym facetem na kilka dni poza miasto, szczególnie że ostatnio tylko weekend spędzony w lesie skończył się zakwasami. Oczywiście jej brat by kazał jej siedzieć na dupie i nie zadawać się z zboczeńcami, którzy próbują dziewczynę wyciagnąć gdzieś daleko na odludzie, ale Nathaniel nie był zboczeńcem. Chyba. Może za mało go znała, aby powiedzieć z całą pewnością, że jest normalny, ale znali się już kilka miesięcy i choć głównie prowadzili rozmowy online przez portale społecznościowe, polubiła go i zdążyła obdarzyć ociupinką zaufania. To wystarczyło, aby przyjeła propozycję wspólnego wypadku.
Czy Lily była naiwna? Być może. Czy sobie dopowiadała w głowie różne rzeczy i scenariusze? Na pewno! I to dlatego pod sklep, gdzie się umówili przyszła kilka minut wcześniej i twarz miała zarumienioną, wyobrażając sobie, że może, tylko może, Nathaniel chce ją w końcu poderwać. Tak, w końcu, bo przecież był strasznie słodkim i ciekawym facetem i nie miałaby nic przeciwko temu. Ale to były takie niewinne domysły, bo w ogóle Lily była typem, który lubi wszystkich ludzi i nie oczekiwała nie wiadomo czego. Właściwie sama nie wiedziała, czego oczekiwać może od wypadu, ale miała nadzieje, że nie nowych zakwasów.
- Hej! - zawołała już stojąc przed kasami, a widząc Nathaniela, uniosła dłoń, machając mu. - - Biorę wodę na drogę, chcesz coś? - czy była nieprzygotowana...? To chyba oczywiste.
Na samo wspomnienie o porze, westchneła i lekko ściągnęła łopatki. Musiała się do czegoś przyznać, a że była pewna, że tego chłopaka o niekończącej się niespożytej energii to rozbawi, posłała mu spojrzenie wielkich, nieszczęśliwych oczu.
- Pospałabym jeszcze - mruknęła, podchodząc krok dalej, aby zapłacić za dwie butelki wody i paczkę żelek owocowych.
Lilka
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem pasuje ci ta czerwień.
OdpowiedzUsuńNa te słowa Naomi niemal automatycznie zaśmiała się, delikatnie układając palce na czerwonych ustach, jak gdyby próbując stłumić śmiech, który wybuchł w niej z zupełnie nieoczekiwanego powodu – a raczej oczekiwanego. Zawsze, gdy ktoś mówił coś, co wywoływało u niej takie reakcje, czuła się jednocześnie rozbawiona i lekko zakłopotana, bo przecież była to reakcja z czystej, ludzkiej natury. A w tej chwili po prostu przypomniała sobie to jedno wydarzenie, które z perspektywy czasu było zabawne, a już na pewno niełatwe do zapomnienia. Chociaż teraz, po tylu latach, zaczęła dostrzegać w tym wspomnieniu coś, co niekoniecznie chciała roztrząsać. Ta sytuacja z bielizną, która była piękna, ale tak bardzo czerwona, wciąż miała w sobie jakąś dziwną moc. Po latach zrozumiała, że problem nie tkwił w kolorze – to nie była kwestia odcienia czerwieni. Chodziło o coś głębszego. O fakt, że Naomi nigdy nie była przyzwyczajona do prezentów, które były dane jej z miłości, a nie z poczucia obowiązku. A to właśnie Nathaniel, jej pierwsza wielka miłość, dał jej to, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła – uczucie bezinteresownej miłości. Przez chwilę nie potrafiła tego docenić, ale dopiero będąc z Jamesem, zrozumiała, że to uczucie, które kiedyś było dla niej obce, jest czymś, czego nie dostaje się od każdego. James był wspaniałym mężczyzną – pełnym szacunku i elegancji, dającym jej poczucie bezpieczeństwa. Ale to Nathaniel był tym, który pokazał jej, czym jest prawdziwa miłość. I chociaż minęły lata, Naomi nie mogła uwolnić się od tych wspomnień. Zamiast tego tłumaczyła to sobie wiekiem, dojrzałością, zmieniającym się spojrzeniem na życie. Mówiła sobie, że ta młodsza Naomi była naiwną dziewczyną, która nie miała pojęcia, co to znaczy być kochaną w taki szczery, czysty sposób. Teraz, kiedy już była inną osobą, próbowała tłumaczyć to, co się stało, ale przecież wciąż czuła echo rozczarowania, które nie pozwalało zapomnieć o tym każdym pytaniu zaczynającym się od co by było, gdyby...
— Dziękuję, cieszę się, że wciąż tak myślisz — dodała, a jej ton był lżejszy, rozluźniony, choć w oczach krył się jeszcze cień zakłopotania. Uśmiechnęła się z nutą rozbawienia, ale i z pewnym ciepłem, które rozświetlało jej twarz. Następnie wyprostowała się, szukając jakiegoś pretekstu, by odwrócić wzrok. Przeniosła go na swoją portmonetkę, w której znajdował się telefon. Chciała go wyciągnąć, podać mu, by mógł zostawić swój kontakt, ale prędko przypomniała sobie, co, a raczej kto znajdował się na jej ekranie blokady. Nie wiedziała dlaczego, ale nie chciała jeszcze wspomnieć o Jamesie.
— Możesz podać oba, ale zrobimy to nieco później, dobrze? — zaproponowała z delikatnym uśmiechem. Tak, była chętna na dostęp do jego prywatnego Instagrama – i to wcale nie było tylko o chęci podglądania go. Może, nie chciała tego przyznać, ale liczyła na to, że przez taką zwykłą wymianę wiadomości, wymianę kontaktów, ich rozmowa stanie się prostsza, mniej skrępowana, mniej zdeterminowana przez niepewność. Może to była tylko jej nadzieja na to, by ich relacja stała się bardziej koleżeńska, bez żadnych zbędnych skojarzeń czy nadziei, które wciąż mogłyby tam być i drzemać w ich sercach. Albo może po prostu chciała w to wierzyć. Sama zresztą, przecież, nie była szczególnie aktywna na swoim Instagramie. Miała wrażenie, że brakuje w niej jakiejś iskry, tego vibe’u, który mógłby ją tam wyrażać i inspirować innych. Mimo tego, że stała u progu trzydziestki, wciąż nie była pewna, kim właściwie jest… A może wiedziała to doskonale, tylko wciąż nie chciała sięgnąć po tę prawdę, która mogłaby okazać się zbyt trudna do zaakceptowania.
Zaśmiała się na jego żart, tym razem już luźno układając dłonie na stole, wpatrując się w niego przez chwilę, choć wciąż z pewną nieśmiałością, jak gdyby nie do końca mogła sobie pozwolić na swobodę. Walczyła z tym, a jednocześnie miała nieodparte wrażenie, że on to wiedział – niewątpliwie dostrzegał to w jej oczach, jak i w każdym geście. Nawet po tych wszystkich latach, które minęły od ich rozstania, było coś w tym, że nie dało się zapomnieć szczegółów, które znali o sobie nawzajem – o tych momentach, które kiedyś były wspólne, a teraz zostały tylko echem przeszłości. I choć czas zmienia ludzi, wciąż czuła, że to, co było między nimi, pozostawiło ślad. Zastanawiała się więc, czy wciąż chodził do tej samej kawiarni, gdzie przed laty kupował jej karmelowe latte i maślany rogal? Czy tak samo jak ona bywał w tej pizzerii na rogu ulicy Bleecker Street w Greenwich Village, kiedy potrzebował chwili samotności? Czy może wszystko w jego życiu się zmieniło, a ona po kilku rozmowach miałaby wrażenie, że spotkała zupełnie nowego człowieka? Naomi nie znała odpowiedzi, ale ta wizja, w której Nathaniel był kimś obcym, trochę ją przerażała i smuciła jednocześnie.
Usuń— To prawda, Gina puściłaby całkiem niezłą wiązankę słowną — przyznała, lekko się uśmiechając — Ale ty chociaż zwolniłbyś mnie od tej stresującej roli — dodała, marszcząc nos w rozbawieniu, z nadzieją, że nie zrozumiał jej źle. Bo choć Naomi była zaszczycona tym, że pełniła rolę druhny, nie mogła zignorować ogromnego stresu, jaki towarzyszył jej myśli o nadchodzącym przemówieniu. Bała się, że coś pójdzie nie tak i, zamiast sprawić radość, popsuje ten dzień i uczyni go tragicznym dla pary młodej. Klasyczna Naomi – zawsze z najgorszym scenariuszem w tle wyobraźni.
— Oczywiście, bardzo chętnie. Może też wpadniesz kiedyś na jakąś aukcję? — odpowiedziała, gdy zauważyła, że kelnerzy zaczęli przygotowywać dania główne, a wodzirej zbliżał się do parkietu, by powitać gości weselnych. Dopiero po chwili dotarło do niej, że rzeczywiście zgodziła się na kolejne spotkanie. W momencie, gdy ta świadomość do niej dotarła, przełknęła ślinę, a jej myśli znów powędrowały do Nathaniela, teraz już w pełni skupione na nim.
Kiedy zadał jej to pytanie, przez moment milczała, a na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. To pytanie rzadko padało z ust innych ludzi, a Naomi rzadko kiedy czuła się tak spokojna, jak teraz. Skrępowanie, które tak często ją paraliżowało, zniknęło na chwilę, a twarz Naomi była teraz spokojna, choć nieco zrezygnowana.
— Chcę wierzyć, że dobrze — odpowiedziała szczerze, patrząc mu w oczy — Choć odnoszę wrażenie, że mogłoby być lepiej — dodała, utrzymując jego spojrzenie dłużej, niż powinna. Ta chwila była dziwna, jak gdyby słowa miały w sobie więcej, niż chciała wyjawić. W końcu westchnęła głośno, prostując się na krześle i patrząc wprost przed siebie. Czuła, że nie wie, dokąd zaprowadzi ją ten wieczór, ale wiedziała, że czekała na moment, w którym mogłaby choćby na chwilę zniknąć z tej weselnej sali – sama lub nawet z kimś.
Naomi
Trzeba wiedzieć, że Lily nawet najbardziej marudna, niewyspana i głodna, nigdy nie była aż taką zrzędą, by psuć zabawę. I dość łatwo można było ją udobruchać. Dlatego gdy Nate tak przekonująco zapewnił, że w aucie po drodze odeśpi, uśmiechnęła się promiennie już zadowolona. O prosze, poszło gładko, prawda? Już się nie chmurzyła.
OdpowiedzUsuńMogła też niby zaproponować, że pojadą jej autem, ale nie zaproponowała. Lily nie prowadziła swojego zielonego starego samochodu za często. I nie chodziło o to, że forda się wstydzi, ale po wypadku sprzed dwóch lat zwyczajnie... wolała nie prowadzić. Była wtedy za kółkiem. A teraz na kółkach był jej tata. I chyba nawet nie przyznała się z początku Nathanielowi, że ma prawo jazdy, a teraz to by wyszło zwyczajnie głupio, prawda? No więc dobrze, że on był zmotoryzowany, choć na wycieczkę można też było jechać autobusem i później rowerem. Ale zapowiadało się luksusowo z dowozem pod same drzwi, więc co mogła powiedzieć prócz grzecznego "dzięki za zaproszenie"? Nie mówiła nic, cieszyła sie, choć trochę obawiała. głównie robaków i zimna.
Zaimponował jej tymi zakupami, serio. Ona zostawiała wszystko na ostatnią chwile, albo zwyczajnie szykowała się z tak dużym wyprzedzeniem na różne okazje, że zanim do tej okazji docierała w kalendarzu, wszystko już było... strawione. Zwyczajnie nie rozumiała, jak to możliwe, że w pracy ogarnia pracę biura, organizację działów, prezesowski kalendarz, ale swojego życia wcale! No to był jakiś żart, doprawdy, ale działo się tak cały czas. I Lily jakoś w tym szaleństwie funkcjonowała, chociaż niekiedy sama nie wiedziała jak.
- Tym jedziemy? - zdumiona zatrzymała sie przed camperem. Brwi podjechały jej nieco wyżej, aż na czole zawitały zmarchy i zaraz uśmiechneła się szeroko, zerkając na Nathaniela. Spodziewała się jakiegoś dużego samochodu, pickupa, albo innego tego typu auta z dużą paką. Był pełen niespodzianek... Naprawde był świetny.
W sumie już gotowa była wskakiwać do środka, gdy z środka campera wyskoczył duży doberman. Lily się szczególnie psów nie bała, ale taki gabaryt robił wrażenie, więc stanęła grzecznie i tylko wysunęła dłoń, aby czworonóg ją obwąchał i się poznali. Znaczy pies poznał ją, bo ona go znała z zdjęć i relacji w internecie. Musiała przyznać, że zaskakiwały ją same przyjemne niespodzianki, ale jednocześnie tego wszystkiego - czyli niespodzianek, to właśnie po Nathanielu się spodziewała. Obserwowała jego social media, wiedziała, że jest to człowiek-torpeda. I może troszkę go sobie podkoloryzowała w głowie, a jednocześnie nie mogła wyjść z zdumienia, że się naprawdę zadaje z taką gwiazdą! Był znany, miał życie po brzegi wypełnione jakimiś ciekawymi obowiązkami i daleko mu było do nudnego i uporządkowanego harmonogramu i stabilnej, ale przewidywalnej pracy jak jej. Nie musiał szaleć, by sobie nadrobić wrażeń, a to wydawało jej się bardzo ekscytujące. Jeszcze nie wiedziała, czy mu zazdrości, ale zdecydowanie lubiła wyobrażać sobie czasami, że tez tak żyje, podróżuje, poznaje różnych ludzi i pozuje.
- Jasne, że damy radę, zaprzyjaźnimy się nawet - oznajmiła bardzo pewna tego, co właśnie powiedziała i złapała Nathaniela za dłoń, by z jego pomocą wskoczyć do środka.
UsuńRozejrzała się po wnętrzu i znalazła sobie miejsce do siedzenia. Było zdecydowanie za wcześnie, by ją o cokolwiek prosić i czegokolwiek od niej wymagać, więc tylko skruszona pokręciła głową na propozycję zostania dj'em.
- Puść co lubisz, może lubimy to samo - odpowiedziała więc i rozpięła kurtkę, albo troszkę wyciągnąć spod spodu rękawy i przysłonić dłonie. Miała zwykle zimniutkie palce, ale nie lubiła rękawiczek, czy to w ogóle miało sens?
Rozejrzała się jeszcze raz po wnętrzu campera i tak jakoś pomyślała, że jest za daleko od fotelu kierowcy. Nawet jeśli faktycznie się zdrzemnie, to przecież jechali razem, a on nie był jej szoferem, prawda?
- Mogę usiąść obok? - zagaiła, ale nie czekała na odpowiedź. Nathaniel był towarzyski i miły, więc nie sądziła, że jej każe się tam chować z tyłu. Przeniosła się do przodu i usiadła przy nim, oglądając się jeszcze na dobermana. - On jest śliczny, skąd się wziął? - spytała, bo chyba nie pamietała tej historii. - Wiesz, że nie byłam pewna, czy mogę z tobą jechać? Jesteś właściwie obcy, a chociaż w sieci masz sympatyczną opinię, to nie wiedziałam, czy to nie przykrywka psychopatycznych skłonności - wypaliła nagle i całkiem wesołym tonem. Oparła się wygodnie w fotelu , zapięła pas i obróciła głowę, patrząc na Nathaniela.
Dużo mówiła, czasami za dużo, miała nadzieje, że go nie zmęczy. Wyglądał teraz na tak rozluźnionego i swojskiego faceta, aż trudno było go połączyć z twarzą takich marek jak Bulgari czy C.Klein.
zauroczona Lilka
Zatrzymawszy samochód, Ian obserwował, jak młody mężczyzna podchodzi bliżej, by wsiąść do środka. Kiedy zajął miejsce na tylnej kanapie, rzucił mu krótkie spojrzenie w odbiciu wstecznego lusterka, które po kursie z Debbie zdążył przestawić we właściwe miejsce, pokazujące mimo wszystko to, co działo się za tylną szybą, a nie na kanapie.
OdpowiedzUsuń— Dobry wieczór — odpowiedział i na tym poprzestał, ponieważ nie musiał pytać Nathaniela o nic więcej. Tak jak jego imię wyświetlało się w aplikacji, tak też wyświetlał się w niej adres, pod który musieli się udać. Ian stuknął w ekran, potwierdzając rozpoczęcie kursu i kiedy stało się to możliwe, włączył się do ruchu.
Większość jego ocen na aplikacji wynosiła pięć gwiazdek, a dopisane do nich komentarze głosiły, że ten kierowca Ubera nie zagaduje, kiedy klient tego nie chce. Komentarze te nie mijały się z prawdą, ponieważ Ian prowadził w ciszy i nie przyszło mu do głowy, by pytać Nathaniela, co to za impreza, z której ten wraca i dlaczego wraca sam, a nie z kimś. Iana to nie interesowało, a cisza mu nie przeszkadzała i nie uważał jej za niewygodną. Oczywiście gdyby siedzący z tyłu mężczyzna postanowił się odezwać, Hunt by go nie zbył, tak jak nie zignorował jego przywitania. W końcu nie był nieuprzejmy.
Po kilku minutach spokojnej jazdy zatrzymali się na czerwonym świetle, a kiedy to zmieniło się na zielone, Cadillac nagle zgasł. Ian sam zdziwił się tym, że za szybko puścił sprzęgło, ale cóż, od czasu do czasu zdarzało się to nawet najlepszym. Wcisnął usytuowany za kierownicą przycisk uruchamiający silnik, ale… nic się nie stało. Ktoś za nimi zaczął trąbić, ale kolejna próba odpalenia samochodu nie przyniosła rezultatu.
— Kurwa, co jest? — wyrwało mu się, kiedy i za trzecim razem Cadillac nie odpalił. Sąsiedni pas się zwolnił i kierowcy, którzy utknęli za Ianem, zaczęli go wymijać, nie zapominając mu przy tym pokazać, co sądzili o tym, że ten nie potrafi ruszyć z miejsca. Oględnie mówiąc, nie byli zadowoleni i mieli o nim bardzo, ale to bardzo złe zdanie.
Światło zdążyło zmienić się z powrotem na czerwone i jak na złość chwilę po tym Cadillac zapalił. Hunt ucieszył się, ale w pamięci odnotował, że przy najbliższej okazji powinien odwiedzić serwis, lecz jego radość okazała się przedwczesna, bowiem minęło ledwo dwadzieścia sekund, odkąd silnik zaczął pracować, a zapaliły się kontrolki wszelkich możliwych błędów i auto znowu zgasło, mimo że stało na luzie.
— Nosz… — zaczął Ian, ale zreflektował się, bo przecież nie był sam. Odwrócił się i popatrzył na mężczyznę, którego miał dziś odwieźć najprawdopodobniej do jego mieszkania. — Przepraszam — odezwał się krótko, bo tylko tyle mógł mu powiedzieć. — Cholernie mi się to nie podoba, ale lepiej niech zacznie pan szukać nowego Ubera — dodał, a potem odpiął pas i włączył awaryjne. To musiało być coś z elektroniką. I sam, bez podpięcia samochodu do komputera, nie miał tego ogarnąć.
— W zasadzie… — odezwał się, kiedy za nimi znowu zaczęła ustawiać się kolejka samochodów, jakby kierowcy liczyli na to, że pomimo włączonych świateł awaryjnych, po zmianie na zielone, Ian tak po prostu ruszy. Znowu przechylił się do tyłu, by popatrzeć na Nathaniela. — Pomożesz zepchnąć mi go gdzieś na bok? — poprosił, odruchowo przechodząc na ty, kiedy zauważył, że on i młody mężczyzna byli w podobnym wieku i niekoniecznie musiał mu panować.
IAN HUNT
Jego obawy mogła uznać wręcz za rozczulające, biorąc pod uwagę, że przynajmniej całe Stany Zjednoczone doskonale wiedziały kim był Nathaniel Park. Z pewnością nieraz udawało mu się wyjść ze swojej strefy komfortu, opuszczając wygodne miejsce własnej egzystencji, by móc dać sobie szansę na coś więcej. Ponad wszystko największym świadectwem tej odwagi było to, że sam kreował swoją ścieżkę na przekór swojej rodzinie — i zdecydowanie mu to wychodziło. Było to niemal dziecinną ironią losu, że aukcja, która przyprawiła Nate’a o pewne obawy, dla Naomi była jej światem, gdzie zawsze mogła czuć się najzwyczajniej w świecie pewnie.
OdpowiedzUsuń— Instruktaż, mówisz? — powtórzyła za nim, unosząc brew i patrząc na niego kątem oka — Zawsze mogę cię zaprosić za kulisy i zobaczyłbyś jak to wygląda po tej drugiej stronie — zaproponowała — Jestem przekonana, że to pomogłoby ci zrozumieć, że tylko nadzwyczaj gorliwym kupcom udaje się zrobić coś głupiego — zaśmiała się, ponownie układając dłoń na swoim diamentowym naszyjniku, tym razem jednak w geście bardziej relaksu aniżeli skrępowania. Zdawało się, że z każdą sekundą wychodziła choć odrobinę z tej strefy komfortu, której tak kurczowo się trzymała. Zresztą, na litość boską, choćby chciała, nie mogłaby nazwać Nathaniela Parka w zupełności obcym człowiekiem. To prawda, nie znała tego oblicza Nate’a, który zbudował na przestrzeni lat od ich rozstania, ale znała go jako swojego byłego – a ponad wszystko jako człowieka, z którym chciała spędzić całe swoje życie, zanim, napędzana wewnętrznym duchem tchórza, wręcz widowiskowo zaprzepaściła całą ich wspólną przyszłość. Mimo to, nawet to przykre zakończenie ich rozdziału nie sprawiało, że ktokolwiek – nawet ona sama – mógł wyrwać z jej historii Nathaniela Parka. Miała też cichą nadzieję, że i ona na stałe wyryła się na tablicy jego życia, nawet jeśli tę nadzieję pobudzała jej własna samolubna pobudka. Bowiem każdy chciałby raczej zapomnieć o swoim byłym, jak i być przez tę osobę zapomnianym. U Naomi Kim wszystko jednak zdawało się być nie tylko na odwrót, ale bardziej – i to w każdym aspekcie. Bo zawsze czuła bardziej, przeżywała mocniej, trzymała w sobie wszystko najgłębiej jak mogła, by dosłownie nikt nie mógł tego dostrzec. Było to jednak absurdalnym paradoksem, bo niczego w życiu nie pragnęła tak bardzo, jak być zauważoną.
Gdyby więc wiedziała z czym zmaga się Nathaniel, gdyby wiedziała o każdej jego próbie oddania swojego serca komuś innemu, o każdej randce która nie przynosiła nic upragnionego czy nawet o tym, że i jemu nie zawsze chciało się iść z życiem na przód, niewątpliwie mogłaby poczuć to aż do głębi. Rozumiała to… Tylko że Nate próbował, a ona zdawała się trwać w tym swoim życiu, które nie przynosiło jej tego, czego pragnęła. I gdyby pozwoliła, by ta samolubna cząstka niej przemówiła przez nią, wówczas niewątpliwie chciałaby obwinić za to wszystko Jamesa Kanga. Tylko rzecz w tym, że to, jak wyglądało jej życie nie było winą Jamesa… Nie było to winą Astrid Chen czy kogokolwiek, kto na nowo skrzyżował jej drogę z drogą Jamesa. Co więcej, nie było to nawet winą jej rodziców… Bo to ona – i tylko ona – była odpowiedzialna za to, jak wyglądała jej rzeczywistość.
Co grosza, doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
— Masz rację, samo zdecydowanie się nie zrobi — przytaknęła. Mogła mu powiedzieć, że z chęcią opowiedziałaby mu więcej. Gdyby tego poranka nie wzięła leków, a te dłuższą chwilę temu jednym haustem wypiła kieliszek drogiego szampana, z pewnością byłaby bliska temu, by wyznać mu o wiele więcej niż to, że chce wierzyć, że jest dobrze. Tylko że spaliłaby się ze wstydu, gdyby przyznała to głośno zarówno przed nim, jak i przed sobą, że trwa w związku z mężczyzną, który kocha inną.
Z zamyślenia wyrwało ją entuzjastyczne przywitanie wodzireja. Kelnerzy zaczęli podawać obiad do stołu – najpierw przystawki, potem danie główne, gorące i pachnące, na pięknie udekorowanych talerzach. Spojrzała na swoje, ale apetyt miała mizerny. Przesunęła widelec po ziemniaczanym purée, udając zainteresowanie jedzeniem, bo jej uwaga, chcąc nie chcąc, skupiała się na mężczyźnie siedzącym tuż obok. Starała się czerpać garściami z każdej sekundy, która trwała w obliczu Nathaniela. Czuła zapach jego perfum, reagowała na każdy śmiech, który rozbudzały żarty siedzących przy ich stoliku reszty gości. Kątem oka nie raz, nie dwa patrzyła w jego stronę, zastanawiając się czy tak jak ona myśli o ich tańcu, jak i każdej możliwej rozmowie, którą jeszcze tego wieczoru przeprowadzą – lub też nie. Przecież wszystko było możliwe, a ona nie mogła zatrzymać Nate’a tylko dla siebie, a już szczególnie w obliczu tych wszystkich kobiet, które były gotowe rozerwać się na strzępy choćby za jeden taniec z jej byłym. Na samą myśl o tym na jej twarzy pojawił się lekki grymas.
UsuńPrzy ich stoliku unosiły się rozmowy, śmiechy, szelest serwetek i dźwięk złotych sztućców uderzających o porcelanowe talerze. Goście rozmawiali między sobą, a ona kiwała głową, uśmiechała się grzecznie, czasem rzucała jakieś krótkie słowa, bo w żadnej roli nie czuła się tak dobrze, jak w roli cienia. Nie słuchała jednak wodzireja, który opowiadał to o pierwszym toaście, to o miłości, to o tym, jak pięknie wyglądają państwo młodzi… To wszystko było ważne, ale jej myśli były gdzieś indziej, a wzrok znów uciekł w bok. Przez ułamek sekundy czuła ciepło, którego nie dało się wytłumaczyć — i którego zdecydowanie powinna się wstydzić, skoro przecież miała chłopaka. I nie był nim Nathaniel Park.
— …nie każmy więc muzyce czekać! Zapraszamy wszystkich na parkiet. Tańczcie, śmiejcie się i bawcie w imię miłości tej cudownej pary! — do jej uszu dotarły końcowe słowa wodzireja, na które natychmiast wyprostowała się niczym struna. A więc przyszedł czas na taniec. Naomi nie przepadała za tańczeniem, ale też nie można było powiedzieć, że go nie lubiła. Bywały momenty, kiedy pozwalała się muzyce prowadzić z uśmiechem na ustach — tylko nie za często, nie za długo, a już na pewno nie z byle kim. Tym razem jednak wyjątkowo nie mogła doczekać się aż trafi na parkiet… I to wcale nie dlatego, że w tle leciało “At last” Etty James.
— Bardzo lubię tę piosenkę — powiedziała nagle, patrząc na bruneta.
Naomi
Nie miała go za oszołoma i jakby tylko powiedział, czego się boi, natychmiast wszystko by sprostowała i wyjaśniła. Ona właściwie była do niego bardzo podobna, może dlatego złapali szybko wspólny język. Też lubiła różną muzykę, też niekiedy popisywała się wybitnymi umiejętnościami organizacyjnymi, a innym razem działała w chaosie. Ale właśnie zlepek tych różności sprawiał, że człowiek był ciekawy, że miał do zaoferowania coś więcej, że nie był przewidywalny.
OdpowiedzUsuńNie wymagała nie wiadomo czego od tego wyjazdu, to miała być wycieczka, na której się sprawdzą. Ich znajomość opierała się głównie na wiadomościach z czatu, a na piśmie, choćby tym elektronicznym, zdecydowanie swobodniej było Lily dzielić się uczuciami, przemyśleniami i zdradzać własne marzenia. Za ekranem czuła się bezpieczniej. Może też właśnie przez to, tyle o sobie opowiadała, tak nieskrępowanie się odsłoniła i uznała, że Nathaniel to jest człowiek, któremu może wszystko powierzyć któremu ona może zaufać. Może też dlatego, bo obserwowała jego social media, tak sobie go odrobinę zaczęła romantyzować, bo choć nie pokazywał jedynie pięknych i idealnych momentów swojego życia, ale był szczery i bezpośredni, to jakos tak... podkoloryzowała go sobie. I teraz modli te wszystkie wyobrażenia i obraz wyciągnięty z sieci porównać do rzeczywistości.
Lily dużo mówiła, ale dużo też z tego to były pozory i mylne wrażenie o jej osobie. Taka dziewczyna, co dużo gada i dużo biega, za ruchem i głośnością chowała wrażliwość i małe subtelności. I tu nie chodziło o jakieś delikatności i nieporadność, ale o taką drobną słabość, taki kobiecy pierwiastek, który gdzieś tam w niej tkwił. W pracy biegała szalona, wiecznie zajeta, a po pracy biegała szalona, wiecznie zajeta czymś innym, ale mimo otaczania się ludźi i robieniem miliona rzeczy na raz, starała się jakoś wpasować w świat tak, by nikogo nie urazić. Jej pytanie, pewnie pierwsze z wielu jakie padło, nie miało znaczyć więcej jak to, że chciała mieć pewność, że oboje będą czuć sie komfortowo. Nathaniel odrobinę ja onieśmielał, a rozmiary jego psiego przyjaciela trochę zaskoczyły, bo był niemal jak cielak, ale poza tym nie chciała niezręczności. Rozpychała się na prawo i lewo, owszem, ale w własnym domu, a nie w towarzystwie.
- On po tobie, a nie odwrotnie? - zaśmiała się w żarcie, wyciągając ramie maksymalnie w tył, aby móc pogłaskać pieska, który ułożył się gdzieś tam już po swojemu. Był cudny, miał mądre i ciepłe spojrzenie i choć zapewne potrafił groźnie pokazać kły, to jak na dobrego zwierza przystało, jeszcze jej nic nie odgryzł. - Zawsze chciałam mieć psa - mruknęła, troszkę sentymentalnie wracając do tego, jak błagała zawsze o zwierzaka, ale nigdy nikt nie miałby dla niego czasu i chodziła smutna, albo zazdrosna jako dziecko patrząc na rówieśników z pupilami. Ale dzisiaj to doceniała starania ojca, który jednak wychował ją na odpowiedzialną osobę, bo przecież pies czy inne zwierzę to nie zabawka.
Nathaniel miał dobre serce i był bardzo dobrym człowiekiem. Zdecydowanie za mało było takich osób i czasami Lily się zastanawiała, czy on w ogóle wie, ile ma w sobie czystego uroku? Zastanawiało ją zresztą naprawdę sporo rzeczy, jeśli chodziło o jego osobę, ale chyba jeszcze nie zaczęła go przepytywać tak za ostro, skoro wciąż się z nią zadawał.
UsuńParsknęła już śmiechem bez opamietania, kiedy zaczął wspominać o tym, ile za nimi jest śladów.
- Zbrodniarz z ciebie żaden - stwierdziła niemal przez łzy, które z rozbawienia zebrały sie w kącikach oczu. Odetchnęła głeboko, uspokajając się i zerkneła na niego z uśmiechem, rozbawiona i pogodna. Nawet jesli pogoda nie dopisze i trochę zmarznie, to czuła, że to będzie dobry wyjazd, słuszna decyzja. - Dobrze ci patrzy z oczu - stwierdziła z końcu, bo im dłużej się mu przyglądała, tym bardziej była przekonana, że nie ma się czego bać. - I do tego jesteś przystojny i umiesz gotować, więc ani oczy nie ucierpią, ani żołądek - dodała z śmiechem, układając się wygodniej na siedzeniu, troszke właściwie w nim nisko zapadając, jakby już szykowała do drzemki.
Lubiła go, lubiła z nim rozmawiać i go słuchać, oglądać skrawki jego życia, w których wyglądał zwyczajnie, bez przesady, bez sztampowego pompowania ego i budowania rzeczywistości przez różowe okulary. Lubiła też oglądac jego kampanie, szczególnie te shirtless (wiadomo), ale Nate był po prostu fajnym facetem. I wydawał się szczery w tym co robi i jaki jest. trochę jakoś nie dowierzała, że nie ma fanklubu albo nie ma ukrytej żony, bo chwilami wydawał się zwyczajnie za fajny , ale raczej znali się za mało, aby go zwyczajnie zapytać. czy też może ona się po prostu wstydziła, bo jakby nie zauważył, to wcale nie była taka zwariowana, jak się wydawało.
- Czy my mamy jakiś plan, oprócz przetrwania tam w dziczy? - spytała z uśmiechem, rozpinając jednak bardziej bluzę, bo jak już jechali, to nie było wcale tak zimno. Nadal jednak było cholernie za wcześnie, więc to pewne, że jej oczy w pewnym momencie mogą same się wyłączyć.
Lilka
Ian mógł być wdzięczny za tak wyrozumiałego klienta. W końcu równie dobrze mogła trafić mu się osoba, która w obliczu niespodziewanej awarii Cadillaca, od razu okazałaby swoje niezadowolenie, co zresztą chętnie czynili kierowcy, którzy omijali ich z lewej strony. Jakby Ian nie walczył ze złośliwością rzeczy martwych, a celowo postanowił utknąć na środku skrzyżowania, ponieważ taki miał kaprys. Niemniej zachowanie innych nie miało wyprowadzić go z równowagi, a pionowa zmarszczka, która przecięła jego czoło może i była wyrazem zmartwienia, ale jedynym, o co Ian martwił się w tym momencie, był jego ukochany samochód.
OdpowiedzUsuńDo tej pory Cadillac spisywał się bez zarzutu. Bez problemów przechodził każdy przegląd i każdą wizytę w autoryzowanym salonie. Przez te cztery lata Ian pojawiał się u mechanika tylko po to, by zmienić opony z letnich na zimowe i z zimowych na letnie. Cóż, skoro te cztery lata upłynęły mu na całkiem bezawaryjnej jeździe, to widać w końcu musiał nadejść ten dzień, w którym Cadillac odmówi posłuszeństwa. I stało się to akurat podczas kursu z Nathanielem, który miał być też ostatnim kursem Iana na ten dzień, a raczej już noc. Jak się jednak okazało, żaden z nich nie miał dotrzeć do domu tak wcześnie, jak początkowo to zakładał.
— Super, dzięki! — ucieszył się, bo pewnie poradziłby sobie sam, ale z kimś do pomocy zawsze miało pójść sprawniej. Wrzucił luz i zwinnie wyskoczył z samochodu, a kiedy on i Nathaniel zajęli właściwe pozycje po boku auta, dość łatwo i zgrabnie poszło im przepchanie Cadillaca tam, gdzie ten nie miał deprymować pozostałych kierowców, którzy pędzili w wiadomym tylko sobie kierunku w środku nocy.
— Mhm, ale mój portfel nie pokocha jego — wymruczał i kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu. Stał, oparty o bok samochodu i zawzięcie skrolował w telefonie, aż znalazł numer na całodobową infolinię serwisu Cadillaca. W końcu nie mógł oddać samochodu byle komu, a przy zakupie tego konkretnego modelu z limitowanej serii poinformowano go, że mógł liczyć na pomoc przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. I po dodzwonieniu się na wspomnianą infolinię Ian był pozytywnie zaskoczony, ponieważ odebrał człowiek, a nie automat. Wystarczyła krótka rozmowa telefoniczna i Hunt został poinformowany, że laweta powinna przyjechać… do godziny. Zaklął szpetnie, kiedy to usłyszał. Był jednak w stanie to zrozumieć i tylko miał nadzieję, że pomoc zjawi się szybciej, niż wynosił maksymalny czas oczekiwania na nią.
Zagadnięty przez klienta, oderwał wzrok od ekranu telefonu i popatrzył na niego z lekkim zaskoczeniem. Spodziewał się, że Nathaniel już zamówił nowy transport i zawinie się do domu. Na pewno nie przypuszczał, że dostanie propozycję pójścia na kebaba. I choć w normalnych okolicznościach by z niej nie skorzystał, te okoliczności nie były ani trochę normalne. W końcu Cadillac nie odpalał i Ianowi bardzo, ale to bardzo się to nie podobało. Był zaniepokojony tym, że coś działo się z jego samochodem, na który chuchał i dmuchał.
— W sumie… — westchnął i rozejrzał się, jakby laweta miała wyjechać zza najbliższego rogu, ale nic takiego nie nastąpiło. — To czemu nie? — rzucił w odpowiedzi na tę niespodziewaną propozycję. — Ale wiesz, że ostry piecze dwa razy? — zażartował, po czym zaśmiał się cicho i pokręcił głową, samemu wyrażając politowanie nad tym, jak bardzo kiepski był to żart.
— Prowadź — zachęcił. Schował telefon do kieszeni bluzy i to samo zrobił z kluczykami, kiedy już zamknął auto. Nie miał kurtki, bynajmniej nie dlatego, że wieczór był ciepły, ale dlatego, że jeżdżąc Uberem, najczęściej nie wyściubiał nosa poza samochód. Dziś miał szczęście, że zima powoli odpuszczała i temperatura była znośna, choć też nie było najcieplej.
[Lecę!]
IAN HUNT
Uśmiechnęła się szerzej na to jego oburzenie. To było naprawdę słodkie, że tak kochał psa, że tak dobrze czuł się w skórze psiego taty i dumnie z tym obnosił. Zresztą pasowało to do niego i widząc po reakcji dobermana, jak też był całkowicie za swoim człowiekiem, musiała przyznać, ze tworzą idealny duet.
OdpowiedzUsuńW tym braku szczęścia w miłości mogliby przybić sobie piątkę. Lily czuła dokładnie to samo - że zwyczajnie go nie ma. Mało tego, ona jeszcze dodatkowo miała wrażenie, że brakuje jeszcze jakiegoś elementu... czegoś, co zatrzyma przy niej mężczyznę, albo co pozwoli potencjalnemu partnerowi dostrzec w niej więcej, niż pokazywała przy tych pierwszych etapach, przy randkach i badaniu gruntu. Była roześmiana, wesoła i ciepła, ale tej swojej wrażliwości tak do końca nie odkrywała zbyt prędko, na to potrzebowała czasu, a dzisiaj nikt czasu nie miał. Zwyczajnie zanim się przełamywała, by w pełni zaufać, kandydat uciekał i tak to już się toczyło od kilku lat, a każdy związek jej zwyczajnie nie wychodził, bo zostawała sama. Czy płakała, użalała się nad sowim losem i już w ogóle nie wierzyła w miłość? Nie, skąd! Zaczynała tylko może troszkę smutnieć, ale na szczęście ociupinę i już nie rozglądała się za tą miłością. Chciała wierzyć, że gdy trafi na odpowiednią osobę, szczęście się samo znajdzie i jakoś się jej wszystko ułoży.
Gdyby tylko powiedział jej, że uważa się za nudnego, kazałaby mu zatrzymać campera i zrobiłaby mu godzinny wykład, pakując go głowy solidne przekonanie, że gada po prostu bzdury. Mogliby stanąć nawet na środku skrzyżowania, nie przejęłaby się klaksonami. On nudny? Kiedy? W którym miejscu? Robił tyle rzeczy, że nawet jej trudno było uwierzyć w to, że z wszystkim nie zapomina o oddychaniu! Jego doba miała chyba z milion godzin, a jakby tego było mało, zawsze był tak słodko uśmiechnięty, że człowiekowi się po prostu chciało iść do przodu i wierzyć, że naprawdę będzie wszystko dobre. Może to na nią miał tak zbawienny wpływ, ale rozmowy z nim i oglądanie go niekiedy działało jak balsam i Lily nie hamowała się z stosowaniem dziennej dawki.
Każdy ma wady, a apetyt na życie i pogoda ducha nie była niczym złym. Nie była to żadna nuda, to na pewno, nie w jej ocenie, no i najwidoczniej Nathaniel nie zgrał się charakterem z dotychczasowymi dziewczynami, jakie spotykał, albo może ich wyobrażenia i oczekiwania się mijały. Lily to akurat znała, często zwyczajnie się nie umiała spotkać w połowie drogi, choć w jej przypadku częściej pozostawało rozczarowanie i pewne niezrozumienie, gdy druga osoba zwyczajnie sie ulatniała. Zaczynała wtedy szukać w sobie winy, ale przecież w przypadku randkowania i związków wina zawsze leży po środku.
- To jest bardzo poważna propozycja, przemyślę to sobie - zaśmiała się cicho pod nosem, zerkając na psa, który śpiąc podwijał pod siebie łapki, co było tak bardzo urocze, że miała ochotę podejść i zwyczajnie się obok Barama ułożyć i przytulić. No może nie teraz i nie tak od razu sobie na to pozwoli, bo jednak rozmiar psa nieco onieśmielał, ale kto wie? Może zostanie etatową ciotką, jak przetrwa ten wyjazd?
No właśnie - wyjazd, tam prawdopodobnie będą robaki i tego właśnie Lily się obawiała. Tak myślała, że nie jest perfidnym mieszczuchem, co to nie wie jak zachować się w lesie, ale ostatecznie przekonała się, że jednak jest... Miała nadzieję, nie narobić sobie za bardzo wstydu i że uda jej się jakoś noc przespać bez piszczenia i wierzgania na każdy szmer, ale to się miało okazać.
- Przyjazna natura... - powtórzyła z pewnym niedowierzaniem. - Stawiasz sam sobie dość wysoko poprzeczkę - stwierdziła, okładając się bardziej na boku. - Chciałabym, żebyś mnie przekonał - przyznała wesoło, trochę podekscytowana, a trochę sceptyczna. Już ostatnio miała taki wyjazd, po którym była bliska złożenia oświadczenia, że jej noga więcej w żadnym lesie nie postanie!
UsuńPodłożyła dłoń pod policzek i mimo że była teraz jej ulubiona godzina dosypiania przed wstaniem do pracy, to zdała sobie sprawę, że wcale nie chce zasnąć. Nie chce tracić czasu, gdy mogli sobie tak swobodnie rozmawiać. A rozmowa na żywo to było coś zupełnie innego niż pisanie, czy nawet wysyłanie głosówek, co przecież też im się zdarzało. Powieki miała ciężkie i bardzo możliwe, że nie będzie w stanie nad nimi zapanować, ale mimo wszystko walczyła z sennością, patrząc na profil skupionego Nathaniela, na jego ciemne rzęsy (zdumiewająco ciemne bez maskary - niesprawiedliwość genów), na to jak opierał dłonie o kierownicę, jak uważnie prowadził, a jednocześnie był pogodny i swobodny.
- Zabrałam adidasy - oznajmiła dumnie, jakby chociaż fakt, że spakowała się rozsądnie było już godne pochwały. - Ale nie pamiętam, czy zabrałam łyżkę - dodała trochę mniej wyraźnie, mamrocząc sennie, gdy te powieki okazały sie jak z ołowiu. Nie pamiętała też, kiedy jadła ostatni raz zupkę instant, ale zje wszystko, co będzie do zjedzenia, akurat wybredna nie była wcale.
Chciała zapytać, ile będą jechać i jeszcze jak często on się w ogóle wybiera na takie wyprawy, skoro wiecznie ma co robić i jest zajęty, ale chyba faktycznie odpłynęła. Lily lubiła spać, poranki były dla niej cenne i nawet godzina pozwalała wypocząć i zregenerować się bardziej niż ten sam czas w nocy. Za to wieczorami zasypiała za długo i może dlatego przed wstaniem najbardziej organizm nadrabiał. Głowa jej zwyczajnie opadła i hałas miasta, z którego wyjeżdżali absolutnie nie przeszkadzał w drzemce, a nawet ten szum spod kół campera sprzyjał rudej w spaniu. Trudno, zapowiedziała to, przeprosi Nathaniela później.
Lilka gotowa na przygody!
Lily tak do końca nie wierzyła w siebie. Któryś raz zostawała sama, a coś co zapowiadało się na dobrą relację, zbyt szybko się kończyło. I czy był tu ktoś winny tak właściwie? Czy w ogóle trzeba było szukać winnego? Chciała poznać kogoś, przy kim będzie będzie mogła być swobodna, otwarta i szczera, a jednocześnie nadal wolna w wyrażaniu siebie. I żeby mogła się tego nie wstydzić. Miała głowe pełną marzeń i pomysłów, była wszędobylska, zabiegana i często gubiła własne myśli po drodze. Nie chciała sie tego wstydzić, ani za to przepraszać. Chciała kogoś, kto zobaczy, że to cała ona i że nie zapomina o bliskich, lubi troszczyć się o ludzi nawet obcych i podoba jej się szukanie siebie w różnych często dziwnych zainteresowaniach. Lubiła taką siebie, trochę zabawną i troche o cały świat zatroskaną, nie chciałaby się ani zmieniać, ani przepraszać za to jaka jest. Tylko żeby ktoś też ja taką akceptował w ten wyjątkowy sposób. Tyle że taki charakter to nie był ideał piekna, powabu i atrakcyjności, a teraz miała wrażenie, że ludzie chcą i szukają tylko ideałów.
OdpowiedzUsuńRuda nie dzieliła się tym, co jej niewygodnie opada na dno duszy i ciągnie ciężarem w dół, niekiedy psując nastrój. Pokazywała uśmiech, humor, pogodę ducha, ale nie chciała wprawiać nikogo w zakłopotanie. I nie chciała się wydać żałosna. Miała kilkoro przyjaciół, którzy znali ją dość dobrze i wiedzieli, co oznacza przygaszone spojrzenie, gdy wracała z kolejnej randki, kolejnej która okazywała się ostatnia. Ale to też nie był koniec świata i nie żyła smutkami i zmartwieniami, dumając nad swoją niedolą. Nie... to nieszczęście w miłości po prostu było, ale nie dyktowało jej niczego. Czuła zresztą, że ma jeszcze czas, że nie musi się spieszyć i na pewno w świecie jest ktoś, przy kim będzie najlepszą wersją siebie. Zresztą, spieszyć to sie nawet nie chciała, bo pośpiech nigdy niczemu nie służył. A jeśli nie znajdzie sobie chłopaka, czy męża...? No to przeżyje swoje życie sama, najlepiej jak potrafi. Była dzielna i wesoła i naprawdę nie chciała, by cudze oczekiwania, że jest już w wieku, że powinna albo wypada kogoś mieć, tak na nią wpływało, że na siłę zacznie biegać z kata w kąt, rozpaczliwie szukając. Daleko jej było do rozpaczy i do tego rodzaju poszukiwań.
Naprawdę chciała aby ją przekonał. Mówiła poważnie, nie kłamała. Lily dostrzegała piękno w wielu rzeczach, w wielu aspektach. Kwiaty, góry, rzeki, miasto, ludzie, było tego mnóstwo. Gdyby nie miała otwartej głowy, zostałaby na tyłku w mieście, nie wzięła urlopu, nie postarała się pozamieniać harmonogramu i swoich spotkań tak, by wyłuskać na szybko tydzień wolnego. I może wcale nie była takim mieszczuchem w negatywnym słowa znaczeniu, co zwyczajnie nie umiała się odnaleźć poza nim, szczególnie wtedy gdy w grę wchodziły insekty i żyjątka, nad którymi nie miała kontroli. Za mało może ćwiczyła, o. Za mało wyjazdów...? Kto wie. Nathaniel sam musi się przekonać i ocenić, czy stawiał sobie zbyt trudne zadanie, czy to jednak taki żart.
Uśmiechała się, już zasypiając na te wyliczanie bilansu plusów i minusów. Może gdyby razem się pakowali, poszłoby jej lepiej i już zdobyłaby w jego oczach. Nie było źle, wychodziła na razie na zero, a więc może jeszcze wracając zdobędzie kilka punktów. Miała tylko ochotę dodać, że nie umie jeść za dobrze pałeczkami, ale wymamrotała cos mało wyraźnie. I dobrze że sobie usnęła, bo tak naprawde nigdy nie wiadomo, czy uśnie w środku lasu! Jak obok rozejdzie się wycie albo ryk dzikiego zwierza, to może wpadnie w popłoch i zawróci do Nowego Jorku na piechote!
Praca Lily była sztywna, ale zakres obowiązków dostatecznie szeroki, aby sie nie nudziła i mogła realizować w różnorodnych zadaniach. Nie były to może tak imponujące projekty jak Nathaniela, ale też nikt się tu do nikogo nie porównywał. Praca w korporacji od zabezpieczeń to jednak mało kreatywne środowisko i ona w czasie wolnym sięgała po farby i płótno, wyzywając się też w sztuce użytkowej. Miała taką cieniutką artystyczną linkę w swojej duszy i powoli szarpała za nią coraz pewniej. Bardzo chciała tej wyprawy, chciała zobaczyć i las i jezioro, posłuchać ciszy i powąchać czystych traw. Tak już w swojej głowie marzyła o tym obrazku i nie mogła się doczekać ich małej wycieczki. Nawet jeśli wiązało się to z robalami i ryzykiem spotkania... niedźwiedzia. Czy mogli spotkać niedźwiedzia? Nawet tego nie sprawdziła.
Nate się już całkiem nieźle urządził, gdy Lily drgnęła wybudzona kuszącymi aromatami i brakiem bujania, którym uśpił ją camper podczas jazdy. Przetarła oczy, doprowadzając do lekkiego osypu tuszu, którym musnęła z rana rzęsy dla lepszej własnej prezentacji i usiadła powoli. Z zaskoczeniem zsunęła z siebie koc, nie kojarząc by sama go wzięła i uśmiechnęła się rozczulona. Nathaniel był naprawdę dobry i słodki. Obróciła się w fotelu, słysząc szczekanie Baraman i jej uśmiech się poszerzył, widząc już ustawione krzesełka.
Wstała i wyszła z auta, stając zaraz obok. Koc złożony w kostkę zostawiła na fotelu obok kierowcy. Na wieczór się przyda.
- Pięknie - powiedziała po chwili miękko, obracając głowę w jedną, to w drugą stronę i patrząc po okolicy. Na razie widziała zieleń, wszędzie zieleń, kojącą, cichą, spokojną, raz jasną i soczystą, gdzieś dalej ciemną i głeboką. Jak zielony ocean.
Podeszła bliżej Nathaniela i zerknęła na grilla. Hmm, wiedział co dobre, porozpieszcza ją tutaj i jak wróci, umrze z głodu, bo jej nikt na miejscu nie karmi! Odetchnęła głeboko, czując że powietrze jest tak inne od miejskiego, tak czyste, aż załaskotało ją w nos.
- Boże, jest pięknie! - oznajmiła głośno, rozkładając ramiona, specjalnie zaczepnie trącając włosy Nathaniela znad czoła do góry i wyszła spod daszka, aby rozejrzeć się lepiej.
Doberman kręcił się blisko, ale widziała jaki był czujny, jaki zaaferowany zapaszkami okolicy. Osłoniła oczy przed coraz śmielej wznoszącym się słońcem i obróciła się wokół własnej osi, oglądając las. A gdzie jezioro?
Lilka, która nie widzi robaków, jest dobrze!
Gdyby Nathaniel zadał jej wszystkie pytania, nad którymi się zastanawiał, prawdopodobnie nie usłyszałby odpowiedzi, która choćby odrobinę go usatysfakcjonowała. Prawda była bowiem bardziej skomplikowana, a czasem Naomi sama nie potrafiła jej ująć w słowa… Bowiem bywały dni, kiedy zdawało jej się, że nareszcie uniezależniła się od swoich rodziców – mieszkała przecież sporo dalej od nich, w pięknym apartamentowcu, z człowiekiem, z którym ponoć chciała spędzić resztę życia. Pracowała w miejscu i zawodzie, który nie wybrali jej rodzice, a jednak byli z niej choć odrobinę dumni. Nikt nie dyktował jej, jak powinna ją wykonywać i czy w ogóle. Zdawało się więc, że w tych dwóch najważniejszych aspektach życia – w sferze prywatnej i zawodowej – uzyskała tę upragnioną niezależność. Tylko sęk w tym, że to wszystko… nieprawda. Mieszkanie, w którym odgrywała swoją codzienność, należało do Jamesa, a on sam był wymarzonym kandydatem, ale w oczach jej rodziców. Gdy więc zdawało się, że razem tworzą swoją rzeczywistość, bez ingerencji innych, to za kulisami jej rodzice ustalali każdy krok Naomi, nawet najdrobniejszy. Nie chodziło jednak tylko o datę ślubu, listę gości, pierścionek czy to, jak powinna się zachować, gdy pojawi się z nim na zamkniętych przyjęciach nowojorskiej śmietanki. Było w tym coś więcej.
OdpowiedzUsuńChoć rodzice Naomi byli zadowoleni z jej sukcesów zawodowych, to wciąż jednak traktowali to jak zabawny kaprys, który prędzej czy później zakończy się tym, że Naomi Kim przejmie rodzinny interes i zostanie w roli, którą jej zaplanowali. A Naomi? Poddawała się temu wszystkiemu, próbując za wszelką cenę udowodnić rodzicom nie swoją wartość, ale miłość i lojalność. I to samo starała się udowodnić Jamesowi, który, mimo że był jej partnerem, nie potrafił dostrzec świata poza Astrid Chen. A to już było całkowitą porażką, bo nie dość, że próbowała zadowolić rodziców kosztem siebie, to jeszcze Jamesa. Niestety, na darmo.
To, co wydarzyło się na charytatywnej gali, było dla Naomi bolesnym przypomnieniem o tym, jak jej związek z Jamesem był ulotny i dziwny. Zobaczyła go wtedy na tle kobiety, która wciąż miała miejsce w jego sercu, a ona sama poczuła się jak gdyby nie należała do tej rzeczywistości. Widok Jamesa, pobudzonego w tej chwili na widok Astrid, tylko potwierdził jej najgorsze obawy – znalazła się w związku, który był jedynie odbiciem niezałatwionych spraw z przeszłości, gdzie miejsce na prawdziwą miłość było raczej puste. To wszystko było porażką Naomi Kim – i to po całości. Być z mężczyzną, który wciąż kochał swoją byłą, to było coś, czego przecież nie chciała dla siebie. Zdawało się, że takie coś nie powinno jej więc dotknąć, skoro w pewnym stopniu odznaczała się cechami współczesnej kobiety sukcesu. A współczesna kobieta sukcesu, wykształcona, z dobrą pracą, mająca własne osiągnięcia, nie powinna doświadczać czegoś takiego, jak bycie drugą opcją. Mimo to, Naomi była świadkiem czegoś, co dalece wykraczało poza jej kontrolę... Coś, czego nie potrafiła zrozumieć, mimo tego, że zdawała się mieć wszystko – dobrą pracę, majątek, piękno. A jednak nic z tego się nie liczyło, bo brakowało jej czegoś tak ważnego, że aż fundamentalnego. Miłości. A tą zdawała się doświadczyć tylko wtedy, gdy jeszcze była z Nathanielem Parkiem. Naomi głęboko wierzyła w słowa, które traktowała jak własne motto – miłość to nie ogień, tylko dom. Nathaniel był jej domem… Domem, który sama opuściła i zniszczyła. Tylko w imię czego?
Mogła więc, w zgodzie z prawdą, przyznać, że nie zasługiwała na Nate’a. Co więcej, gdyby w tle nie było Jamesa, a to spotkanie miało być szansą na odnowienie tego, co stracone, wciąż nie powinna by była tego zrobić… Bo Nathaniel zasługiwał na kogoś, kto pokochałby go szczerze i szalenie, na tyle, by móc dać mu wszystko. Tak, Naomi czekało gdybanie i rozmyślanie – powrót do domu nieuchronnie wiązał się z tym, że przez najbliższy czas będzie rozbijać wszystko na czynniki pierwsze, zastanawiając się czy w alternatywnej rzeczywistości Nathaniel Park i ona mieliby szansę. Takie refleksje jednak wiązały się z ryzykiem, z balansowaniem na granicy lojalności a emocjonalnej niewierności, której przecież nie chciała dokonać wobec Jamesa. Mówi się jednak, że zakazany owoc smakuje najlepiej… Problem w tym, że równie dobrze smakuje owoc, którego już nigdy nie miało się spróbować.
UsuńGdy Nathaniel zaproponował jej wspólny taniec, coś w niej drgnęło. Wiedziała, że to zrobi. Rozbudziła tę sytuację sama, wspominając o swojej wielkiej sympatii do tej melodii, a jednak, kiedy stało się to rzeczywistością, poczuła się jak rozkojarzona szesnastolatka, która nie do końca wiedziała, jak zachować się naturalnie i normalnie. I choć chodziło o coś tak prostego, jak taniec, to nagle wszystko stawało się niezwykle skomplikowane. Taniec miał w sobie przecież coś więcej – miał wielkie emocje, często przytłaczające. A już zwłaszcza dla Naomi, której towarzyszem był ktoś, kto niegdyś widział tylko ją w całym tym ogromnym świecie. Ktoś, kto kiedyś sprawiał, że wszystko nabierało większego sensu, nawet najprostsze gesty. Ktoś, na kogo drodze nigdy nie miała znów stanąć…
Bez słowa, z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, ścisnęła jego dłoń, pozwalając poprowadzić się w stronę parkietu. Następnie, wciąż z delikatnym spokojem, dała się ponieść zarówno rytmowi, jak i prowadzić w tańcu Nathanielowi, gdy znaleźli się już na parkiecie. Czuła, jak serce bije jej szybciej niż powinno, kiedy poczuła jego pewną dłoń na swoich plecach. I choć w tej chwili nie czuła skrępowania czy niepewności, to czuła się bezpieczna — jak w domu.
Przesunęła wzrokiem po innych tańczących parach, starając się na chwilę oderwać od jego wzroku, gdy poczuła, jak ją to onieśmiela. Mimowolnie ścisnęła dłoń na jego ramieniu, zbliżając się do niego w tańcu, jak gdyby mimowolnie szukając w tym bliskości, której nie umiała wyrazić słowami. "At Last" zdecydowanie było piosenką zbyt wolną i zbyt romantyczną, by tańczyć do niej z własnym byłym. A jednak, mimo tego, co mogłoby wydawać się nieetyczne lub niestosowne, nie żałowała. Nie chciała żałować.
Spojrzała na niego ponownie, tym razem odważniej, patrząc głęboko w jego oczy, na przekór sercu bijącemu tak szaleńczo, że niemal dudniło jej w uszach.
— Czyli wciąż jesteś dobrym tancerzem — powiedziała cicho, a na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech, który miał w sobie coś więcej niż tylko grzeczność i uprzejmość.
you're understated in the way that you will forever live in my mind
N.
Ian nie był ekspresyjną osobą. Emocje trzymał na wodzy i przychodziło mu to całkiem niewymuszenie. Obserwował świat z wystudiowaną obojętnością i tylko czasem w kącikach jego ust czaił się delikatny uśmieszek. Również, kiedy przytrafiało mu się coś niespodziewanego – tak jak awaria Cadillaca – nie reagował impulsywnie, a wręcz przeciwnie – wyglądał nie niewzruszonego. Bo tak po prawdzie, co dałoby mu to, że zacząłby się wściekać? Nic. Tak czy siak, niezależnie od tego, ile by się naklął i jak bardzo uniósł, musiałby zadzwonić po lawetę oraz oddać ukochany samochód do serwisu, by diagności sprawdzili, dlaczego auto przestało odpalać.
OdpowiedzUsuńWyniósł to z domu. Przez sześć lat obserwował rodziców, którzy chętnie i skutecznie znieczulali się różnej maści narkotykami, by następnie odpływać w niebyt z błogim wyrazem twarzy. Matki i ojca nic nie obchodziło. Ani otaczający ich świat, ani tym bardziej dwójka ich dzieci, które jakimś cudem zrodziły się z tego związku dwójki ćpunów. Kilkuletni Ian mógł zanosić się płaczem, mógł krzyczeć i dewastować malutkie mieszkanie, w którym żyli w czwórkę, lecz nikt nie reagował – a raczej nie reagował nikt z tych, którzy zareagować powinni. Naćpani rodzice pozostawali głusi na dziecko próbujące zwrócić na siebie uwagę, tak samo jak sąsiedzi, którzy przez cienkie ściany bez wątpienia słyszeli, co się dzieje. Tym, który nie pozostawał obojętny na ten płacz i krzyk, był Louis. I choć Ian nie zastanawiał się nad tym często, czasem dopadała go refleksja na temat tego, jak on i jego starszy brat w ogóle przetrwali dzieciństwo. Jak przetrwał Louis, nim na świecie pojawił się Ian? Były to jednak ułamki sekund, szybko znikające przebłyski. Między innymi dlatego, że ze swojego dzieciństwa – tego sprzed domu dziecka – Hunt pamiętał naprawdę niewiele.
— To pierwszy raz, kiedy z tym autem coś się dzieje — westchnął i sam przesunął wzrokiem po samochodzie, który kosztował go nie mało i który był jego oczkiem w głowie. Ian może się nie denerwował, ale wyciągnął rękę i w czułym geście poklepał dach Cadillaca, jakby chciał mu powiedzieć, że niedługo przyjedzie pomoc i wszystko będzie w porządku. Zdawało się, że miał więcej empatii wobec swojego wozu, niż ludzi, których spotykał na swojej drodze.
Zaśmiał się krótko w odpowiedzi na słowa Nathaniela, nie tylko dlatego, że te go rozbawiły, ale też dlatego, że młody mężczyzna nie zraził się jego kiepskim żartem. A to Ian potrafił docenić. Nie, żeby rzucał podobnymi żartami co chwila i dlatego potrzebował aprobaty. Lubił po prostu przebywać w towarzystwie ludzi, przy których nie musiał się wysilać i mógł być takim, jakim był w istocie. Czyli dość cichym, spokojnym i niewzruszonym człowiekiem. Większość spotykanych przez niego osób potrafiła czuć się w towarzystwie Iana niezręcznie, bo ten nie był szczególnie rozmowny, ale też Huntowi to nie przeszkadzało, bo nie szukał nowych znajomości. W zupełności wystarczały mu te, które zdążył nawiązać, a które z powodzeniem mógł zliczyć na palcach jednej ręki i to dwa razy.
— Jeśli to faktycznie zajmie godzinę, to faktycznie może tak być — mruknął, a potem popatrzył na plecy Nathaniela, który wyprzedził go o tych kilka kroków. — Już dawno powinieneś być w domu — zauważył. — A nie jesteś i na dodatek chcesz postawić mi kebaba. Skąd się urwałeś? — spytał niezobowiązująco i zrównał z nim krok. Prędzej Ian spodziewałby się opierdolu niż tego, że po awarii samochodu będzie mu dane zjeść coś dobrego.
Szli przez chwilę w ciszy, ale i jemu to nie przeszkadzało. Ian Hunt lubił milczeć i robił to nawet wtedy, kiedy dla drugiej strony ta cisza stawała się krepująca. Nathanielowi jednak zdawała się ona nie przeszkadzać, więc tym lepiej.
— Coś w tym jest — zgodził się z nim, ale bynajmniej nie ochoczo, a ostrożnie. Ian lubił działać metodycznie. Miał pewien schemat dnia, którego trzymał się od lat. Z tym że ostatnio ten schemat złamał, choć za cholerę nie powinien i… Nie potrafił powstrzymać się przed tym, by łamać go dalej. Mimo, iż nie powinien. Mimo, iż w ten sposób miał skrzywdzić nie siebie, a drugą osobę, która nie miała pojęcia o tym, w co się pakuje.
Usuń— Albo dobra kawa — mruknął bardziej do siebie niż do Nathaniela. Ponieważ na tej jednej kawie z Debbie powinien poprzestać, a to, że tego nie zrobił, w tym konkretnym momencie wyjątkowo mocno ugryzło go w sumienie.
IAN HUNT
W głowie Vanessy Kerr nie mieściło się to, że całkowicie nieznajomy człowiek okaże pełne zainteresowanie jej stanem zdrowia. Już kilka razy początki ataków paniki rozpoczynały się na klatce schodowej kamienicy i wówczas ani jeden sąsiad nie przechodził tędy — nikt nie wchodził do środka, nikt nie wyszedł z mieszkania. Zostawała z tym sama, bojąc się, że umrze w samotności na brudnych schodach albo dopiero, co umytych przez panią, która z wiaderkiem, mopem i środkami czystości przychodziła do ich klatki schodowej raz na dwa tygodnie, zbierając opłatę od każdego z mieszkańców.
OdpowiedzUsuńZaczęła oddychać z nim, czując silne pieczenie w klatce piersiowej — jakby ktoś ją przypalał od wewnątrz i miał z tego przyjemność. Nie miała siły. Coś wypruwało z niej wszelką energię, a tym czymś były otwierające się, co jakiś czas wrota przeszłości, wypychające przykre, łamiące serce wspomnienia. To jak rodzice pijani i naćpani olewali każde z dzieci — Vanessę, Zane’a i Jaxa. Jak wiele razy bała się oddychać i w ogóle przebywać w domu, bo wiedziała, że wadzi każdemu, nie biorąc pod uwagę Zane’a, ponieważ on jedyny chronił młodszą siostrę. Krzyczeli na nią, nie była kochana, a wszelką granicę przekroczył ojciec, który przeraźliwie suchą dłonią chwycił Nessę za szyję. Od tamtej pory nic nie mogło oplatać tej części ciała kobiety. Lubiła bandamki, ale nawet i one przypominały o tamtym bólu, gdy bała się, że ojciec ją udusi, dlatego materiał wiąże jedynie w szlufkach paska albo wokół nadgarstka.
Kat o imieniu Anthony na pewno wybudzi ją z dzisiejszego snu i znowu z przeraźliwie bijącym sercem, będzie walczyć o wytchnienie. Chwyciwszy spojrzenie mężczyzny o imieniu Nathaniel i nazwisku Park, podała mu dłoń.
— Vanessa Kerr. Po prostu Nessa albo Vania to już jak tobie wygodniej. Dziękuję za wszystko. Jeszcze są na tym świecie ludzie, którzy naprawdę niosą pomoc.
Mruknęła i pozwoliła przenieść się pod same drzwi prowadzące do kawalerki jej adopcyjnych rodziców. Nie dałaby rady wstać i samodzielnie pójść. Ścięło ją z nóg, a gdyby na nich stanęła, pewnie nie czułaby, że stoi. Była mu wdzięczna. Za wspólne oddychanie i chęć pomocy. Zrozumiał ją. Czy zatem bała się wpuścić go do mieszkania? Vanessie nie przeszkadzało, żeby tak zacząć nową znajomość — była kobietą, która szybko zdobywała zainteresowanie mężczyzn, ale tu nie chodziło o to, aby i jemu spełniać seksualne marzenia. Była wyjątkowa, jednak dla innych. Dla swoich stałych klientów z salonu jubilerskiego.
— Wejdę samodzielnie. Chyba już nie jest tak źle, jak kilkanaście minut temu.
Wcisnęła klucz w zamek i przekręciła go dwukrotnie. Uchyliła drzwi, stawiając niepewnie kroki, jednak szła i, mimo że to było zwykłe wejście do mieszkania, to dla niej znaczyło tyle samo, co zdobycie najwyższego szczytu. Nieprzepracowane traumy zawsze wrócą i choćby każdego dnia chodziła do najlepszego specjalisty z zakresu psychologii, tak nikt nie wymieni jej przeszłości siedzącej w głowie, żeby mogła z ulgą kontynuować swoje życie.
Vanessa Kerr