Mea Lambert
MEAVE LAMBERT 一 Mea 一 20 lat; urodzona 31 października 2005 roku w Nowym Jorku 一 jedyna córka Thomasa Lamberta - inżyniera, dyrektora generalnego AECOM oraz Nathalie Lambert - wykładowczyni nauk ścisłych na New York University 一 ona sama zaś nie poszła w ślady żadnego z rodziców 一 rozpoczęła studia z zarządzania, które rzuciła po pierwszym semestrze 一 robiła już wiele; ma ukończony kurs stylistki paznokci, była pracownicą drogerii, opiekowała się dziećmi, pracowała za barem 一 na chwilę obecną jest osobistą asystentką Sloane Fletcher, która momentami wystawia jej cierpliwość na ogromną próbę 一 kątem pomieszkuje u kuzyna 一 ekstrawertyczka, pasjonatka klasycznego rocka, fanka starych horrorów 一 wolny czas lubi spędzać na koncertach, niejednokrotnie kończąc imprezę w towarzystwie zespołów 一 gra na gitarze elektrycznej 一królowa karaoke 一 papierosy i tatuaże 一 powiązania i historie
Od zawsze widziała te krzywe spojrzenia matki, kiedy zrobiła coś, co nie podobało się Nathalie. Od zawsze słyszała westchnięcia ojca, kiedy po raz setny tłumaczył jej wzór matematyczny, a on za cholerę nie chciał wejść Meave do głowy. Była tym nieudanym eksperymentem swoich rodziców, którzy od samego dnia poczęcia pokładali w niej wszystkie swoje nadzieje, a ona je zniszczyła już chyba w dniu, kiedy przyszła na świat, głośno płacząc. W okresie dorastania nie było lepiej. Problemy to jej drugie imię, bo chyba nikt, tak jak ona, nie potrafi w nie wpadać. Ma jednak w sobie jakiś urok, który zazwyczaj pozwala jej przy tym wyjść obroną ręką. Może to uśmiech, może spojrzenie, albo ten słodki głos, który używa zawsze, jak ziemia osuwa jej się spod nóg, sama nie wie. Rodzina zerwała z nią kontakty, spisała na straty, myśląc, że nic już z niej nie będzie. Nie pasuje do ich idealnego świata, jest tym niepasującym elementem w układance, i jest tego świadoma. Nie chce spełniać niczyich oczekiwań. Nie chce być idealna, bo ideały nie istnieją. Mówi, że albo się ją kocha albo nienawidzi. Choć jest młoda, nauczyła się nie płakać za ludźmi, którzy ją zostawiają. Nie ma na to czasu ani ochoty. Czasami zdarzają się chwile, że czuje się niekompletna, nigdzie nie pasująca. Jak liść szamoczący na wietrze, który w końcu odpuszcza i daje się ponieść wiatru. Szuka siebie, błądzi, kluczy i zmienia kierunki, nie mogąc w tym wszystkim odnaleźć sensu i nie mogąc odgadnąć kim jest ona sama.
Maggie Lindemann, tytuł z jej piosenki "24". Szukamy wszystkiego. pandaczerwona0@gmail.com
[Powodzenia w sprzątaniu tego bałaganu. 😘]
OdpowiedzUsuńSloane ❤️🔥
[Dzień dobry, witamy z powrotem :) Wielka szkoda, że rodzina zerwała z Maeve kontakt. Tym bardziej, że jest to tak młoda osoba, która wciąż poszukuje siebie. Wielka szkoda także z tego powodu, że jej rodzice mają klapki na oczach. Mam nadzieję, że te kiedyś spadną :)
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby Maeve poradziła sobie ze Sloane, Tobie natomiast życzę udanej zabawy i wątków, które nie dają spać po nocach :)]
CHRISTIAN RIGGS & IAN HUNT
[ Nate przygarnie i zrozumie, chodź do nas ♥]
OdpowiedzUsuńNathaniel
Nie pamiętała zbyt wiele.
OdpowiedzUsuńZgodnie ze złożoną obietnicą wspomnienia nocy po koncercie były jednym wielkim blurem. Pamiętała, jak wsiadała do czarnego SUV’a, który nie był jej. Pieprzne perfumy, które, cholera, utknęły w jej pamięci. Dym tytoniowy wiszący w powietrzu, mocny uścisk na udzie, śliczną brunetkę z loczkami, która pachniała cynamonem i na tym się kończyło. Nie wiedziała, jak znalazła się z powrotem w swoim mieszkaniu ani kiedy miało to miejsce. Nie wiedziała, gdzie na telefon. Mógł zostać w tamtym klubie, w aucie, ktoś mógł jej go zwędzić – nie wiedziała i nieszczególnie się tym przejmowała. W przeciągu pięciu minut będzie miała nowy, więc co za różnica? Sloane ignorowała wszystkich. Mogła odpalić laptopa i dać znać z niego, że żyje (jeszcze) i ma się świetnie, ale nie była w stanie. Cokolwiek tamtej nocy wzięła nie schodziło z niej zbyt szybko. Była przytłoczona emocjami, euforia zniknęła, a na jej miejscu pojawiła się przygniatająca rzeczywistość, z którą mierzyć się nie chciała. Pojawiły się myśli i wspomnienia, które blokowała, jak tylko się dało. Nie było w tym nic przyjemnego, a chociaż wiedziała, że to właśnie tak się skończy to zgodziła się na kreskę. Zgodziła się na nieznanego pochodzenia tabletki, które dał jej Jules. Zgodziła się na wypicie czegoś, co nie było tequilą, a odcięło ją momentalnie od rzeczywistości. Ta może i była zamroczona przez wcześniejsze narkotyki, ale po tym, co wypiła była tylko gorzej.
Leżała na łóżku, wtulona w poduszkę. Starała się zasnąć. Opaska na oczach, noga przerzucona przez kołdrę. O dziwo, była nawet w piżamie. Ledwo zakrywający cycki top na ramiączkach i spodenki, które luźno na niej wisiały. Była sama, bo ktoś – całe szczęście – zabrał Rue. Nie dałaby rady jej wyprowadzić, nakarmić ani się z nią pobawić. Ledwo doszła do łazienki, zmuszona wyrzucić z siebie to, co jeszcze zalegało jej w żołądku.
Czuła się jak śmieć. I możliwe, że tak wyglądała. Z resztkami makijażu wokół oczu, rozczochranymi włosami, które nie widziały szczotki od dwóch dni. Myślała, że sięgnęła już dna, ale coś jej mówiło, że teraz znajdowała się dopiero w kałuży, a prawdziwe piekło jeszcze nie nadeszło.
Słyszała jakiś głos, ale nie dbała o to, aby zagłębić się w to, kto tu przylazł. Wiele osób, zbyt wiele, miało dostęp do jej apartamentu. Menadżerka Clara, której jeszcze tu o dziwo nie było. Nathaniel, ale on rzadko z nich korzystał i raczej dałby jej znać. Cóż, gdyby to zrobił teraz to Sloane i tak by nie wiedziała. Była Meave. Ojcu też kiedyś dała, ale z pewnością je zgubił, więc się nie liczył. Aria też miała dostęp do. I możliwe, że o kimś zapomniała.
Głos stał się bardziej natarczywy, a Sloane nie miała sił, aby wrzeszczeć. Zsunęła opaskę na głowę i powoli wstała z łóżka. Zlazła z niego tylko dlatego, że usłyszała o matce. Ivonne nie miała prawa się tu zjawić. Pod żadną, kurwa, groźbą. Wyszła z sypialni, aby w salonie wpaść na Meave.
— Czego się drzesz? — Warknęła. Oparła się plecami o framugę w drzwiach i znudzonym spojrzeniem przesunęła po sylwetce Meave. Chryste, gdyby wiedziała, że jest tak uparta w swojej robocie to by jej w życiu nie przygarnęła. — I trzymaj moją matkę z daleka od mojego syfu. Ja o twojej nie wspominam.
ulubiona szefowa
[Dzieciństwo w cieniu niespełnionych aspiracji rodziców – strasznie przykra sprawa. W Twojej kreacji zdecydowanie widać wpływ tych ambicji na rozwój Meave, ale jestem przekonana, że ta dziewczyna znajdzie w końcu siebie, bo wydaje się być naprawdę rezolutną osobą. Jeszcze ma szansę wiele osiągnąć, więc wysyłam afirmację w kosmos i bardzo proszę o trochę dobroci dla panny Lambert, dobrze? 😇 Zapraszam też do siebie i, oczywiście, bawcie się dobrze na blogu! :)]
OdpowiedzUsuńTanner Morgan
& Chayton Kravis
Sloane często pozwalała sobie na podobne zapomnienia. Jednak to co działo się dwa, a może trzy dni temu – już nie wiedziała – przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Dawno już nie straciła tak całkiem pamięci i nie odleciała cholera raczy wiedzieć, gdzie. Zwykle w takich momentach był z nią ochroniarz, James Harper. Służył w marynarce wojennej, a kiedy odszedł zajął się profesjonalnie ochroną celebrytów, polityków i każdej osoby, która mogłaby tego wymagać. Nie było go z nią tylko dlatego, że mu uciekła zanim zdążył się zorientować, a kierowca odjechać i zgubić się w nowojorskich ulicach zanim James wskoczył w auto. To dzięki niemi trafiała do swojego łóżka, a nie z obcymi facetami lub kobietami. Jego uważne spojrzenie pilnowało, aby Sloane nie brała byle gówna. W zasadzie wcale nie powinna brać. I na ogół nie brała, bo nie chciała rozjebać sobie życia tak, jak ojciec. Ale stało się i nie mogła się z tego już wycofać. Tylko z resztkami poszarpanej godności znieść fakt, że odwaliła głupotę.
OdpowiedzUsuń— Nie wiem. Może Zaire go ma — mruknęła i wzruszyła ramionami. Jakoś nieszczególnie ją interesowało, gdzie ten telefon jest. Po awanturze, jaką mu urządziła przed koncertem była wciąż zaskoczona, że pojechała z nim gdziekolwiek. Meave też to widziała; wszyscy widzieli. To, jak na niego naskoczyła, ostre jak szpony paznokcie wbijała w policzki, wydzierając się na cały backstage. I jej popis na scenie. To jej akurat wyszło. — Właściwie, to byłoby spoko, gdybyś go znalazła. Mam w notatkach zapisany tekst piosenki. I za cholerę go nie pamiętam. Ale był zajebisty.
Głowa jej pulsowała. W gardle zaschło. Każda część ciała bolała. Nie, ona napierdalała. Chryste, co ona robiła? Możliwe, że wlazła na bar i z niego zleciała, ale nie widziała żadnych siniaków. Żadnych poza jednym okrągłym na udzie. Pasującym kształtem do kciuka, który naciskał w to miejsce. Zamknęła oczy, a twarz schowała w dłoniach. Nie ze wstydu, bo tego Sloane raczej nie posiadała. Raczej z irytacji, że nic nie pamięta i nie wie nawet w którym momencie straciła resztki godności. Możliwe, że wtedy, kiedy wsiadała do SUV’a. Tak, to zdecydowanie było wtedy.
— Nie noszę portfela, Mea. W torebce miałam telefon, błyszczyk Fenty, miętówki i papierosy. I możliwe, że jointa od Arii, ale nic więcej. Clara go powinna mieć.
Większość prywatnych rzeczy zostawiła w garderobie po koncercie. Możliwe, że menadżerka pozbierała jej graty i zabrała ze sobą. Może ktoś sobie przywłaszczył. Nie miała pojęcia. Nie obchodziło jej to. Nie chciała, aby ją to obchodziło. Chciała pozbyć się tego paskudnego uczucia. I posmaku wymiocin z ust. Chryste, naprawdę musiała się ogarnąć. Zanim wpadnie tu ktoś jeszcze, kto nie powinien jej widzieć w takim stanie. Meave była przyzwyczajona chyba do wszystkiego. Widziała ją zjaraną, na kacu, po MDMA, po kokainie, amfie i innych. Choć po te cięższe nie sięgała tak często, jak niektórym mogło się wydawać. Zdecydowanie rzadziej niż jej rodzice, którzy te dwadzieścia parę lat temu głównie znani byli z brania co popadnie w ilościach od dużo po w chuj dużo.
— To jakiś przytyk, że ci mało płacę? — mruknęła. Raczej solidnie zasilała konto dziewczyny. Potrzebowała, aby była dla niej zawsze i wszędzie. I była dyskretna, a choć Sloane wierzyła, że NDA to silne narzędzie to czasem niewystarczające. Pieniądze za to potrafiły zamknąć usta nawet największej gadule.
Nie kłóciła się. W stanie, w którym znajdowała się Sloane przegrałaby walkę z każdym. I potrzebowała tego prysznica jak cholera.
💣🧨
Sloane kompletnie zignorowała dalsze krzyki Meave. Mogła zniknąć na tydzień i dalej miałaby w sobie ten sam poziom wyjebania, co teraz. Jej sprawa co robi, z kim i w jaki sposób. Nie do końca tak było, bo sama zgodziła się i wybrała życie publiczne. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej kroki są śledzone, a gdy ktoś wypatrzy jakiś smaczek mogłaby mieć problemy. Miała za sobą naprawdę świetny team PR’owy, ale nie wszystko dało się przykryć. Dopóki po necie nie latały foty, jak wciąga kreskę to wszystko miała pod kontrolą. Ludzie wiedzieli, że lubiła imprezować i że robi to często, że pakuje się w relacje, które potem ją doszczętnie niszą. Poznaje ludzi, od których normalne osoby trzymają się z daleka, a potem pisze o nich piosenki i przez tygodnie utrzymuje się na liście przebojów. I chyba, póki co, o tamtej nocy nikt nie wiedział, a w klubie faktycznie zniknęła. Zgodnie z obietnicą przebywający tam ludzie mieli ich gdzieś. Bo prawdopodobnie byli zbyt naćpani, aby się zorientować. Mniejsza z tym.
OdpowiedzUsuńPoszła do łazienki, gdzie w pierwszej kolejności umyła zęby, a potem próbowała rozczesać włosy. Co za masakra. Nie potrafiła patrzeć na swoje odbicie. Wyglądała żałośnie. I w tym przypadku to brzmiało, jak komplement. Niezbyt przejęła się obecnością Meave w łazience. Zanim zrzuciła z siebie ubrania wzięła dwa małe łyki herbaty. Jezu, dobrze jej zrobiła.
— Wszystkim uciekłam. — Brzmiała na dumną. Nawet cholernie. Ciężko było zbiec Jamesowi, a jednak ten jeden raz się jej udało. Właściwie to nawet nie była pewna czy jakakolwiek ochrona w tamtym klubie była i nie miało to też większego znaczenia.
Top i spodenki od piżamy zostawiła na podłodze. Weszła pod prysznic i w pierwszej kolejności odkręciła chłodną wodę. Zadrżała z zimna, ale wytrzymała pod nią około dwóch minut. Ignorując obecność Meave, to co mówiła. Wyłączyła się całkiem z życia. Włosy umyła chyba pięć razy. Prawie zdarła skórę gruboziarnistym peelingiem, ale cholera, naprawdę tego potrzebowała. Zmyć z siebie cały pot i brud. Jakoś doprowadzić się do porządku po tych nocnych wypadach. Odcisnęła wodę z włosów, okręciła je ręcznikiem i dopiero potem ciało.
— Clara pewnie planuje, jak nas zabić — mruknęła, kiedy wyszła. Lubiła swoją menadżerkę, bo była świetna. Przerażająca momentami, ale znała się na tej robocie, jak nikt inny. — Ale była wniebowziętym koncertem, to może mi odpuści — wzruszyła lekko ramionami.
Lekki uśmiech wkradł się na twarz Sloane, kiedy dostrzegła co takiego trzyma w rękach Meave. Och, zdecydowanie właśnie tego jej brakowało cały ten czas. Ale najpierw naprawdę musiała się ogarnąć. I to porządnie. Na umywalce stały dziesiątki kosmetyków, ale zamiast zrobić jak zawsze swoją kilkuetapową pielęgnację trzymała się podstaw. Nie miała sił stać przed tym cholernym lustrem i bawić się w dobieranie serum, kremów i innych pierdół.
— Szkodliwe i stresujące warunki? Pierwsze słyszę — prychnęła. Do rozmowy o podwyżce mogły wrócić później. Pewnie teraz Sloane zgodziłaby się nawet na milion na miesiąc. Nie ufała zbytnio swojemu osądowi. Przewróciła oczami, ale prędko się przekonała, że to był błąd. Cała czaszka pulsowała od bólu. Jęknęła cicho i oparła się o umywalkę, pochylając nad nią. — Ja pierdolę, co on mi dał — mruknęła do siebie. Chyba lepiej, aby nie wiedziała. Tak, zdecydowanie niewiedza była najlepszym rozwiązaniem.
🪦⚰️
W piwnicach miasta, tam gdzie światło ledwo dociera, a zasady kończą się zaraz za drzwiami, Ethan szukał czegoś, co przypominałoby mu, że nadal żyje. Nie wystarczał już hałas trybun ani huk ciał uderzających o taflę lodu. Potrzebował czegoś surowszego. Co kilka wieczorów schodził do podziemia — dosłownie i metaforycznie — gdzie zbierała się garstka ludzi gotowych stawiać na szali wszystko: dumę, prawdę, czasem nawet godność. Gry były brutalne. Psychologiczne. Granice przesuwano tu nie pytając o zgodę. Tego wieczoru wszystko wydawało się znajome. Aż do momentu, kiedy w progu pojawiła się ona. Nieznajoma. Bez maski, bez słów, z chłodnym spojrzeniem, które nie szukało wrażeń. Raczej — sprawdzianu. I zanim padło pierwsze pytanie, Ethan wiedział, że trafił na kogoś, kto potrafi zaryzykować bardziej niż on sam. Nie pasowała tu. I właśnie dlatego pasowała idealnie. Ethan czuł to, zanim jeszcze weszła do środka. Przestrzeń zmieniła się o ułamek, jakby ktoś przestawił niewidzialny pionek na planszy. Podziemie miało swój rytm — cuchnący beton, syk wentylacji, szorstki zapach potu i ambicji. Wszystko to pulsowało stałym, przewidywalnym napięciem. Aż do teraz. Kiedy pojawiła się w progu, przez moment nic się nie wydarzyło. Czas nie zwolnił, ale też nie płynął dalej. Ethan obserwował, jak przechodzi przez tłum. Bez zwątpienia. Bez cienia chęci, by zostać zauważoną. Nie była tu po to, by grać według cudzych zasad. W jego wnętrzu coś zadrgało. Nie strach, nie podziw — bardziej instynkt. Ten sam, który prowadził go przez noce bez snu, przez lodowisko pełne szaleńców, przez zakamarki miasta, gdzie reguły były tylko cieniem prawdy. Wiedział, że dziś wieczorem nie chodzi o wygraną. Ani nawet o przetrwanie. Chodziło o to, co się wydarzy, gdy ktoś postawi lustro dokładnie tam, gdzie nie chcesz go widzieć. Zajął miejsce. Ruch automatyczny, jak odruch. Ciało szykowało się do gry, ale myśli odpływały gdzieś dalej. Ku niej. Nie znał jej imienia. Nie znał intencji. Ale znał ten rodzaj obecności. Miała w sobie coś z ludzi, którzy nie przyszli się sprawdzić — przyszli cię rozbroić. W powietrzu gęstniała atmosfera początku. Zasady już obowiązywały, choć nikt ich jeszcze nie wypowiedział. Ethan wyczuwał każdy niuans — spojrzenia, przesunięcia, pulsujące napięcie w karku. Wiedział, że każdy błąd będzie kosztował więcej niż zwykle. I, co dziwne, nie czuł niepokoju. Czuł... ciekawość. Gra się jeszcze nie zaczęła, a on już czuł, że może przegrać coś, czego nawet nie był świadomy, że posiada. Nazywano to „Linia”. Gra nie miała planszy, kart ani zegara. Tylko stół — czarny, lśniący, z wypaloną cienką kreską pośrodku. Każdy gracz otrzymywał przedmiot. Przypadkowy. Czasem był to klucz, innym razem zdjęcie, stara moneta, krótki list pisany obcym charakterem. Przedmiot był jednocześnie kartą i pułapką. Gra polegała na tym, by przesunąć go przez linię — ale tylko wtedy, gdy się było gotowym zapłacić za to, co on znaczył. Nie chodziło o gest. Chodziło o to, co ten gest odsłaniał. Ethan znał reguły. W „Linii” nie było blefu — nie takiego, jak w pokerze. Blef tutaj był samousprawiedliwieniem. Jeśli przesuwałeś przedmiot zbyt wcześnie, system cię rozbierał do kości. Publicznie. Przeciwnik obserwował cię w milczeniu, a system zadawał pytania, każde głębsze od poprzedniego, aż coś w tobie pękało. Jeśli zwlekałeś zbyt długo, przedmiot stawał się ciężarem, z którym musiałeś żyć
OdpowiedzUsuńDziś jego przedmiotem był kawałek lodu. Osadzony w sześcianie plastiku, lekko wilgotny, jakby ciągle się topił. Przypomnienie. O wszystkim, co zostawił za sobą — o lodowisku, o krzykach tłumu, o chwilach, gdy ból był jedynym, co dawało poczucie sensu. Spojrzał na nią. Jej przedmiot był niewidoczny — trzymała go w zamkniętej dłoni. To było dozwolone. Czasem system pozwalał na ukrycie znaczenia, ale tylko wtedy, gdy był pewien, że przedmiot ma wagę. Stół zapalił się na czerwono. Gra się zaczęła. Ethan oparł dłonie na zimnej powierzchni. Wiedział, że będzie musiał sięgnąć głębiej niż dotąd. Tu nie chodziło o odwagę. Chodziło o odsłonięcie się przed kimś, kto nie zawaha się tego użyć. I właśnie dlatego... nie mógł się doczekać.
UsuńSTART
[Hej :) Milo widzieć, że nasza mała grupka towarzyska się powiększa! Jeśli masz ochotę na to, żeby Carter pouprzykrzał jej trochę życia, to zapraszam :)]
OdpowiedzUsuńCarter/Nico/Scott
Cisza była czymś, czego potrzebował bardziej, niż chciał się przyznać. Po długim okresie pracy, planów, organizowania się z dnia na dzień, po niekończących się dojazdach, próbnych zdjęciach i zleceniach, wreszcie był w domu. Sam. Z nikim i z niczym do ogarnięcia. No, prawie sam.
OdpowiedzUsuńBaram spał gdzieś w salonie, w tej swojej ukochanej pozycji – rozjechany jak dywan, nieprzytomny od ciepła i błogiego spokoju. Nathaniel nie miał dziś siły na siłownię. Nawet krótki bieg wydawał się przesadą. Zrobił więc to, co mógł, a mianowicie mały trening w domu. Niby nic wielkiego, ale wystarczyło, żeby poczuć mięśnie i rozgrzać ciało. Żeby na moment wyrzucić z głowy cały nadmiar myśli.
Prysznic był przedłużeniem tej rutyny. Gorąca woda, zamknięte drzwi, zniknięcie świata na dziesięć minut. Woda spływała po karku, a wraz z nią coś jeszcze. Napięcie, stres, zmęczenie. Tylko teraz, w tym miejscu, pozwalał sobie na prawdziwe wyłączenie. Bez udawania. Bez obrony.
Wyszedł, wytarł się niedbale, wciągnął na siebie coś luźnego i już miał iść do kuchni, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Nie spodziewał się nikogo. Zmarszczył brwi. Nikt się nie zapowiadał. Zerknął przez wizjer i ujrzał swoją kuzynkę.
Otworzył drzwi bez słowa. Przeszła obok.
Nie zapytał od razu. Ale jego myśli już biegły gdzieś dalej.
Znał ten moment. Sam przez niego przechodził. Może nie w tych samych butach, nie tą samą drogą, ale mechanizm był identyczny. Kiedy jesteś sobą nie dość grzecznym. Nie dość ułożonym. Kiedy dusisz się w cudzych oczekiwaniach tak długo, aż coś w tobie pęka. A potem zostaje tylko jedno: uciekać.
Jemu zajęło sporo czasu, żeby zrozumieć, że życie nie jest po to, żeby odgrywać rolę idealnego syna. Że nie da się na dłuższą metę żyć według cudzych notatek. Że nawet jeśli cię odrzucą, to lepiej być samym sobą, niż akceptowanym przez kogoś, kto cię nie zna.
Pokój gościnny był wolny. I gotowy, choć nie planował tego. Zawsze gdzieś z tyłu głowy miał świadomość, że może przyjść taki dzień. Że ktoś, kogo kocha, będzie potrzebował przystanku.
– Pewnie – powiedział, choć było to oczywiste. – Baram się stęsknił – dodał, widząc jak jego piesek wesoło merda ogonem, ocierając się swoim sporym cielskiem o dziewczynę, łaknąc jej uwagi.
Nie pytał, ile zostanie. Nie było takiej potrzeby.
Nathaniel